Edytujesz „Nonźródła:Schody w remoncie cz. 3”

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Uwaga: Nie jesteś zalogowany. Jeśli wykonasz jakąkolwiek zmianę, Twój adres IP będzie widoczny publicznie. Jeśli zalogujesz się lub utworzysz konto, Twoje zmiany zostaną przypisane do konta, wraz z innymi korzyściami.

Ta edycja może zostać anulowana. Porównaj ukazane poniżej różnice między wersjami, a następnie zapisz zmiany.

Aktualna wersja Twój tekst
Linia 9: Linia 9:
Po około kilku kilometrach marszu zauważam niewielką zmianę w tym dziwnym bezkresie. Przy autostradzie rosła sobie [[topola]]. Strzelista, zielona. Ktoś mógłby zapytać co tu robiła topola, ale ja widziałem to draństwo rosnące już w gorszych warunkach. Znamiennym faktem było to, że w koronie topoli wycięto krzyż, i to wcale nie odwrócony. Oznacza to chyba, że drzewo pełni jakąś szczególną rolę, być może słupa granicznego. Tak czy inaczej pod nim jest całkiem sporo cienia, gdzie postanawiam chwilę odpocząć. Patrzę w stronę domniemanego Piekła. Patrzę i widzę, lecz nie wierzę. Autostradą jadą trzy [[babcia|babcie]] na rowerach, w długich, wacianych płaszczach, walonkach i z chustami na głowach. Kiedy podjeżdżają bliżej słyszę, że kobiety coś krzyczą. Dopiero po chwili dociera do mnie, że skandują rytmicznie: „Gdzie jest krzyż? Gdzie jest krzyż?”. Mam wielką ochotę im odpowiedzieć, że mogą sobie wziąć ten wycięty w topoli, dochodzę jednak do wniosku, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi bez potrzeby i zabrać którejś z nich rower. Może nie jest to zbyt humanitarne, ale przynajmniej ułatwi mi dotarcie do celu. Zresztą, skoro i tak zmierzałem do Piekła, dlaczego miałbym przejmować się humanitaryzmem? Podjeżdżają bliżej nie zwracając na mnie uwagi. Zamierzam zrzucić z roweru tę, która została nieco z tyłu. Przeliczam się, babsztyl musi ważyć bowiem co najmniej dziewięćdziesiąt kilo. Następnie ktoś uderza mnie czymś, co policjant nazwałby tępym narzędziem, a zwykły człowiek [[łopata|łopatą]]. Zamroczony padam na asfalt.
Po około kilku kilometrach marszu zauważam niewielką zmianę w tym dziwnym bezkresie. Przy autostradzie rosła sobie [[topola]]. Strzelista, zielona. Ktoś mógłby zapytać co tu robiła topola, ale ja widziałem to draństwo rosnące już w gorszych warunkach. Znamiennym faktem było to, że w koronie topoli wycięto krzyż, i to wcale nie odwrócony. Oznacza to chyba, że drzewo pełni jakąś szczególną rolę, być może słupa granicznego. Tak czy inaczej pod nim jest całkiem sporo cienia, gdzie postanawiam chwilę odpocząć. Patrzę w stronę domniemanego Piekła. Patrzę i widzę, lecz nie wierzę. Autostradą jadą trzy [[babcia|babcie]] na rowerach, w długich, wacianych płaszczach, walonkach i z chustami na głowach. Kiedy podjeżdżają bliżej słyszę, że kobiety coś krzyczą. Dopiero po chwili dociera do mnie, że skandują rytmicznie: „Gdzie jest krzyż? Gdzie jest krzyż?”. Mam wielką ochotę im odpowiedzieć, że mogą sobie wziąć ten wycięty w topoli, dochodzę jednak do wniosku, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi bez potrzeby i zabrać którejś z nich rower. Może nie jest to zbyt humanitarne, ale przynajmniej ułatwi mi dotarcie do celu. Zresztą, skoro i tak zmierzałem do Piekła, dlaczego miałbym przejmować się humanitaryzmem? Podjeżdżają bliżej nie zwracając na mnie uwagi. Zamierzam zrzucić z roweru tę, która została nieco z tyłu. Przeliczam się, babsztyl musi ważyć bowiem co najmniej dziewięćdziesiąt kilo. Następnie ktoś uderza mnie czymś, co policjant nazwałby tępym narzędziem, a zwykły człowiek [[łopata|łopatą]]. Zamroczony padam na asfalt.


Przytomność wraca mi po kilku minutach. Leżę na rozgrzanym asfalcie i ze zdumieniem odkrywam, że babcie pozbawiły mnie alby i aureoli, w których opuściłem Niebo. Mam nadzieję, że zrobiły to tylko w celu połatania swoich waciaków. Nieważne zresztą, grunt, że zostały chociaż bokserki. Próbuję podnieść się z asfaltu i mam niepowtarzalną okazję podziwiania zakrwawionych kawałków skóry, które zdecydowały się na nim pozostać. Czuję się jak bohater jakiejś chorej kreskówki w rodzaju [[Happy Tree Friends]]. Mam dość. Boli jak cholera, a nie ma nawet żadnego [[Marihuana|środka przeciwbólowego]] pod ręką. Zresztą nie ma [[Krzysztof Kononowicz|niczego]]. Dopełzam z powrotem pod drzewo. Rany krwawią, łeb boli po uderzeniu, a trzeba iść dalej. Zresztą dawniej miałem podobne samopoczucie po każdej większej [[Impreza|imprezie]] jakoś to znosiłem. Odpocząwszy chwilę ruszam więc dalej, znacząc przebytą drogę kroplami krwi i wąchając smród palonej gumy z trampek. Kawałek dalej podeszwy tracą jakiekolwiek właściwości ochronne i zwyczajnie się rozpływają, więc pozbywam się śmierdzących butów. i podążam dalej. Nie mogę nawet przystanąć, bo asfalt parzy w stopy. Tymczasem na horyzoncie dostrzegam kolejną zmianę, tym razem w postaci siwego, brodatego dziadka w wacianej kapocie i, jakżeby inaczej, walonkach. Dochodzę do wniosku, że taki ubiór pełni tu rolę swego rodzaju stroju narodowego. Kiedy podchodzę bliżej słyszę, że wydziera się:
Przytomność wraca mi po kilku minutach. Leżę na rozgrzanym asfalcie i ze zdumieniem odkrywam, że babcie pozbawiły mnie alby, w której opuściłem Niebo. Mam nadzieję, że zrobiły to tylko w celu połatania swoich waciaków. Nieważne zresztą, grunt, że zostały chociaż bokserki. Próbuję podnieść się z asfaltu i mam niepowtarzalną okazję podziwiania zakrwawionych kawałków skóry, które zdecydowały się na nim pozostać. Czuję się jak bohater jakiejś chorej kreskówki w rodzaju [[Happy Tree Friends]]. Mam dość. Boli jak cholera, a nie ma nawet żadnego [[Marihuana|środka przeciwbólowego]] pod ręką. Zresztą nie ma [[Krzysztof Kononowicz|niczego]]. Dopełzam z powrotem pod drzewo. Rany krwawią, łeb boli po uderzeniu, a trzeba iść dalej. Zresztą dawniej miałem podobne samopoczucie po każdej większej [[Impreza|imprezie]] jakoś to znosiłem. Odpocząwszy chwilę ruszam więc dalej, znacząc przebytą drogę kroplami krwi i wąchając smród palonej gumy z trampek. Kawałek dalej podeszwy tracą jakiekolwiek właściwości ochronne i zwyczajnie się rozpływają, więc pozbywam się śmierdzących butów. i podążam dalej. Nie mogę nawet przystanąć, bo asfalt parzy w stopy. Tymczasem na horyzoncie dostrzegam kolejną zmianę, tym razem w postaci siwego, brodatego dziadka w wacianej kapocie i, jakżeby inaczej, walonkach. Dochodzę do wniosku, że taki ubiór pełni tu rolę swego rodzaju stroju narodowego. Kiedy podchodzę bliżej słyszę, że wydziera się:
:– You shall not pass!!!
:– You shall not pass!!!


Cc-white.svg Wszystko, co napiszesz na Nonsensopedii, zgadzasz się udostępnić na licencji cc-by-sa-3.0 i poddać moderacji.
NIE UŻYWAJ BEZ POZWOLENIA MATERIAŁÓW OBJĘTYCH PRAWEM AUTORSKIM!
Anuluj Pomoc w edycji (otwiera się w nowym oknie)

Szablony użyte w tym artykule: