Piper at the Gates of Dawn: Różnice pomiędzy wersjami
Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Linia 8: | Linia 8: | ||
|wytwórnia = Kapitol, EMIlka |
|wytwórnia = Kapitol, EMIlka |
||
|producent = Norman Smith |
|producent = Norman Smith |
||
|następny = [[A Saucerful of Secrets|Latający Spodek Pełen Sekretów]]}}{{t|Piper at the Gates of Dawn|''Dudziarz u bram świtu''<ref>Ile LSD trzeba się nachapać, żeby to wymyślić?</ref>}}pierwsza płyta kultowego [[Pink Floyd]], wtedy jeszcze nie kultowego i mało znanego, ale za to [[Psychodelia|psychodelicznego]]. Na albumie tym pierwsze skrzypce (?) gra [[Syd |
|następny = [[A Saucerful of Secrets|Latający Spodek Pełen Sekretów]]}}{{t|Piper at the Gates of Dawn|''Dudziarz u bram świtu''<ref>Ile LSD trzeba się nachapać, żeby to wymyślić?</ref>}}pierwsza płyta kultowego [[Pink Floyd]], wtedy jeszcze nie kultowego i mało znanego, ale za to [[Psychodelia|psychodelicznego]]. Na albumie tym pierwsze skrzypce (?) gra [[Syd Barrett]] ze swą gitarą hawajską i slidem. Reszta zespołu nie miała zbyt wiele do powiedzenia, gdyż nie była tak psychodeliczna, jednak [[Roger Waters|Waters]] już wtedy miał dyktatorskie aspiracje i musiał dołożyć swój utwór. |
||
== Zajebista setlista: == |
== Zajebista setlista: == |
||
#{{t|Astronomy Domine}}chyba najlepszy utwór z płyty<ref>O ile można tak nazwać tą kakofonię</ref>, z takim śmiesznym „pip pip pip” na początku. Następnie |
#{{t|Astronomy Domine}}chyba najlepszy utwór z płyty<ref>O ile można tak nazwać tą kakofonię</ref>, z takim śmiesznym „pip pip pip” na początku. Następnie Barrett gra na gitarze i (wraz z Wright'em) wyje w refrenie. Dobrze, że przynajmniej solo jakoś brzmi. |
||
#{{t|Lucifer Sam}}nawet niezły, z zagrywką na gitarze rodem z Bonda, co nie zmienia faktu, że ciężko tego słuchać. |
#{{t|Lucifer Sam}}nawet niezły, z zagrywką na gitarze rodem z Bonda, co nie zmienia faktu, że ciężko tego słuchać. |
||
#{{t|Matilda Mother}}utwór odwołujący się rzekomo do uczuć dziecka do matki – fajne, tylko czemu tak porąbane!? |
#{{t|Matilda Mother}}utwór odwołujący się rzekomo do uczuć dziecka do matki – fajne, tylko czemu tak porąbane!? |
Wersja z 21:18, 3 gru 2013
Piper at the Gates of Dawn | |
---|---|
Wykonawca | Różowy Heniek |
Wydany | 4 sierpnia 1967 |
Nagrywany | luty-czerwiec 1967 |
Gatunek | rock psychodeliczny |
Długość | w sam raz |
Wytwórnia | Kapitol, EMIlka |
Producent | Norman Smith |
Następny Album | Latający Spodek Pełen Sekretów |
Szablon:Tpierwsza płyta kultowego Pink Floyd, wtedy jeszcze nie kultowego i mało znanego, ale za to psychodelicznego. Na albumie tym pierwsze skrzypce (?) gra Syd Barrett ze swą gitarą hawajską i slidem. Reszta zespołu nie miała zbyt wiele do powiedzenia, gdyż nie była tak psychodeliczna, jednak Waters już wtedy miał dyktatorskie aspiracje i musiał dołożyć swój utwór.
Zajebista setlista:
- Szablon:Tchyba najlepszy utwór z płyty[1], z takim śmiesznym „pip pip pip” na początku. Następnie Barrett gra na gitarze i (wraz z Wright'em) wyje w refrenie. Dobrze, że przynajmniej solo jakoś brzmi.
- Szablon:Tnawet niezły, z zagrywką na gitarze rodem z Bonda, co nie zmienia faktu, że ciężko tego słuchać.
- Szablon:Tutwór odwołujący się rzekomo do uczuć dziecka do matki – fajne, tylko czemu tak porąbane!?
- Szablon:Tporąbany utwór, odnoszący się przede wszystkim do wizji po LSD – jak zresztą wszystkie inne kawałki z tej płyty.
- Szablon:Tpsychodeliczna improwizacja podobna do Interstellar Overdrive – słowem: „O kurwa, mój łeb!”.
- Szablon:Tjedyny utwór Watersa z tej płyty. Zwariowany, równie psychodeliczny jak inne. Jak sama nazwa wskazuje, jest to prośba o wzięcie twego stetoskopu i pójście.
- Szablon:T rozpierducha po całości. Wariactwo, którego nie potrafiłaby wymyślić nawet grupa Monthy Pythona. Tylko znaczna ilość zażytych środków psychodelicznych pomaga w odbiorze tego gniota. Słuchając człowiek czuje się niemal, jakby zamknięto go w trumnie z rozkładającym się ciałem starej kobiety oraz płytą Pink Floyd.
- Szablon:Tmuzyczna opowieść o gnomie Khrimbyl Khrymbl[2]. Spokojna muzyczka na akustyka, do tego wibrafon – mało zryte, nawet nudnawe.
- Szablon:Tnajbardziej psychodeliczny, najbardziej uszojebny utwór z całej płyty – wszędzie gongi, brzmi, jak, nie przymierzając, hymn Mongolii, do tego tekst o chorobie psychicznej – tego nie wytrzymałem.
- Szablon:Trozpoczyna się jakimś klikaniem i stukaniem, później wchodzi temat – ładny, lekko orientalny, z brzdękającą gitarą. A, i nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że utwór utrzymany jest w stylu psychodelicznym.
- Szablon:Tlekki utwór, z początku niczego sobie – ot, śpiewa sobie facet o tym że ma „rower, na którym możesz jeździć, jeśli chcesz, ma dzwonek i koszyk i inne dinksy, które sprawiają, że wygląda dobrze, dałbym ci go, ale jest pożyczony”.[3] Później jednak ktoś wbiega po schodach i rozpoczyna się ciąg dźwięków, których do niczego nie da się porównać.
Oddźwięk
Grupa była znana w jakimś tam „UK Underground” oraz klubie UFO. Chyba metro, czy coś takiego, a wśród szerszej publiki nikt o nich nie słyszał, dlatego nie dziwmy się, że nakład i sprzedaż była niska. A tak w ogóle, kto by słuchał takiej fazogennej płyty?
Przypisy