NonNews:Szwedzkie masło na koniec MŚ
16 maja 2011
Witamy na obszernej szczerej relacji z Mistrzostw Świata w hokeju anno domini 2011! Mamy dla was szereg zestawień i krótki opis tego, co na opis względem Nonredaktorów zasługuje.
29 kwietnia (wybitnie zimowo, nie?), niedaleko, bo na Słowacji rozpoczęły się te rozgrywki, zwane MŚ Elity. Oczywiście od dobrych paru lat nie ma tam Polaków, rzecz to jasna i pewna. Nieprędko się zanosi zresztą na zmiany. Pierwsza na lodowisko w Bratysławie wyjechała niezła kosa, bo zagrały ekipy ZSRR i III Rzeszy. I o dziwo, Niemcom udało się dwakroć wturlać krążek do bramki, a Rosjanom nie. Popisał się ten młodzieniec Endras, utrapienie na poprzednich MŚ. Nie ma co, blado wygląda porażka Rusków, mających tych Afinogenowów i Kowalczuków z ekipą, która nie ma choćby jednego zawodnika z NHL. To znaczy ma, ale Marco Sturm z Capitalsów jest zbyt zajęty zdobywaniem frajerskim odpadaniem z Pucharu Stanleya. W drugim meczu nic ciekawego, bo Słowacja, naszpikowany gwiazdami gospodarz w cienkim stylu pokonał słabiutkich Słoweńców 3:1. Ciekawie było w następnej kolejce, bo szwaby zrobiły z gospodarzy do początku 3. tercji kisiel, wygrywając 4:0. Po trzeciej tercji i napieprzaniu przez Słowaków a to w Endrasa, a to w pleksiglas, skończyło się na 3:4 i kapitalnie zmarnowanej przewagi 5 na 3 przez poprzeczkę Gaborika. Ostatnia kolejka to kolejna porażka Słowaków, tym razem 3:4 dostali z Rosjanami, a Niemcy musieli ładować Słoweńcom karne, co i tak nie zmienia faktu, że grupę A wygrali.
W grupie B Kanada planowo, spacerkiem przeszła Białoruś 4:1 i Francję 9:1. Oj, nie popisał się Cristobal Huet, który tyle lat bronił w świętej kanadyjskiej drużynie z Montrealu. Popisał się za to z Białorusią w meczu o to, kto będzie grał o 1/4, a kto o utrzymanie, wypadło na drużynę „wschodzących gwiazd” z Grabowskim na czele. Łukaszenka nie będzie zadowolony. Druga w grupie Szwajcaria jak zawsze, próbują grać z finezją, a wychodzi nuda. W meczu z Francją to Vauclairowi i Plussowi na lodowisku obszernie się ziewało. Ale Kanadę nieźle postraszyli. Nikt nie kibicował Szwajcarom z chwilą, gdy na lód wyjechali Philippe Furrer i Mathias Bieber. Taka ciekawostka. Skład Kanady oczywiście przeciętny, najlepsi jeszcze grają przecież playoffy NHL. To powinni jakoś rozdzielić, wkurza fakt nieoglądania czołowych graczy na przecież, mimo wszystko, mistrzostwach świata.
A w grupie C to się działo. Zaczęło się od rozpieprzenia przez US Team drużyny Austrii 5:1. U bukmachera nie było za to wielkich kokosów. A w drugim meczu na pewno wiele hazardzistów rozerwało telewizory na strzępy, bowiem Norwegia, wiecznie słaba skandynawska reprezentacja pokonała jednych z faworytów i późniejszych wicemistrzów, Szwedów, 5:4! Po karnych, ale pokonała. Pierwszy raz w historii meczów tych ekip na MŚ. To dopiero jazda. Po zwycięstwie wypuszczono Varga Vikernesa z więzienia, a na ulicach grano black metal. To był ten dzień, w którym wszystko wychodzi – mówił rozentumazj... rozentuzjajzmo... ucieszony Mathis Olimb, strzelec ostatniego karnego. No, nie wszystko, przecież pierwszą tercję wygrali Szwedzi 3:1. Tym większy szacunek dla Norwegów, którzy za swą największa gwiazdę uważają Holosa, obrońcę z Colorado Avalanche, które dłuuugo było w tym sezonie najsłabszą ekipą NHL. W następnych dwóch meczach Szwedzi sobie odbili, zwłaszcza na USA, rozbijając ich 6:2. Norwegowie tak długo świętowali mecz ze Szwecją, że procenty udzielały im się jeszcze w drugim meczu z Amerykanami – po dwóch tercjach wygrywali 2:0! W trzeciej uszło powietrze, wpadły dwie niezbyt ładne bramki, a potem dwa głupie powerplaye dla USA i skończyło się na 4:2. Norwegia poprawiła sobie humory wygraną z Austrią 5:0. Ci to się popisali. Czwarta liga w Europie, jasne...
W grupie D Czesi, miłościwie nam panujący mistrzowie świata nie odstrzelili takiej fuszery jak Słowacja i zdominowali grupę. 4:2 z Łotwą, 6:0 z Danią i ledwo wyrwane zwycięstwo z Finami 2:1. Gdyby nie 39-letni Jaromir Jagr, nie daliby rady, bo wręcz on jeden robił i za trzech Czechów. Pozostałe spotkania do przewidzenia, warte odnotowania jest starcie Łotwy z Danią o wyjście do drugiej rundy grupowej. Oj, sypała się kara za karą. Nawet za takie durnoty, jak Too many players on the ice. Hmmm... Łotysz, który strzelił gola na 1:1 nazywa się Cipulis, bardzo wyszukanie.
Zanim przejdziemy do ciekawszych drużyn, skupmy się na grupie spadkowej. Wiem, że to nudne, ale ludzie chcą wiedzieć. A dokładnie to Białorusinom dotarł list od Łukaszenki, chyba niezbyt pochlebny, bo się zmobilizowali i pokonali Austriaków 7:2 i Słowenię 7:1. Z Łotwą przerąbali, ale minimalnie, 3:6. I znów ten Cipulis... Nie, on musi trafić do polskiej ligi. A że Łotwie po wtopie 5:2 ze Słowenią nie było ciężko pokonać totalnie antygalaktikos Austrii, to oni wraz z Białorusią zostali w elicie. Austrii i Słowenii za rok nie zobaczymy w Elicie, za to wchodzą Włochy i Kazachstan, czyli pasmo kompromitacji wciąż niewyczerpane. Pierwsze podsumowanie:
- Białoruś – jak na jedyny sport zespołowy, w którym są zaliczani do najlepszych to wypadli marnie.
Strzelić 7 goli Austrii to i Polska by potrafiła. - Łotwa – to nie hokeiści na miarę Irbego czy Ozolinsha. Chociaż, Pujats czy Cipulis jeszcze się nadadzą na rezerwę AHL. Z pewnością nie goalie Masalskis, puszczający gola na 10 sekund przed końcem meczu.
- Słowenia – team rozpracowany doskonale. Potwierdziło się, że to nowicjusz w Elicie.
- Austria – Niemcy po mistrzostwach przestali się do nich przyznawać.
Druga runda grupowa, czyli dwie sześciozespołowe grupy składające się z trzech najlepszych ekip pierwszej rundy grupowej, grają ci, którzy wcześniej ze sobą nie grali, no bo jak, skoro nie byli w jednej grupie, a za mecze z tymi, których mieli w grupie, mają punkty, albo nie, jeśli przegrali przed dogrywką. Kto by nie skumał tak prostego systemu! Podobny jest w MŚ w piłce ręcznej, to na pewno już wszyscy kojarzą. W grupie E istna miazga, bo spotkały się ekipy z grup A i D. Na samym początku, nie wiadomo jakim cudem, ale Rosjanie dali sobie wbić Duńczykom dwa gole, w tym jeden naprawdę dziki. Na szczęście dla nich, szybko pozbierał się Zinowjew, który NHL to właściwie przez szybę 10 lat temu widział, ale hat-tricka ustrzelił ładnego. A na koniec Artjuchin i potem Hardt. Drugi mecz nawet ciekawszy, bo grali Niemcy i Finowie. Mecz zaczął się kapitalnym failem Endrasa, po którym już w 13 sekundzie Ruutu mógł cieszyć się z gola. Niemcy znowu nie ustępowali i po pół godzinie gry prowadzili 3:1. Finowie spięli się, zaprzęgli do boju największe gwiazdy i na 6 minut przed końcem Ruutu wyrównał na 4:4, a w karnych – co dziwne w hokeju – gole aż się sypały, ale lepsi byli Finowie, a konkretnie sam kapitan Mikko Koivu przesądził o zwycięstwie. W derbach Czechosłowacji górą Czesi, 3:2, mecz średni. A potem niespodzianka, fryce zostali ograni przez Duńczyków, którzy pewnie sami do końca nie wiedzą, jak to się mogło udać. I znowu Słowacja dała sobie wyrwać zwycięstwo, i znowu Finlandia w końcówce wyrywa zwycięstwo, i znowu Tuomo Ruutu. A Czesi dalej niepokonani, 3:2 z Rosjanami po karnym w 3. tercji. Rosjanom nawet nie pomógł fakt, że przyjechał największy gwiazdor, ruski Gretzky, czyli Aleksander Owieczkin. Pewnie specjalnie jego drużyna z Waszyngtonu, murowany kandydat do triumfu w Pucharze Stanleya (zresztą pierwszym w historii dla tych odwiecznych przeciętniaków) frajersko odpada z ledwie niezłą Tampą Bay już po czterech meczach, mówią antyfani. I mają rację, bo w ostatnim meczu Rosja, prowadząc po 4 minutach 2:0 przegrywa ze znowu wyrywającymi zwycięstwo Finami i, nie bójmy się się tego nazwać po imieniu, sra w gacie, bo w ćwierćfinale zagrają z Kanadą. A Czesi znowu wygrywają, tym razem 5:2 z Niemcami. Fajny był ostatni gol dla Czech, Patrika Eliasa, poszperajcie po YouTube. He, he, he... Słowacja jeszcze ograła w meczu o zachowanie resztek honoru z Danią 4:1, dodajmy w kiepskim stylu, bo znowu Duńczycy z początku latali po lodzie jak naćpani, a w końcówce zabrakło sił. Odpadają:
- Dania – to, że się tu znaleźli to w zasadzie wynik przypadku. Ale klasę pokazali w meczu z Rosją. I ogólnie w pierwszych tercjach.
- Słowacja – z takim składem (Demitra, Hossa, Gaborik, Halak, Lasak, Ruzicka), u siebie, to powinni i Puchar Stanleya zdobyć. Tymczasem spisali się jeszcze gorzej niż RPA na mundialu w piłce nożnej. Nie ma bata, przydałby się dwumetrowy Zdeno Chara z Bostonu do przypieprzenia w ryj napastnikom.
Grupa F, wydawałoby się może mniej ciekawsza, bo bardziej wyrównana. Wszystko jak można przypuszczać poszło pod dominacją Kanady, ale ci nie bawili się z rywalami. Z USA tłukli się aż do karnych, a tam w decydującym momencie Rick Nash, gwiazdor drużyny z Columbus wcisnął w siatkę Ty Conklina. Potwierdziło się, że jest w gorszej formie niż Al Montoya. Co ciekawe, według IIHF gol powinien być uznany Eberlemu, ale kto by sobie tym teraz głowę zawracał. Norwegia się nie zatrzymuje, zwycięża Szwajcarów gładko, 3:2. W tym dwa gole znowu Norwegowie stracili po głupich karach. Potem przyszła Kanada, no i dwie pierwsze tercje Norwegowie zagrali jakby przymuleni. Zdołali jednak postraszyć tamtych zza oceanu dwiema bramkami w końcówce. A na koniec syty mecz przeciwko Francji, koncert Mariusa Holteta, który cztery razy pokonywał Hueta. Francuzi zdołali strzelić gola, grając w osłabieniu. Aż się przypominają tegoroczne występy polskich szczypiornistów. Ale opłaciło się wygrać, bo w ostatnim meczu USA najwyraźniej dały sobie przysłowiowego siana i przegrali ze Szwajcarią 5:3. W zasadzie 4:3, bo piątego trafił na pustaka Ryan Gardner. Tak więc na pierwszym miejscu wyszła Kanada, a na drugim Szwecja. Nie było co o niech pisać, nie porywali grą, wygrywali za to planowo. Po burzy na początku ostatniego meczu przegrali na własne życzenie z Kanadą, łapiąc karę 8 minut przed końcem przy najsilniejszej przewadze Kanadyjczyków. Nash bez problemu skorzystał z takiej niespodzianki. Z trzeciego piorunująca Norwegia, z czwartego (uwaga, można paść na zawał!) USA. Do domu jadą:
- Francuzi – planowo, odwrót, gdy tylko coś się dzieje.
- Szwajcarzy – dali pokaz hokejowego wykładu, nawet komentator podobno zaczął rozwiązywać krzyżówki.
Ćwierćfinały. Już bez gospodarzy, nie ma więc komu pomagać. Jak coś, to na pewno któryś ze szkopów ma polskie korzenie, lecz kogo by to dziwiło. Niemniej, jeśli już mowa o Niemcach, to wypadli na Szwecję i wypadli z turnieju po kapitalnie zwalonym meczu, w którym mogło być spokojnie i z 10:2 dla Trzech Koron. Dość powiedzieć, że Endras z Justinem Kreugerem powtórzyli historię z meczu z Finlandią i po 27 sekundach sami otworzyli Thornbergowi drogę do bramki. Kilkadziesiąt sekund później wyrównanie Barty, asystuje Marcus Kink. Nazwisko zobowiązuje... Następnie ataki jednych, drugich, ale gole tylko jednych. W końcówce Goc z Kinkiem złapali dwie kary w ciągu 25 sekund, się trener wkurzył, rzucał bidonami. Ale już wtedy przegrywali 5:2 i cudem nie skończyło się większą porażką. A w pierwszym ćwierćfinale hat-trick Jagra strzelony starym kumplom z NHL, dołożył jedno trafienie inny znajomy, Plekanec i Amerykanie z chyba najsłabszym od 10 lat składem za burtą. A Norwegia znów na haju fali, 23 minuta, 1:0 z Finami! Po karnym. Ale to jednak nie to, co Ruutu i Jarkko Immonen, w 12 minut 4 gole i po Norwegach. W dodatku pierwszy gol Immonena z one timera w samo okno tak, że aż bidon na bramce poszybował, spowodował nadzwyczajną miazgę psychologiczną. Na tyle, że Norwegowie dali sobie wbić jeszcze dwa gole w taki sam sposób... Vikernes dalej w pudle, jeszcze przekroczyłby fińsko-norweską granicę gdzieś w tundrze i zdemolowałby Nightwisha. W ostatnim ćwierćfinale Kanada mierzyła się z Rosją, czyli pojedynek wręcz finałowy. Ale to dopiero ćwierćfinał. I ktoś odpadnie o dwa mecze za wcześnie. Druga tercja, dwaj ruscy przycięli komara o hokejowe godziny i Spezza, który podczas brakujących z oczywistych NHL-owych powodów Crosby'ego, Toewsa czy Lecavaliera musiał rozgrywać zaaplikował rywalom jedną z najprostszych bramek tych mistrzostw. Trzecia tercja pod dyktando ZSRR, na początek Nikulin wskutek zaspania tym razem kanadyjskich defensorów trafia w poprzeczkę, ale nie myli się Kajgorodow (tego to nawet Spezza nie pamięta), który podczas gry w osłabieniu sam przeszedł (i to jak! Messi się chowa!) trzech Kanadyjczyków, całe lodowisko i wsadził Bernierowi krążek gdzieś po nodze. Kanadyjczyków ścięło i trzy minuty później obudzili się z ręką w nocniku, bo gola zdobył Kowalczuk, jak to Kowalczuk, dostawiając się face to face do bramkarza i pakując krążek do rogu bramki, tym razem się udało. Tym samym kraj, gdzie hokej to coś więcej niż religia, żegna się z MŚ. Na wbrew pozorom duże pocieszenie zostaje im fakt, że Vancouver Canucks idą jak burza i są już w finale konferencji zachodniej NHL.
- USA – nie zgrali się, ale wypromowali niezłych młodych. Takiego Kreidera, który jeszcze gra w drużynie uniwersyteckiej, a bramki zdobywa, rozgrywa, no, talencisko.
- Niemcy – odwrotnie niż w piłce nożnej, nie potrafili się rozegrać z meczu na mecz. A może po prostu lód nie był wystarczająco mokry, a w hokeju bramki ze spalonego ni ciula, nie przejdą.
- Norwegia – istne utrapienie bukmacherów tych mistrzostw.
- Kanada – żeby tak się dać ograć... Cóż, wygrywali jednym golem albo po karnych, to teraz dla równowagi przegrali jednym golem.
W półfinałach zagrają Czesi ze Szwedami i Finowie z Rosjanami, więc nie ma opierdzielania się, gramy dalej.
Półfinały. Niepokonani Czesi ze składem prawdziwie godnym kadry Czech kontra ciekawie grający, ale bez fajerwerków Szwedzi. Kto mógł wygrać? Oczywiście. Szwedzi. Po takiej sobie pierwszej tercji drugą piorunująco rozpoczęła pepicka armada i trafił Patrik Elias. Najlepszym odzwierciedleniem gry Szwedów niech będzie gol wyrównujący Patrika Berglunda. Ot tak, a nawet tak zwanym sposobem z dupy strzelił sobie z końca czeskiej tercji – wpadło. Nawet sam Berglund był zadziwiony popisem czeskiej defensywy. 2:1 po akcji Backlunda, strzelił gola fartem, od samej końcówki słupka. Jakby nie trafił, z pewnością po meczu dołożyłby mu Marcus Kruger, który wjeżdżał na dużo lepszą pozycję sam na sam. W trzeciej tercji Kruger powetował sobie straty i trafił na 4:1. Parę minut później jeszcze Elias wsadził bombę z boku Viktorowi Fasthowi, ale to na nic, bo sobie w końcówce zdjęli bramkarza, co zaowocowało strzałem na pustą bramkę Berglunda. Tym samym Czesi naraz wkurzają kilkanaście milionów ludzi, podobna porażka to Holendrzy i ich pamiętny ćwierćfinał z Rosją na Euro 2008.
thumb|250px|right|Patrz i zazdrość, że to nie ty O jakiej Rosji mowa? Finowie w półfinale Rosjan po prostu zmiażdżyli. Choć nawet przekleństwa rozpoczynające się od „roz-” nie oddają ducha meczu. Po pierwszej, ekstremalnie nudnej tercji (nawet kary nie było!) w drugiej coś drgnęło. Oj, drgnęło. Kary się posypały, Finowie naparzali co sił, a już bramka Mikaela Granlunda zasługuje na tytuł bramki (bądź poniżenia) stulecia. Ty, czytelniku, mógłbyś i trzysta lat próbować zrobić coś takiego, mógłbyś i dosłownie eksplodować tu na miejscu, a nie strzeliłbyś gola w taki sposób. Nawet ręką. Nie ma takiej siły, która by odepchnęła Granlunda od NHL. Nawet Rosjanie głosowali na plus powtórki tej bramki na YouTube. A trzecia tercja to kompletne szaleństwo: 17 strzałów Rosjan, 0 goli, 6 strzałów Finów, 2 gole. Lajonen i Immonen, z asystą Granlunda. Wcześniej to Immonen obsłużył Granlunda, więc są kwita. A Immonen też ładnie strzelił. Ciekawą rzeczą popisał się także Ossi Vaeaenanen, wylatując na dwie kary za jednym zamachem, ale to nic nie zmieniło. Dziś zamiast Smirnova pijemy Finlandię.
Mecz o trzecie miejsce pomiędzy już nie niepokonanymi Czechami a Rosją, czyli powtórka sprzed roku. Obie drużyny pełne gwiazd, w tym ściągnięty chyba na samo polecenie Putina Owieczkin. Ciekawe, czemu nie przyjechał Siemin, czyli ten grający z Owieczkinem w Waszyngtonie. Przydałby się. Czesi po szwedzkiej nauczce nie polegają na jednym Jagrze, teraz wystawiają Żidlickiego na zamordowanie się i Cervenkę jak najbardziej do przodu. Wynosząc doświadczenie z MŚ w innych sportach, mecze o trzecie miejsce są zażarte, wszyscy leją się jak tylko mogą i pada dużo goli. Więc zaczynamy. Bach, wznowienie, 3 minuty i bach, taktyka Czechów przynosi rezultat, Cervenka posyła pewnie krążek do bramki po indywidualnej akcji. Czyżby Rosjanie mieli znowu nic nie wywalczyć? To nie to, co grała kadra ZSRR... Chociaż nie. 9 minuta 25 sekund, Kowalczuk strzela z tej samej pozycji co na IO w meczu z Łotwą, kiedy to zmieścił krążek w przestrzeni między słupkiem a nogą o polu większym od polu krążka o 0,1 mm2. Kiedy padnie kolejny gol? Tak, Czesi całą linię wymienili, a Rosjanie już piętnaście sekund po trafieniu Kowalczuka wychodzą na prowadzenie. Teraz w tym widać czasy ZSRR. Teraz pewnie Ruscy się cofną... A nie, ci też całą linię wymienili, to Czesi błyskawicznie wyrównali, posyłając do boju średni skład. Tercją rządzą Rosjanie, jak z Finami: siedemnaście strzałów, ale tym razem udało im się trafić dwa... o, trzy razy, bo znowu Kowalczuk na swój sposób znalazł się gdzie być powinien. No i też wpuścili dwie bramki na siedem prób Czechów... Żadnej kary na taką szaloną tercję to jeszcze większy wyczyn albo nieporozumienie. W drugiej tercji zaczęło się tak samo, czyli Czesi wyjeżdżają z Żidlickim i Pruchą, i znowu ten ostatni szybko pokonuje Konstantina Barulina, wymijając jak przedszkolaków trzech Rosjan. Osiem minut później ponownie trafia Cervenka, ponowną klapą popisali się Rosjanie. Wymienianie całych linii dziś nie wychodzi na dobre: po takiej operacji Cervenka zdobywa hat-tricka, tym razem ładnym strzałem z dystansu zaskakując już wydawałoby się wyczerpujących limit zaskoczenia rywali. A minutę później zaskakują się sami Rosjanie, bo zdobył bramkę Tarasenko w zamieszaniu pod bramką Paveleca. W 37 minucie pierwsza kara, Kalinin wylatuje na ławę za zahaczanie. To jest coś wyjątkowego. Pierwsza kara przy wyniku 5:4, tego najstarsi fani Canadiensów nie pamiętają. Zaraz potem się zakotłowało: Rachunek wyleciał za cross-checking, to pobili się Elias z Afinogenowem, więc gramy 4 na 3. Nic to nie przyniosło. Trzecia tercja mniej szalona, zamiast Żidlickiego wyjeżdża Zbynek Michalek, 29-latek z Pittsburgh Penguins, to utarł Rosjanom nosy w decydujących momentach. A Czesi trafili jeszcze dwa razy: najpierw Jan czy tam Marek na pełnej prędkości wjechał wręcz w bramkę, potem, gdy Rosjanie zdjęli już golkipera, aby wyżej przegrać na pustą trafił Plekanec. Tym samym Czesi znowu z medalem, Rosjanie znowu wkurzeni, wszyscy inni zadowoleni, bo się rekordowej liczby goli w meczach o trzecie miejsce naoglądali i – co tu dużo mówić – kawał dobrego hokeja widzieli.
20:30, 15 maja 2011. Koniec świata? Nie, finał MŚ Elity, Szwecja kontra Finlandia! Skandynawskie derby. Kto komu wydrze zwycięstwo w końcówce? Ktoś policzył, że przed telewizorami zasiadła połowa całej fińskiej populacji, chwilowo nie będzie też aktualizacji do Nokii. Ikea też promuje się za pomocą hokeja, jakieś 35% mieszkańców całkiem sporego Sztokholmu też nie pójdzie jutro do pracy. Godzina nadeszła, nie ma odwrotu, chłopy w ochraniaczach wyjeżdżają na lód. Gwoli ścisłości, u Finów broni jak poprzednio Petri Vehanen, czyli tak naprawdę piąty bramkarz kadry. Dwóch lepszych popisuje się w finale konferencji zachodniej w San Jose, a Kiprusoff z Calgary dziwnym trafem nie znalazł się w składzie, Backstromowi nie wystarczyły nieraz kapitalne cuda. Trener zrezygnował też z dobiegających czterdziestki starszego Koivu i Selannego. U Szwedów brakuje liderów, czyli Lindstroema i braci Sedinów z Vancouver, którzy starają się pogrążać fińskich bramkarzy z San Jose w głośnym finale konferencji zachodniej NHL. Szkoda, bo Sedinowie prowadzą w statystykach NHL, poza bramkarskimi. Gdyby był trzeci Sedin, pewnie dopełniłby tej nieścisłości. Zatem finał zapowiada się defensywnie i tak było. Przez sześć pierwszych minut. Potem rozgrzali się Szwedzi, lecz ani Magnus Paajarvi, ani Berglund nie potrafili zachować takiego spokoju jak Granlund z Rosją. Granlund też nie grał jak wtedy, nawet strzału nie oddał. Generalnie wymiana ciosów, więcej kombinowania niż składu, pod koniec Larsson wylatuję na ławę za kopanie krążka, kiedy kopać nie można było i koniec. Na drugą tercję wyjechali już chyba trochę zmęczeni. Komentator doliczył się 9166 widzów, co radośnie oznajmił. O, jakiś Fin leci... nic, Kruger podciął go kijem i dupa. Opłaciło się przerwać akcję, bo w 27 minucie Nokelainen sam się zaczarował i zgubił krążek na linii własnej tercji, dopadł go Paajarvi i strzałem życia z kąta 45 stopni pokonał Vehanena! 1:0 dla Szwecji! Taki strzał udaje się co nieco ponadprzeciętnemu zawodnikowi raz-dwa na rok, więc można przypuszczać, że Paajarvi podobnego zdobędzie na następnych MŚ. Szwedzi teraz trzymają krążek krótko, ale co jakiś czas udaje im się wyjść z kontrą, czego skutkiem są kary dla Finów za zahaczanie Szweda kijem albo, jak to Nokelainen pokazał wybornie, wyrzucanie Szweda na bandę. Byłby winny dwóm golom, ale strzał Paajarviego obronił... Berglund. Chciał strzelić sam, podbił krążek, nie wpadła taka szmata jak z Czechami. Pod koniec tercji zahaczył sobie Petrasek Granlunda. Jeszcze na ostatniej sekundzie przewagi, siedem sekund przed końcem tercji, Finowie ograli Szwedów, jakby byli oni kadrą Burkiny Faso: Koivu po bandzie, Pesonen podaje, Immonen strzelił z daleka, a niepisaną asystą popisał się Tuomo Ruutu, który po prostu przeskoczył lecący całkiem wysoko krążek. Fasth dobre pół minuty rozkminiał, co się stało. Zjeżdżamy na przerwę, nie za długo, bo zostało 20 minut, a mamy remis 1:1. I reklamy. To byłaby inna gra, mówią Szwedzi, mają rację. Wyjeżdżamy z powrotem, tym razem coś u Szwedów drgnęło, coś nie widać Petraska ani Nilssona. Nie widać też krążka, był przy Pihlstroemie... A! Jest w bramce, 2:1 dla Finów. Strzelił nie kto inny jak Nokelainen, musiał trener wyborne środki perswazji na nim zastosować. I pomimo wpadek będzie mieć dodatnią statystykę plus-minus. Finowie cieszą się jak oszaleli. Wymiana linii, Aaltonen podaje, nie broni Fasth – nie wiadomo po jaką cholerę nie broni, skoro wyjeżdża gdzieś metr przed bramkę – a tam stał Kapanen, nawet stojąc tyłem i w klapkach by trafił. 3:1! W kilka minut losy meczu się odwróciły. Szwedzi nie rezygnują, próbuje Rundblad... nic. Przegrupowanie... nic. Trybuny krzyczą na przemian Suomi! i Sverige!, nie wiadomo, kogo więcej. 46 minuta, Erixon postanowił rozgrzać coś zimną dzisiaj ławkę kar. Wyraźnie brakuje czołowego polskiego hokeisty. Znowu próbują Szwedzi, znowu próbują Finowie. 4 minuty do końca, czy coś się wydarzy? Jak na moje zawołanie Granlund, niczym Deyna (czyli zagranie którego nikt się nie spodziewał) strzela specjalnie daleko od bramki, krążek się odbija, zza zaskoczonych szwedzkich obrońców wyjeżdża Pesonen sam na sam z Fasthem i mamy 4:1. Minęło 35 sekund i Pyroeaelae (wypowiedz to nazwisko, lingwisto!) znowu pakuje krążek do siatki, 5:1, koniec meczu. A nie, jeszcze minutę przed końcem Pihlstroem strzela z bliska, 6:1. Dobranoc, Szwecjo. Możesz się poczuć jak... Finlandia na Igrzyskach w Vancouver w meczu z USA. Finlandia znowu cię ograła. Już gra We are the champions, drugi tytuł Finów, wreszcie nie zepsuli turnieju jak zawsze. Już kapitan Mikko Koivu wznosi puchar, niech się nacieszy, jutro znowu będzie musiał myć kible i sprzątać baraki, bo na MŚ dostał wstawiennictwem trenera przepustkę z wojska. I zdjęcie. Koivu, co tak krzywo? Do szeregu! Słowacy gratulują z zazdrością, na nic hasła gramy u siebie (skąd my to znamy) ani wstawiennictwo Miroslava Satana. Mniejszy ten puchar niż Puchar Stanleya, ale żal ich ściska. Od jutra Ikea wywiesza czarne wstążki.
A Polska?
A nasze orły, których skład znowu opierał się na zawodnikach z Cracovii, dały delikatnie mówiąc dupy. Ze względu na kombinacje z systemem rozgrywek, tym razem spadała nie ostatnia drużyna, a trzy ostatnie. Choć zaczęło się nieźle, bo ograliśmy tak wybitne hokejowe potęgi jak Litwa czy Estonia, to potem Ukraina z Kazachstanem ograły naszych w zasadzie bez walki (bo co, mamy walczyć z Ponikarowskim czy Antropowem grającymi w NHL? No way!), a w meczu o życie na własne życzenie ograły nas fajfokloki zakichane. Tym samym powstała wielka smuta i komentarze w stylu „Dupa! Dupa! Dupa!”, bo – cytując eksperta z TVP – osiągnęliśmy hokejowe dno. No tak. W przyszłym roku będziemy grać z takimi potęgami, jak Estonia, Holandia, Australia, Rumunia i Korea Południowa. Typy na gorąco: pewnie Cracovia znowu zdobędzie mistrza, z Estonią przegramy jednym golem, z Holandią – może uda się doprowadzić do dogrywki. Australijczycy, choć lód widują tylko w drinkach, przegrają najwyżej 2:0. Jak Laszkiewicz dopomoże, to te dwie pozostałe ekipy uda się ograć. W przeciwnym razie witaj, czwarta dywizjo. Czytelniku! Zważ na sukcesy polskiej kadry i jak wspaniałe mogą być narodowe rozgrywki hokeja. Czy zasługujemy na grę z Kongiem, Somalią i Kirgistanem? Do Elity, won!
Serdeczne podziękowania dla wszystkich, którzy za pomocą Page Down szybko uporali się z tym newsem. Wielkie gratulacje dla tych z państwa, którzy raczyli poświęcić godzinę wyjętą z pracy i przeczytać relację od deski do deski, czy od ramki do ramki. A już wielkie, gromkie brawo dla tych Polaków, którzy dzięki i temu newsowi zainteresują się hokejem i za dwa, trzy lata, być może dzięki nim, będzie tu można opisywać popisy polskiej kadry!
Źródło
- Relacja z IIHF, 16 maja 2011.