Sklep
– Są śliweczki?
– Nie ma.
– A są gruszeczki?
– Nie ma.
– A są owoce południowe?
– Nie ma.
– Dlaczego?
– Bo już jest wieczór.
– A to proszę pana, może jest koperek?
– Nie ma.
– No to co jest?
– Inwentura.
- Kabaret TEY o sytuacji w polskich sklepach
Klient ma zawsze rację.
- Najśmieszniejszy żart pośród sklepikarzy
- Większość produktów w sklepie ma ten napis
Szablon:Tinstytucja grabienia szarego obywatela poprzez wciskanie tandety za astronomiczne kwoty. Co większe sklepy robią to z takim kunsztem, iż są przy tym w stanie zmusić tzw. klienta[1] do stania w kolejkach porównywalnych do korków w São Paulo.
Historia
Historia sklepów jest niemal tak długa, jak historia biznesu i nawet dłuższa niż pieniędzy.[2] W czasach pierwszych sklepów obowiązywał jeszcze handel wymienny, tj. np. jedna krowa za litr wina. Swoją drogą, porównując dzisiejsze ceny bydła i trunków, dochodzimy do wniosku, iż wino staniało.
Sklepy przez całą swoją historię ulegały zmianie, tak jak ich asortyment. Np. w średniowieczu można było kupić chłopa albo odpust, w PRL-u można było kupić ocet albo coś spod lady. Dziś można kupić wszystko – od kartofla po głowicę jądrową.
Typy sklepów
Sklepy dzielą się ze względu na rozmiar oraz ze względu na asortyment, aczkolwiek jedno ma wpływ na drugie. Z jednej strony są małe sklepiki osiedlowe, z drugiej zaś wielkie centra handlowe obsługujące dziennie średnie miasto powiatowe. Niezmiennie najważniejszym typem sklepu, wokół którego buduje się polska kultura jest sklep monopolowy. Poza tym spotyka się m.in. sklepy budowlane, w których można nabyć choćby muszlę klozetową tudzież cegłę, by nią kogoś zatłuc. W sklepiku szkolnym, spotykanym co ciekawe w szkołach można nabyć narkotyki pod niewinną nazwą oranżadka w proszku lub niebezpieczny długopis za 1,50 zł, którym można dźgnąć kogoś w serce.
Zasady działania
Sklep składa się z dwóch głównych części – frontu i zaplecza. Zgodnie z zasadą frontem do klienta osoba próbująca nabyć coś drogą kupna nie ma wstępu na zaplecze dopóki nie pokaże odpowiedniej przepustki. W normalnych okolicznościach ma tam wstęp personel sklepu, a czasami sanepid.
Z frontu spotykamy klientów i część personelu, która zasuwa z mopem, tudzież rozkłada towar na półkach. Klienci krzątają się po sklepie w poszukiwaniu różnych rzeczy, bez których ich życie nie byłoby spełnione.
Na zapleczu wszystko wygląda inaczej. O ile z frontu w sklepie nie zawsze coś się dzieje, o tyle zaplecze, dostępne tylko dla wybranych, zawsze tętni życiem. Przynajmniej do kolejnej deratyzacji. Tu, na zapleczu, poczujesz się jak w domu – są krzesełka, jakiś stolik, może radyjko, no i znajomy smrodek.
Miejscem neutralnym pomiędzy frontem a zapleczem jest kasa – małe imperium ekspedienta. Oczywiście sklep nie działałby prawidłowo bez mistycznej wręcz siatki interakcji między ekspedientem a klientem, będącej jak symbioza dwóch idealnie zgranych istot, które bez siebie nawzajem nie wytrwałyby. Ta delikatna harmonia jest niestety brutalnie burzona w ohydnych marketach, które przybyły z Zachodu.