Nonźródła:Must Be the Apocalypse. Tylko Apokalipsa odc. III
Część I
Czołówka – na ekranie pojawia się logo programu wraz z głównym motywem muzycznym:
Into damnation all will fall
Chapels of black unholy demons
Chanting the words of the funeral rites
Pure holocaust[1]
Kamera kieruje się na scenę w studiu telewizji Przetrwam. Stoi na niej prezenter w białej szacie. Publiczność wyje i klaszcze w ekstazie.
Jezus Chrystus (prezenter):
Witam państwa w kolejny odcinku teleturnieju „Must Be the Apocalypse. Tylko Apokalipsa”. Musiałem zasąpić poprzedniego prezentera, po tym jak strzelił sobie w głowę. Dziś ujrzymy finał zmagań pomiędzy naszymi zawodnikami, z których tylko dwóch trzyma się jeszcze na nogach. Próbują oni w dalszym ciągu dostać się na Górę Przeznaczenia, gdzie czeka na nich legendarne Złote prącie. Po drodze muszą zmagać się z brutalną naturą oraz kanibalami, ale największe zagrożenie stanowią sami dla siebie.
Szatan:
Jakby mnie nie bolała tak głowa po wczorajszym powiedziałbym, że mamy tu świetny przykład nepotyzmu na najwyższym szczeblu władzy.
Bóg:
Znowu masz jakieś dziwne problemy...
Szatan:
To nie ja wepchnąłem swojego syna na prezentera.
Bóg:
Tylko on ma dość cierpliwości, żeby nie zabić się jak ten Hamburger.
Pakal Wielki:
Strasburger...
Bóg:
Wsio rawno!
Jezus:
Ekhem... Sorry, tato, ale muszę wam przerwać. Widzowie chcą zapewne poznać waszego faworyta dzisiejszych zmagań.
Szatan:
Moim zdecydowanym faworytem jest Władzio Putin. Nie dość, że zaszantażował Boga to jeszcze na wyspie pokazał się jako człowiek-demolka. Mój człowiek.
Bóg:
Nie, mój człowiek. Władimir, zawsze w ciebie wierzyłem!
Pakal Wielki (nuci):
Until the time is right
With God and Satan at my side,
From darkness will come light<ref>Gdy czas nadejdzie właściwy/Z Bogiem i Szatanem po mojej stronie/Z ciemności wyjdzie światło
I co jeszcze, panowie? A ja wam złośliwie na przekór powiem, że wygra Stanisław Dien. Przeszedł już przez Geralta, poradzi sobie i z Putinem.
Jezus:
Przenieśmy się zatem na wyspę Xenu i przekonajmy się na własne oczy jak to wszystko wygląda.
Wyspa Xenu
Władimir Putin przedzierał się przez dżunglę. Wiedział, że musi się spieszyć, bo Dien wyprzedzał go dość znacznie. Co prawda zawsze zostawał jeszcze Igor i jego ludzie czający się przy wulkanie, ale wódz wolał uniknąć takich popisów na wizji. O PR trzeba było dbać, mówiła zawsze jego żona. Dopóki nie wkurzyło go to gadanie i nie kazał Igorowi jej powiesić, a zwłoki poćwiartować.
Coś się poruszyło w krzakach. Może to był tylko jakiś zwierzak, a może jeden z tych kanibali, którzy załatwili Jezusa. Nieważne. Cokolwiek to było, nie mogło przeżyć serii z kałacha. Zresztą trzeba się było śpieszyć, a nie zwłoki oglądać.
Wkrótce Władimir znalazł się na niewielkiej polance. Było tylko jedno wyjście z tego niewielkiego krążka, które jednak przesłaniał ten niedorobiony Murzyn. Putin zawsze chciał dać mu w mordę, gdy go widział, ale na spotkaniach dyplomatycznych należało zachowa powagę, nawet jeśli stało się naprzeciwko kapitalistycznej świni.
– You shall not pass![2] – rozdarł się Obama.
– Pażyjom, uwidzim – odparł Władimir i przeładował karabin.
– Powstrzyma cię niewidzialna ręka rynku i amerykańskiego ducha wolności! – ponownie wrzasnął murzyn.
– Pażyjom, uwidzim – odparł Władimir i strzelił.
Ku rozczarowaniu Obamy ani duch wolności ani tym bardziej niewidzialna rynku nie powstrzymała kuli, która ugodziła byłego prezydenta prosto w serce. Krztusząc się i charcząc Obama skonał.
– Hehe... Nikt nie zdoła uniknąć kul. Zresztą car może być tylko jeden – JA!
Władimir przeszedł nad leżącymi w kałuży krwi zwłokami murzyna i ruszył dalej przed siebie. Był już blisko, u progów rampy prowadzącej na szczyt Góry Przeznaczenia. Od celu dzieliło go tylko, według informacji Igora, jakieś 11 kilometrów. Da się przeżyć. W sumie nie takie rzeczy się przechodziło, żeby jakoś wyglądać podczas kampanii prezydenckiej...