J-rockowcy

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Pełen mhrok i bajera. Nawet Japończycy przepraszają za j-rockowców.

J-rockowcy – plaga drugiej połowy pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, rozrastająca się wprost proporcjonalnie do dostępności internetu w polskich wsiach. Żywe kopie japońskich gwiazd muzyki, silnie inspirowane lookiem postaci z mang i anime. Na przedstawicieli owej subkultury składa się głównie młodzież gimnazjalna, z lekkim przedłużeniem na wczesnolicealną. W skrajnych przypadkach braku adaptacji społecznej, stylizowanie się na japońskiego pajacyka trwa do wieku około 20 lat.

Wygląd[edytuj • edytuj kod]

Znajdź jedną kobietę. Nie przejmuj się, nie tylko ty nie potrafisz.

Podobnie jak Fred Durst czy Tede, fani j-rocka cierpią na syndrom zaburzenia identyfikacji rasowej. W celu upodobnienia się do mieszkańców ich świętej ziemi nakładają na twarz minimum kilka centymetrów tapety. Obowiązkowym zabiegiem jest wymalowanie oczu tak, by wyglądały na skośne. Prawdziwy j-rockowiec miał na głowie i obliczu co najmniej 20 kolorów, nie licząc odcieni. Fryzury bardzo przypominają stylistykę emo, z tą różnicą, że są one wielokolorowe. Gdy przykładowy j-rockowiec jest do nich porównywany, wpada w skrajne oburzenie i dostaje padaczki. Ubiór fana j-rocka sprowadza się do starojapońskich, klasycznych szmat stylizowanych na nowoczesne. Często pojawiają się też tandetne dodatki zakupywane hurtowo na odpustach i jarmarkach.

Mężczyźni[edytuj • edytuj kod]

J-rock posiada tylko i wyłącznie stylistykę dziewczęcą. Legendy głoszą, iż niegdyś mężczyźni również posiadali swoją stylistykę j-rockową, lecz zatraciła się ona z czasem wtapiając się w żeńską. Na dzień dzisiejszy niemożliwym jest określić płeć delikwenta, ponieważ w tym gatunku obie płcie wyglądają tak samo.

Zajęcia[edytuj • edytuj kod]

Długie dni fani j-rocka spędzają na jaraniu się kolejnym japońskim zespołem muzycznym, pochłanianiu filmów anime[1], czatowaniu na tysiącu for oraz cykaniu sobie foć na portale społecznościowe. Każdy młodociany fanatyk kultury japońskiej musi obowiązkowo umieć, a przynajmniej myśleć, że umie rysować mangę. Niezależnie od stopnia zaawansowania technicznego oraz stopnia ukończenia pracy, twórczość fanów j-rocka trafia na wszelkie możliwe fora oraz portale dla młodych, że tak zażartuję, artystów. W przerwach pomiędzy tymi jakże kreatywnymi i rozwojowymi zajęciami, j-rockowcy udają, że uczą się japońskiego. W tym wypadku język ogranicza się do zwrotów typu kawaii desho!, gomene, hentai, arigato, bishonen, uke i seme. Dodatkowo większość j-rockowców obowiązkowo posiadać musi fotobloga, na którym lansuje się w nowo nabytych ciuchach i dodatkach. Jego nazwa zaczerpnięta zazwyczaj jest od ulubionego bohatera anime i zawiera japońskie mądrości ludowe w nagłówku. W ramach projektu „Monokulturowość i Tradycja”, ich lokalna popularność skutkuje często wpierdolem ze strony przedstawicieli osiedlowej arystokracji.

Przypisy

  1. TO NIE JEST, KCenzura2.svg, CHIŃSKA PORNOBAJKA, pamiętaj!