Nonźródła:Sen IPka

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
To jest najnowsza wersja artykułu edytowana „16:15, 4 wrz 2024” przez „Miszcz Joda (dyskusja • edycje)”.
(różn.) ← przejdź do poprzedniej wersji • przejdź do aktualnej wersji (różn.) • przejdź do następnej wersji → (różn.)

Bes sęsu

Recenzja Jasiu Śmietany

Prolog[edytuj • edytuj kod]

Adam usiadł na łóżku. Był bardzo zmęczony – siedział do północy przy kompie i pisał na różnych czatach. Oprócz tego wandalizował Wikipedię – tak przynajmniej te gogusie pisały mu w dyskusji. Wlazł potem na jakąś nędzną parodię Wikipedii – Nonsensopedię. Miał straszną frajdę, kasując właściwy tekst i wpisując: ‘’Wy tępi idioci, co wy mi morzecie zrobić? BUAHAHAHA!’’. Wpisy na jego dyskusji były naprawdę śmieszne. Od wandalizmów, do namów, by odwiedził IRC–a i poddał się terapii antywandalowskiej. Naprawdę, ci Nonsensopedyści mieli pomysły. Z litości wszedł na ich kanał, powyzywał ich od najgorszych i z dumą przyjął kick+ban na 2 miesiące. Zresztą na tej durnej „encyklopedii” też dostał wiekuistego bana.

Wyjął z poszewki poduszki parę świerszczyków. Przerzucając kartki wypatrywał detali, których nie zauważył. Dla niego było to bardzo przyjemne zajęcie…

Wandal[edytuj • edytuj kod]

Adam rozglądał się zdezorientowany. Nie leżał bynajmniej w swoim łóżku, o nie. To znaczy przed chwilą był w swoim pokoju, a potem znalazł się tu. Może został porwany? Może dosypano mu do herbaty leki usypiające i przeniesiono tu? Może…

– Dzień dobry! – krzyknął za nim gromki głos. Chłopak błyskawicznie się odwrócił. Stał przed nim młody mężczyzna, ubrany w ciemne szaty. Twarz miał obwiązaną czarnym kawałkiem tkaniny, widać było tylko oczy – dziwnie puste i fioletowe. Za nim stało parę innych osób, w zupełnie innych strojach, ale Adam nie zwracał na nich uwagi. Wystarczyło, że dojrzał w tych twarzach identyczne, beznamiętne oczy w tym samym, jagodowym odcieniu, a nogi zaczęły mu się trząść – nigdy nie słyszał o fioletowookich ludziach. Twarze wyrażały głęboką pogardę dla gościa.

W końcu ten sam facet przerwał milczenie:

– Eee… Rozumiesz mnie? Rozumiesz po polsku? – zapytał, wymachując przy tym rękami. – zapewne chciał pokazać mu pokojowe zamiary.
– Ja? Ja dobrze mówię po polsku – w końcu jestem Polakiem. – Adam wyprężył się dumnie.
– Polakiem, powiadasz? Niesamowite! – Rozmówca zdawał się szczerze zaskoczony. – zwykle plemiona Wandali nie mówią naszym językiem – dodał.

Zapadła niezręczna cisza. Towarzysze gościa w czarnym nawet nie drgnęli. Chłopak poczuł się zawstydzony – dopiero zrozumiał, że jest tylko w piżamie, idiotycznej, w misie. Ale oni stali nieruchomo, nawet faciu zamienił się w posąg. Adam usilnie próbował się nie zaczerwienić. W końcu on trząsł się z zimna i ze strachu, a ‘’oni’’ (pewnie z powodu przewagi liczebnej) czuli się pewnie. W końcu jedno z nich – w wieku gościa w czarnym wystąpił. Czerwona peleryna opadała mu aż na ziemię, a pogarda ustąpiła zaciekawieniu:

– Jak cię zwą? – zapytał.
– A… Adam – wydusił z siebie.
– Miło cię poznać, IPku o imieniu Adam. – Czerwony lekko się skłonił. – Jestem Pippo, to Sir Damiinho (ten w czarnym skinął głową) i inni Nonsensopedyści. Ci zaledwie drgnęli. Adam się ukłonił – wolał nie znać konsekwencji braku taktu, zwłaszcza, że każde miało chociażby mały nóż przy pasie.
– Mi… eee… też – wykrztusił. – Ej, a gdzie ja jestem?
– Jak to gdzie? W Nonsensopedii, Wandalu. Musimy cię nauczyć ogłady pisania – Damiinho podszedł do IPeka i pokazał na jego dłonie. Były na nich ciężkie kajdany z malutkimi inskrypcjami – dość luźne, ale zardzewiałe. Adam doznał olśnienia. No tak, jasne! Do późna siedział przy komputerze i wandalizował wikie! Tylko dlaczego wysłano go tu, do siedziby jakichś świrniętych twórców durnej encyklopedii humoru?
– Możecie to ze mnie zdjąć? – zapytał nieśmiało.
– Możemy, ale nie zdejmiemy. Zaraz zacząłbyś od nowa i na nic nasza praca nad cofaniem zniszczeń. – Inny, niższy Nonsensopedysta w granatowym płaszczu wpatrywał się usilnie w punkt gdzieś nad głową IPka. – A tak w ogóle to ja idę. Maryśkaa ma przepowiadać, kto zwycięży w San Marino. Ktoś idzie ze mną? – rozejrzał się po towarzyszach.
– Ja tam idę – oświadczył facio w ciemnozielonej pelerynie. Bawił się krótkim mieczem, tnąc nim ze świstem powietrze.
– Ktoś jeszcze oprócz Somara idzie?
– Też mogę iść. I tak wandal spłonie na stosie – oświadczyła dziewczyna z dwoma krótkimi mieczami, albo nawet i długimi nożami. Wielki, czarny kapelusz zasłaniał jej oczy, a ciemny płaszcz sięgał do kolan.
– A ty, Dami? – gościu nawet nie odwrócił się do tego ze szmatą na twarzy.
– Jak wszyscy to wszyscy. – Damiinho podszedł do drzwi. Reszta poszła za nim, nie zwracając uwagi na Adama. IPek poczuł się urażony – najpierw nękają go pytaniami, a potem idą posłuchać jakiejś Maryśki, która ma przepowiadać zwycięstwo w jakimś konkursie. A on był tu ponoć atrakcją! Nie może być!
– Leziesz, IP, czy będziesz tu stał? – zapytał ten, który wyskoczył z tym San Marino. Długa szpada dyndała mu u boku.
– Ja… Już, idę! – zawołał Adam i pognał za Nonsensopedystami. Albo szli cholernie szybko albo on za nimi nie nadążał. Gadali o jakichś konkursach, artykułach i grafikach. Czasem przystawali przed niektórymi drzwiami i kreślili na nich dziwne znaki. W ogóle zachowywali się jak banda czubków. IPek poprzysiągł sobie, że jeśli wydostanie się stąd nigdy więcej nie wejdzie na żaden oddział Wikii. W końcu weszli do okrągłej, pustej komnaty – jedynym przedmiotem było wysokie krzesło. Parę osób rozsiadło się na wypucowanej podłodze i wrócili do rozmowy. Inni stali ze spuszczonymi głowami. Adam nie wiedział na co czekali…
– Hello ludzie! Macie?... – wysokie coś sunęło nad podłogą. Można się było pokusić o nazwanie tego czegoś dziewczyną – miało długie włosy i luźną, błękitną suknię. W każdym razie tak huknęło, że Adam podskoczył. Towarzysze nie wyglądali na zszokowanych.
– Jasne, podwójne. Musisz mieć dobre wizje. – Ten ze szpadą wyjął z kieszeni małą, foliową torebeczkę z białym proszkiem. Coś spojrzało – niewątpliwie fioletowymi oczyma – i zachłannie rzuciło się w kierunku gostka.
– Maryś, uspokój się i siadaj. – Jeden z grupki, posiadacz szarego wdzianka posadził Cusia na krześle.
– Misiek, dawaj – dodał, wyjął rurkę i wsadził Cusiowi w nos. Ktoś przyniósł kartkę na którą wysypano proszek. IP aż usiadł ze zdziwienia. Szprycowali Maryśkę dla narkotycznych wizji! Coś podobnego!
– IP, zamknij usta, bo wyglądasz jakbyś muchę połknął! – zawołało któreś z nich ze śmiechem. Adamowi coraz bardziej się to nie podobało. Jeśli dawali swoim narkotyki, to co z nim, biednym, małym, zagubionym wandalem mogą zrobić?

Maryśka wzięła pierwszą działkę. Natychmiast przymknęła oczy. Tamci zamilkli i zaczęli obserwować wieszczkę. Misiek posłusznie trzymał resztę substancji przed sobą…

– Widzę… – zaczęła mrocznym tonem – widzę młodą blondynkę i myszowatego gościa… Ten mówi yes…
– Maryśka, nam nie chodzi o polityków! – Misiek podszedł do jasnowidzki i dał jej drugą działkę. – A teraz ładnie nam powiesz, co będzie z Grand Prix San Marino.

Maryśka przez chwilę zaciągała proszek, znowu przymknęła oczy i zaczęła mówić:

– Widzę trzy siostry… Niee, zaraz... – Uderzyła się dłonią w czoło. – Widzę niskiego facia… Nie, to nie to… Widzę Elvisa… Zaraz… Widzę wyniki eurowyborów… Nie, to wyniki wyborów prezydenckich… Pandemia świńskiej grypy… Eee, też nie… Poczekajcie, już łapię! Widzę Trulliego… Zadowolony… Kubica… – nagle zachwiała się. Przez chwilę patrzyła szeroko otwartymi oczyma, nieprzytomnymi od przedawkowania. Potem z hukiem osunęła się na ziemię. Ktoś jęknął zawiedziony, a dwoje z nich pomogło wywlec Miśkowi Maryśkę. Dziewczyna, która przepowiedziała Adamowi śmierć na stosie pobiegła za nimi, a Damiinho i Pippo zaczęli cichą rozmowę. IPek siedział skulony w kąciku z trudem łapiąc powietrze. Nigdy nie sądził, że dostanie ataku histerii, ale to co widział wydawało mu się co najmniej podejrzane. A był taki młody…
– IPek? – ktoś mocno nim potrząsnął. – Żyjesz?
– Nie… – Adam zrozumiał, że zasnął. – Mamo?
– Daj spokój, IPek, wstawaj. Kolacja gotowa.
– Kolacja? Taka domowa, prawdziwa? – Adam miał wrażenie, jakby ktoś go walnął patelnią.
– Tak, taka domowa, prawdziwa – przedrzeźnił go. – Jestem wilqw3, ale wszyscy wołają na mnie Wilk, bo nie umieją wymówić mojego pełnego imienia. Zresztą, ja również – zachichotał.
– Taa, a ja jestem Adam Soblewski. O kurka! – próba podniesienia się z podłogi nie udała się Adamowi – Pomożesz mi? – Wilk wydał mu się najsympatyczniejszą osobą wśród tych dziwadeł. Przynajmniej nie miał zamiaru go zamordować ani torturować. Chyba…

Wilk westchnął ciężko i podjął chłopaka pod ramiona. Gdy już stał zauważył, że wyglądem nie odstawał od reszty – ciemna pelerynka z kapturkiem i fioletowe oczy. Przewieszony przez ramię łuk był nieco sfatygowany. Najwyraźniej broń biała należała tu do podstawowego wyposażenia ludności cywilnej. O ile byli cywilami…

– Doleziesz sam? Jadalnia jest na końcu korytarza po prawej, a ja się spieszę.
– Tak… Dzięki. – Adam podrapał się po głowie i popatrzył na swoje odzienie. Żałował, że trafił tu w samej piżamie i w kapciach. Wymownie popatrzył na swojego rozmówcę.
– Co, nie trafisz? Aaa, o ciuchy ci biega… Zaraz coś ci skombinujemy… – Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. – Chyba będziesz musiał pochodzić w tej piżamce. Nie wiem, popatrz po drodze, może coś znajdziesz… Pa! – krzyknął i puścił się biegiem. Gnał tak szybko, że Adam widział jedynie zarys postaci i to przez ułamek sekundy. Z miną zbitego psa podszedł do drzwi… Na końcu korytarza po prawej… Korytarza, który ma dwa kilometry długości. Śmieszne – pomyślał.

Zupka z trupka[edytuj • edytuj kod]

Adam doszedł do drzwi po godzinie. Człapał wolno, bo po pierwsze było mu zimno, a po drugie korytarz szedł pod górę. I naprawdę mocno w nim wiało. Nawet w ocieplanie nie zainwestują – uznał. Gdyby chociaż zbudowali jakiś normalny zamek, normalnie wyglądali i nie ćpali wydaliby się normalni – kontynuował swój myślowy i bezsensowny monolog.

Wrota po prawej wyglądały niepozornie i odłaziła z nich farba. Malutka tabliczka z nabazgranym „Jadalnia” także nie olśniewała. Pewnie straszą IPków tymi olbrzymimi komnatami, a potem pokazują swoją biedę. Koszmar. Wiocha. Kicha totalna – nacisnął klamkę.

W pierwszym odruchu chciał zwiać z pomieszczenia. Porozrzucane czaszki, szkielety, zakrwawione szaty, wypatroszone trupy i parę ludzi wiszących na prowizorycznej szubienicy nieźle straszyło. Przy okrągłym stole naliczył jedenaście osób, każde z talerzem. Wpatrywali się w niego i w jego minę, aż któreś zaczęło się śmiać – solidarnie roześmieli się wszyscy. Adam czuł, że ta piżamka, kapcie i brak broni czynią go dwulatkiem przy zawodowych mordercach.

– Kogóż my tu mamy? – Wilk otarł załzawione ze śmiechu oczy.
– No jak to kogo? Istotę do spalenia na stosie. – Dziewczyna z trudem utrzymywała się na krześle.
– Holly, nie pal każdego kogo popadnie na stosie. Są bardziej wyszukane metody. – Trochę ponury gościu w czarniutkim płaszczu i paroma olbrzymimi księgami pogroził jej palcem. – Sam wypróbowałem parę z nich. Agonia jednego trwała tydzień…
– Ble, jedzenie mi obrzydzasz – stwierdziła, mieszając łyżką zupę. – Hej, a kto wie, że Jimmy Wales ma robić obchód w Wikipedii?
– Aha jeszcze co! – Misiek w końcu był w stanie się odezwać. – Jimmy nie rusza tyłka ze swojej twierdzy w Kalifornii od paru lat. Prędzej administratorzy Wikipedii wpadną do nas i zaproszą na herbatkę.
– Jak demony mogą pić herbatę? – Nonsensopedysta w skórze i z szabelką bawił się jakąś ręką. – Przecież wiadomo, że tam nie ma normalnych ludzi.
– Tu się zgodzę, Wasyl. – Misiek zrobił z łyżki procę. – w końcu tak czy siak Wikipedia upadnie z braku istot o typowych, ludzkich mózgach.
– A jak upadnie, to na amen? – Wasyl mało nie splunął – Nie obrzydzajmy sobie żarcia, przecież nie jesteśmy w Wikia Foundation, na Boga! Oni tam są już zupełnie pozbawieni uczuć wyższych. Inteligencji również.
– A Angela? Mówię ci, babka ma parcie na szkło. Pewnie ma więcej szajsu od Jimmy`ego. – Misiek wymachiwał procą w kierunku Wasyla – Może i zbytnio nie interesuje się interesami Nonsensopedii, ale zarabiamy na siebie. Inaczej już dawno by zrobili z nas krwawą miazgę i oddelegowali do Harry Potter Wiki albo innego dna.
– Nie wspominaj o Angeli, bo cię zdzielę. Ona się nie liczy.
– Ekhem, czy dostanę coś do jedzenia? – Adam nie miał zielonego pojęcia, o jakim Jimmym i Angeli rozmawiają. Ważne, że był głodny, a zupa całkiem dobrze wyglądała.
– Maryśkaaaaaaaa! – wrzask Wasyla niósł się po całym pomieszczeniu. – Dawaj żarcie, bo IPek głodny!
– Kultury – coś prychnęło i obok Adama zmaterializowała się Maryśkaa. W jednej ręce trzymała wazę z zupą a w drugiej wachlarz, którym się teatralnie wachlowała. Oprócz tego żuła gumę. Szczerze, teraz nie była uosobieniem cichej, kulturalnej wieszczki.
– Eee… Dzięki – wyjąkał zdziwiony. – A jak się czujesz po eee… Zapaści? – chyba tak to się nazywało.
– Wizir nigdy nie daje takiego kopa – jasnowidzka zadumała się. – Perłol Blek Medżik z kolei jest dla mnie za mocny, więc Misiek miesza Wizir i Perłol, ale dziś chyba przeholował. Ogólnie dobrze się czuję, dziękuję – strzeliła różowym balonem w twarz IPeka. Ten przez pięć minut musiał zeskrobywać to paskudztwo z nosa i policzków. Gdy pozbył się resztek balona, Maryśka włożyła mu w ręce wazę i zaczęła mrugać zza wachlarza. Wyglądało to tak komicznie, że hrabia Wasyl i Sir Damiinho zakrztusili się posiłkiem. Inni już dawno pokładali się po podłodze.
– Jeszcze raz dziękuję za zupę – szepnął zawstydzony Adam. – Ale idź już, błagam.
– Dobrze – Maryś wyszczerzyła wszystkie zęby (okazało się, że ma ich tylko dziesięć) i w podskokach opuściła komnatę. Chyba podśpiewywała ‘’Jak anioła głos’’ Pietrka Kapuchy. Pippo natomiast wstał i grzecznie przyprowadził Adama do stołu, posadził go na chybotliwym krześle, postawił wyszczerbioną miskę i połamaną łyżkę przed nim po czym poszedł na swoje miejsce (nie, zataczając się ze śmiechu). IPek nalał sobie pełną miskę zupy i miał ją jeść gdy z odmętów dania wypłynęło oko. Wrzasnął z przerażenia i przewrócił wazę, miseczkę oraz rzucił łyżką w kamienny strop. Trafił w drogocenny żyrandol, który spadł na sam środek okrągłego stołu. Mógł przysiąc, że przed chwilą jadalnię oświetlała wyłącznie tandetna żarówka. Mimo to odłamki żyrandola wbiły się w stół i cudem ominęły Nonsensopedystów. Adam nie miał takiego szczęścia. Jakiś kawałek pociął mu ramię, inny drasnął ucho.
– Kurwa, IPek, uważaj – któreś gniewnie wrzasnęło.
– Ja nie chciałem, naprawdę… – Adam oglądał rękę. Nie wyglądała dobrze.
– Hello, ludzie, co tak huknęło? – W drzwiach pojawiła się osobistość w papierowej koronie i dwoma karabinami maszynowymi. Purpurowy płaszcz uszył chyba samodzielnie sądząc po wyjątkowo krzywym ściegu. Buty – oficerki rozlatywały się na nogach, a minę jegomość miał wyjątkowo skwaszoną. Wyglądał tak, jakby dopiero co się obudził.
– IPuś dał pokaz sprytu. – Somar otrzepał zielone wdzianko ze szkła.
– IPek? Dlaczego nikt mnie nie zawołał? – Ktoś wydawał się być bardzo niezadowolony.
– Właśnie rozmawialiśmy o Angeli i Jimie, więc… – Terrapodian rzucił tomiszcza na podłogę. Jedno podniósł i zaczął wertować.
– A co Angela zmalowała? – Jegomość ziewnął.
– Ma zamiar nas odwiedzić. – Holly wyciągnęła resztki świeczki z włosów.
– To nie był żart? – Wasyl podrapał się głowie.
– Nie, dlaczego miałabym żartować na tak ważny temat?
– Bo ja wiem… E tam, na pewno Angela tylko groziła. Nie zrobiłaby nam czegoś takiego… Ptok, masz jakiś cynk? – Hrabia zwrócił się do jegomościa w koronie.
– Cynk? Taki w szamponie? – Ptok opadł na pierwsze wolne krzesło i przeciągnął się. – A, chodzi ci o informacje? Nie, nie mam.
– Niedobrze, bardzo niedobrze. – Damiinho nerwowo spacerował wokół Nonsensopedystów i resztek żyrandola. – Angela jest mściwa… Cholernie mściwa…
– Niedobrze to było ostatnio, jak przybyła z adminami Wikipedii. Ale była rozpierducha… – Wasyl przymknął rozmarzone oczy. – Daliśmy im popalić.
– Ale teraz nie dacie! – Piskliwy kobiecy głos zachichotał złowieszczo…

Wikipedia[edytuj • edytuj kod]

Adam nie rozumiał co się dzieje. Gdzieś zmaterializowała się postać kobiety w różowym płaszczu opadającym do samej ziemi. Krwistoczerwone oczy i usta napawały przerażeniem, a skóra nieznajomej była bielusieńka. Krótkie, ciemne włosy spięła spinkami w kwiatki. Uśmiechała się złowieszczo, otoczona wianuszkiem postaci w różowiutkich pelerynkach i kapturach. Również mieli czerwone oczy, jakże różne od fioletowych oczu Nonsensopedystów.

– Angela, witaj w naszych skromnych progach – Wilk skłonił się przed różowiutką wiedźmą.
– Bez głupich wykrętów. – Wycelowała kościstym palcem w Wilka. Strumień światła przewrócił go na plecy. – Przyszłam zniszczyć, wybaczcie, przechrzcić Nonsensopedię. Stanowicie poważne zagrożenie dla Wikipedii no i mojej rooshoffej osóbki – omiotła wzrokiem zebranych, zatrzymując się dłużej na Adamie. Uśmiechnęła się do niego, wyciągając dłonie – Chodź chłopcze, ranę ci opatrzę. Paskudnie wygląda.

IPek wyszczerzył zęby. Chociaż i Angela nie sprawiała miłego wrażenia, była miła. I chciała mu pomóc. Podbiegł do niej. Ona schwyciła go mocno i podała swojemu elektoratowi. Oni pochylili się nad Adamem. Jeden wyciągnął gazę, inny bandaż, jeszcze inny wodę utlenioną. Sprawnie zajęli się ręką i uchem. Naprawdę, sprawnie.

– Och, moi drodzy, ślicznie – Angela roześmiała się. – Jak się czujesz, mój drogi?
– Dobrze, proszę pani. Naprawdę świetnie. – Adam słodko się uśmiechnął do Angeli.
– A jak masz na imię, kruszynko?
– Adam, łaskawa pani. – Nigdy nie spotkał milszej istoty od tej pani w różowym.
– Luuudzie! Na bagnety! – ktoś wydarł się wniebogłosy. Chłopak ujrzał dwóch Nonsensopedystów z oszczepem i pistoletem. Ten, który wrzeszczał zdawał się frunąć, a drugi zataczał się, podpierając pękniętym oszczepem. Kaptury opadły im z twarzy i Adam zauważył trupią bladość i nieprzytomne spojrzenie.
– Nazywam się Porost i śmiem twierdzić, że jutro odbędzie się twoja egzekucja, wiedźmo… – zaczął ten lewitujący. Nie dokończył, bo Angela machnęła dłonią. Miotnęło nim na cztery metry. Wpadł prosto na Wasyla, który przewrócił się w nieco szkła. Obaj zaczęli przeklinać.
– A ja jestem Serscull i chcę pić! – zataczający się gościu przewrócił się i zachrapał. Angela spojrzała na nich z odrazą.
– Obleśne dzieciaki! Moje siedemset lat to nic w porównaniu z ich bezdenną głupotą – mamrotała. – A cóż to za paskudztwo? – zapytała, wskazując na porozlewaną zupę.
– Zupa – oświadczył Ptok.
– Hm… Dziwna konsystencja… Zapach… Kto ją przyrządzał?
– Ja. – Przed Angelą zmaterializowała się Maryśkaa. Była zadowolona.
– Ty? Masz wytrzeć to coś, posprzątać cały zamek, a reszta niech ustawi się w rzędzie. Jazda!
– Ty bezmózga wiedźmo – Maryś splunęła jej pod nogi – Ludzie! Idziemy!
– Zaraz… Maryśka, dobrze się czujesz? – Pippo podszedł do niej.
– Doskonale, po prostu nie chcę słuchać tego babsztyla – oświadczyła dumnie.
– Babsztyla? Ty mała jasnowidzko… – Angeli nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z wrzaskiem rzuciła się w kierunku wieszczki. Ta dzięki swoim wizjom uniknęła pierwszego ciosu, ale drugi zwalił ją z nóg. Zakrwawioną jasnowidzkę wywlekła świta Angeli.

Ich przywódczyni podeszła do Adama, zdarła bandaże i jednym ruchem rozszarpała rękę swojego „przyjaciela”. Pochylając się nad nią, wdychała zapach krwi, ale nie wypiła jej – nie była wampirem, ale czarownicą. Zamiast tego pchnęła Adama nożem. IPek, broczył krwią, ale nie czuł ani bólu ani nie tracił przytomności. Nie mógł się jedynie poruszyć. Angela zerknęła w jego kierunku z obrzydzeniem, przywołała Porosta i przyłożyła mu palec do gardła. Długie pazury z powodzeniem zastępowały sztylet.

– Mhm… Myślę, że to już koniec… Ktoś jeszcze? – zapytała, przejeżdżając Porostowi pazurem po szyi. Nonsensopedysta trzymał się dzielnie, nie okazując chorobliwego przerażenia.
– Poddajemy się? – zapytał Damiinho.
– Musimy? – Wilk posmutniał.
– Chyba tak. – Misiek spuścił głowę.
– Idę się powiesić – burknął Somar. Przywiązał sznurek do klamki, założył pętlę na szyję i rzucił się na podłogę. Ciałem przez chwilę wstrząsały drgawki.
– Musiał, a ty? – Damiinho zwrócił się do spokojnego, cichego Nonsensopedysty. Ten podniósł wzrok:
– Cóż… Nie mamy innego wyjścia. – Pogładził swój długi, nabijany szlachetnymi kamieniami sztylet.
– A reszta? – przygaszony głos Pippo poniósł się po komnacie. Nikt mu nie odpowiedział. Musiał chwilę patrzył na Angelę i w porywie odwagi rzucił się na nią. Ona odepchnęła od siebie Porosta, wyjęła miecz i zaczęła walczyć. Pojedynek był jednak z góry przegrany i Musialmati padł nieprzytomny na ziemię obok IPka.
– Więc, na początku powiedziałam, że przechrzcimy Nonsensopedię. – Czarownica uśmiechnęła się. – I to uczynię. Hej, wy tam! – zwróciła się do swoich ludzi. – Wprowadźcie klony.

Wikipedyści rozstąpili się. Osłaniali grupkę wychudłych istot na pierwszy rzut oka identycznych jak Nonsensopedyści. Odziani byli w takie same, różowe szaty, a czerwone oczy wpatrywały się martwo w dal. Angel klasnęła zachwycona:

– A oto moje klony – zachichotała jak rasowy świr – Są mi absolutnie posłuszne, niesamowicie spokojne i mają doskonałe maniery. Z ich pomocą zmienię tą waszą hm, encyklopedię w podległy mi oddział Wiki.
– A co będzie z nami? – Serscull podniósł się z podłogi i chwiejnym krokiem stanął w szeregu.
– Zabiorę was do siebie, będziecie odwalać, jak to mówią czarną robotę. – Czarujący tym razem śmiech wiedźmy zachwycił umierającego IPka.
– Angela… Nie… Rób… Nam… Tego – wycharczał Porost.
– Za późno. – Ang obróciła się na pięcie. – Wikipedyści! Skuć ich i wyprowadzić!

Epilog[edytuj • edytuj kod]

Adam leżał w swoim łóżku. Zdziwiony pomacał się po piersi, szukając rany zadanej mu przez Angelę. Nie było jej. W ogóle nic się na nim nie zmieniło. Złapał budzik. Wskazywał piątą rano.

Zdziwiony podbiegł do komputera. Włączył go, a potem wystukał WWW.nonsensopedia.wikia.com. Wyskoczyło: WITAMY W NONSENSOPEDII, POLSKIEJ ENCYKLOPEDII ANGELI…

Ślizgać się po kartach jak po tafli wody...
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
Z archiwum Nonksiążek,
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów: