NonNews:Holandia vs. Argentyna (Mundial 2006)

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
To jest najnowsza wersja artykułu edytowana „12:15, 2 maj 2020” przez „Ostrzyciel nożyczek (dyskusja • edycje)”.
(różn.) ← przejdź do poprzedniej wersji • przejdź do aktualnej wersji (różn.) • przejdź do następnej wersji → (różn.)

Messi i pomarańczowa ściana.

Komentator o obronie Holandii

– Kto w historii Argentyny puścił najwięcej goli?
– Bramkarze.

Stary dowcip argentyński

Nieprzyjemny do krycia.

Komentator o napastniku Argentyny

Bramki Holandii broni van der Sar , Polska też miała kiedyś holenderskiego bramkarza , a nazywał się WANdzik.

Roman Kosecki o Polskim Holendrze

Ależ bezczelnie drybluje TEVEZ!!!

Pewien bezczelny komentator

Mecz Holandia vs. Argentyna (Mundial 2006) rozpoczął się 21 czerwca o godzinie 2100. Tradycyjnie już, na trybunach dla Argentyny cieszył się i tańczył sam Maradona, wystrojony jak szaman i choinka w jednym. To już 10 minuta, a Argentyńczycy dalej nie faulują. Ponoć nie wiedzą, że to nie jest mecz towarzyski. Historia meczów między oboma zespołami jest w ogóle bardzo dramatyczna. Starcia na szczycie kończyły się to 4:0 dla chłopaków z coffee shopów, to 3:1 dla uprawców kawy mielonej. Od drugiego kwadrans inicjatywę przejęli Holendrzy. Ich układ nie pokrywał się z układem Argentyny i stąd mieli tyle luzów. Trzeba zwrócić uwagę na płatki tulipanów rozproszone po liniach autowych. Daje to ciekawe porównanie do papieru toaletowego, którym boisko dekorują polscy kibice. W 30 dalej było 0:0; Argentyńczycy uruchomili dogrania piętką, stópką, nóżką, śledzioną, grasicą i innym narządami. Nad stadionem wisiał wieli telebim, którego jedyną funkcją była pomoc bramkarzowi w grze od bramki. Wszyscy inni, w tym wszyscy kibice, ponieważ siedzieli powyżej płyty boiska, doskonale radzili sobie bez telebimu. W 42 minucie Rikelme został tak sfaulowany, że aż wykręcił pirueta. Sędzia doliczył symboliczną jedną minutę.

Do przerwy był bezbramkowy remis.

Statystyki po pierwszej połowie chyliły się na stronę Argentyńczyków. Kibice obu drużyn byli wypoczęci, uśmiechnięci i spokojni o losy spotkania. Sędzia, który prowadził spotkanie, dawał średnio 7 żółtych kartek w meczu. W 47 minucie dał trzecią i zanosiło się na sprostanie tej średniej. W 52 minucie dwójka argentyńskich zawodników uznała, że z patałachami nie gra, olali swoją drużynę i zaczęli podawać tylko do siebie. W 69 minucie skończyły się żarty i argentyński trener wpuścił czarnego konia, stopera, dżokera, na waleta, bo ktoś ten mecz wygrać musiał. 77 minuta. Przestawało być śmiesznie, a dalej było bezbramkowo. Argentyńczycy albo na spalonym, albo trzech na jednego, ale za bardzo solowo – a czas uciekał. Właściwie chrzanić to. Obie drużyny miały już awans, u obu nie wyszli najważniejsi zawodnicy, żeby nie złapali kartki przez jedną ósmą finału. I cóż z tego, że Holendrzy wzięli się do ataku? No cóż z tego, zmęczą się.