Wayne Gretzky

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja do druku nie jest już wspierana i może powodować błędy w wyświetlaniu. Zaktualizuj swoje zakładki i zamiast funkcji strony do druku użyj domyślnej funkcji drukowania w swojej przeglądarce.
Medal.svg
Dowód proroctwa, Gretzky gdzieś pośrodku

Jeśli myślisz o hokeju, jeśli myślisz o Kanadzie – myślisz o Waynie Gretzkym.

Joe Sakic. Też hokeista, też Kanadyjczyk

Wayne Gretzky, alias Wspaniały (zesłany na Ziemię 26 stycznia 1961 w Brantford, a jakże by inaczej, w Kanadzie) – niestety ani nie polski, ani nie grecki, a kanadyjski hokeista. Później nawet objawił się jako Amerykanin, gdyż do dziś mieszka w USA, co nie zmienia faktu, że był jednak Kanadyjczykiem i Polakiem. Różny splot okoliczności, na który składały się talent, praca, treningi i oczy z tyłu głowy pozwoliły mu zostać oficjalnie najlepszym hokeistą w historii. Łącznie z graczami w unihokeja. Laureat tryliarda nagród, dwóch razy tyle pochwał, doczekał się pomników, stron internetowych, medalu na polskiej Wikipedii, linii zupy Campbell's oraz zielonej herbaty sygnowanej jego nazwiskiem. Oficjalnie uznany drugim najważniejszym Mesjaszem w historii Wszechświata. W Kanadzie pierwszym. Teraz tresuje Kojoty.

Proroctwo

Zostało zapisane w księdze Gordiego Howe'a: I przyjdzie taki, któremu nie jestem godzien odwiązać sznurowadła od łyżwy, i przebije nas wszystkich swymi wizjami przyszłości! Komu jak komu, ale Gordiemu wypadało uwierzyć.

Wayne's coming

Wayne na lodzie wyglądającym jak chmura

Wayne Gretzky Wiesiek Grecki (przecież to Polak!) przybył na świat równo 1961 lat i 32 dni po przybyciu na świat Chrystusa. Zamiast Betlejem wybrał sobie prowincję Ontario, więc w zasadzie nie ma różnicy. Polskie korzenie Wieśka utwierdza fakt, iż jego dziadek był Polakiem, który wyemigrował z Grodna 1917 roku. To polska ziemia, wtedy rosyjska, dziś białoruska. Wszystkie te kraje chciałyby, aby Gretzky grał w ich barwach. Sam Gretzky zaś do końca zapewne nie wiedział, jak głęboko sięgają jego korzenie. Na dodatek jego dziadkowie mówili po ukraińsku. Ukraińska Federacja Hokeja na Lodzie już wysyła odzew do IIHF.

Wayne urodził się z kijem hokejowym w ręce. O ile bowiem chłopaki w łonie matki grają w piłkę, ten odbijał się o bandy. Łyżwy dostał nawet nie wiadomo kiedy, ale szusował już jako dwulatek. Pierwszym jego przeciwnikiem była własna babcia. Posłuchał rady ojca i jeździł tam, gdzie krążek będzie, a nie tam, gdzie jest, toteż bramkarz nie mógł się cieszyć, gdy Gretzky wjeżdżał mu w bramkę.

Wayne na pierwsze zawody dla dziesięcioletnich amatorów pojechał w wieku sześciu lat. Ty w tym wieku nie potrafiłeś być może nawet „R” dobrze wypowiedzieć, ale nie martw się, Wayne to Kanadyjczyk, żaden tego nie umie. A on grał w zawodach. Wtedy też musiał wpuścić sweter w spodnie, co robił już na lodzie potem codziennie. I tak kilka godzin dziennie Wayne rozwijał zdolności, zamiast siedzieć podpartym i czytać głupoty o jakichś hokeistach. Trenował, grał w lokalnym klubie i na dziesiąte urodziny sprawił sobie tort, bo miał wtedy na koncie 378 goli i 139 asyst. W 85 meczach. Ktoś się jeszcze zachwyca Błaszczykowskim? Do trzynastki udało mu się strzelić tysiąc bramek. W wieku 14 lat przeniósł się do juniorskiej ekipy z Toronto, kontynuował wpędzanie młodzików w depresję, czego dowodem może być 60 punktów w 28 meczach przeciętnej przecież ekipy z Toronto. Podobne popisał się w Nationals, a potem zagrał już jako szesnastolatek w Ontario Hockey League, w drużynie Sault Ste. Marie Greyhounds, czyli położonej daleko na odludziu, mniej więcej tak jak Colorado Avalanche względem pozostałych drużyn. W swoim debiutanckim sezonie zdobył 182 punkty, rekord tej ligi to ledwie 10 punktów więcej i też nie należał do byle kogo (Bobby'ego Smitha). Rok później wybrał zawodowstwo. Podczas pobytu w OHL wybrał też swój numer, numer Gordiego Howe'a, czyli 9. Nie dało rady – taki numer zarezerwował sobie inny gracz. Zmyślny Gretzky za konsultacją z trenerem wziął szpanerski numer 99, co już było pewnym wypełnieniem owego proroctwa – dwa razy lepszy niż dziewiątka, dwa razy Howe.

Zawodowstwo

Nic dodać, nic ująć

Dla Wayne'a zaczęło się w WHA, w Indianapolis Racers. Miał 17 lat, ale nie mógł zagrać w NHL, gdyż nie był dość stary. Poza tym nie był jeszcze takim bykiem, w końcu jeszcze rósł. Pierwsza bramka w WHA strzelona przeciwko Edmonton Oilers, będzie to mieć znaczenie. Drugiego gola w WHA strzelił również Oilersom. Cztery sekundy po pierwszym. Kierownictwo z Indianapolis myślało, by dużo zarobić na wschodzącej gwieździe, ale się nie udało, bo mając finansowy nóż na gardle oddali za bezcen (głupie 700 tysięcy dolarów) nie tylko Gretzky'ego, ale i bramkarza Eddiego Mio oraz napastnika Petera Driscolla, a jakże inaczej, do Edmonton Oilers. Przy okazji podpisał personalny 20-letni kontrakt z Pocklingtonem, właścicielem Oilersów. Wayne z drużyną zajęli pierwsze miejsce w sezonie zasadniczym, a na koniec przegrali z Winnipeg Jets. Co nie zmienia faktu, że liga WHA rozleciała się, a Jets, Oilers i jeszcze dwie drużyny zaproszono do tortu zwanego NHL.

Gretzky zagrał w Meczu Gwiazd WHA, czyli trzech pojedynkach przeciwko sowieckiemu Dynamo Moskwa. W pierwszej linii grał razem z Gordim Howem i jego synem Markiem. To dopiero był lans, asysta Howe'a i gol Gretzky'ego to dopiero przekazanie pałeczki, z którym mogło się równać co najwyżej to z Letalnicy w marcu 2011.

Elita

Jeśli pochodzisz przypadkiem z Kanady albo kibicujesz tej drużynie, to zapewne czytasz te słowa na kolanach
Każdy Kanadyjczyk ma taki portret na ścianie

Legenda rusza

Wayne, przyspawany do Oilersów, rozpoczął grę w NHL w sezonie 1979/80. Mierzył nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ważył całe 73 kilogramy. Blado przy dwumetrowych mutantach ważących nawet i półtora Gretzky'ego. Jak od początku kariery ludzie buczeli na trybunach, gdy dotykał krążka, tak i tutaj nikt nie dawał mu szans w większej, wymagającej i bardziej utalentowanej lidze. Polska zazdrość trapi Kanadyjczyków. A Wayne pokazał, że coś w sobie z Polaka ma i potrafi. Od młodości spędzał na treningu i po 5 godzin dziennie, zamiast na melanżach, droga młodzieży. W pierwszym swoim sezonie strzelił 51 goli w sezonie zasadniczym, plus 86 asyst, ex aequo z Dionnem 137 punktów, dorzucił jeszcze 2 gole w play-offach. Już po tym pierwszym sezonie zdobył nagrodę dla MVP ligi. Niemal na własność, bowiem zdobywał ją sobie jeszcze rokrocznie do 1988, przerwał mu passę dopiero Mario Lemieux z Penguins, czyli drugi najlepszy hokeista. Wayne odbił sobie własne trofeum rok później. Jego Edmonton z marszu wszedł do play-offów, gdzie nic nie zdziałał. Drugi sezon był lepszy, Gretzky tym razem zdobył nagrodę Arta Rossa. Zdobędzie ją jeszcze 6 razy z rzędu. Gdyby ktoś nie wiedział (heretyk!), ta nagroda jest dla króla strzelców i asyst łącznie w sezonie zasadniczym. Czymże byłoby trofeum bez rekordu zdobytych punktów (164). Zaraz potem w play-offach pobawił się z Canadiens, gdzie w pierwszym meczu zanotował 5 asyst, czym ustanowił kolejny rekord, jakby było mało. W ćwierćfinale natknął się się Islandersów (pozdrowienia z tego miejsca dla Czerkawskiego), późniejszych zdobywców Pucharu Stanleya. Zresztą niezłego stracha im napędzili, wygrywając 2 mecze, co było najlepszym wynikiem spośród wszystkich rywali Islandersów. Trzeci sezon to kolejna masakra dokonywana przez Gretzky'ego: tym razem postanowił pobić wszystkie rekordy, wiele mu się z tego udało. Jako jedyny zdobył w jednym sezonie ponad 200 punktów, dokładnie 212, w tym 92 gole. A wystarczyło 80 gier. Spróbuj, może tobie uda się pobić. Po drodze zdobył tytuł Sportowca Roku.

Wayne nie miał jednak jednego – Pucharu Stanleya. W lidze od 4 lat niepodzielnie młócili rywali New York Islanders. Znalezienie na nich sposobu przez Gretzky'ego było jednak kwestią czasu. Gdy ledwo Gretzky stał się kapitanem Oilers, doprowadził drużynę do pierwszego miejsca w lidze, a w finale Pucharu Stanleya rozgromili Islanders, w tym w dwóch meczach po 7:2. Przy okazji wymiany błędnie wygrawerowanego pierścienia z nazwiskami, zamieniono „Edmonton” na „Ddmonton”. Potem przeprawiono, co i tak nie zmienia faktu, że Gretzky i kumple nie mieli tęgich min. MVP został jednak kolega, Mark Messier.

Gretzky został MVP po finale w następnym sezonie, czym w zasadzie spełnił się we wszystkim, co w hokeju możliwe. Ale jemu było mało. Po drodze pobił swój rekord w liczbie asyst. A potem jeszcze raz. Zostało na 164. W tymże sezonie pobił też swój rekord punktów, dokładnie 215. I dorzucone 19 w play-offach. To robi się nudne. O, finał nie dla Edmonton, po 6 meczach, w siódmym honorowym pojedynku zbrukali swój honor ulegając Calgary Flames 4:3. Oilers odzyskali tytuł rok później, a w decydującym meczu popisał się podaniem, które w połączeniu z trafieniem Kurriego po raz kolejny zmiażdżyło rywali. Dziwne, że Gretzky w swym najlepszym sezonie nie potrafił dorzucić głównego trofeum. Potrafił dorzucić jednak i w następnym sezonie, tym razem popisał się wynikiem w play-offach (31 asyst) i tym, że sam ustanowił tradycję robienia pamiątkowych sweet foteczek po zdobyciu Pucharu Stanleya. Tak, to Gretzky. Nie przypuszczał zapewne, że to ostatni raz, gdy zdobył to trofeum…

Gretzky król

Aż miło było patrzeć, popatrz i ty

Pod koniec gry dla Oilers, Gretzky miał na koncie 49 rekordów. „Zrobię więcej”, pomyślał, lecz po drodze bieg jego kariery zmieniła, oczywiście, kobieta. Janet Jones. Aktorka, musiała mieć blisko do Hollywood, toteż i Gretzky przeszedł do z Oilers do Los Angeles Kings. Słaba drużyna, bez sukcesów, przyszłości, na dodatek z Kalifornii, gdzie śnieg widuje się na zdjęciach z rzekomym Yeti. W Kanadzie omal nie doszło z tego powodu do wojny domowej. Od Vancouver po Halifax palono zdjęcia winnych, nie obyło się bez rozruchów, nawet sam rząd się zaangażował w to, by Gretzky i dwoje innych dobrych graczy pozostali w Edmonton. Na nic. Po przejściu do naprawdę przeciętnego LAK Gretzky wniósł nową siłę do teamu. Nie powiodło się indywidualnie, bowiem gdzieś tam wyżej wspomniany Mario Lemieux okazał się mieć lepszy sezon zasadniczy niż Gretzky. Zapewne przeszkodziły mu wygwizdywania od Kanadyjczyków. Wyobraźcie tylko sobie, co się działo, gdy w play-offach, w półfinale dywizji spotkały się drużyny Kings i Oilers. Nowa ekipa Gretzky'ego załatwiła starą, ale dopiero po siedmiu meczach. W następnym sezonie znowu królował (w końcu King) Gretzky, zostając po drodze Sportowcem Dekady. Dzięki niemu w Kalifornii powstały nowe drużyny NHL, czyli nowi konkurenci. A niedługo potem także Dallas Stars. Wciąż jednak Gretzky nie miał piątego Pucharu Stanleya, a szansa była olbrzymia…

Gretzky gra (w) Blues(ach)

W sezonie 1992/93 połowa sezonu zmarnowana. Cóż, sraczka trapi nawet superbohaterów, naciągnięte mięśnie pleców trapią nawet hokeistów. Kings poradzili sobie jednak w sezonie zasadniczym nadspodziewanie przyzwoicie, a na play-offy wrócił Gretzky. Plus i plus dają wielki plus, a w konsekwencji finał Pucharu Stanleya, w którym Kings zostali zmasakrowani przez Montreal Canadiens po pięciu meczach. W następnym sezonie Gretzky sporo się nastrzelał, pobił odwieczny rekord Gordiego Howe'a pod względem zdobytych goli, czym został królem strzelców wszech czasów. Tym samym został oficjalnie uznany najlepszym hokeistą w dziejach (Rosjanie twierdzą inaczej, bo według nich to Paweł Bure był lepszy, a to obiektywna nieprawda, gdyż Bure za całą swoją regularną karierę 702 meczy w NHL zdobył ledwie 779 goli, podczas gdy Gretzky zdobył 1000 goli w 424 grach, więc proszę nie bajerować, Putinie) i wciąż się poprawiał. Przecież w odróżnieniu od Howe'a, Gretzky miał przed sobą jeszcze kilka lat gry na najwyższym poziomie. Jednak Kings stawali się coraz słabsi i popadali w poddaństwo. Nie udawało się nawet wejść do play-offów. Wayne odszedł więc w połowie sezonu 1995/96 do innej ekipy bez sukcesów, czyli St. Louis Blues. Z nim w składzie dotarli nawet do półfinału konferencji. Nie pasował mu jednak ani Brett Hull, ani postawa trenera, więc poszedł do New York Rangers w przerwie sezonu, bo tam grał Mark Messier, jego kolega i rywal zarazem.

„We're going to miss Wayne Gretzky”

Rangersi wydawali się być odpowiednią drużyną, zwłaszcza z Messierem w składzie, z którym Wayne był w stanie się dogadać. Pierwszy sezon nie przyniósł rozczarowania (poza faktem, że Gretzky nie był kapitanem swojego zespołu – toż to przecież ociera się o herezję, mówiono), 97 punktów w sezonie regularnym i gra w play-offach. Aż do finału konferencji się udało dotrzeć. Po sezonie jednak Messier uciekł do Vancouver. Judasz jeden. Dwa ostatnie sezony nie wyglądały aż tak dobrze. Ostatni mecz w Kanadzie zremisowany, a ostatni mecz w ogóle miał oprawę iście królewską. Rangers zagrali z Pittsburgh Penguins. Pingwiny zadbały o to, by to był naprawdę ostatni mecz Gretzky'ego i wygrały 2:1 w dogrywce, czym sprawiły kibicom z Nowego Jorku naprawdę kwaśne miny. To oznaczało bowiem wyrzucenie Rangers z play-offów na rzecz właśnie drużyny z Pittsburgha. Na cześć Gretzky'ego napisano nowe hymny Kanady i USA, brzmiące „We're going to miss Wayne Gretzky” i „The land of Wayne Gretzky”. Do dziś trwają spekulacje, czy nie uznać tego za oficjalny hymn Kanady. Chociaż na pożegnanie udało mu się podać skutecznie do Leetcha. W tych ostatnich meczach sam Gretzky robił za all stars. Dzień później już nic nie było takie samo.

Kadra

Znajdź Wayne'a. Jak się uda, Wally'ego też

Tutaj Wayne nie miał za wielu sukcesów, bo mistrzostwa i tego typu imprezy organizowane były wtedy, gdy on śrubował rekordy w NHL. Za to we wszystkich imprezach, na których zagrał, coś osiągnął. W 63 meczach zdobył 103 punkty, z czego 34 to były gole. Na Mistrzostwach Świata co prawda nie było siły na Związek Radziecki, to w Pucharze Kanady nie było mocnych na team Gretzky'ego, który i ZSRR ogrywał. Pojechał też na Igrzyska w Nagano w 1998 roku, gdzie przegrał w półfinale z Czechami. A jednak przydałby się Lemieux, z którym potrafił wspólnie znakomicie grać. O trzecie miejsce rywalizowali z Finami, nie udało się. Tu pozostał wielki niedosyt, bowiem zabrakło w szafach stodołach z pucharami Gretzky'ego medalu olimpijskiego.

Trenerka

Gretzky zakończył karierę. Z marszu został uznany jedną ze sław w Galerii Sław Hokeja, jako ostatni wedle procedury a, niech idzie od razu. NHL zastrzegła jego numer, 99, dla całej ligi. Żaden hokeista NHL ani reprezentant Kanady nie zagra już tym jakże szpanerskim numerem. Nawet w grach z serii NHL nie da się wybrać numeru 99. Gretzky sercem pozostał przy Kanadzie to też, ale jednocześnie przy południowym zachodzie USA, zostając współwłaścicielem ekipy z Phoenix. Przez całe życie ciągnęło go do słabszych drużyn… Pytaniem było, kiedy zostanie trenerem. Okazało się, że Wayne sporo się ociągał z tą decyzją, a może po prostu zarobione pieniążki nie wyczerpywały się tak szybko. Niemniej, przejął Kojoty po lokaucie, a było to latem 2005 roku. W każdym kolejnym sezonie trenerki ekipa Phoenix dostawała lanie, zajmując ostatnie albo przedostatnie miejsce w swojej dywizji, dopiero w sezonie 2010/11 udało się ściągnąć paru zawodników, w tym Wojtka Wolskiego – a jednak ciągnie Wayne'a do rodaków. Wolski nastrzelał jednak w Phoenix nadspodziewanie sporo goli, często też asystował, więc wybrał ścieżkę swego trenera, drużynę Rangers. Kojoty bez niego zaszły dalej w play-offach niż nowa drużyna, tym razem Gretzky postarał się bardziej wpłynąć na postawę zawodników, aby też spędzali po 5 godzin na treningach. A tymczasem kontrakt trenerski Gretzky'ego zbliża się do końca.

Był też dyrektorem reprezentacji Kanady w hokeju podczas sławetnych igrzysk w Salt Lake City. Po kiepskim początku i frustracjach, a potem zdejmowaniu presji z zawodników, Kanada zdobyła złoto i Gretzky mógł się czuć w pewien sposób spełniony reprezentacyjnie. Podobnie jak innemu orłowi, po obfitym Salt Lake City nie wyszedł występ w Turynie.

Podczas Igrzysk w Vancouver już nie dyrygował Kanadyjczykami, tylko trzymał w gotowości strażaków, bowiem zapalał razem z trójką innych sportowców (w tym ze Steve'm Nashem, też Kanadyjczykiem, a koszykarzem) wielki znicz olimpijski. Potem sam zapalił inny, przed stadionem, bo jakby to było, gdyby sam kanadyjski mesjasz nie rozpalał światła świętego ognia?

Rekordy

Gretzky z czekolady

Sama lista sukcesów i rekordów Gretzky'ego, naszego polskiego Wayne'a Gretzky'ego, zajmuje 20 kilobajtów bitego tekstu. Jeśli ktoś ma wolne pół godziny, może poczytać sobie tę listę. Jeśli jednak nie posiadasz tyle czasu (w końcu na chleb zarobić trzeba), wiedz, że Gretzky w chwili kończenia kariery miał 61 rekordów NHL, wiele z tego poprawił sam kilka razy, do tego dorzucił sporo nieoficjalnych rekordów i 3 w występach międzynarodowych. Liczba rekordów jest rekordowa i sama w sobie jest rekordem, i to nie tylko wśród hokeistów. Uświadommy sobie kilka wielkich liczb.

  • 3239. Tyle punktów (czyli goli i asyst) zdobył Gretzky w całej swej karierze w NHL. Dlaczego nie mógł sobie trafić jeszcze jednego, dla równego rachunku. Adrian Monk nie byłby zadowolony. Z tego 2857 w sezonie regularnym. W zaledwie 1487 meczach.
  • 2223 – liczba asyst z całej kariery NHL. Gdyby nie ta w ostatnim meczu, miałby taką fajną liczbę.
  • 1963 – tyle razy Gretzky asystował w sezonie zasadniczym. Policz sam, ile w play-offach.
  • 1887 – liczba punktów z sezonu regularnego drugiego na liście Marka Messiera. Gretzky wyprzedził go samymi asystami o całe 75.
  • 1016 goli w karierze w NHL. Z czego 894 w zasadniczych. Zapewne do dzisiaj śni mu się po nocach sześć słupków. Znowu Adrian Monk nie pochwala Wayne'a.
  • 100. Tyle bramek w jednym sezonie razem z play-offami udało się zdobyć Gretzky'emu. O, tym razem Monk jest zadowolony jak nigdy i również i on chwali Gretzky'ego.
  • 2.04 – przy tylu golach na mecz asystował Gretzky w sezonie 1985/86.

Jednakże w ciągu swej kariery Gretzky spędził tylko 577 minut na ławce kar, co przy wyniku Krzysztofa Oliwy, który bezproblemowo zdobył wynik 1447 minut, wypada niesamowicie blado. To ostateczny dowód na to, że właśnie Oliwa jest najlepszym hokeistą w historii.

Skille

Sukces Wayne'a, tak samo jak kształt liści marihuany, nie wziął się z przypadku. Urodził się on już z szeregiem umiejętności specjalnych, które doskonalił, albo których sam się nauczył podczas kilkugodzinnych treningów. Oto niektóre z nich:

  • Przewidywanie przyszłości. Wizje Gretzky'ego pokrywały się w stu procentach. Wjeżdżał tam, gdzie krążek znalazł się dopiero sekundę potem. Strzelał na bramkę z dziwnych pozycji, gdyż wiedział, że bramkarz akurat ruszy niezgrabnie nogą. Podawał tam, gdzie nie było nikogo pół sekundy wcześniej. Skubany prorok.
  • Oczy z tyłu głowy. W połączeniu z wizjonerskimi przebłyskami dawały gromkie okrzyki kibiców z Edmonton czy Los Angeles. A menedżerowi rywali jedną kulkę mniej w rewolwerze. Często polegało to na tym, że Wayne prowadził sobie krążek przez całą tercję przeciwnika, wjechał w Biuro, patrząc się wciąż na krążek albo przeciwnika, a tu nagle podanie do kolegi (głównie Kurriego albo Messiera). Nic, że stał tyłem i to jeszcze po drugiej stronie bramki – po prostu podał, a Kurri albo Messier po prostu strzelił. No, 1963 asysty (2 więcej niż rok urodzenia – to jest wyczyn na miarę XX wieku) w zasadniczych i 260 w play-offach nie wzięło się z niczego.
  • Własne biuro. W hokeju bramka nie stoi na linii kończącej lodowisko, tylko przed nią, zostawiając jeszcze miejsce na sporego faceta. Tam właśnie lubił zajeżdżać Gretzky, trapez namalowany za bramką nazwano więc biurem Gretzky'ego, a urzędujący tam zawodnik jak automat już wiedział, gdzie są koledzy i co ma robić.
  • Wytrzymałość. Bo pięć godzin codziennego treningu to było trochę mało. Przynajmniej nie miał ciągot do innych życiowych pokus, zabijał czas zabijaniem bramkarzy strzałami zza pleców.
  • Talent. Nie oszukujmy się. Można i po 20 godzin trenować, a zostanie się w klasie C. Wayne nie chciał być C-klasowym grajkiem.
  • Magiczny dotyk. Wszystko, czego się dotknął, zamieniał w bramki albo w asysty. Dużo lepiej niż Midas, bo miał z tego spory pożytek i w ostatecznym rozrachunku złoto.
  • Sposób. Nie wymyślono godnej nazwy do tego, w jaki sposób potrafił odebrać krążek dużo większym i postawniejszym od siebie obrońcom. Napastnikom też, bo Wayne lubił cofnąć się do obrony, przejąć krążek i zaszarżować. To ma coś wspólnego z poprzednimi umiejętnościami.
  • Samozaparcie letnie. Zamiast opalać się, Gretzky grał w lacrosse. Tam się nauczył, jak zbyt szybko nie nabawić się podbitych oczu i poskręcanych kończyn.
  • Ciężkie dzieciństwo. Nie było komputerów, komórek czy Xboksów z kontrolerami. Wayne jeździł na łyżwach półtorej godziny przed szkołą, a jak wrócił, to całe popołudnie grał na prywatnym, prowizorycznym lodowisku, w jakie Kanada (oprócz uranu) jest bogata. Nawet jadł i odrabiał lekcje w łyżwach. Jakby się dało, zapewne jeździłby samochodem w łyżwach.
  • Polskie pochodzenie. Polak wszystko bowiem umie, jeśli tylko wyjedzie za granicę. Główna przyczyna talentu, sukcesów i wszystkiego powyższego.
  • Wpływowość. Zwykło się powiadać, że każda drużyna, w której grał Gretzky, była dobra, bo on w niej grał, a nie była dobra, więc on tam grał. Debiutancki Edmonton, przeciętni Kings, wiecznie ci drudzy Blues i Rangersi będący cieniami Rangersów. Każda z tych drużyn, gdy tylko Gretzky raczył się tam pojawić, momentalnie była liczącym się teamem. Z Kojotami ta sztuka się nie powtórzyła, widocznie wpływ Gretzky'ego nie działa z powodu pola siłowego ławki trenerskiej i pleksiglasu. Chociaż w ostatnim sezonie ładnie wypadli, w końcu awansowali do play-offów.

Dzięki temu wszystkiemu Mourinho może być sobie The Special One, nie będzie bowiem jak The Great One.

Swój chłop

Ordery, nagrody, mecze gwiazd. A jednak Wayne'owi nigdy sodówa do głowy nie uderzyła. Rozwody? Nie. Romanse? Nie. Narkomania? Nie. A może nielegalne obstawianie spotkań? Tu się wypadało zastanowić, bo chodziły różne pogłoski. Coś tam że żona obstawiała za niego, albo asystent, ostatecznie Gretzky wymigał się od wszystkiego z powodu braku dowodów. Tym samym dalej spełnia swe posłanie, szkoli zawodników, wychowuje dzieci na porządnych hokeistów (i hokeistki też), reklamuje bilion produktów i takie tam codzienności gwiazdy. Czasem zagra też w jakimś meczu oldbojów, do czego nie chce z jakichś powodów się przyznawać. Na pięćdziesięciolecie urodzin wybrali się nawet Nonsensopedyści[potrzebne źródło]. Ludzie głosowali w durnych ankietach, który gol był lepszy, ale nic to. Dziś już nawet fani Calgary Flames wspominają z rozrzewnieniem, jak to się wkurzali, bo rywale zza miedzy mieli Gretzky'ego. Po prostu. Jest kimś. Zwykły chłopak z Ontario. A mało brakowało, by z Podlasia.