Wielkie nieba

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
To jest najnowsza wersja artykułu edytowana „16:40, 5 wrz 2013” przez „KorwBot (dyskusja • edycje)”.
(różn.) ← przejdź do poprzedniej wersji • przejdź do aktualnej wersji (różn.) • przejdź do następnej wersji → (różn.)

Wielkie nieba – (ang. big heavens) to nazwa trzech nieb, które oprócz sklepienia niebieskiego, sklepania niewdzięcznego i poklepania pociesznego „pokrywają” warstwę wierzchnią atmosfery ziemskiej. Charakteryzują je, jak sama nazwa wskazuje, niewyobrażalnie duże wartości szerokości, długości i głębokości. Wszystkich nieb jest zatem sześć, chociaż wiele religii mówi także o istnieniu siódmego nieba, do którego rzekomo trafiają wszystkie grzeczne nieboszczyki, nieboraki, niebotycznie niebogaci i niebrzydcy.

Odkrycie Wielkich nieb[edytuj • edytuj kod]

O wielkich niebach przeczytać możemy w najstarszych manuskryptach wielu starożytnych cywilizacji. Sam Jezus Chrystus, bohater powieści "Nowy Testament", perorował wielokrotnie do swej stale rozrastającej się widowni, że jeśli nie będą pyskować do Ojca jego, wszyscy zostaną zaproszeni do jego Królestwa, które - uwaga! - mieści się w niebie. Jezus nie zdradza przyjaciołom szczegółów na temat rozmiarów posiadłości "Królestwo Niebieskie", jednak słowa jego wskazują jednoznacznie, że ziemie (nieba) Ojca, muszą być rzeczywiście wielkie, skoro pomieścić mają całą tę zgraję naiwniaków.

O wielkich niebach pisał także William Shakespeare:

"O wielkie nieba, gdyby tylko ludzie byli wierni, byliby doskonali."

i J.R.R. Tolkien w powieści "Hobbit, czyli tam i z powrotem":

"Wielkie nieba! - mruknął Beorn - Nie wmówisz mi, że gobliny nie umieją rachować. Wiem, że liczą dobrze."

Jednak żadna z przytoczonych scen nie wyjawia nam genezy odkrycia wielkich nieb. Eksperci od lat spierają się w tej sprawie, lecz jednoznacznego werdyktu nie ma.

Obserwacje[edytuj • edytuj kod]

Wielkie nieba zaczynają być dostrzegalne przez ludzi w podeszłym wieku. Znana wszystkim sytuacja:
Starsza pani idzie o lasce wzdłuż pasażu sklepów wszelkiej branży, powłóczając niedbale powykręcanymi artretyzmem nogami. Jest ciepły dzień czerwcowy, południe, nad figlarnie zsuniętym na lewy bok moherowym kapelusikiem staruszki wisi bezchmurne niebo, jak gdyby chciało jej powiedzieć: spójrz babciu, nic już nie stoi ci do mnie na drodze.
Wtem starsza pani, zmuszona do tej złożonej czynności jakimś nagłym, przeszywającym ją impulsem boskiego pochodzenia, kieruje wzrok na wystawną gablotkę sklepu odzieżowego "Druga ręka, pierwsza klasa!". Dyndający za szkłem szyld hipnotyzuje ją nie mniej niż przesycony matematyką napis, wypisany tam ciężką ręką sprzedawcy:
Berety 50% taniej!
- Wielkie nieba! - krzyczy kobiecina i delikatnym, wężowym ruchem osuwa się na brukowany chodniczek. Skóropodobna torebeczka i laska wypadają jej z pokrytych gdzieniegdzie wątrobianymi plamami dłoni, których niegdyś żelazny uchwyt nie jest teraz silniejszy od zetknięcia dwóch płatków jedwabnego pączka róży.