Nonźródła:Historia ostatniego pogrzebu

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
HOP.svg
Historia ostatniego pogrzebu,
czyli taniec śmierci podskokami sierpowymi czyniony




Prolog[edytuj • edytuj kod]

Jak to dobrze, że w zaświatach nie ma zbyt wiele życia. Dzięki temu, zamiast męczyć się nachalnymi opisami przyrody, można niemal od razu przejść do rzeczy.
Dwie istoty – Rozwaga i Szaleństwo – wpatrywały się w pobliskie ciała niebieskie. Było to o wiele szybsze rozwiązanie niż spojrzenie w kalendarz czy zegarek; zresztą, nie było tu nigdzie człowieka, który mógłby je wynaleźć.
– No proszę, nie rzucasz się do oceny tego, co niedawno zrobiłam? – usłyszała Rozwaga od swojej porywczej towarzyszki.
– Nie mierz wszystkich swoją miarą – odpowiedziała, po czym dodała: – Pewnie teraz zastanawiasz się, jak to wszyscy przeżyją?
– Ja to WIEM, moja droga! To, że uosabiam pasję, nie oznacza, że jestem głupia! Zresztą, wielu wieszczy i wieszczek było szalonymi; często to był wręcz warunek pozostania prorokiem!
– Przypuśćmy więc, że ja nie wiem, co się stanie. Powiedz – co widzisz?
Szaleństwo starało się skoncentrować na wizji, lecz szybko przerwało rozważania wymienioną czynność.
– Eee, wiesz co, Rozwaga, masz ładną widzialną postać. I w ogóle, to cudnie te asteroidy śmigają po niebie, nie?
– No co, twój plan przecież od początku brał pod uwagę rozlew krwi.
– Tylko wygląda na to, ludzka mać, iż w rezultacie kilka osób umocni się w swoim rozsądku – stwierdziło Szaleństwo, po czym dodało z wyrzutem: – Zresztą, czy ja się nadaję do planowania?
– Cóż, ja ci nie bronię bawić się dalej – Rozwaga starała się wspaniałomyślnie pocieszyć rozmówczynię. – Chyba już wiesz, że tykanie ludzkiego życia nie jest najlepszym pomysłem…
– Tak, tak, już coś innego mi wpadło do głowy – odparło Szaleństwo, po czym odchodząc, wymamrotało: – Ja ci jeszcze pokażę, stara nudziaro…

Rozwaga uśmiechnęła się i zaczęła przyglądać się nie tyle samym planetom, co ich ruchowi.
„Jak ja lubię podpuszczać tę uroczą wariatkę” – pomyślała. Po chwili uznała, że bezcelowe dryfowanie w gwiezdnej przestrzeni jest nierozważne; zastanowiła się jeszcze, czy istnienie personifikacji ma sens – i zniknęła.

Rozdział I[edytuj • edytuj kod]

Była to środa, wczesny ranek – święto Wniebowzięcia, zwane popularnie Uroczystością Matki Boskiej Zielnej. W sali pogrzebowej gromadzili się krewni i znajomi denatki, aby oczekiwać przybycia kapłana.
Większość przychodzących na pogrzeb była związana z pewną kawiarnią. Byli jej pracownikami, gośćmi, a nierzadko jednym i drugim. Jak to we wspólnym gronie często bywa – nadali sobie własne pseudonimy, którymi posługiwali się zresztą nie tylko w robocie.

– Musi ta trumna stać tak tuż przy drzwiach? Przedostać się do was nie można – narzekał żałobnik zwany Surferem.
– Nie chcemy, by rozdzielała pomieszczenie na części – odparł spokojnie Najprawa.
– Wszystko jest przygotowane, jak rozumiem?
– Tak, chociaż Paroksyzmowi było trudno kupić znicze – powiedział Przystawek.
– Przecież dobrze wiesz, że na cmentarzu drogo, a ja nie mam czego przetapiać. Ty wiesz, gdzie je w końcu znalazłem? W artykułach gospodarstwa domowego! Przyszłoby ci do głowy, by właśnie tam szukać zniczy? Hę?

Surfer nagle zaczął przestępować z nogi na nogę.
– Wiecie co, robi się tu tak mrocznie, że przypomniał mi się „Mistrz i Małgorzata”… – zagadnął.
– A jak ma być inaczej? Przecież to pogrzeb – stwierdził Najprawa.
Był w dziwnym nastroju. Myślał o komputerach, którym w przeciwieństwie do ludzi nie odprawiano żadnych ceremonii. Po prostu szły na złom albo na części.
I chyba zapragnął to zmienić.
– No więc słuchaj Przystek, mógłbyś być Wolandem, znaczy się, diabłem po prostu, reszta też by się jakoś znalazła…
– A M-Małgorzata przypadkiem nie leży tutaj martwa? – spytała Retka.
– Myślałem bardziej o Mariannie[1].
– Eno, jeśli to nie Marianna, to ja się wypisuję z tego pomysłu – stwierdził Przystawek.
– O rety! M-mariannę smarować m-maścią? – dopytywała się Retka dygocąc. Nawet sierpniowe jutrzenki bywały zimne, co dziewczyna odczuła pomimo rezygnacji z sukni na rzecz żakietu i spodni.
– A co, może lepiej posmarować nieboszczkę? – zauważył Paroksyzm.
– Nie o to chodzi. M-mam na myśli raczej to, że m-może teraz przebywać niewidzialna wśród nas – dokończyła dziewczyna.

Do sali wszedł Roman. Choć w kawiarni bywał tylko jako gość, jego imię wcale nie było prawdziwe.
Surfer dalej przebierał nogami.
– Kurak, któremu łeb obetną, nadal biegać po kurniku potrafi – skwitował kolejny człowiek, którego zwano enigmatycznie Dalekim Końcem. Życzył sobie, aby wszyscy byli nieruchomi i cierpliwi, coby nie budzić w zmarłej zazdrości o życie.
– To może opowiem o tym, jaki byłem w przeszłości? – Surfer próbował zająć swoją własną uwagę.
– Ja też mogę? Ja też? – zapytał Roman.
– Co ja narobiłem… – pomyślał Daleki.

Retka słuchała opowieści pozostałych, dopytując przy tym o rozmaite okoliczności. Zaczęła się bowiem zastanawiać, ile czasu i doświadczeń wystarczy, by stać się kimś innym. Od dawna próbowała podejść do tematu przebierając się za różne postacie, jednak tego dnia wolała się nie wyróżniać z tłumu… przynajmniej na razie.


* * *

Byli już prawie wszyscy: Apacz, Labrador, Marymont, Motyla Noga (która była już wcześniej, ale spacerowała)… Nikomu trumna nie zablokowała skutecznie przejścia, acz niektórzy wyszli, gdyż jak się okazało – nie wszyscy mogli pomieścić się w sali.
Nie było tylko jednego z zaproszonych – Dyliża. Prawdopodobnie jak zwykle przyjechał dorożką samotnie, a władze cmentarza nie zgodziły się na wprowadzenie tu koni.
– I tak poszedłby z przemową, że nie wie, kiedy wróci… – powiedział Marymont.
– Rzuci? – wyrwało się Retce. – Aha, wróci; no cóż, mógłby tak powiedzieć.
– Wiesz coś na ten temat? – zapytał Apacz Marymonta. Sam natomiast nie wiedział, czemu zadał to pytanie.

Tłok był coraz większy. Wszyscy kręcili się po pomieszczeniu, jakby rozmyślali, czy są tu w ogóle potrzebni.
Być może dlatego Apacz wstał i poprosił o wyjście wszystkich oprócz krewnych zmarłej.

Rozdział II[edytuj • edytuj kod]

Miasto bez rynku? To naprawdę dziwny pomysł. No bo gdzie indziej ludzie spotykają się i robią sobie zdjęcia?
Wszędzie tam, gdzie są inne place.
Nic dziwnego, że turyści głupieli, gdy trzeba było gdziekolwiek dojść. Pięć czy sześć różnych lokacji, a wszystkie utrzymywane w podobnym klimacie – poprzecinane szarymi ulicami i wysokimi budynkami. Mimo to istniało takie jedno miejsce, do którego w końcu trafiał każdy; co więcej, często wiązało się z silnymi uczuciami i stanowiło punkt docelowy wielu rodzinnych zjazdów.

Cmentarz.
W pewnym sensie odzwierciedlał strukturę „obsługiwanej” przez niego miejscowości. Nie miał głównego placu, a pomniki, sale pogrzebowe i kaplice – których było kilka – nie różniły się zbytnio od siebie. Nic dziwnego, że miejscowi przestawali widzieć sens pozostawania w jednym miejscu[2] i zaczynali spacerować po całym terenie.

Nikogo to nie gorszyło ani nie dziwiło – zgodnie uznawano, że większość ludzi umie obliczyć, jak wrócić na uroczystość na czas.
Hmmm…


– Dokąd my teraz właściwie idziemy? – zapytał Roman.
– Jak to gdzie, do grobu. Wszyscy idziemy do grobu – odpowiedziała Retka.
– A ty co, naśladujesz Kapitana Oczywistego? – Surfer zaczął badawczo przyglądać się Retce.
– Idziemy zobaczyć miejsce, w którym będziemy żegnać się ze zmarłą – rzekł Apacz.
Po jakimś czasie grupa weszła w ślepy zaułek – wszędzie wokół rosły drzewa i krzewy. Nagrobków było tam niewiele, co zwykle oznaczało, że albo to nowa część cmentarza, albo większość rodzin nagle przerwało opłaty.
– Znam to miejsce – powiedział Surfer. – Dawniej był tu pomnik poświęcony pierwszym pracownikom cmentarza, a także firmie przewozowej, która miała z nimi umowę – kontynuował. – Czy wiedzieliście że ta sama instytucja kiedyś układała nam wzorcowe menu?
– Wcześniej czy później? – zakłopotał się Roman.
– Wcześniej. Tak to bywa, że od nas czasem trafia się na cmentarz.
– Jakiś ty kCenzura2.svga subtelny – przerwał Surferowi Przystawek, ale ten przemawiał dalej:
– Widać więc, że tę część pomnika dodano bardzo późno – o wiele później niż pierwotną. Zresztą zobaczcie, że ją pozostawiono w spokoju, być może ta umowa trwa dalej…
– Ale skąd ty o tym wszystkim wiesz? – wtrąciła się Retka, jakby chciała się odpłacić za zgryźliwość.
– Ładnie tu. Naprawdę, tu jest ładnie, prawie zapomniałam, że to cmentarz – przerwała Motyla Noga i wbrew powadze, zaczęła przeskakiwać z miejsca na miejsce.
– Zaiste motyla noga – powiedział Daleki, gdy podrygującej zdarzyło się stanąć na jednej nodze. – Ile nam pozostało czasu?
– Jakieś dwie godziny – Apacz próbował zachować spokój. – Nie ma czym się martwić.
– Osobiście sądzę, że każda minuta się liczy – oponował rozmówca. – Sto dwadzieścia!
Retka przysłoniła twarz.
– O rety, coś mi wpadło do oka! – poskarżyła się i wyszła z zaułka, ale nikt tego nie spostrzegł.

– Słuchajcie, skoro Surfer jest w takim, a nie innym nastroju, może odczuwa jakieś braki? – spytała Motyla Noga.
– Ale że prócz zmarłej? – Apacz uznał pytanie koleżanki za kuriozalne, ale był ciekaw, o co jej chodzi.
– Myślisz, że chcę go rozśmieszyć? Nie doceniasz mnie, jak zwykle zresztą. – Motyla wyraźnie zmieniała front. – Nie widzisz, że szuka Mocy, która jest silniejsza od niego? Że nie licząc na nikogo na ziemi, zwraca się do Ojca w niebie? Surfciowi brakuje impulsu, który wyzwoli w nim prawdziwe uczucia, trzeba mu zatem pouczającego katharsis – a któż wie o tym lepiej niż ty?
Nagle zgromadzeni dostrzegli… Retkę. Jak się okazało, wdrapała się na pobliskie drzewo i przywiązała do gałęzi nogę, po czym spadła i zawisła głową w dół. Cieszyła się, że nie urwało jej kończyny, a także… że spodnie nie były za śliskie.
– Nie o to mi chodziło… powiedziała Motyla Noga.
Surfer przybiegł do Retki.
– Reciu, czy wszystko z tobą w porządku? – zapytał.
– Tak, po prostu próbuję wyrzucić to cholerstwo z oka – odparła Retka.
Wszyscy wiedzieli, że kłamała. W takich sytuacjach jak ta na pewno chodziło o jakiś skomplikowany podtekst.
Apacz wzruszył ramionami. Chciał już iść, aby odnaleźć miejsce pochówku przed powrotem do sali, ale zrezygnował, widząc, co właśnie zaszło. Zauważył też, że Labrador czeka na jakiś inny znak, więc poruszył poprzedni temat:
– Czyżby była pora na kolejną tragedię?
– Spokojnie, przeżyję, ja tam nie mam mózgu w stopach – Retka nie miała ochoty na rozpaczanie.
– Cóż, trzeba rozwiązać kilka kwestii – Apacz zaczął mówić jakby do siebie.
– Bardzo śmieszne – stwierdziła wisząca.
– 'dorze, czy ta umowa nie działa? – spytał Apacz.
– Wybacz, ale precz z umową, niech się dzieje, co ma się dziać! – powiedział Labrador.
– Faktycznie tragedia… – szepnął Apacz, myśląc o zerwanym kontrakcie.
A potem zaszeleściły krzaki.
To Goniec zbliżał się do wejścia.

Motyla Noga rzuciła patyk, zaś Labrador zerwał się z miejsca, by go podnieść.
– A co to za animalia? – Daleki znów był oburzony.
– Muszą się rozkręcić – stwierdzili Apacz i Surfer jednocześnie.
– To domyślacie się dalszego ciągu?
– Biorąc pod uwagę to i owo… – Apacz odsunął się od Surfera, by tamten nie usłyszał – wygląda na to, że to będzie istne danse macabre.
– Czyli Surfer o tym nie wie?
– Pewnie przypuszcza, ale nie wie, że odbędzie się to na jego oczach.
– Przecież to niezgodne z decorum!
– Jakoś jak rzucali zwłokami z miejsca na miejsce to nikt się nie przejmował[3].
Przez kilka minut Motyla i Labrador tańczyli. Goniec i Marymont zaczęli się kłócić o to, kto kogo pozdrowił, Retka drapała Surfera po plecach, a Apacz udawał dyrygenta. Daleki i Przystawek trzymali Romana, aby nie zaczął podrygiwać razem z parą.
– No dalej! Surfer już powinien zacząć śpiewać! – szepnęła Motyla Noga do Apacza.
Apacz wskazał Surferowi początek utworu. Rozległy się nuty marsza pogrzebowego.
– Wszystko się zgadza – zdziwił się Apacz.
– A jaki repertuar miał niby przygotować, skoro idziemy na pogrzeb? – ostudziła jego zapał Retka.
– Na przykład stukanie karawanu... że co?!
Roman zemdlał. Prawdopodobnie zmęczył się próbami wyswobodzenia… ale być może to napad narkolepsji wywołany ponurymi dźwiękami?


* * *


KARAWAN PRZYJECHAŁ. Jego woźnica szukał sali pogrzebowej, ale skoro usłyszał nadzwyczaj liczne głosy, postanowił sprawdzić, czy to nie wina wstrząsu psychicznego spowodowanego koniecznością powożenia obcymi końmi. A cóż mogło złagodzić ów wstrząs lepiej niż przerwanie jazdy?
Niestety, spokój nie trwał długo. Kiedy stangret opuścił pojazd, zauważył linę zwisającą z jednego z drzew. Miał złe przeczucie, dlatego pobiegł czym prędzej w podejrzane miejsce.
– Co wy tu robicie?! Kogo i za co chcecie zamordować z zimną krwią?! – krzyknął na oślep Dyliż.
No i czemu podpowiadasz? – zapytał Apacz, po czym razem z pozostałymi powitał przybysza. Ktoś inny, na wszelki wypadek, wrzucił Romana w krzaki.
– Ach, to tylko wy – Dyliż starał się pojąć sytuację – ale dlaczego nie jesteście przy trumnie?
– Tu się odbywa wielki taniec, wiesz? – Surfer i Apacz spieszyli się z wyjaśnieniami.
– Ja tańców w pojeździe tolerować nie będę! Zwłaszcza, że to nie mój, musiałem uciec się do podstępu…
– No to możemy zaraz to zakończyć – odezwał się Labrador – czas goni, czyż nie?
– A może tak jednak z tym końcem poczekajcie do stypy? – zapytał Apacz, pragnąc nie peszyć Dyliża.
– Właśnie, poskaczcie jeszcze, muzykę dajcie, bo ja tego nie widziałem – woźnica przypomniał sobie, że wcale mu się nie spieszy. Inaczej wróciłby prowadzić karawan, na co nadal nie miał ochoty.
– Dobbbra! – rzekła Motyla, po czym zabawa zaczęła się od nowa. Dyliż zaczął machać bacikiem jak batutą, a Labrador przerwał taniec.
– Nie rzucę! – powiedział Dyliż.
– Nie o to chodzi, dyrygowanie już było – objaśnił Labrador.
– No to co mam zrobić?
– Spokojnie, dobrze, że jesteś…
– ZARAZ ZGINĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! – Motyla przestała zachowywać milczenie i zajęła się udawaniem rozpaczy. Surfer wcale się nie zdziwił, co oznaczało, że cały plan poniekąd spalił na panewce. Lecz czy na pewno?
– Ale ja cię ocalę! – Dyliż poczuł przypływ pewności siebie. – Powiem ci, co masz czynić, by nadobność swą przed skonem okrutnym ochronić! A tak w ogóle, to jednak miałem rację, ha!
– To jak, przeżyję czy nie? O ILE KOMUŚ JESZCZE NA TYM ZALEŻY…
– A gińże ty babo wredna, zaś ty, pogromco, się nie lękaj! – Surfer zaprezentował swe nowo zdobyte emocje[4].
– Chociaż kto wie, czy da się umrzeć od ciosu wykonanego tak mierną bronią jak gałązka dla pieska? – domniemany mechanizm wyparcia zaczął robić swoje.
– To może zaprezentujmy chociaż parę cyrkowych akrobacji, droga kaskaderko? – zachęcał Labrador.
– Chyba za długo już wiszę, że wam takie pomysły przychodzą do głowy… – wtrąciła się Retka.
– E, jak to ma tyle trwać, to ja się przejdę – powiedział Surfer opuściwszy zaułek.
– No to po występie… a kolejnego kopania grobów nie będzie – rzekła Motyla, kiedy docelowa widownia zniknęła jej z oczu.
– Bo ja wiem… odezwał się Apacz.
Pozostała jeszcze godzina i dziewięć minut.

Rozdział 2 1/2[edytuj • edytuj kod]

– A gdybym tak ja kogoś oskalpował? – powiedział Apacz. Myśl o właściwym pogrzebie nie dawała mu spokoju, dlatego wbrew poprzednim wahaniom postanowił ją zagłuszyć.
– Nie miałeś zamiaru zrobić tego wcześniej? – zapytał Dyliż.
– Ale o czym ty do mnie rozmawiasz?
– Yyy… nieważne. I tak już nie dasz rady…
– Jeśli już naprawdę chcecie kogoś zdjąć, to może zdejmijcie wreszcie Retkę z drzewa – rzekł Przystawek. Tak naprawdę chciał powiedzieć Dyliżowi to samo, co wcześniej Surferowi, ale uznał, że nie ma co się powtarzać. – A tak poza tym, to masz nierówno ogarnięte nogawki od spodni i skarpetę założoną na lewą stronę – zwrócił się do Apacza.
– Po prostu ostatnimi czasy nie myślę zbytnio o wyglądzie – odpowiedział zagadnięty. – No to jak, kto będzie moją obecną ofiarą?
– Zabij mnie, przecież i tak ci tylko przeszkadzam – odparł woźnica.
– Lepiej mnie, jeśli mam dalej wysłuchiwać tych wszystkich głupot – wyraził się Przystawek.
– To może założę sobie rzeźnię, co? – skomentował kandydatury Apacz.
– I zmienimy lokal z kawiarni w restaurację? – dorzucił Marymont.
– Przynajmniej moje umiejętności się przydadzą – ucieszył się Przystawek. Kiedyś pracował w restauracji, ale go wyrzucono za nieprofesjonalne podejście do klienta[5].
– To do bycia poćwiartowanym trzeba mieć jakieś specjalne umiejętności? – przypomniał Apacz.
– No nie, nawet na trupa się nie nadaję – Dyliż wyraźnie próbował przypomnieć o swoim istnieniu.
– Ale możesz podyrygować przy tańcu śmierci. Zgoda?
– A zdążę? – zmartwił się Dyliż, gdyż Surfera nadal nie było, a Apacz i Przystawek już zaczęli podrygiwać „na próbę”.

W przeciwieństwie do ukartowanego wcześniej tańca Labradora i Motylej Nogi, nowy taniec był bardziej zróżnicowany i nieprzewidywalny. Przystawek i Apacz przemieszczali się po całym zaułku, nie zważając ani na pomnik firmy przewozowej, ani na nieliczne groby. Pozostali albo wpatrywali się ze zdziwieniem w tańczących, albo ochraniali miejsce, w którym wisiała Retka.
Nagle Przystawek upadł na jeden z nagrobków. – Nic się nie stało, nie róbcie afery – powiedział, ale i tak wokół niego zbierała się coraz większa grupa widzów. Cały ten zgiełk obudził Romana, który postanowił nie opuszczać krzaków, ponieważ stwierdził, że na tę chwilę lepiej pozostać w ukryciu.
– Chyba trochę przesadziłem z tą chęcią oglądania wszystkich w trumnie – zaśmiał się Apacz, po czym poprosił Przystawka o odsłonięcie grobu. Gdy napisy stały się widoczne, obaj zamarli ze zdumienia. Epitafium brzmiało:



Cquote2.svg

Tu leży klęska, wzgarda, odrzucenie.

Choć jest odwrotne zmarłej pochodzenie,
od niej wywodzić chcą żywi przekleństwo.

Prawdę rzec może ten, kto zna szaleństwo!

Cquote2.svg

Widać było również, że grób był świeżo wykopany.
– Jakie beznadziejne rymy – zauważył Przystawek, gdy przeczytał treść wymienionego wyżej tekstu.
– Czy to jest ta osoba, o której myślę? – spytał Apacz. – Nie wiedziałem, że ten grób przeniesiono właśnie tutaj…
– Tak, to ona – odpowiedział Przystawek. – Miała normalny grób gdzie indziej; nie jestem pewien, co zadecydowało o tak śmiałej zmianie – dodał. Był zmieszany; zastanawiał się, czy Apacz zwraca się do wszystkich, czy też właśnie i wyłącznie do niego.
– Byłbym skłonny stwierdzić raczej, że pogrzebano tu puszkę Pandory – wtrącił się Dyliż, który nie słyszał poprzedniej rozmowy. Apacz uśmiechnął się:
– A pamiętasz może, co było na dnie tej puszki?
– Tak, pamiętam… – Dyliż nie miał ochoty na filozoficzne tematy, więc wrócił do poprzedniego. – Czy teraz mogę już podyrygować, z muzyką czy bez?
– No dajesz!
Tak zainaugurowano najbardziej uroczystą, choć nie najbardziej dramatyczną część tańca. Ktoś musiał w międzyczasie wdrapać się na drzewo, gdyż Retka zaczęłą wisieć coraz wyżej i wyżej.
– Ja też mogę, mogę, mogę, mogę laaaatać! – krzyknęła, gdy zaczęła się kołysać, zaś Marymont podskoczył, by udawać, że zamierza jej dosięgnąć.
W tym samym momencie Dyliż wykonał najważniejszy z ruchów, a Apacz i Przystawek odpowiedzieli na niego, jak trzeba.
– Jak to, piękne tańce, role, dekoracje BEZE MNIE? – oburzyła się Pani Trąbalska, która przybyła tuż po chwili. Zawsze lubiła rzeczy cieszące oko i nawet jej obecna, pogrzebowa kreacja wyznaczała się pragnieniem wyjścia ponad prostotę.
Przystawek zatrzymał się. Czy to złe samopoczucie na skutek uderzenia? A może Apacz zrobił coś nie tak?
– Wszystko w po…
– TAK, TAŃCZYMY DALEJ – Przystawek miał już dosyć tych pytań.
– Póki jeden z nas nie padnie! – zapowiedział Apacz.
Taniec, walka, krwawa skroń; szybciej, gdzie jest wasza broń?[6] – widownia znowu zaczęła być żądna „krwi”.
Mnie nie zwalczysz łatwo tak, lepiej poddaj się ty sam! – zwrócił się Przystawek do Apacza.
Proszę bardzo, szykuj nóż, ja na glebę padam już! – zabrzmiała odpowiedź.
Na me słowo teraz czas, pojCenzura2.svgani ludzie z was! – Dyliż dusił się ze śmiechu.
Albo wstanę najpierw, by udowodnić siłę ci – Apacz zmienił zdanie.
No i dobrze! Głupio jest, gdy wróg nie chce bronić się!
Tak zaczęła się regularna… bójka. Mimo wszystko wiadomo było, kto wygra – Apacz chciał raczej podkręcić napięcie niż rzeczywiście się bronić.
Wiemy już, kto zginie tu, teraz bijże, póki tchu! – widzowie byli nieubłagani.
Zatem zanim przyjdzie kres, gotuj się na męki swe – Przystawek rozpoczął wyjmowanie i przeliczanie sztućców z brustaszy.
GDZIE TEN, KTÓRY POWIE MI, KTO Z ZAPLECZA WYRWAŁ DRZWI? – krzyknął Apacz, udając bezsensowne wrzaski wypowiadane niekiedy w obliczu nagłej śmierci. – CZY DO WIELU DOJDZIE ŚCIĘĆ, CZY TO JUŻ OSTATNIA ŚMIERĆ?
– O, jest rożenek – szepnął Przystawek i w ramach groźby przejechał dłonią po szyi. Z krzaków zaczęła wystawać dłoń z kciukiem skierowanym w dół.
Apacz położył się bokiem względem wszystkich oprócz Przystawka. Kilka razy poczuł, jak ten ostatni przemieszcza znaleziony przedmiot po jego garniturze. Po chwili „oprawca” wzniósł ów rożen niczym kapłan nóż ofiarny – i wbił go w ziemię, tuż pod pachą Apacza, tak, aby przedstawienie można było uznać za skończone.

Roman był wyraźnie niepocieszony, ponieważ nogi Przystawka zasłaniały mu widok.

Rozdział III[edytuj • edytuj kod]

Po tym wszystkim, co działo się w poprzednich rozdziałach, przeniesienie zwłok z sali pogrzebowej do kaplicy upłynęło nadzwyczaj spokojnie. Na pewno przyczyna po części spoczywała leżała Blad.png w tym, że jednak nasi nieszczęśni pracownicy kawiarni postanowili nie udawać się z powrotem na początek, tylko dołączyć się, gdy kondukt będzie już przechodził. A może po prostu fakt, że miał miejsce pogrzeb, przezwyciężył wszystkie mniej lub bardziej pospolite myśli?

Nikogo nie zabrakło. W końcu na uroczystość celowo wyznaczono dzień świąteczny, tak, aby żaden z gości nie musiał przerywać swojej pracy, a i lokal mógł pozostawać zamknięty. Jedynie jakiś kapłan protestował, ponieważ z jego punktu widzenia, zajęć było oczywiście więcej. Gdy wniesiono trumnę do kościółka, gdzieś zupełnie indziej…


* * *


– Cholera, co za suka! Co za idiotka! Słuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował ten niegodny fragment!!! – klął facet w przyciemnionych okularach. – Przynieście mi woalkę, albo zwariuję!
– Przecież to babski dodatek – odezwał się inny gość. Był niewidzialny, co w tejże chwili sprawiało mu wielką ulgę – gdyby rozmówca go zauważył, mogłoby dojść do rękoczynów.
– To daj apaszkę jakąś, arafatkę kCenzura2.svga, albo nie wiem, pożycz coś od kolegi… nie rozumiesz, że wszystkie nasze starania poszły w pCenzura2.svgdu?!
– Przecież lampa działa – niewidoczny nie myślał teraz zbyt dobrze, czego przyczyną mogło być choćby i samo święto.
– To idź naoliwić nią sobie zwoje mózgowe… tylko bez przesady! Ty nie wiesz jeszcze tego, że nasza nieboszczka niczego mi nie zapisała?!
– A mnie?
– Co to za głupie pytania?! Tobie tym bardziej nie! Wszystkie jej umiejętności przechodzą ną taką jedną zaginioną dziewkę, która oby nigdy nie wróciła! Co za upokorzenie… Cały twój zajCenzura2.svgty plan na nic, ciołku!
– Może po prostu zapomniała o aktualizacji?
– Daj spokój, przecież dobrze wiesz, że to nie ma znaczenia…
– …i tego zapisu nie da się już zmienić!
– Właśnie.
– Ale i tak jesteśmy do przodu – ukryty próbował uspokoić rozsierdzonego mężczyznę. – Przecież eksperyment, uczyniony dzięki znajomościom u Podwójności powiódł się i ta lampa, o której mówiłem, działa, jak należy…
– No nie całkiem, padalcu. Spróbuj teraz dokonać przywołania…
Niewidzialny pogłaskał lampę. Z lampy odezwał się głos:



Cquote2.svg

Abonent jest czasowo niedostępny. Prosimy zadzwonić później
Cquote2.svg

– Jak chcecie, to się zbierzcie, ale najlepiej byłoby, abyście już mnie w to nie mieszali – powiedział nieuchwytny próbując wyjść z pomieszczenia.
– Teraz wreszcie zaczynasz być zabawny – stwierdził facet w okularach. Wszystkie drzwi były zamknięte, więc uciekinier nie mógł wyjść.
– Coo? Stąd też się nie da? – zdziwił się.


* * *


„Dzisiejsze święto wzbudza wśród niektórych wiele kontrowersji. Ewangelicy twierdzą na przykład, iż dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny sugeruje, że Ona nigdy nie umarła, co byłoby bluźnierstwem, biorąc pod uwagę chociażby przebieg życia Jej ukochanego Syna. Nie pomaga również eufemistyczna postawa prawosławnych, którzy, podkreślić łagodny charakter tego wydarzenia, przejście Matki Bożej do wiecznej chwały nazywają Zaśnięciem. Chociaż zatem śmierć nazywamy skutkiem grzechu, którego próżno doszukiwać u Tej, która karmiła Chrystusa – należy pamiętać, że Matka Boża, jako w pełni człowiek, do czasu swego Ukoronowania posiadała ziemskie ciało, które żyło i czuło tak, jak czują nasze ciała i którego natura pozostawała skończona. Dopiero interwencja Boga – która w istocie wydarzyła się już po śmierci Maryi, aby dopełniło się Jej człowieczeństwo – sprawiła, że dotychczasowe, ułomne ciało posiada już teraz przymioty wieczności i wespół z duszą może cieszyć się ponowną jednością, którą nam zostanie dana dopiero w czasie Sądu Ostatecznego. I zgodnie z Lumen gentium[7] – »Matka Jezusowa w niebie doznaje już chwały co do ciała i duszy, będąc obrazem i początkiem Kościoła mającego osiągnąć pełnię w przyszłym wieku«. Nie bójmy się zatem oczekiwać dnia, który w tekście Requiem okazuje się »straszliwym« – nie zmartwychwstania bowiem tyczy się groza (choć z pewnością jest wydarzeniem wyjątkowym w dziejach świata), a co najwyżej związanego z nim Sądu.”


* * *


– Swoją drogą, jestem ciekaw, gdzie ona teraz się znajduje – powiedział niewidzialny koleś.
– Jak ją kojarzę, to pewnie jest na pogrzebie; przez pół nocy suszyła mi głowę, że pogrzeby tak ładnie wyglądają, że tyle kwiatów, kroków, pieśni, że musi to zobaczyć, blablabla… – tłumaczył facet w okularach. – Zupełnie jak taka inna osoba, o której wiem tylko, że też lubi takie ceregiele – dodał bez emocji.
– Jesteś dla niej zbyt brutalny! Trudno, aby jakikolwiek inny pogrzeb mógł ją obchodzić w takim stopniu, nie?
– A pogrzeb Apacza?
– Być może, ale żaden więcej – uśmiech niewidocznego rozmówcy był tak nachalny, że mało brakowało, a wyrwałby się z ukrycia. Nie ma to jak zakwestionować znaczenie adresata w taki sposób, że ten nawet się nie zorientuje.
– To ja pójdę zawołać resztę – rzekł okularnik i wyszedł.
Niewidzialny odetchnął z ulgą i włączył radio. Miał do tego medium dość osobisty stosunek – słuchając go, miał wrażenie, że ktoś nareszcie odzywa się do niego, a nie tylko do siebie bądź osoby trzeciej.

Pomimo lata i w miarę dobrej pogody audycja emitowała śpiewaną wersję „Deszczu jesiennego” Leopolda Staffa. Z pewnością nie znajdziecie jej na YouTube ani innym Vimeo – po prostu niszowa stacja od kilku miesięcy wspominała 55-lecie śmierci autora poprzez indywidualnie sporządzane wykonania. Ta interpretacja, jak się okazało, miała podział na role; ogólna koncepcja zakładała, iż każdą katastrofę opisuje inna osoba. Czasami również zmieniano i powtarzano słowa, pewnie dla rytmu:



Cquote2.svg

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…

Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na pogrzebie tam…

Cquote2.svg

Słuchacz uśmiechnął się, gdy do jego uszu dotarła treść powyższych linijek. Czy to mógł być tylko zbieg okoliczności…?
Zaś choć oryginalnie to nie było konieczne, kolejne linijki śpiewała już kobieta.
– I cóż znaczą drobne, zwłaszcza niebyłe skry, skoro mamy lampę, która potrafi płonąć? – spytał niewidzialny.


* * *


Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący.
Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich * na cześć i chwałę swojego Imienia, * a także na pożytek nasz i całego Kościoła świętego.

– Nie sądzicie, że ta część mszału podczas mszy pogrzebowej brzmi troszeczkę niezręcznie? – szepnęła Retka do osób wokół siebie.


* * *


Niewidzialny koleś stanął na taborecie i ściągnął z wierzchołka szafy koronę wykonaną z papierowej obręczy oraz paproci. Liściopusz – jak ją zwano – był jedyną rzeczą, która mogła pozostawać widoczna w rękach i na głowie tego człowieka, stąd jej główną funkcją było oznaczanie obecności właściciela podczas różnych wydarzeń.
Po kolei wchodzili różni goście. Facet, który ich tu sprosił, tym razem nie nosił okularów, lecz zgodnie z zapowiedzią przysłaniał twarz czarną chustką. Jeden z przybyłych również nie był skłonny do pokazywania swej facjaty – zwykł nosić żelazną maskę, przez co obawiał się uderzeń piorunów[8]. Była też przedziwna Podwójność – „jednako człowiek i zwierzę, samiec i samica, obrona ludu i istota wyróżniona spośród niego”. Z tego powodu przypisywano jej niezwykłe umiejętności, jednak dla większości poszukiwaczy były one i tak za małe; spekulowano zatem, czy nie potrzeba dopiero istoty ze świata między żywymi i umarłymi, aby dopomóc każdej sprawie.

Co jednak było przyczyną tak dziwnego stanu poszczególnych osób? Niektórzy mówili, że w przeszłości poszukiwały one kamienia filozoficznego, ale bliżej nieznana katastrofa każdego oszpeciła na swój sposób (w tym jednego na tyle, że wolał stać się niewidzialny). Inni twierdzili, że dążono tylko do wiecznej młodości, lecz ktoś z zewnątrz zasugerował, że ukrycie prawdziwego wyglądu okaże się najszybszym rozwiązaniem.
– A gdyby tak ten liściopusz dać Apaczowi? Pasowałby do niego. No i może jest zatruty – powiedział człowiek w żelaznej masce.
– Nie zauważyłem – odpowiedział właściciel.
– Czyli trucizna działa – ktoś zażartował.


* * *


Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie, a jasność wiekuista niechaj jej świeci...
– PIIIP!
– Przepraszam, nie wyciszyłem wykrywacza błędów... – rzekł Najprawa. Na szczęście większość ludzi wychodziła już z kaplicy, więc niektórzy byli chwilowo rozkojarzeni. Dyliż, ukryty w karawanie (w drodze do grobu trumnę miano nieść klasycznie, więc nie był już potrzebny), rozmawiał z kimś przez telefon, ale to Marymonta z jakiegoś powodu zaczęły piec uszy.
– Retka… – zagadnął Marymont, aby nie myśleć o tej niewygodzie.
– Tak?
– A próbowałaś się kiedyś przebrać za człowieka?
– Eee… no cóż… nie bardzo – odpowiedziała dziewczyna. – Obawiam się, że to jest wielkie, naprawdę wielkie wyzwanie!

Epilog[edytuj • edytuj kod]

<poem>Czterech chłopa stało w gotowości, aby zabrać się za niesienie skrzyni do grobu. Już miano podnosić trumnę, gdy zauważono, że między nią a katafalkiem znajdują się połamane na dwoje drzwi. W cichym porozumieniu postanowiono, że połówki zostaną ułożone jedna na drugiej i na takiej „desce” będzie nieść się trumnę, choć prawdę mówiąc, było to trudne ze względu na niewielką powierzchnię pojedynczej części[9]. W jakichś dwóch trzecich drogi Surfer spytał o te drzwi:

– Co potem z nimi będzie? Włożymy je do grobu?
– Nie rozumiem, czemu miałoby to służyć – powiedział Apacz. – Najlepiej byłoby je spalić w szczerym polu, tylko komu należałoby się rzucenie zapałki?


* * *

Był już czwartek po południu. Pracownicy kawiarni starali się nie epatować żałobą i mimo wszystko działać normalnie. Tymczasem w biuletynie pojawiła się sensacyjna wiadomość:



Cquote2.svg

Wśród pracowników mamy masochistów i morderców! Czy możemy nadal czuć się godnie i bezpiecznie? Na pewno ta sprawa nie pozostanie bez odzewu, ponieważ już posiadamy pierwsze poszlaki!

W dniu wczorajszym, 15 sierpnia, na Cmentarzu Centralnym grupa szaleńców tańczyła w krzakach wokół pomnika firmy przewozowej. Przypuszcza się, że przebieg tańca, przywodzącego na myśl danse macabre, był tylko wstępem do rytualnego zabójstwa przy pomocy ostrych narzędzi!

Liczymy na to, że wkrótce kultyści zostaną zdemaskowani i wydaleni z naszej kawiarni.


Cquote2.svg

— Podpisano, Roman I.

KOŚ.png
– Mam pomysł – skomentował cały materiał Przystawek. – Puśćmy mu wiosną transmisję z Drogi Krzyżowej i czekajmy na jego reakcję!
– Szaleństwo, Szaleństwo… – rozległ się nieznany głos.
– Wiemy, też tak uważamy – powiedział Apacz.
– Choć nie działa w moje imię, czy bez tego bylibyście kiedykolwiek tak blisko? – dodała Rozwaga, tym razem szeptem.
   

Przypisy

  1. Robot z kawiarni, służący do zbierania napiwków, wyposażony w namiastkę AI
  2. Po pierwsze – to, co powszechne, nie jest uroczyste. Po wtóre – na pozostawanie w jednym miejscu na cmentarzu przyjdzie jeszcze czas
  3. Sofokles, „Antygona”
  4. Miała być jakaś potężna moc? No miała. I była? A nie widać?
  5. Niektórzy mawiali, że to wydarzenie tak mu zapadło w pamięć, że w przyszłości będzie chciał wyrównać rachunki i postanowi strzec profesjonalizmu za wszelką cenę
  6. Na melodię zwrotki „Gdzie ten, który powie mi” Brathanek
  7. Światło narodów – konstytucja apostolska z 1964 roku
  8. Jeśli chodzi o tego pierwszego, pomimo prowizorycznych rozwiązań działał tak skutecznie, że niemal nikt nie był do końca pewien jego wieku
  9. W rezultacie fragmenty te po prostu znalazły się na ramionach mężczyzn razem z trumną