Nonźródła:Must Be the Apocalypse. Tylko Apokalipsa odc. II

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Snake.jpg

Część I[edytuj • edytuj kod]

Czołówka – na ekranie pojawia się logo programu wraz z głównym motywem muzycznym:

Who the fucking fuck is Jesus
motherfucking new messiah
for the fucking world[1]

Kamera kieruje się na scenę w studiu telewizji Przetrwam. Stoi na niej prezenter w garniturze. Publiczność wyje i klaszcze w ekstazie.

Karol Strasburger (prezenter):
Witam państwa w kolejny odcinku teleturnieju „Must Be the Apocalypse. Tylko Apokalipsa”. Zostało z nami już tylko czterech zawodników. Nie ma ich teraz z nami, gdyż są na wyspie Xenu, w krainie mlekiem i satanistycznymi kanibalami płynącej. Mają za zadanie dotrzeć na Górę Przeznaczenia. Pierwszy, któremu się to uda, będzie miał zaszczyt rozdupczenia całego świata.

Strasburger przerywa, słychać wiwatujących ludzi na widowni

Karol Strasburger:
W poprzednim odcinku odpadli panowie Barack Obama i Geralt z Rivii i teraz smażą się w piekle.

Szatan:
To prawda, jeśli chodzi o Baracka. Od tygodnia ogląda tego szmatławca, którym Amerykanie szantażowali resztę świata. Jak to się tam nazywało? A, Modę na Sukces. Skurczybyk twardy jest. Ma się czelność jeszcze śmiać. Ja bym chyba nie dał rady po dwóch dniach. Ale te czarne to zawsze jakieś takie dziwne były...

Bóg:
Podobno Obama ma polskie korzenie.

Szatan:
Ale nie jest aż tak stary, żeby zachowywać się jak moherowy beret.

Bóg:
To może to jakiś naturalny odruch obronny. Wiesz, nagłe pobudzenie gruczołów, nadprodukcja endorfin...

Karol Strasburger:
Może później sobie o tym porozmawiacie, panowie. Widzowie chcą dowiedzieć się, co stało się z Geraltem.

Szatan:
Geralt... Geralt jeszcze zaskoczy naszych widzów. Tyle mogę obiecać.

Karol Strasburger:
W takim razie przenosimy się na wyspę Xenu.

Wyspa Xenu[edytuj • edytuj kod]

Co jest, kurwa? Ale mnie łeb napierdala! Niby tacy wielcy i wszechmocni, a zachowują się jak ruscy bandyci! I jeszcze to cholerne światło... Ale jest przynajmniej ciepło. Zawsze mogłem obudzić się w chłodni. Nic to. Trzeba otworzyć oczy. O kurwa! To już chyba lepiej było, gdy miałem zamknięte. Nie ma chyba nic gorszego niż otworzyć oczy i zobaczyć grubą murzyńską mordę z kością w nosie.
– Ktoś ty? – zapytałem.
– Ja być dobry Mudżyn... Satanista. – Uśmiechnął się.
W jednej chwili zerwałem się na równe nogi. Chciałem uciec, ale uderzyłem o coś twardego.
– Dokąd się wybiera? – warknęło coś twardego. Zapewne drugi Murzyn. – Dobre, białe mięsko, w sam raz na ofiara dla Szatan!
– I kolacyjka – uzupełnił pierwszy, cały czas z radosnym uśmiechem.
– Panowie, spokojnie. To chyba nieporozumienie. Jestem chudy i żylasty! – wrzasnąłem rozpaczliwie.
– Dobre, młode mięsko. Inne stare i śmierdzi wóda! – odparł ani trochę niezrażony Murzyn z kością w nosie. – Szatan nie lubić jak mięso na ofiara śmierdzieć wóda. Szatan ma kaca wtedy! Na drzewo go!
– Jakie kur... – nie zdążyłem się dowiedzieć. W jednej chwili znów wylądowałem na piasku. Murzyni zaciągnęli mnie pod najbliższe drzewo i powiesili na jednej z gałęzi głową w dół.
– Teraz ty wędzić się przez dwie godziny na słońce. Potem my podpalić drzewo. Drzewo się złamać, a ty skręcić kark. Szatan mieć ofiara, a my mięsko!
– Kto wymyślił tak debilny rytuał?
– On mieć statek i być białe mięsko. Być nasz wódz! On wymyśleć rytuał. My zjadać jego ludzia. A na koniec chcieć zjeść jego, ale on uciec. Ty nie uciec, my pilnować!
Uroczy wprost koniec. A mogłem siedzieć sobie w niebie. Miałbym jak, nomen omen, u pana Boga za piecem. Ale coś mnie podkusiło, żeby wziąć udział w tym idiotycznym teleturnieju. No, to teraz zamiast zobaczyć elegancką rozwałkę świata skończę pożarty przez satanistycznych murzyńskich kanibali. To znaczy, nie żebym miał coś przeciwko murzynom, ale powinni raczej zostać na plantacjach, gdzie ich miejsce.

Instynkt nakazywał uciekać, ale jak? Dokąd?
– Módlmy się! – rozległ się podejrzanie znajomy, głęboki głos. Murzyni zaczęli między sobą nerwowo rozmawiać, po czym stracili zainteresowanie mną i pobiegli gdzieś poza zasięg mojego wzroku. Gdyby tylko udało się nieco rozbujać, może byłaby jeszcze nadzieja.

Prawie, prawie udało mi się dosięgnąć pnia, gdy... lina się urwała. Korzystając z tego, że piach złagodził upadek, pobiegłem w las. Byle dalej od tych świrów. Nie baczyłem na gęstą, tropikalną roślinność, która bez ostrzeżenia cięła ubranie i ciało, liczyło się, że zdołałem ocalić życie. Jedyne, co mi chyba zresztą pozostało.

Wystarczyło jednak, że przebiegłem zaledwie kilkaset kroków, gdy na mojej drodze stanął nie kto inny jak ten, jak mu tam, wiedźmin.
– Cześć, Gerald – pozdrowiłem go.
– Jestem Geralt, kurwa – odparł wiedźmin i uśmiechnął się jakoś tak obrzydliwie. – I zaraz cię załatwię.
– Spokojnie, to nie powód chyba żeby się obrażać...
Geralt miał jednak na ten temat inne zdanie. Dobył mieczy. Obu. Tak jakby jeden nie wystarczył. Tylko cudem uniknąłem rozpłatania na pół. Drzewo, którego sięgnęło potężne cięcie wiedźmina, nie miało tyle szczęścia. Ostrze wbiło się w nie co na połowę swej szerokości i zaklinowało się. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, widząc Geralta siłującego się z bronią. Ku mojemu szczęściu, białowłosy idiota nie przewidział, że przecięte drzewo może się na niego zawalić. A przynajmniej nie zdawał sobie sprawy jak bardzo takie coś może być nieprzyjemne.

Wystarczyło kilka gwałtownych szarpnięć i udało mi się wyrwać drugi miecz z wciąż zaciśniętych palców trupa. Zawsze mógł się do czegoś przydać. Korzystając z chwili spokoju, zacząłem się zastanawiać co tu właściwie robię. Odkryłem to dopiero po chwili. Doszedłem do wniosku, że nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Oczywistym wyjściem było przyjąć jedyną postawę, czyli Pierdolę, nie robię! Skutecznie uniemożliwiała mi to jednak świadomość, że polowało na mnie stado kanibali.

Trzeba było iść... tylko dokąd? Jedynym widocznym punktem była wielka góra w centrum wyspy. Tak, zdecydowanie to była dobra droga.


Kamera wraca do studia

Karol Strasburger:
W pierwszej części programu pożegnaliśmy Jezusa...

Bóg:
Jak to nie żyje?! To ja tu rządzę i mówię, że ma żyć!

Przed Bogiem pojawia się cały i zdrowy Jezus.

Jezus:
Siema, tato!

Szatan:
Co to za uzdrawianie? Mieliśmy grać fair, Bogu!

Karol Strasburger:
Ekhem...

Bóg:
Słyszeliście go? Wąż mówi o prawdzie, samemu w kłamstwie żyjąc!

Pakal Wielki:
Umowa jest umowa. Zostałeś przegłosowany, Bogu.

Bóg:
Jeszcze zobaczycie, zrobię wam taki koniec świata, że oczy wam wyjdą na wierzch, a Odyn spadnie z Yggdrasila!

Szatan:
Weź Odyna do tego nie mieszaj, to spoko bóg jest. I dobrej muzyki słucha. Nie to, co ty, Bogu.

Karol Stasburger:
CZY JA MOGĘ? Sponsorzy się burzą!

Jury milknie.

Karol Strasburger:
Nasi sponsorzy przygotowali ekskluzywny zestaw do samobójstwa w wypadku końca świata, który może być twój już za jeden esemes. Jeśli sądzisz, że jakimś cudem wygra Lemmy, wyślij 2. Jeśli uważasz, że będzie to Władimir Putin, wyślij 4. Jeśli natomiast twoim obiektem westchnień jest Stanisław Dien, ślij...

Nagle rozlega się walenie do drzwi ewakuacyjnych.

Karol Strasburger:
Pierdolę tę robotę...

Strasburger wyciąga pistolet i zabija się strzałem w głowę. Krew obryzguje Szatana, który z lubością zlizuje ją z twarzy.

W tym samym czasie drzwi poddają się i do środka wpada goły facet z piorunem w łapie, którym rzuca w stronę wszechmocnego jury. W tym samym czasie do środka wchodzą też inni, ubrani w togi przybysze

Zeus:
Przejmujemy tę imprezę, chłopaki! Dionizos, dawaj wino!

Dionizos:
Się robi... hep! Szefie...

Bóg:
E no, nie ma takiego picia!

Greccy bogowie ignorują jednak Boga i w najlepsze oddają się orgii.

Szatan (nalewając sobie wina):
A Odyna z rodziną zaprosiliście?

Zeus:
Pewnie. Im się też coś należy od życia. To co? Chluśniem, bo uśniem!

Bóg:
Realizator! Wyłączyć to w cholerę...

Pojawia się logo programu wraz z tematem muzycznym:

Who the fucking fuck is Jesus
motherfucking new messiah
for the fucking world

Reklamy[edytuj • edytuj kod]

Czekolada – 6 złotych. Lampka nocna – 66 złotych. Komputer – 666 złotych. Życie wieczne – bezcenne. Są rzeczy, których kupić nie można. Za wszystkie inne zapłacisz kartą SatanCard.

Skończył ci się napój bogów i ciągle męczy cię wkurzający sąsiad, złośliwa nauczycielka, czy bezpański kot lewitujący za twoim oknem? Mamy coś w sam raz dla ciebie. Centrum okultystyczne Ars Goetia! Rozwiążemy twoje problemy szybko i bezboleśnie.

Brakuje ci przyjaciół? Nie masz z kim porozmawiać? Mamy rozwiązanie dla ciebie! Sprawdź na facebook.com/grzybkihalucynki

Część II[edytuj • edytuj kod]

Pojawia się logo programu wraz z tematem muzycznym:

Who the fucking fuck is Jesus
motherfucking new messiah
for the fucking world

Odyn:
Kto wymyślił te pedalskie intro?!

Szatan:
Boga się pytaj, jest wszechwiedny. Ja tam bym dał coś bardziej krieg.

Odyn:
Slayer kurwa!

Bóg:
Jakbym był wszechwiedny to nie siedziałbym tu teraz z taką bandą kretynów...

Dionizos (zaciągając się dymem z fajki):
Chillout, bejbiz...

Wyspa Xenu[edytuj • edytuj kod]

Na plaży siedziało dwóch samotnych ludzi w otoczeniu kilku skrzyń. Większość z nich była otwarta i zawierała głównie alkohol. W jednej z nich znajdowała się jednak ilość broni wystarczająca do wyposażenia niewielkiego oddziału komandosów. – Rozumiesz, i oni tam wszyscy z resortu... a tam moja stara dupę wypina –stwierdził Władimir Putin.
– Hehe! To już wiem, czego się nie ożeniłem – odpowiedział Lemmy.
– I rozumiesz, oni takie gały mieli, jak im powiedziałem... Rozumiesz, powiedziałem im, że teraz wszyscy będą czyścić kible w Nowosybirsku! Hahahaha!
– Stary, to dobre jest! To co? Jeszcze po kielichu?
– A dawaj!
Lemmy przeciągnął się leniwie i nalał sobie i Putinowi kolejny wielki kielich wódki. Wychylił go duszkiem i w jednej chwili zrobiło mu się bardzo błogo.

Putin zauważył natychmiast, że jego kompan zasnął na rozgrzanym piasku. Chwycił leżący w skrzyni pistolet i oddał kilka strzałów wprost w klatkę piersiową muzyka. Jestem psychopatycznym skurwielem, pomyślał i poczuł, że wypełnia go duma.

Następnie uzbroił się po zęby i ruszył plażą w poszukiwaniu pozostałych celów. Z czasem dotarł tylko do obozowiska jakichś kanibali. Wystarczyła na nich tylko jedna seria ze starego sprawdzonego AK-47.

Wykorzystując chwilę spokoju, zdecydował się przeszukać okoliczny teren. Znalazł tam tylko jedne, nadgryzione zwłoki. Na szczęście zostawili twarz w spokoju, gdyż jak zauważył po spróbowaniu, była mocno niedopieczona. W każdym razie taki obrzydliwy, burżujski ryj mogła mieć tylko jedna osoba – Jezus. A to znaczyło, że pozostał już tylko jeden... Nu, pagadi, mołodjec!

Putin przeładował kałacha i zniknął w lesie.


Putin ruszający do boju

Kamera wraca do studia.

Zeus:
Babo! Więcej wina! I chce mi się chędożyć.

Hera:
Idź i wychędoż się sam, stary pierdzielu jeden!

Odyn:
Mówię ci, Bogu, że jedyny koniec świata, jaki będzie to taki koniec, jaki my chcemy!

Swarożyc:
Ni. Albo nasz albo żodyn. Żodyn, mówia.

Bóg:
A co mamy powiedzieć temu, który zdobędzie złote prącie?

Szatan:
Może: Idź i wychędoż się się sam?

Pakal Wielki:
I Putinowi każesz się chędożyć tym prąciem?

Dionizos (zaciągając się):
Spokojnie, panowie. Chilloucik, powtarzam, chilloucik...

Kamera oddala się, pojawiają się napisy końcowe.

Prowadzący
Karol Strasburger (nie żyje)

Jury
Bóg
Szatan
Pakal Wielki

Kamera
Żydzi, później także Jezus

Muzyka
Motyw główny – Edguy – New Age Messiah
Zakończenie programu – Immortal – Pure Holocaust

Charakteryzacja
Zrezygnowano z charakteryzatora po tym jak pierwszemu Władimir Putin odgryzł rękę

Odyn (gdy muzyka ucichła):
No, wreszcie coś bardziej krieg...


Poprzedni odcinek

Następny odcinek


Przypisy

  1. Kto to do cholery jest Jezus/matkojebczy nowy mesjasz/dla pieprzonego świata