Lúthien
Lúthien (zwana Tinúviel) – hybryda od Tolkiena. Słowik bez piórek i skrzydełek, ale z głosem rozwalającym szklanki. Półelfka, Półmajarka (po tatuniu i mamuniu). Najpiękniejsze Dziecię Ilúvatara.
Pochodzenie
Tatuś: Thingol - zazdrosny o córkę. Szuka dla niej partii, ale na świecie nie ma godnego jej rączki.
Mamusia: Meliana - zapowiedziała, że ktoś przyjdzie do królestwa Doriath. Okazało się, że jej zięć, paszczak z rodu Bëora.
Życie
Z racji tego, że miała takich rodziców była pięknym dzieckiem. Potem dorosła i była podobnież piękną kobietą. Nie wiem, nie widziałem. Za to widział Beren, ale jemu trudno wierzyć. Najpierw usłyszał jak Lúthien śpiewa wśród drzewek, później ją zobaczył. Błękitne wdzianko, szare oczęta, włosy koloru cienia o zmierzchu (brzydkie jak noc?) i ten głos, co rozbił szklankę w jego plecoku. W tym momencie odpadł, a nic nie wypił, bo szklanki nie miał. Ona jak go zobaczyła upojonego, stwierdziła, że to moczymorda i zwiała. On nadal był przyćpany i szlajał się po lesie. Aż zimą znowu zawyła do księżyca i stwierdziła, że pogada z Berenem, który ślinił się na jej widok. I trzepnął ją chyba jakiś piorun, bo się w tym człeku zakochała. Beren lekko wytrzeźwiał i poszedł prosić o rękę. Tatuś rzekł, że jest wieśniakiem, ale nie bezpośrednio, miał takt. Taktownie wysłał Berena na śmierć po Silmaril z korony Morgotha. Lúthien pomogła Berenowi. Zdobyli klejnot, ale Beren zmarł. Słowik popełnił mentalne harakiri i oddał swoje życie w Valinorze za możliwość wrócenia Berenowi życia. Beren zmartwychwstał. Kochali się dalej, aż urodził się Dior (nie ten od mody!). Lúthien umarła, choć była elfem (?) :(