Cover
Szablon:Tcałkowite zerżnięcie nowa aranżacja utworu muzycznego nagrywana na płytach i grana na koncertach lub jakakolwiek aranżacja utworu muzycznego wrzucona do sieci. Tytuł takiej aranżacji składa się z pierwotnej nazwy piosenki oraz wyrazu cover, który ma sprawiać wrażenie, że nie jest to jednak normalnie zagrana wersja danego utworu tylko wersja, w której muzyk dodał „coś od siebie”[1].
Rodzaje coverów
Wizualne
Osoba zajmująca się takimi coverami chce jak najbardziej upodobnić się do swojego idola, a dopiero na drugim miejscu stawia walory artystyczne. Kupuje gitarę sygnowaną nazwiskiem znanego grajka, nawet jeśli musi wziąć na to kredyt. Nagrywając covery na potrzeby YouTube wozi się ze swym oryginalnym wiosłem niesamowicie, przy czym często ma na sobie koszulkę z logiem zespołu lub okładką płyty zawierającej numer, który właśnie próbuje zagrać. W ekstremalnych przypadkach człowiek taki jedzie do rodzinnego miasta idola, aby kupić w tamtejszym sklepie gacie i skarpetki w celu nasiąknięcia, niekiedy dosłownie, atmosferą w jakiej dzieciństwo spędził pierwowzór.
Brzmieniowe
Osoba zajmująca się takimi coverami chce wydobyć ze swojego sprzętu brzmienie jak najbardziej podobne do pierwotnych nagrań studyjnych piosenki, którą próbuje coverować. Niesamowicie dba o szczegóły – nawet o sprzężenia, które niezamierzenie pojawiły się na płycie, a których nie dało się wymazać.
Coverzysta brzmieniowy, podobnie jak wizualny, kupuje instrument sygnowany bo myśli, że mając gitarę podobną do tej, na jakiej grał Ritchie Blackmore, będzie grał podobnie jak Ritchie Blackmore. Coverzyści tacy nie wiedzą, że najczęściej bardzo charakterystyczne dla danych piosenek brzmienia uzyskuje się nie wprost z przetworników danej gitary tylko z odpowiednich efektów gitarowych, których nie widać w profesjonalnych nagraniach wideo z koncertów, a tym bardziej w teledyskach. Zamiast kupować gitarę za dziesięć tysięcy wystarczy gitara za tysiąc i efekt za pół tysiąca, ale nie wszyscy o tym wiedzą, marnując zarobione ciężką fizyczną pracą pieniądze.
Bardziej podobne
Osoby tworzące takie covery wychodzą z założenia, że jak coverują piosenkę rockową to pewnie ich docelowi słuchacze to fani rocka. Dlatego postanawiają oni dokonać przeróbki np. dosadnego utworu hard rockowego na słodziaśny soft rock albo odwrotnie. Efekt jest inny od zamierzonego, czego dowodem są opinie słuchaczy hard i soft rocka w stylu: „Co to za pedalski cover?” w przypadku coveru soft rockowego lub „Co to za niesympatyczna przeróbka?” w przypadku coveru hard rockowego.
Mniej podobne
Tacy twórcy myślą, że staną się sławni i uznani za błyskotliwych[2], kiedy zrobią dyskotekowy cover jakiejś sonaty albo symfonii. Odwrotnie rzadziej, choć za sprawą Jeffa Millsa już niejeden dres łykał piguły, bansował i wyrywał lachony w rytm techno w filharmonii. Bywają też tacy, co zaczynają luzacko rapować, jak to dobrze jest mieć za ziomali true norwegian black metalowców, którzy do naszych freestylów akompaniują na siedmiostrunowych elektrykach ku chwale Szatana.
Covery, które tak naprawdę nie są coverami
thumb|250px|right|...a nawet cały naród Covery takie są czoko tylko i wyłącznie, kiedy zamieszczamy jest gdzieś w sieci. Nie istnieją one po to, aby dołączyć się do wielowiekowego dziedzictwa światowej kultury muzycznej, czy nawet po to, aby dostarczyć słuchaczom miłych wrażeń estetycznych – chodzi tutaj raczej o lansowanie się i to takie w najgorszym tego słowa znaczeniu. Aby taki cover stworzyć, należy określić upodobania muzyczne naszych potencjalnych słuchaczy, a następnie wybrać do coverowania utwór, o którym wiemy, że za chuja go nie będą znać. Jeśli większość naszych znajomych to sympatycy New Age to wybieramy np. II Sonatę D-dur na skrzypce i fortepian op. 94bis Sergiusza Prokofiewa, a konkretnie część VI, czyli Rondo: Allegro con brio – Poco meno mosso – Tempo I – Poco meno mosso – Allegro con brio.
Bierzemy jakiekolwiek nagranie tego utworu, a potem zamieśćmy je na YouTube. Warto opatrzyć muzykę zdjęciami naszej osoby, aby było wiadomo kto jest wykonawcą sonaty. Nie zapomnijmy o odpowiednim tytule, np. Bema pamięci żałobny rapsod (orginal song by Ania from Poland). Teraz możemy się lansować: spamujmy na Gadu-Gadu nasze psiapsiółki oraz kumpli linkami do piosenki naszego autorstwa. Możliwe, że pojawią się pod nagraniem komentarze w stylu: jA TaM FfOlE DaNcE AlE MoJeMó sTaReMó sIeM PoDoBa. MóFfI, rZe mAsH GłOs zópEłNiE JaK JaKiś NiEmEn. Warto jednak czasem zablokować możliwość dodawania komentarzy.
Covery, które tylko w pewnym sensie są coverami
Jest to w sumie większość nagrań na YouTube, które w swoim tytule zawierają słowo cover. Zazwyczaj widać na nich jak jakiś facet gra tylko intro lub samą solówkę z jakiejś piosenki, pozostawiając irytujący niedosyt u słuchaczy oraz komentarze: od tych przykrych po groźby karalne.
Niekiedy człowiek nagrywający cover myśli, że nagrywa utwór w całości, a tak naprawdę nagrywa aranżację, będącą tylko w pewnym sensie coverem. Tak jest np. z When the Saints Go Marching In. Niby każdy wie, że ta piosenka ma nie tylko refren, ale i zwrotki, lecz większość harmonijkarzy, obśliniających kupione na Allegro czy eBayu harmonijki ustne, gra tylko i wyłącznie sam refren.
Linki zewnętrzne
Przypisy
- ↑ To „coś od siebie” to zazwyczaj struny uderzające o gryf, niezdarne przejścia między akordami albo niepewny głos tak, jakby człowiek nie mógł się zdecydować, czy jednak chce śpiewać, czy też nie
- ↑ Niczym Maestro Rubik