Cytaty:Breslau forever
Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 14:02, 16 lis 2023 autorstwa Sędzisław99 (dyskusja • edycje) (Wycofano ostatnie edycje autorstwa 89.64.44.179; przywrócono ostatnią wersję autorstwa Meddle.)
Breslau forever – cytaty.
A Ą B C Ć D E Ę F G H I J K L Ł M N Ń O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż |
A
- – A co to jest kawior?
Wasiak odkręcił pokrywkę malutkiego słoiczka i powąchał.
– Po mojemu jest to gówno łabędzia, ale zmielone. - – A gdybym mu zadał wyłącznie na zeznania milicjantów i policjantów? Chodzi ciągle o powtarzalność słów.
– No to otrzyma pan: „Nieprawdą jest, że biłem podejrzanego pałką”, „Nie kopałem podejrzanego nogą ani żadną inną częścią ciała”, „Podejrzany urwał nogę od krzesła i zaczął się nią bić w plecy”, „Podejrzany, ewidentny narkoman, wyrwał mi pojemnik z gazem łzawiącym i zaczął go wdychać”. - – A wiesz, co to jest trzysta tysięcy rąk podniesionych do góry?
– Nie.
– To włoska armia w ataku.
C
- Co łączy Halę Ludową z Wytwórnią Filmów. Tam, gdzie miały miejsce te „wybuchy” różnych osób, samozapalenia i samobójstwa.
– Kwiaty?
– Nie. Jestem architektem z wykształcenia, więc patrzę na to zawodowym okiem.
– Jaka jest koincydencja?
– Obydwa budynki mają duże kopuły.
– O Matko Boska, to czemu nie wysadzali się choćby w katedrze?
Zamarł z kawałkiem placka na widelcu. Przełknął łyk piwa.
– O Matko Boska – zaczął ją przedrzeźniać. – Tam nie ma kopuły. – Przybrał wyraz twarzy świadka stojącego przed komisją sejmową. – A poza tym nie mam wiedzy na ten temat. - – Co on mówi?
– Termopile – powiedział Borowicz.
– A to jakaś miejscowość w okolicach Wrocławia? – pytał Wasiak.
– O Jezu, to symbol. Trzystu Greków broniło przejścia przeciwko miażdżącej przewadze wroga.
– To Grecy walczyli z Niemcami we Wrocławiu? I wygrali?
– Wszyscy zginęli.
Wasiak aż gwizdnął.
– O kurna! Rozstrzelali ich?
– Nie! Wtedy nie było broni palnej. Mówię o starożytnej Grecji. O Spartanach.
– Spartolili?
– O Matko Boska! Nie spartolili, tylko ich zabili. – Borowicz otarł pot z czoła. – Pamiętasz, jak nazwaliśmy nasz ufortyfikowany balkon w Hali Ludowej?
– Westerplatte.
– No właśnie. To symbol pozycji, z której nie można się już cofnąć. Nie ma gdzie – kontynuował. – Amerykanie mają Alamo, my Westerplatte, a Niemcy wybrali Termopile. To tylko nazwa, pomnik czegoś większego od nas samych. Rozumiesz?
Chłop z pepeszą podrapał się po brodzie.
– Ni cholery. - – Czy ty, kurwa, wiesz, która jest godzina?
– No, trochę tak. Mam taki zegarek, który sam łączy się ze stacją regulacyjną we Frankfurcie. Jest dziewiąta trzynaście.
– No to cię, kurwa, zapier... Kochanie, podaj pistolet. I amunicję!
Staszewski usłyszał w tle:
– Chcesz strzelać do słuchawki? Pogięło cię od rana?
– Dawaj pistolet z amunicją! Pojadę do tego skurwysyna!
D
- – Dobrze, majster pana bije, a pan...
– On mnie nie bił. On mnie po prostu odsunął.
– No, niech będzie. A co było dalej?
– Potknąłem się. Wylądowałem pod ścianą.
– I?
– On ciągle nucił coś niezrozumiałego. Ja się gramoliłem, żeby stanąć na nogach. A potem eksplodował.
– Przepraszam, co?
– Eksplodował.
Kuger otarł czoło swoją jedyną ręką.
– Miał jakieś materiały wybuchowe?
Inżynier potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Trochę się na tym znam, bo miałem praktykę w górnictwie. - – Dziewczyno, gdzieś ty się uczyła niemieckiego?
– No, w Związku Radzieckim. Wywieźli całą rodzinę i pojechaliśmy do kołchozu. Szczęście mieliśmy. Bo innych wieźli... -– zawahała się – no, wiecie gdzie.
Obaj skinęli głowami.
– No i w tym kołchozie poznałam takiego profesora. Buraki wykopywał. To był światowej sławy profesor od germanistyki. Jakieś prace wypisywał o niemieckiej poezji. No, ale był Rosjaninem, a ja po rusku słabo rozumiem. Jak nas razem dali do wożenia gnojowicy, to mnie trochę nauczył. No i tyle umiem. – Spuściła oczy. – Żadnych szkół nie kończyłam.
F
- Fabuła to nie akta sądowe! Tam się trochę zmyśla. Mówię o aktach sądowych, oczywiście.
J
- – Ja wam pokażę – wybełkotał Kuger z pełnymi ustami. – Tu jest zapadka, która zatrzaskuje drzwi, jak ktoś włączy przycisk alarmowy w biurku. Chyba ktoś z was włączył przypadkiem kolanem. Ja wam zaraz wszystko pokażę.
– Co on mówi? - spytał Miszczuk.
– Że mi wszystko pokaże! Ale ja nie chcę widzieć! – Tłumaczka obróciła się na krześle. – Jestem kobietą. - – Jesteśmy. – Odwrócił się na koźle. Wymienił należną kwotę. – A wiecie, panowie, że tu sam Hitler przemawiał? Jest honorowym obywatelem Breslau.
– Wiemy, wiemy – odparł Kuger. – Brakuje jeszcze, żeby papież też został honorowym obywatelem naszego miasta. A najśmieszniej będzie, jeśli okaże się Polakiem. I też będzie występował w tej hali.
– Zupełnie zwariowałeś. Nigdy nie wybiorą Polaka. Toż to zawsze sami Włosi.
– Boże, powtarzałem ci to tyle razy. Ty ich nie znasz. Oddadzą dusze diabłu, oddadzą wszystko, co mają. Ale nie popuszczą.
K
- Kiedy pracownicy wyszli, podniecony krążył po gabinecie. Zatrzymał się przed mapą Europy. Nagle zanucił na melodię polskiego hymnu:
Przejdziem Nysę, przejdziem Oooodręeę,
będziem bogaczami!
Potem dodał ciszej:
– Tylko niech ostatni z fachowców zgasi światło, bo reszta nie będzie wiedziała, gdzie jest kontakt.- Opis: metafizyczne przemyślenia przed wyjazdem na emigrację do Niemiec
- Kuger się przestraszył.
– Ja nic nie wiem! – krzyknął. – Ja prosty policjant. Nie wzięli mnie na wojnę, bo jakiś Ślązak rękę mi okaleczył. A potem ruski bombowiec nogę urwał! Jestem... Byłem – poprawił się – zwykłym policjantem. Tak jak i wy.
Tłumaczka była niezła:
– On mówi, że był bombowcem, a z was to zwykłe policjanty.
– Nie żadne policjanty – wydarł się Miszczuk. – My jesteśmy z Milicji Obywatelskiej!
Kobieta dawała z siebie wszystko:
– On mówi, że nie są z policji, tylko... tylko... z pospolitego ruszenia.
– Boże. Nie rozumiem.
– No... – Nie mogła się skupić. – Aufstand. Powstanie. „Hej, kto Polak, na bagnety!” – usiłowała mu wytłumaczyć, śpiewając.
Nie pojął.
– Jakie bagnety? Przecież wygraliście wojnę.
– No, nie rozumiesz? – Zanuciła znowu:
– „Strzelcy maszerują, ułani werbują... zaciągnę się!”.
– Kompletnie nic nie rozumiem.
Przetłumaczyła:
– Absolutnie odmawia współpracy. Jest zagorzałym nazistą i powiedział, że Hitler zwycięży.
M
- Miszczuk się zdenerwował. Postanowił ich rozsądzić. Krzyknął:
– Flaga na maszt! Wrocław jest nasz!
Nie miał pojęcia, że stał się prekursorem przebojowej piosenki, która pojawi się za kilkadziesiąt lat i będzie dotyczyła polskiej okupacji Iraku oraz gejostwa. Nawet nie znał tych pojęć. - Miszczuk wyjął z kieszeni francuskie lusterko, które dostał w jednej z paczek. Przejrzał się.
– No – powiedział z uznaniem. – Na Jezusa to ja może wyglądam. Fakt. – Zawahał się. – Ale Wasiak za cholerę nie przypomina Maryi. - Miszczuk żuł amerykańskiego cukierka. Był jakiś dziwny, za cholerę nie dawało się go pogryźć. Na opakowaniu pisało „chewing gum”. Rzeczywiście, ciągnął się jak guma. Milicjant zrobił minę twardziela i połknął całego.
N
- Nalała mu do szklanki. Trajkotała przez cały czas, jaki to niearyjski naród ci Francuzi, co to nawet kieliszków nie znają. Dno, kanalie bez kultury. Podludzie. Wódkę lać do szklanki – toż to barbarzyństwo. Nie zamierzał jej prostować.
- – Nie, to łabędzie gówno – powiedział Wasiak całkiem szczerze. – A te butelki to, panie, szczyny jakieś.
– Beaujolais z 1938 roku? – powiedział Blumstein, podnosząc butelkę wina.
– Tego się pić nie da. Zgaga potem straszna. To jakaś taka lemoniada, ale ohydna w smaku. - – No to jeszcze lepiej. – Wstał i podniósł prawą dłoń. – Zaprzysiężenie. Powtarzaj za mną: „Będę służyć Polskiej Republice Ludowej”...
– Mam w dupie republikę ludową!
Miszczuk nie odzywał się dłuższą chwilę, ponieważ wstrzymał oddech, usiłując pozbyć się czkawki.
– Nie rób z siebie politycznego, bo UB weźmie. Polski nie masz w dupie?
– Nie.
Miszczuk klepnął Wasiaka w plecy.
– Widzisz? Przysiągł.
– No – zgodził się tamten. – Tak. Ale jakoś tak niemrawo.
– A ty niemrawo popierniczasz do kościoła w każdą niedzielę? Aż się za tobą kurzy, ty komunisto.
– No, ale przysięgał na dupę.
– A ty to na Matkę Boską Częstochowską przysięgałeś przed komisją partyjną?
– No fakt, że partia i dupa to mniej więcej to samo. Masz rację.
O
- Obaj dostali do podziału ogromną paczkę z UNRRA. Miszczukowi przypadła tandetna, ale fajna amerykańska kurtka. Wasiakowi porządne wojskowe buty. Reszta poszła na pół. Nie wiedzieli tylko, co zrobić z takimi gumkami w nawoskowanym papierze. Rozpakowali jedną, żeby zobaczyć, co to jest. Zwykły krążek zwiniętej gumy. Nikt w komendzie nie miał pojęcia, do czego to służy. Nawet komendant, bo aż do niego dotarli.
– No, chyba na chuja założyć – zażartował i wrzucił prezerwatywę do kosza. – Tylko po co?
P
- – Porwaliśmy twoją żonę.
Staszewski ziewnął rozdzierająco.
– Którą? – zapytał uprzejmie.
– Co: którą?
– No, którą żonę? Pierwszą, z którą się rozwiodłem, czy drugą, z którą się właśnie rozwodzę? – Ręką namacał Mariolę obok, żeby sprawdzić, czy jest na miejscu. Mariola nie była jeszcze jego żoną i była na miejscu, więc odetchnął z ulgą. – Słuchaj, czy wiesz, która jest godzina, dowcipnisiu?
– Masz dostarczyć trzydzieści tysięcy złotych w banknotach o małych nominałach, nieznaczonych proszkiem, w reklamówce, na dworzec...
– Czekaj, czekaj, czekaj – przerwał rozmówcy. – A jeśli nie dostarczę, to co się stanie?
– Zabijemy ją!
– Boże, co za amatorszczyzna. Najpierw przecież przesyła się ucięte ucho, palec, potem nogę lub rękę albo biust...
– Nie żartuj. Zabijemy ją, kiedy tylko zadzwonisz na policję! Trzydzieści tysięcy w worku...
Staszewski znowu mu przerwał:
– Przepraszam, co powiedziałeś?
– Że ją zamordujemy, kiedy zadzwonisz na policję!
Zaczął krzyczeć i szarpać swoją kobietę w łóżku.
– Mariola, Mariola! Dawaj stacjonarny telefon. Oni zabiją Ilonę, jeśli zadzwonimy na policję. Wykręć szybko numer 997.
– Co? – pytała rozespana.
– Dzwoń na policję! – wrzeszczał.
– My naprawdę nie żartujemy – odezwał się ponury głos w słuchawce.
– Ty imbecylu jeden – powiedział Staszewski – mam ci dać trzy dychy, a ty za to wypuścisz mi żonę, która wydoi mnie z alimentów? Morduj w spokoju, człowieku. Moc z tobą. Do czasu aż cię złapię.
– Co?
– No, tak się składa, że to żona policjanta. Wszystkie psy się na ciebie rzucą. Ale... osobiście wolałbym, żebyś mi przysyłał jej obcięte uszy, palce, no i to wszystko, co zwykle wysyłacie. – Zamyślił się. – Piersi miała ładne. Więc może biust mi wyślecie. Na pamiątkę.
S
- Szli na piechotę. Jeepy i ciężarówki były dla bezpieki. Miszczuk i Wasiak nie okazali się aż tak godni jak oficerowie UB – Wilenstein, Blugenwitz czy Rozewidzki, żeby ich wozić amerykańskimi autami.
- Opis: Andrzej Ziemiański widać nie lubi żydokomuny
W
- – Wasiak, jak się pisze autochton? – spytał kolegę w pokoju.
– Nie wiem. - Tamten zamyślił się na chwilę. – Zaczyna się chyba na „A”.
– O kurrrrr... Jakie „h”?
– Nie wiem. Daj mi spokój. – Wasiak o mało nie wylał „zabarwionej na czarno wody”, jak nazywali amerykańską kawę z dostaw. – Ja ze wsi jestem. Nie wiem, jak się pisze „h”.- Opis: rozmowa dwóch milicjantów