Nonźródła:Donosiciel Pat

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Donosiciel Pat

Historia życia pewnego listonosza w pewnej małej wiosce gdzieś na zadupiu Anglii.


Piosenka tytułowa
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!
Z torbą pełną łupów,
Pat ze sklepu pryśnie,
Swym pocztowym wozem spieprza w dal.
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!
Ważną paczkę zgubił,
Bo się wódą upił,
Dupa, nie listonosz jest nasz Pat!
Pełen marychy jest jego wóz,
Więc przyjaciół ma
Pat jak mało który;
Może, może właśnie dziś
Spotkasz go
znów
Ćpuna u swych drzwi!
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!

Dzień 1. Pat i tajemniczy list

Wstęp: Był słoneczny, cieplutki, senny poranek. Jak zawsze. W tej wsi nigdy nie pada deszcz, ale to mniejsza. Wioska Warszawa budziła się do życia, a do pracy przybył Pat. To jego pierwszy dzień tutaj, po tym, jak dostał dyscyplinarne przeniesienie na ten koniec cywilizacji. Na poczcie we Wrexham zgubił świąteczne kalesony ze świątecznej przesyłki naczelnika poczty, a ten w afekcie zemścił się na Pacie...

Akt pierwszy. Pat jedzie swoim czerwonym od rdzy autem. Obok niego siedzi zapchlony kot (a może kotka?) Jess.

Pat: Hehe, no to co, Jess, dziś znowu do roboty!
Jess: Miaaau!
Pat: Tak, wiem, nie możesz się pewnie doczekać, kiedy zaczniesz wykradać komiksy z przesyłek dla dróżnika lotniska wojskowego, co?
Jess: Haaau! Hau!
Pat: O cholera, te klimaty chyba ci nie służą. W kuwecie dziś nie byłeś!
Jess: Miaaau, spierSłuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował ten niegodny fragmentaaaj, nic ci do tegooo.

Akt drugi. Poczta. Pat wchodzi do urzędu pocztowego.

Pat: Siemanko, czym dzisiaj dilujemy? – spytał marudną panią w okienku, panią Rumpelpumpel.
Pani Rumpelpumpel: Ach, to ty, Pat. Przestraszyłeś mnie.
Pat: A co, jakieś zajęcie ważne pani miała?
Pani Rumpelpumpel: Nie, nic, modliłam się, abyś jednak nie przyjechał.
Pat: Cooo kurde?! Grozisz mi?! Chodź na solo, no!
Pani Rumpelpumpel: No już, już, spokój. Masz dziś do rozwiezienia 159 listów i jedną dużą paczkę dla pastora.
Pat próbuje podnieść paczkę, ale okazuje się zbyt ciężka.
Pat: Co ten pastor, na plebanii zamierza stal wykuwać?
Pani Rumpelpumpel: Jego się spytaj, ja jestem bardzo zajęta, proszę przyjść jutro.
Pat: Może chociaż mała pomoc, co?
Pani Rumpelpumpel: Przykro mi, ale mam przerwę. Zwróć się o pomoc na piśmie i nadeślij je mnie w godzinach urzędowych.
Pat: Pieprzony wyzysk i kapitalizm! Mogłem zostać w Walii! Chodź, Jess, załadujemy toto do bryki.
Jess wykazuje się pudziaństwem i bez problemu załadowuje paczkę. Pat bierze listy i z piskiem opon odjeżdża.

Akt trzeci. Pat przyjeżdża do do Geda Tlena, wioskowego majsterklepki i Diodaka.

Pat: Joł, jestem Pat i od dziś ja tutaj diluję listami.
Ged: Eee...
Pat: O, widzę, że jesteśmy ze wsi i nie rozumiemy miejskiego słownictwa! Ja tu teraz jestem listonoszem!
Ged: Ach! Dzieńdobry. Ja jestem Ged Tlen, bardzo mi miło.
Pat: No, to kiedy się umawiamy na flaszkę?
Ged: Niestety, ja nie mogę pić. Ostatnio po piwie eksplodowała mi głowa.
Pat: O rety! Ale czad! I co, zszywali?
Ged: Nie, ja musiałem sam sobie przyspawać.
Pat: A, więc dlatego teraz masz taki krzywy ryj.
Ged: Co proszę?
Pat: My tu sobie pierdu pierdu, a ja mam list dla ciebie. Masz.
Ged otwiera list, w środku znajduje tylko białe nie wiadomo co.
Ged: O cholera.
Pat: Co jest?
Ged: Tu jest tylko jakieś coś białawe!
Pat: O kurczę, to mi nie wygląda na moją kokainę. Nie wciągam w aucie, no, chyba że Jess...
Ged: Nie, ja o tym słyszałem w Teleexpresie, to wąglik jest!
Pat: No i? Nieraz widziałem zombie. Zwłaszcza po kokainie.
Ged oddaje Patowi nieszczęsny list.
Ged: To weź to ode mnie, skoro się na tym tak znasz!
Ged Tlen ucieka do domu. Pat zostaje sam, wzrusza ramionami, klnie pod nosem o niepełnej wypłacie i idzie do samochodu, by rozwozić inne zarazki listy.

Akt czwarty. Pat przyjeżdża pod lokalną świątynię z paczką dla rachitycznego pastora Chipsa.

Pat: Dzieńdoberek, pastorku! Mam...
Pastor: Chwila moment, rozmawiasz z osobą duchowną, poza tym wielokrotnie starszą od ciebie.
Pat: No i co z tego? Grozisz mi?! To ja tu żyły wypruwam, aby dostarczyć tę cholernię ciężką paczkę...
Pastor: No nareszcie! Dzięki, czekam na tę paczkę już kilka tygodni!
Pat: No, hehe, pochwała! Jess, wnieś ten karton na plebanię.
Jess wnosi paczkę na plebanię, która jest z tyłu dużej świątyni, w dodatku na pierwsze piętro po krętych schodach. Pat i pastor Chips chwilę jeszcze rozmawiają.
Pat: A tak w ogóle, pastorze, to co jest w tej paczce? Cegły na budowę dzwonnicy czy co?
Pastor: Nie, to tylko czteroletnia prenumerata Your weekendu.
Pat: No kurczę, ale przecież nie prościej iść do kiosku z prasą?
Pastor: No tak, ale księdzu nie wypada...
Pat: Przecież pastor jest pastorem, a nie księciem... księżem... księżycem... księgarnią... księdzem!
Pastor: No i co z tego? Grozisz mi, szczylu?!
Pat: Nie! Aaaaa! Jess, chodź, jedziemy z tego siedliska przemocy!
Pastor: Apage na drogę!

Akt piąty. Pat przyjeżdża do Goofy'ego Lays'a, nauczyciela bez matury i miejscowego frustrata.

Pat: Hejooo, ja jestem Pat. Ja od dziś rozwożę tu towar listownie!
Goofy: Och, poczta! Nareszcie! Czy to nagroda pieniężna za wycinankę z gazetki?
Pat: Eee... Niestety, mam ze sobą wezwanie do sądu.
Goofy: Co takiego? Ale ja nic...
Pat: No, pan to nie wiem, to wezwanie do sądu jest dla pańskiego syna.
Goofy: Do Harleya? A za co?
Pat: O ile mnie wzrok nie myli, a lubi, to za uprawianie seksu w miejscu publicznym. Ło kurczę, w tej wsi to kodeks karny jak w jakiejś Jordanii...
Goofy: Har-ley! Do mnie, natychmiast, ty niewyżyty jeden ty!
Przybiega Harley.
Harley: Co się stało?
Goofy: A wezwanie do sądu masz! Za seks w miejscu publicznym!!!
Harley: Tatooo... Buehe! (rozpłakuje się)
Goofy: Ty nie becz, tylko gadaj, jak ona miała na imię!
Harley: Marcin... On!
Goofy: Cooo?! KuSłuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował ten niegodny fragmenta mać! Wołaj go, ale już!!!
Harley: Marcin, chodź! Maaarcin!
Marcin: Hau! Hau!
Goofy: Cooo?! Osz ty kurde, z psem?! (maksymalny poziom furii)
Harley: No tato, to było tak nagle, ja się pochyliłem po monetę, a Marcin tak nagle zaszedł od tyłu i... chlip...
Goofy: Cooo?! To ja se żyły w tej diabelskiej szkole wypruwam, abyś miał co żryć, a ty mi takie numery stroisz! Do domu!
Pat zostawia wezwanie na wycieraczce i oddala się.

Akt szósty. Pat już rozwiózł niemal wszystkie listy, pozostało mu tylko dostarczenie przesyłki do doktor Giwerason, rozwiązłej, ale utalentowanej lekarki.

Pat: No Jess, jeszcze tylko ta głupia koperta i fajrant, do domu! – powiedział, dzwoniąc do drzwi.
dr Giwerason: Następny! Yyy... Otwarte!
Pat: Elo, ja mam tu tylko taki mały liścik. Ja tu jestem od dziś listonoszem, bleh.
Pat dostrzega, że w gabinecie siedzi Ged Tlen.
dr Giwerason: O, dzięki. E... Nie, nie dzięki. To ponaglenie z biblioteki, wciąż nie oddałam jednej takiej książki Tuwima.
Pat: Przy okazji, mam jeszcze jakiś badziewny list do Geda. Ten zgred nie przyjął, ja nie chcę mieć zaniżonej wypłaty przez niego!
dr Giwerason: Dobra, właź, tylko szybko, bo ja też chcę iść na fajrant.
Pat: Ged, skurczybyku! Nie ukryjesz się, ja ci wcisnę ten list!
Ged: Nie, Pat! Stój! Przecież to wąglik!
Pat: Jaki wąglik, co my, w USA mieszkamy?
Ged (zasłaniając się krzesłem): Mówię ci, to wąglik! Zaraz... Pani doktor! Pani zbada tę przesyłkę, przecież pani się zna!
dr Giwerason: Eee... No dobra, dawaj ten list.
Doktor Giwerason ogląda przesyłkę, której już nie ma, bo wsiąkła w kopertę.
Ged: O nie! Rozprzestrzenia się! Na ziemię!
dr Giwerason: E... Ja myślę, że to była... sperma.
Pani doktor liże list.
dr Giwerason: Tak, to było nasienie. Wykazano laboratoryjnie.
Pat: Dobra, pani jak pani, ale po co ktoś miałby Gedowi przysyłać spermę pocztą?
Ged: No co się tak na mnie patrzycie?
Pat: No nie wiem, ale w poprzednim akcie miałem już takiego delikwenta. Niemniej, odbiór pokwitowany, nikt mi nie zarzuci, że nie dostarczyłem.
dr Giwerason: Zaraz, a mnie za nadgodziny i testy z narażeniem życia kto zapłaci?
Pat Ged! To on dostał list, to on jest odbiorca! Przecież nie pracujemy w czynie społecznym, nie?
Pat wychodzi i jedzie zardzewiałym autkiem do domu. Tam pewnie żona przygotowała jakiś obiadek, albo inną niespodziankę. Chociaż, za wypłatę Pata to można najwyżej kajzerkę kupić. Warszawa kładzie się spać, minął dzień pierwszy.

Dzień 2. Pat i długi bat

Akt pierwszy. Słoneczny, piękny, wesoły poranek. W Warszawie nigdy nie pada deszcz. No, chyba że śnieg zimą. Ale nigdy tu nie ma zimy. Za chwilę Pat musi jechać do roboty, ale ten leń wciąż śpi. Jego żona, cierpliwa i dobroduszna Mara próbuje go obudzić.

Mara: Wstawaj, Pat, czas do pracy.
Pat: Hhhrrromphh!
Mara: Wstawajże, do roboty trzeba iść!
Pat: Hroromphh...
Mara: Wstawaj, kurde, darmowa wódka!
Pat: Co? Gdzie? Milicja!!!
Mara: No, nareszcie. Ubieraj się i wypad do roboty.
Pat: E... E... A gdzie śniadanko?
Mara: Było, ale syn ci ukradł. Weź jakieś drobne, może coś u kogoś odkupisz po drodze.
Pat (ziewając): E tam, zabiorę z jakiegoś listu jakąś część renty i zjem porządny posiłek, a nie jak tutaj, terror i kapitalizm w jednym!
Po chwili
Pat: No, chodź Jess, odwalimy dziś dniówkę, to może sobie jakieś piwko strzelimy.
Jess: Mjaaa chcę Lechaa.
Pat: A czemu?
Jess: Lech przyjaciel kotóóów.

Akt drugi. Pat przyjeżdża do urzędu pocztowego spóźniony o 14 minut i 77 sekund, czyli 15 minut i 17 sekund.

Pat: Osz kurde, przepraszam bardzo za spóźnienie, ale w tej wsi korki jak na Paradzie Równości...
Pani Rumpelpumpel: Co ty mówisz? Jakie spóźnienie? Jesteś przed czasem!
Pat spojrzał na zegar urzędowy. Spóźniał się o 16 minut.
Pat: Co... Ja... A tak, tak! Bełkocę farmazony jak jakiś bęcwał.
Pani Rumpelpumpel: Dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś był na głodzie.
Pat: No bo jestem na głodzie!
Pani Rumpelpumpel (ucieszona): Listonosz nie może być narkomanem! Już piszę twoje wypowiedzenie!
Pat: Nie, ja głodny jestem. Żona nie dała mi śniadania, bo mój synek, wesz jedna, mi je ukradł.
Pani Rumpelpumpel: Co proszę?
Pat: A, nic. Co dziś rozwozimy?
Pani Rumpelpumpel: Dziś masz 194,3 listu i taką jakąś podłużną paczkę.
Pat: O, lekka. Co w niej jest?
Pani Rumpelpumpel: Bat. Ups...
Pat: Podejrzała pani? Otworzyła pani przesyłkę?
Pani Rumpelpumpel: No... Ja...
Pat: A nie, na spodzie jest narysowany bat. A ja już panią podejrzewałem... Cóż, listonosz też może się mylić. A może nie może... A może może, bo niemoc nie może móc... Do widzenia!

Akt trzeci dzieje się już po południu, Pat rozwiózł już dużo listów. Nagle trafia na plac zabaw, gdzie widzi bawiące się dzieci.

Pat: Joł, małe narkomany!
Dzieci: Dzień-do-bry, pa-nie lis-to-no-szu!
Pat: Hm, jak ładnie się bawicie. W co takiego?
BillGejts Samsung (syn jednych takich rolników): W sznurek. Jeden kręci sznurem w kółko, a kto pierwszy dostanie, ten przegrywa. Wtedy my, zwycięzcy go kopiemy.
Pat: Ale ta zabawa demoralizuje i sprawia ból! Hm, więc to bardzo fajna zabawa! Przyłączyłbym się, ale mam robotę.
Akurat przechodzi skromna Doda Samsung, matka BillGejtsa.
Doda: Witaj, Pat!
Pat: No hej, oszczędź mi roboty! Chodź, to ci dam list adresowany do ciebie.
Doda: O, dzięki! A nie, nie dzięki. To rachunek za prąd. Wczoraj dostałam taki sam.
Pat: Proszę pani, to jest byle kreskówka. Coś muszę rozwozić po takiej dziurze.
Doda: No cóż, do widzenia. Będzie przynajmniej na opał. A nie, tu nigdy nie jest zimno... To będzie to podcierania się.
Doda odchodzi. Pat dostrzega Harleya Lays'a.
Pat: O, cześć Harley. To nie masz aresztu pokojowego?
Harley: Mam, ale ojciec jest w robocie. Zrobiłem podkop pod łóżkiem.
Pat: Sprytny dzieciak! Chcesz cukierka?
Harley: No pewnie!
Pat rzuca cukierkiem, Harley łapie go, ale jednocześnie obrywa sznurkiem. Przegrywa... Pat szybko czmycha do auta i odjeżdża.

Akt czwarty. Pat zatrzymuje się na odludnym polu.

Pat: Kurde, po co tu komuś bat? Muszę sobie go zobaczyć. O, tu jest.
Pat wychodzi z auta. Otwiera paczkę.
Pat: Ech, bat, bat. Taki bat to mają... cyrkowcy, treserzy lwów! A ja zawsze chciałem być treserem lwów!
Pat uderza kilka razy batem w próżnię.
Pat: Raz! Dwa! Trzy! Osiem! Yyy... co jest po osiem? A tak, dwa i pół! Kurczę, taki bat, marzyłem o takim. Treser lwów... Wielkich kotów... Kotów?!
Pat się obraca w stronę siedzącego pod drzewkiem Jessa.
Pat: Tak, kotów! Jess, mój lewku... Wara!
Pat bierze zamach, ale bat zaplątuje się w gałęziach. Próbuje go odplątać, ale bat się urywa w połowie i ma na sobie kilka supłów.
Pat: O kurde! I co ja powiem klientowi? Skąd wezmę bat?
Jess: Miaau! Z odbytu wyjmij, treserze-luzerze!
Pat: Cicho! Już wiem! Jess, zdejmij no tą zaplątaną część, a ja ją przykleję taśmą i może się nikt nie zorientuje...
Jess wykonał zadanie, a Pat pojechał po taśmę.

Akt piąty. Objazdowy sklepik (czyli market z furgonetki) Saaba Wenflona, wioskowego przemytnika i chwalipięty.

Saab: Cześć, Pat! Co nowego?
Pat: Masz taśmę klejącą?
Saab: W moim sklepie jest wszystko! Taśmy nie ma, jest ocet.
Pat: E... nie chcę octu!
Saab: No to ci polecam klej w sztyfcie! JA ci polecam, ty na to nie wpadłeś!
Pat: No dobra, daj. Ile płacę?
Saab: Trzy... naście funtów.
Pat: Zdzierstwo w biały dzień! Zwyczajny spekulant jesteś i pieprzony dusigrosz!
Saab: A ty jesteś niewyżyty konsument, łajdak i nałogowiec zresztą! A wolny rynek mamy, nie?
Pat: Wolny rynek, tak? To masz tu sześć funtów i się najedz.
Saab: Sześć... No dobra. I tak mam dwukrotnie większy zysk z tego kleju. Do widzenia.
Pat: Ach, zapomniałbym. Tutaj masz ponaglenie ze skarbówki, nie płacisz podatku już drugi tydzień! Miłego dnia!

Akt szósty. Pat przyjeżdża do Pera Mietka, lokalnego gitarzysty, motorowerzysty i sutenera.

Pat: Co, Jess, byle jak sklejone, może się nie skapnie. A jeśli tak, to spiep...
W tym momencie drzwi otwiera sam Per Mietek.
Per: O, Pat! Widzę, że masz dla mnie wreszcie tę paczkę!
Pat: Yyy... Bierz!
Per: Nareszcie, nie mogłem się doczekać na tę wędkę!
Pat: Wędkę?
Per: No! Ja lubię łowić! Gruba ryba jestem!
Pat: E... Ale to jest bat.
Per otwiera i dostaje zonka.
Per: A to gnój jeden! SuperSprzedawca na Allegro pieprzony, a zamiast wędki jakieś rozwalonego i klejonego stolca przysłał! Już ja go dopadnę!
Pat: Do widzenia. Chodź, Jess, dniówka za nami i obyśmy byli w jednym kawałku.
Pat pojechał do domu, a Per jeszcze długo ciskał przekleństwami do swojego lokaja. Tak minął kolejny dzień pracy w poczcie na tym słonecznym i ciepłym krańcu świata.

Dzień 3. Pat i stary dziad

Akt pierwszy. W Warszawie rozpoczyna się słoneczny, ciepły i wesoły dzień. Nie ma znaczenia, że nad resztą Anglii stoi deszczowy niż znad Atlantyku. Akurat wyschnęła studnia tuż za wioską, toteż przemysł wodomineralny w Warszawie przeżywa kryzys. Pat natomiast właśnie wstaje do roboty, tym razem bez spóźnienia.

Pat (ziewając): Nooo, to co dziś na śniadanie?
Mara: Kalafior.
Na talerzu ląduje świeży kwiat kalafiora.
Pat: Surowy?
Mara: Nie, opłukany w wodzie.
Pat: Nie rozumiem, przecież wczoraj nie jadłem śniadania, a na kolację była zasmażka z grzybów!
Mara: No, naściennych.
Pat: Czyli mamy pieniądze, tak?
Mara: No... Tak.
Pat: No więc? Czemu mam się paść jakimś zwiędłym kwiatkiem i pleśnią?
Mara: Bo nie zrobiłam zakupów.
Pat: Czemu?! Przecież masz forsę do dyspozycji!
Mara: No, ale... Nie chciało mi się iść do tego gnoja Saaba.
Pat: Cooo?! Przcież on tu przyjeżdża raz na trzy dni, resztę spędza na szmuglowaniu nożyczek i pirackich Windowsów do Francji!
Mara: Oj tam. W lodówce mamy jeszcze słoik borówek.
Pat: Tych, które się przeteminowały sześć lat temu, ale nikomu się nie chce ich wyrzucić?
Mara: No, tych. Pamiętasz, jak w Wrexham przez nie Sanepid cię skontrolował?
Pat: No! Łeee... OK, podaj mi je, zjem sobie trochę.
Pat zjada jedną trzecią słoika. Wychodzi na dwór, gdzie Jess zjada upolowanego szczura.
Pat: Jess, chamie! Podzieliłbyś się z żywicielem!
Jess: Miaaau!
Pat: No! Ja mam taką ciężką robotę! Daj chociaż udko ze szczura żywicielowi, no!
Jess: Miaaau! Duuupa z ciebieee, nie żywiciel! Sam sięęę żywię, mrrr...

Akt drugi. Pat podjeżdża pod urząd pocztowy.

Pat: Och, nareszcieee..!
Pat się potyka o jakiegoś dziada leżącego pod urzędem.
Pat: No kurde! Co to za chamstwo! Wiocha bezbożników i chamów, i całego gówna społeczego! A masz!
Pat kopie dziada w różne części ciała, a po trzydziestu sześciu kopach ten budzi się.
Pat: Ktoś za jeden?
Dziad: Ał... Szszego?
Pat: Jak się nazywasz, dziadu jeden?
Dziad: Nie mog poffiedzieć, hep, bo zaburzyłoby to kon... konc... koncert... koncesję... koncepcję krwk... kreski... kreskówki!
Pat: Po coś tu przylazł, wyjąwszy zakłócanie mi spokoju?
Dziad: Byłem tu nauczycielem. Wylali mnie.
Pat: Za pijaństwo?
Dziad: Nie, dyrektor thhheż pił. Za bycie faszystą.
Pojawia się pani Rumpelpumpel.
Pani Rumpelpumpel: Pat... Pobiłeś go?
Pat: E... Tak! Świetnie się go kopało! Normalnie rozrywka lepsza niż gra na grzebieniu!
Dziad: Co? Kopałeś mnie?
Pani Rumpelpumpel: Już dzwonię po policjanta! Wylecisz na zbity pysk, jupi!

Akt trzeci. Pryjeżdża policjant, Artur Strzelby.

Artur: Kto tu kurde mnie wołał?
Pani Rumpelpumpel: Ja! Chciałam zgłosić pobicie!
Artur: Pobił ktoś panią?
Pani Rumpelpumpel: Mnie? Ależ nie, panie władzo!
Artur: To po jasną cholerę mnie tu pani woła.
Pani Rumpelpumpel: Pobicia dokonał mój podwładny, Pat!
Artur: Hm, Pat był kilkakrotnie notowany. Pobicia, podpalenia, kradzieże, gwałty, wykorzystywanie kota... Pani Rumpelpumpel i widzowie z offu: Hahahahahahaha! Artur: ...jako tragarza, który robił na czarno i bez ZUS-u. A państwa śmiesznych powinienem aresztować za insynuacje i przerywanie policjantowi w połowie słowa! Pat, kogo pobiłeś?
Pat: No... Tego dziada, bo leżał na przejściu.
Atrur: Są świadkowie?
Pani Rumpelpumpel: Nie ma. Ale jest pobity.
Artur: Obywatelu, zostaliście pobici?
Dziad: Nic nie pamiętam... Chyba nie.
Artur: Hm. A co robiliście zeszłej nocy?
Dziad: Przyjechałem tutaj na rowerze, wypiłem trochę i...
Artur patrzy na rany odniesione podczas kopaniny.
Artur: To proste! Spadliście ze schodów. Nikt was nie pobił.
Pani Rumpelpumpel: Zaraz! Pat się przyznał!
Artur: Pat nie jest winny, gdyż się przyznał. A żaden przestępca się nie przyznaje. Do widzenia!

Akt czwarty. Pat przyjeżdża z przesyłką do Geda Tlena.

Pat: No, Jess, to jeszcze ten rachunek dla Geda i po roboo...
Pat potyka się o jakiegoś dziada. Wywraca się, list ląduje w kałuży o rozmiarze małego morza.
Pat: E, zaraz! Tu nie pada deszcz, skąd tu kałuża!
Racja, Pat. List ląduje w kupie gnoju i kompostu. Teraz lepiej?
Pat: Tak! Wracamy do akcji... No kurde, a ty tu czego?
Dziad: Ja? Leżę sobie...
Pat: Na wjeździe, jak jakiś menel?
Dziad: A co, mam na gnoju leżeć, jak jakiś popierSłuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował ten niegodny fragmentl? Pat: Hm. Prawda. No, ale list wylądował tam, gdzie wylądował!
Dziad: To wyjmij go z tego gnoju.
Pat: Ja?! Chyba kpisz! To twoja wina! GEEED! Chodź!
Dziad: Nie ma go.
Pat: Skąd wiesz? Zabiłeś go!
Dziad: Nie. Przejechał po mnie swoją ciężarówką i nie wrócił do teraz.
Pat: Dziwna historia, ale... dobra! Jutro Ged dostanie pewnie znowu taki sam rachunek, a ten może dziś znajdzie, jak będzie gnój przerzucał.

Akt piąty. Pat przyjeżdża do szkoły. Podstawowej, rzecz jasna. W takich wiochach z reguły nie ma uniwersytetów.

Pat: No, jeszcze ten dziwny list i przerwa obiadowa!
Jess: Myjaaał!
Pat: A to co? Ślady krwi?
Pat czuje niebezpieczeństwo, więc wchodzi do budynku szkoły.
Pat (szeptem): Cicho, Jess! Kojarzysz dziada? Może chce się zemścić...
Jess: MIIIAAAUUU!!!
Pat: Jess, kurde, miałeś być cicho!
Jess: Byłbym, miau, gdybyś nie nadepnąąął mi na ogooon!
Dziad (wyskakując z nożem): Hehe, co tu robicie? Wiecie za dużo!
Pat: Nie, nic nie wiemy. My tylko... Przesyłkę dostarczyć dla nauczyciela!
Dziad: O! Do mnie!
Pat: Nie, do Goofy'ego Lays'a... A gdzie dzieci?
Dziad: A na wycieczce!
Pat: To skąd tu ta krew?
Dziad: Aj, skaleczyłem się. Szukałem opatrunków, a plaster musiałem odciąć nożem.
Pat: Podejrzane... Aha. Dobra. Wszystko w porządku? No to się cieszę. Goofy'emu dostarczę przesyłkę do domu. Na razie!
Dziad: No, cześć, listonoszu!

Akt szósty. Wieczór. Pat po skończonej dniówce.

Pat: Jedziemy do domu!
Pat wsiada do auta, a tam spotyka dziada.
Pat: A ty tu czego?!
Dziad: Nie mam się gdzie podziać! A na dworze noc będzie!
Pat: No i? Won!
Dziad: Zmarznę! Zmoknę!
Pat: Dupa! Tu nie pada i nie ma mrozu! Wypad!
Pat wyrzuca dziada na chodnik, po czym odjeżdża spożywać kalafiory i borówki.