Nonźródła:Nonsensopedia – The Next Generation

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Usiądźcie dzieci! Opowiem wam... bajkę.


Wcale niedawno temu i w niezbyt odległej galaktyce przez przestrzeń kosmiczną leciał statek. Przypominał może wielkiego żuka, albo w pierwotnym zamierzeniu był tylko kupą żelastwa bez ładu i składu stworzoną tylko do walki. A jednak zatwardziali astronauci znali dobrze ten statek. Nazywano go Cienistym Antygromem. Nikt nie wiedział co oznacza słowo „antygrom”. Najbardziej rozpowszechniona plotka mówiła, że w planach wystąpił błąd, że ktoś przez przypadek usunął całe zdanie w nazewnictwie. Jedno było wiadome – Cienisty antygrom to jedyne istniejące dzieło powstałe na podstawie manuskryptów Artura Von Fornal – człowieka legendy, jednego z filarów Imperium Nonsensopedii, który zniknął po nieudanym eksperymencie z dwoma czarnymi dziurami oraz zdaniem palindromicznym.

Lecz któż mógł lecieć tym statkiem? Odpowiedź znają nawet dzieci. Przy nazwie Cienistego antygromu ludzi przechodził dreszcz. Otóż byli to gwiezdni piraci. Jedni z najbardziej skutecznych przemytników w Imperium Nonsensopedii rządzonego stalową ręką przez Sir Damiinho oraz we wszystkich republikach wikiańskich.

Przewodniczył im na wpół szalony filozof, człowiek, który gdyby nie zatłukł wałkiem swoich promotorów, miałby cztery doktoraty. Tak, drogie dzieci, to złowrogi Emdegger. On stworzył Cienistego antygroma. Kiedyś zdobył pierwsze miejsce w szkolnym konkursie na dyktatora. Od tego momentu nie daje za wygraną.

Wraz z nim leciała Podmiot. Może i niebezpieczniejsza od Emdeggera, który miał tendencję do szukania pozytywów nawet wśród funkcjonariuszy SS. Podmiot potrafiła doprowadzić człowieka na skraj zmysłów wymawiając słowo „ławka”. Mam tutaj na myśli fakt, że stanowiła osobę przebiegłą oraz nieobliczalną.

Była i Argh! Pytacie skąd jej imię? Otóż ostatnie słowa przeciwników na których się natknęła, brzmiały właśnie tak – argh! Nie, nie była taka okrutna jak poprzednia dwójka, ale psychicznie twarda jak skała i w bystrości umysłu takie skały miażdżąca. Szczególnie uwielbiła sobie niszczenie trolli.

Do ekipy należał także Trojanin. Człowiek, który zwiedził lwią część galaktyki i dziś spełnia funkcję nawigatora oraz strzelca na Cienistym Antygromie. Podobno osobiście szkolił się u Ełka, ale kto by w to wierzył. Bezlitosny w walce z wandalami.

Na końcu wymieniamy DomQa, ale nie dlatego, że był mało ważny, ale po prostu w tej chwili spał zmęczony po całonocnej pracy przy silnikach. Miał wielkie zaufanie wśród ekipy i wysoką reputację. Przy tym rębacz mieczem świetlnym wspaniały, co to ryzyka się nie boi.

– Obudźcie ktoś DomQa – powiedział znudzony Emdegger stukając palcem w stery.
– Sam się obudzi, ma rozbudowany zegar biologiczny – stwierdził Trojanin, który właśnie usiadł na fotelu.

Bardzo nie lubił kombinezonów jakie właśnie nosili. Kojarzył mu się z tymi homoseksualnymi od załogi Enterprise. Do kokpitu wpadła Podmiot w pełnym rynsztunku bojowym. Za nią przemknęła gdzieś Argh! przesuwająca jakieś skrzynie. Za moment mieli lądowanie na jednej z planet wciąż zamieszkiwanych przez dzikich Wandali. To nie był problem. Nie w ich geście leżało nawracanie ich, a jedynie chodziło o niezwykle rzadki metal, nazwany skądinąd nonenitem. Nonenit osiągał na czarnym rynku tak zawrotne ceny, że warto było ryzykować.

– Za ile lądujemy? – spytała Podmiot.
– Dziesięć minut – odpowiedział Emdegger budząc się z letargu. – Nie spodziewają się nas. Jak zwykle zresztą.


– ...a to jak admini zbierali psie ku...
– Też słyszeliśmy – odpowiedzieli chórem Wandale.

Uszy oraz uśmiech Konserwy opadły. Okazało się, że nawet najbardziej prymitywni Wandale mieli pewne poczucie powtarzalności żartów. Wobec tego Konserwa będzie musiał znów się przebrać się w inne ciuszki i polecieć na inną planetę, gdzie odnajdzie posłuch. Czasami lenistwo brało górę, ale warto było. Musiał zemścić się na adminach Nonsensopedii. Za bogate dzieciństwo! Za to, że wychowywał się w bezpiecznym domu! A ci durnie bombardowali wszelkie pomysły jakie miał. Tak, doszedł do wyżyn humoru. Że niby był to humor toaletowy... przecież ludzie lubią! Wówczas ich oczom ukazał się statek–żuk, który przysiadł powoli na swoich żelaznych łapkach na planecie. Konserwa już miał rzucić jakiś kalny dowcip o żukach–gnojarzach, gdy nagle pocisk artyleryjski rozerwał mu górną połowę ciała.

Wśród Wandali zapanowało zamieszanie.


Trojanin z wielkim uśmiechem na ustach strzelał z karabinu do uciekających Wandali. Zostawili na placu przy blokowisku pobojowisko złożone z kawałków ciał. Wszystko to nawet nie wychodząc z pojazdu. Z sypialni wypadł zaspany DomQ.

– Zegar biologiczny mi się rozregulował – stwierdził smutno.

Podmiot rzuciła mu rękojeść miecza świetlnego. Argh! już włączyła swój – o fioletowym kolorze.

– Nie lubię tej roboty – westchnęła.

Zawsze chciała być artystką. Malarką, pisarką, muzykantką. Niestety w drodze do szkoły została porwana przez ludzkich łowców niewolników z WoWWiki. Dopiero Emdegger ją uratował od niechybnej pracy jako nauczycielka przygłupich dzieci bogaczy na Centauri V. Szalony filozof położył jej dłoń na ramieniu.

– Ja zawsze chciałem być rybakiem – stwierdził w napadzie natchnienia. – Nie, myśliwym. A może murarzem? Ślusarzem? Nie... pisarzem. Nie ważne.

Otworzył mocą właz i cała piątka zeszła na ląd. Uzbrojeni w miecze laserowe powoli kroczyli w stronę osiedli Wandali. Ci dzicy ludzie prowadzili często walkę partyzancką, więc należało się spodziewać wszystkiego. Faktycznie, jakiś oddział zaczął w nich rzucać kamieniami oraz petardami. Kryli się w jednym z bloków. DomQ wyciągnął dłoń w tamtą stronę, po czym ścisnął. Budynek zapadł się, grzebiąc w sobie Wandali.

– Hmm... cywile... kobiety i dzieci, niezła robota, DomQ – uśmiechnął się Emdegger.

Po chwili zauważyli, że szli złą drogą, więc dziesiątki Wandali nie musiało ginąć tego dnia. Skręciwszy w stronę kopalni, natknęli się na dwójkę trolli, których Argh! zabiła zagadką z greckich pism. Dalej natknęli się na górników, których zmusili do transportu nonenitu do statku. Wracając wyobrażali sobie rzeczy jakie kupią za pieniądze ze sprzedanego metalu.

Niestety wszystko poszło nie po ich myśli.

Przy statku czekali na nich funkcjonariusze Wikii. Może daliby sobie radę w piątkę, ale właśnie zza krzaków wychyliło się więcej żołnierzy. Przed nich weszła młoda dziewczyna, którą znali jako Milicja.

– W imieniu gubernatora Miśka95 oraz prawa Wikii, zostajecie aresztowani pod zarzutem przemytu, terroryzmu i działaniu na szkodę gospodarki, macie prawo zachować milczenie i takie tam – powiedziała znudzonym głosem.

Wyciągnęła krótkofalówkę i skontaktowała się z centralą.

– Centrala, samu, mam tutaj naszych piratów – mówiła.
– A kto mówi? – spytał samu.
– Milicja.
– Niemożliwe, te czasy minęły... a to ty! Trzeba było od razu, mała...
– Nazwij mnie tak jeszcze raz, a rozgniotę ci to drugie...
– Dobra, dobra! Już melduję Miśkowi – odpowiedział przestraszony samu.

Milicja odwróciła się w stronę schwytanej piątki.

– Jeśli nie sprawicie problemów, to nasza wycieczka minie bez problemów – ostrzegła.

Emdegger spojrzał na towarzyszy, którzy mieli miny, jakby nie chcieli oddawać swojej skóry za darmo. Musiał więc dać przykład. Złożył rękojeść miecza świetlnego na otwartą dłoń Milicji. Reszta zrobiła tak samo.


Przylecieli w kajdanach oczekując na spotkanie z rządzącymi polskimi terytoriami Wikii. Jedynie Imperium Nonsensopedii i parę innych było w stanie działać w miarę niezależnie. Tymczasem Nonsensopedia była rządzona przez Sir Damiinho – niegdyś wielkiego wojownika, a dzisiaj obłąkanego czarnoksiężnika, który wykorzystywał różnych ludzi, by zaciskać swą dłoń na Wikii. To właśnie bariery między nimi wykorzystywał Emdegger z ekipą w swojej przemytniczej historii.

Zapewne gdyby pierwszy złapał ich Damiinho, nie mieliby szans na przeżycie. Z Miśkiem95 mogło być inaczej. Czytając wcześniejsze kroniki nikt nie powiedziałby, że historia aż tak się odwróci.


Na planecie Wikii Poland, po wylądowaniu na dachu najwyższego z budynków, przywitał ich Artur21 we własnej osobie. Miał obowiązkowy mundur starych Nonsensopedystów, jeszcze sprzed czasów przejęcia dyktatorskiej władzy przez Sir Damiinho. Twarz Artura rozjaśnił szeroki uśmiech, kiedy wyprowadzono więźniów. Emdegger modlił się w duchu, żeby nie zaczął grozić im palcem mówiąc przy tym mentorskim tonem. Mylił się, coś w nim jęknęło.

– No, no, no, kogoż my tu mamy – mówił machając palcem Artur21. – Słynna ekipa Cienistego Antygromu!
– Splunęłabym ci w twarz, gdyby nie zaschło mi w ustach – odrzekła Podmiot.

Artur21 pokręcił głową z dezaprobatą.

– Skąd ten agresywny ton? Przecież nie chcemy dla was źle – powiedział.
– No to wypuść nas, bo sami się wypuścimy – powiedział Emdegger.

Na dowód pokazał otworzone kajdany, które musiał rozpracować podczas transportu. Artur roześmiał się znowu.

– Zadziwiacie mnie – otarł łzę – więc zdradzę wam prawdziwy powód. Misiek95 chce wam dać małe zadanie w zamian za godziwe wynagrodzenie. Ale chodźmy już... Będzie miłooo...

Poprowadził ich w eskorcie schodami na dół. Szli tak przez dziesięć minut, póki nie przypomnieli sobie o istnieniu windy, ale wtedy byli już przy miśkowych komnatach. Artur21 otworzył drzwi do sali;

– Wejdźcie sami, ja poczekam tutaj na korytarzu – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nutka złośliwości.

Przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, mijając sekretarkę Miśka – Maryśkę, która właśnie prosiła się o naprawę, bo monotonnie uderzała głową w blat biurka. W gabinecie czekał na nich mężczyzna rozwalony na siedzeniu. Nogi trzymał na stole i patrzył się na wchodzących z lekceważącą miną. Dłonie ułożył w piramidkę.

– Wreszcie! Ile można na was czekać?! – rzucił natychmiast.
– Misiek95? – spytał ze zdziwieniem Trojanin.
– Wyobrażałam sobie go trochę bardziej... dostojnego – szepnęła Argh!
– Dosyć! – warknął.

Zdjął buty ze stołu i oparł się na łokciach, przenikliwym spojrzeniem zmierzył każdego po kolei. Wyjął z szuflady jakieś papiery, wstał, po czym zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.

– Wszyscy jesteście skazani na śmierć, ALE... – rzucił, każdą głoskę akcentował ze śmiertelną precyzją. – Jest coś, co was może ułaskawić... Najpierw musicie wyszorować cały budynek Wikii, potem przypilnować obiadu, gdy to skończycie, skoczycie po pizzę...
– Wasyl!

Bocznym wejściem wkroczyła postać niższa, nieco młodsza i znacznie bardziej przypominająca gubernatora. Na twarzy widniały tłuste okruszki po panierce, które niedyskretnie starł rękawem.

– Wasilij Żygutek, ile razy mówiłem, żebyś się pode mnie nie podszywał – rzucił Misiek95 zbliżając się z groźną miną do hrabiego.
– No co, kurwa, nie wolno? – spytał.

Misiek schował papiery uprzednio wyjęte przez hrabiego i znów zaczął krzyczeć.

– Nie, jeśli podszywasz się za gubernatora Wikii! Pamiętasz? Ostatnim razem to skończyło się bombardowaniem niewinnej planety Dzieci Neostradara. Setki ofiar...
– Oj, liczy się pierdolnięcie – wzruszył ramionami Wasilij.

Kiedy Misiek95 wyjął zza pasa pistolet laserowy, hrabia Wasilij wybiegł pospiesznie z pomieszczenia.

– ...i pamiętaj, że znowu możemy cię zamknąć w psychuszce! – Misiek95 krzyknął jeszcze za nim, potem usiadł na fotelu i spokojnie zwrócił się do zespołu Cienistego Antygromu. – Przepraszam, że musieliście na to patrzeć. Niestety w przypadku niektórych obywateli, bardzo ciężko jest nie stosować przemocy. Czym mieliśmy się zająć... ach tak! Myślę, że jesteście najlepsi jeśli chodzi o znajomość układów należących do Imperium Nonsensopedii oraz Wikii.
– No skromnie mówiąc – odpowiedział Emdegger.
– Taaak... Jak wiecie ostatnio Nonsensopedia przeżywa kryzys największy od czasów Yossariana. Za tę sytuację obarczamy Sir Damiinho.

Na telebimie za Miśkiem pojawiła się twarz Damiego częściowo zakryta przez czarny kaptur. W dolnym, prawym rogu wypisane zostały jego pełne statystyki.

– Razem z nim działa między innymi Pippo, Ptok Bentoniczny, Absflg i paru innych – Misiek95 nachylił się w ich kierunku. – Należy doprowadzić do upadku ten rząd, bo wiem, że są ludzie bardziej nadający się do władzy. Tak, mówię o tobie, Emdeggerze...

„Nie dać się skusić, nie dać się skusić” – mówił głos w jego głowie, ale miał przecież tyle pomysłów na naprawę Nonsensopedii. Spisał je nawet w małej, czerwonej książeczce, ale się zgubiła. DomQ mówił, że widział ją jak wypadła z kieszeni podczas jednej z akcji.

– Dobrze, jeśli reszta się zgadza, to możemy przejąć tą misję – powiedział Emdegger.
– Doskonale – klasnął Misiek95 w dłonie. – Wobec tego wasze zadanie wygląda tak. Nie mamy niestety szans w takiej małej grupie. Dlatego musicie zebrać paru sojuszników. To już pozostawiam waszej inwencji. Wierzę, że dacie radę.

Podmiot wyszła pierwsza w złym humorze. Znowu Emdegger decydował za wszystkich;

– Znowu decydujesz za wszystkich – powiedziała mu wbijając palec w klatkę piersiową bohatera.
– A masz inną alternatywę?
– Jest inna – powiedział Artur21, który akurat tamtędy przechodził. – Możecie zostać wtrąceni do więzienia o zaostrzonym rygorze.

Podmiot wbiła mu obcas w stopę, więc ryknął i odskoczył dalej. Znów zwróciła się ze złością do Emdeggera.

– Uważaj na siebie lepiej, panie dyktatorze!

Filozof prychnął jedynie i uśmiechnął się, co miało rozwiać wszelkie złe fluidy w drużynie. Co ciekawe zwykle działało.

––––

Główna siedziba Nonsensopedii znajdowała się na niezdobytym szczycie, w posępnej jaskini. Mimo takiej lokacji, cieszyła się opinią bardzo dobrze wykończonej. Damiemu wystarczał tylko tron. Już dawno wyzbył się ludzkich pragnień i wad, więc teraz jako Lord Imperator Damiinho rządził całym Imperium. Szybko rozprawiał się z przeciwnikami, a w szczególności z klubem miłośników szachów oraz Indii, PUNSUM, który zdelegalizował i zrzucił do podziemii natychmiast. Ranił przy tym Amoniaka na tyle ciężko, że ten nigdy nie wrócił do pełni zdrowia, stając się zombie na usługach Miśka95.

Teraz ze znudzeniem obserwował jak Absflg wprowadza przed jego oblicze kolejnego jeńca – Po dziabągu. Więzień jakoś nie wydawał się przestraszony. Natomiast jeśli chodzi o Absflg, to wokół jego oddania wobec Ptoka chodziło wiele plotek. Złośliwi twierdzili, że jest jego kochankiem, ale to tylko plotki oraz czarny PR. Sam Bentoniczny w tej chwili cieszył się uznaniem obywateli zaraz po tym jak załatwił Cerbera. Wracał częstokroć po kilkudniowych okresach w których stroił focha, ale zawsze z dziwnymi pomysłami – w skrajnych przypadkach przebierając się. Ostatnimi czasy zajmował się głównie stawianiem sobie pomników oraz propagowaniem dzieł w nieetyczny sposób. Pippo też się zmienił. Lord Damiinho trochę narzekał na fakt, że jego najbliższy współpracownik jest teraz na tyle niezależny, że nie musi słuchać swojego protektora.

– Ten Po Dziabągu kręcił się w pobliżu planety Mołdawia i miał przy sobie papiery od Miśka – oznajmił Absflg. – Sugeruję karę śmierci przez poćwiartowanie.
– Wybacz, ale ja tu decyduje :) – uśmiechnął się Lord Damiinho. – Może nasz kolega Po Dziabągu ma coś na swoje usprawiedliwienie? :P
– Właściwie to nic, ale było nieźle, powiem nawet, że to była najlepsza akcja jaką przeprowadziłem – odpowiedział Dziabąg.
– :P – Imperator wystawił język. – Nie o to pytałem :) Ale dobrze wiedzieć :P Wrzućcie go do lochów, a potem się nim zajmę xD.
– Dobrze, fajnie, mamo pozdrawiam! – krzyknął na koniec Po dziabągu.

Pippo czytał natomiast list od Miśka i kręcił głową z niedowierzaniem.

– Wygląda na to, że szykują na nas kolejny, tym razem ostateczny zamach – powiedział.
– No to się zdziwią :) Tym razem rozpoczniemy ostateczną walką, którą wygra tylko jeden, ale przedtem...

Lord podszedł do szklanej kuli, która stała kawałek dalej na podeście. Zbliżył do niej dłonie, wystawił język i polizał.

––––

Tej nocy Podmiot nie mogła spać. Lecieli właśnie wykonywać misję zleconą przez Miśka. Ciągle śniły jej się koszmary z Lordem Damiinho w roli głównej. Potem słonie, Dami i znowu słonie. Uczyli ją, że słoń był świętym zwierzęciem Szoferki, ale nie potrafiła tego zrozumieć. W końcu wizja z Imperatorem się utrwaliła. Mówił do niej straszne rzeczy o Emdeggerze, pokazywał brzydkie wyrazy napisane na tablicy, w końcu zawołał i Podmiot obudziła się spocona. Uczucie zaskoczenia zostało zastąpione przez gniew.

Następnego ranka stanęła przed Emdeggerem.

– Mam tego dość, odchodzę – oznajmiła.
– Ale... poczekaj, porozmawiajmy... – próbował ją zatrzymać.

Jednak Podmiot podbiegła do drzwi wyjściowych.

– To zły pomysł, próżnia... – mówił DomQ, ale było za późno.

Zwolniła wajchę, drzwi otworzyły się wysysając powietrze, a Podmiot wyrzucając daleko w przestrzeń. Dopiero Trojanin złapał się sprzętu i całym wysiłkiem zamknął wyjście awaryjne. Przez okno widzieli jeszcze jak Podmiot odwrócona do nich plecami odlatuje w przestrzeń. Emdegger zaklął coś i pobiegł do swojej sypialni. Argh! pokręciła głową.

– Będzie płakał i rozpaczał przez cały dzień. Znów przyda mu się silne, kobiece ramię do pocieszenia.

Wyszła za nim. Trojanin spojrzał na DomQa.

– No to my... chyba dalej lecimy...
– Tak, parę godzin jeszcze.

Lecieli w kierunku wskazanym przez Trojanina. Galaktyka Wikii była bardzo obszerna i składała się z licznych, małych planet, asteroid i tym podobnych. Zamieszkiwali je samozwańcy i samotnicy, uprzednio doprowadzając wybrane ciało niebieskie do wybranego przez siebie stanu. Lord Damiinho nigdy w to nie ingerował, dopóki nie próbowali wystąpić przeciwko niemu. Misiek chciał zdelegalizować takie mieszkanie bez pozwolenia, a Emdegger wspominał parę razy, że marzy mu się zebranie ich wszystkich i życie w harmonii.

Asteroidę zobaczyli po pewnym czasie. Nie była duża, ale wystarczała, by wylądował na niej Cienisty Antygrom nie przeszkadzając mieszkańcowi.

– Mieszka tutaj pewien młody książę, który hoduje róże – mówił Trojanin. – Ma dziwne prośby, ale dysponuje szerokimi plecami.

Kiedy wylądowali i wyszli, szybko natknęli się na czerwoną różę, ale zamiast księcia ujrzeli kogoś innego. Owszem, miał na sobie niewielką koronę, lecz był w łachmanach i poplamiony krwią.

– Hej, ty nie jesteś Małym Księciem – zarzucił mu Trojanin.
– Jestem – oznajmił człowiek kucając i wskazując na koronę – a wy narysujecie mi baranka albo spierdalać.
– Co kryjesz za sobą? – spytał DomQ szykując broń.

Dojrzał coś, co było najprawdopodobniej mięsem. Oszust obejrzał się za siebie i nic nie odpowiedział. Dopiero moc woli Argh! zmusiła go do odsunięcia się. Za nim leżały obgryzione zwłoki Małego Księcia. Nawet lekarz–amator stwierdziłby, że jest martwy.

– Ty... ty potworze... – wyjąkał Trojanin.
– Nie jestem potworem – oznajmił kanibal. – Jestem Lachcim.

DomQ nachylił się do Emdeggera i powiedział mu;

– Ja bym go na miejscu zatłukł.

Filozof pokręcił głową i wskazał reszcie przemytników, aby zbliżyli się by naradzić ze sobą.

– Bierzemy go? – spytał Emdegger.
– Nie, zatłuczmy – powtórzył DomQ.
– Zabił Małego Księcia... – stwierdził Trojanin.
– Tego nie wiemy – zastanowił się Emdegger i krzyknął do Lachcima. – Lachcim, Mały Książę już nie żył, gdy go jadłeś?

Lachcim odłożył dłoń chłopca i kiwnął głową;

– Tak, leżał już kilka dni.
– Widzicie, jest czysty – szepnął Emdegger.
– No nie wiem, zjadł właśnie martwego człowieka – stwierdziła Argh!
– I jest dziwny... – dodał Trojanin.
– To może tak – Emdegger podrapał się po brodzie. – Zwiążemy go, zamkniemy gdzieś w spiżarni, a potem zobaczymy co potrafi. Jak nam się nie spodoba, to wyrzucimy w przestrzeń.
– Może być – uznali.

Filozof podszedł do Lachcima i raptownie pokazał coś za nim.

– O KURWA PATRZ!!! – wrzasnął.

Kanibal jedynie pokręcił głową z dezaprobatą, a potem prychnął.

– Stare, nie dam się na to nabrać od kiedy ktoś wrzucił mi tabletkę do pi...

Szybkim ciosem w skroń Emdegger pozbawił go nieprzytomności. DomQ i Argh! szybko go związali, a potem wspólnymi siłami wrzucili do maszynowni. Krzyki oburzenia, które wydobywały się stamtąd już po zamknięciu pancernych drzwi, sugerowały, że Lachcimowi nie spodobał się ich pomysł.

Polecieli dalej. Kolejnym ich punktem była planeta Ihoya, gdzie również znajdował się punkt tankowania pojazdów kosmicznych. Nie wiedzieli nic o tym Nonsensopedyście, ale obawiali się wszystkiego. Samotne życie mogło, a nawet na pewno czyniło szalonym. Planeta, którą ujrzeli, nie była zbyt gościnna. Ziemia spalona, pozbawiona roślinności, kamienista. Wylądowali przy stacji, aktualnie pozbawionej obsługi. Dlatego Emdegger i DomQ zajęli się tankowaniem, a Argh! z Trojaninem wyruszyli na poszukiwanie Ihoya.

– Nie widzę go – powiedziała w pewnej chwili Argh!
– Planeta jest na tyle obszerna, że chodząc razem go nie znajdziemy – zaproponował Trojanin. – Ja pójdę w prawo, a ty w lewo.
– Jak chcesz, ale to się źle skończy.

Poszli zgodnie z własnym sumieniem. Trojanin po dziesięciu minutach zaczął żałować swojego pomysłu. Towarzyszył mu jedynie świst wiatru po niegościnnym pustkowiu. Dopiero po chwili dojrzał białego królika, który machał do niego. Z reguły króliki nie robią takich rzeczy, tylko kopulują, albo przynoszą słodkie jajka, wobec tego Trojanin wyciągnął broń i strzelił królikowi między oczy. Zwierze padło, ale wstało szybko, otrzepało się, po czym pobiegło gdzieś w bok. Przemytnik rzucił się szybko w pogoń za gryzoniem. Dobiegł do miejsca w którym trafił go, ale zgubił trop. Spojrzał na plamy krwi pozostawione na ziemi i zastanawiał się nad swoją celnością. Mógł przysiąc, że trafienie było śmiertelne.

– Hej, ty, ćwoku!

Królik machał do niego z jakiejś nory. Nieopodal znajdowało się dziwne wzgórze, czy tam chował się Ihoy? Trojanin bacznie obserwując teren, zbliżał się do nory. Białas uciekł w głąb. Wejście do środka było na tyle duże, by mógł się tam zmieścić na klęczkach przeciętny człowiek. Chociaż czuł, że pożałuje swojej decyzji, wszedł do środka. Korytarz nie był obrobiony, ale widać było, że często go używano. Szybko ujrzał światło na końcu tunelu, a także cichy chichot. Obejrzał się i stwierdził, że za nim stoją trzy białe króliki z karabinami. Nie miał drogi powrotnej. Czołgał się dalej, aż do sali na końcu. Obwieszona złotymi zegarkami, okrągła, w kominku tlił się ogień. Tuż obok skulony Ihoy uśmiechał się do Trojanina. Obok stał biały królik z karabinem i w czerwonym berecie.

– Wreszcie, goście! – zawył. – Witaj w moim świecie!
– To jedna wielka delirka – stwierdził zniesmaczony Trojanin.

Nie lubił, gdy zwierzęta celowały do niego z broni maszynowej. Podniósł ręce.

– No dobra, czego chcesz? – spytał Trojanin.
– Niczego – odrzekł Ihoy rechocząc. – Obejrzysz sobie przed śmiercią potęgę moich podwładnych.

Nagle rozległy się strzały w tunelu. Kawałki wnętrzności oraz białego futra wyleciały z kanału i uderzyły o przeciwległą ścianę z głośnym plaskiem.

– Co jest, kto morduje moje sługi? – zapiszczał Ihoy.

Z korytarza wypadła Argh!, która serią załatwiła zarówno szalonego Nonsensopedystę jak i jego straż przyboczną. Padli bez zbędnego dramatyzmu. Trojanin ledwo się uchylił.

– No dobrze, ale skąd wiedziałaś, że ja tam byłem? – pytał, gdy wracali do pojazdu.
– Jakiś czas temu założyłam ci podsłuch – odpowiedziała z zawahaniem.

Kiwnął głową. Na miejscu zastali tajemniczego pana w meloniku oraz smokingu. W prawej ręce trzymał zwinięty czarny parasol.

– Jestem Vae, naczelny Inkwizytor i specjalista od likwidowania niebezpiecznych przypadków – spojrzał na zachlapanych krwią Trojanina oraz Argh! – Jak widzę, spóźniłem się.

Po wysłuchaniu raportu, Vae jedynie przytaknął.

– Niestety takie rzeczy się zdarzają, szczególnie, gdy delikwent przeczyta „Jądro ciemności” – westchnął. – Dzwonię po panów z czarnymi workami, wam dziękuję za pomoc. Mam obawy, że znów się spotkamy.

Przy okazji odwiedzili sąsiedni układ, który należał niegdyś do Fantasypedii. Dlatego do dzisiaj wielu fanów fantastyki obrało sobie te tereny za swoje domy. Jedna z pomniejszych planet, zielona i często nawiedzana przez elfy, należała do Erulisse. Ta osoba słynęła z fanatyzmu do elfowości i zielarstwa. Gdy lądowali Cienistym Antygromem nie mieli nawet wolnego miejsca, by nie trafić w miejsce niezarośnięte. Niestety naruszyli pewien święty gaj.

– Nie, gdzieście wylądowali! – przywitał ich krzyk.

Erulisse biegła w ich kierunku w zwiewnej sukni i odlepiającymi się elfimi uszkami. DomQ zapędził się i wypadł ze statku, lądując w skafandrze na jakiś roślinkach.

– Nie, tutaj nie stawaj! Nie... Kurwa!

Ukryła twarz w dłoniach.

– Czego chcecie? Nie musicie wychodzić, ja do was podejdę.

Stąpając ostrożnie pomiędzy kwiatami, doszła do pojazdu, a potem wspięła się po drabince stając w całej swojej osobie przed drużyną. Emdegger odlepił jej jedno uszko, ale nie zareagowała.

– Więc... co jest? – zapytała.
– Potrzebujemy twojej pomocy w obaleniu... – zaczął Emdegger, lecz quasi–elfka mu przerwała.
– Nie bawię się w żadne politykierstwo. My elfy powinniśmy zachować neutralność.
– Nie jesteś elfem – rzekł DomQ, który przed chwilą wdrapał się na statek i na dowód swoich słów odlepił drugie uszko Erulisse.

Tym razem zdenerwowała się na poważnie. Prychnęła, zeskoczyła z niepewną gracją, a potem zniknęła w gąszczu.

– No cóż... staraliśmy się.


Układ słoneczny Rzeszów, składał się z czterech planet, które były już skrajnie zurbanizowane. Władał nimi Amoniak, ale po walce z Lordem Damiinho uległ poważnym obrażeniom. By dopełnić rytuału, Misiek wyssał mu mózg przez słomkę, wobec czego Amoniak stał się jedynie zombie na jego usługach. Mimo, że wielu próbowało odwrócić tę sytuację, to nikomu się to nie udało. Być może moc Miśka była zbyt wielka, albo rany zbyt duże. Albo po prostu mózg nie odrasta. Sprawa wyglądała inaczej. Lecąc w pobliżu planety Rzeszów I dostali ważną wiadomość od wojsk tam stacjonujących. To znaczy nie armia jakaś wielka – była Amadea i Abbathon, a z nimi bywał Towarzysz Alchemik, który ze względu na brak bitewnego doświadczenia, znajdował się w samym środku tej zawieruchy.

Kiedy Cienisty Antygrom wylądował, przywitały ich te dwie Nonsensopedystki. Mocno nadszarpnięte w walce, ucieszyły się na widok wsparcia. Teren był niezwykle niebezpieczny. Znajdowali się na platformie wysoko ponad budynkami. Połączona była z innymi platformami ładowniczymi. Niezbyt szczęśliwe miejsce do walki.

– Ten skurwiel jest nie do pokonania – stwierdziła ze złością Amadea przeładowując miniguna.
– Jeden skurwiel? – spytał Emdegger z zaskoczeniem. – To nie ma ich więcej?
– Są, ale to... w inny sposób niż myślicie – odpowiedziała Abbathon. – Zaraz zaatakuje, bo was widział.
– Cholerny Alchemik gdzieś się ukrył – narzekała druga z obrończyń.
– Ukrył? Widziałam jak spadał z tamtej platformy.
– Złego diabli nie biorą, więc pewnie gdzieś tam jest jeszcze.

Nagle usłyszeli cichy chichot. Zza statku wyłoniła się dziwna, humanoidalna istota. Postać nie miała uszu ani dziurek w nosie. Twarz całkiem biała i łysa, oczy o fioletowych tęczówkach, usta wąskie i kryjące trzy rzędy ostrych zębów jak u rekina. Zacierał dłonie o długich palcach. Jedyne ubranie, przypominało obcisłe wdzianko mima, chociaż żałobnie czarne.

– Witajcie, nie jesteście może z Głodna? – spytał skrzekliwym głosem.
– Do broni! – krzyknęła Amadea.
– Do broni? Ale przecież on jest tylko...

Głodnianin nagle rozszczepił się i jego klon zrobił to samo. W mgnieniu oka stało ich tam z szesnastu.

– My, Głodnianie, winniśmy się trzymać razem! – krzyknęły klony.
– Drużyna, do walki! – rzucił Emdegger.

Zaświeciły się cztery sztuki mieczy świetlnych. Rozpoczął się bitewny zamęt. Emdeggerowi trudno było się w nim odnaleźć, gdyż dotychczas mieli do czynienia z kretynami i leszczami. Po raz pierwszy stanął na przeciw tak trudnego przeciwnika. Głodnianie rzucali się z pazurami na jego towarzyszy, ale ci dawali sobie z nimi radę na tyle dobrze, że nie musiał się o nich martwić.

Pierwsze cięcie miecza, okazało się dosyć przykre dla pierwszego przeciwnika, który stracił jedną rękę. Jednak z zębiskami znów rzucił się w jego stronę. Poziomo poprowadzony miecz, rozciął Głodnianina na połowę. Widział kątem oka jak Amadea i Abbathon dobijają truchła dwóch z klonów. Dla pewności przebił głowę wroga mieczem. Spostrzegł, że oto stoi na przeciwko jeszcze dwójka, gotowa do rzucenia się. Argh! właśnie rozcięła dwójkę Głodnian, a Trojanin rozgniótł im głowy podręcznym młotkiem.

– Oni cały czas się mnożą! – krzyknął DomQ tłukąc Głodnianina, który właśnie przyssał mu się do głowy.

Faktycznie, platformę ścieliło już dobre trzydzieści trupów, a i tak wszyscy mieli z kim walczyć. Dopiero Abbathon dojrzała niezaangażowanego Głodnianina, który z uśmiechem na twarzy ciągle się replikował.

– Nie możemy żyć w spokoju? – spytał ironicznie.

Abbathon, która dysponowała mocami magicznymi i za ich pomocą walczyła, skumulowała energię w ognistą kulę, którą strzeliła prosto w Głodnianina. Zapalił się niczym pochodnia, ale wciąż stał w miejscu. Jedynie przestał się replikować. Dzięki temu Nonsensopedyści zdołali pociąć na kawałki resztę.

– To bardzo niemiłe z waszej strony – uśmiechnął się demon.

Pobiegł prędko na skraj platformy i rzucił się w przepaść. Amadea pobiegła za nim i strzeliła w pustkę, ale nie była pewna, czy trafiła. Wróciła z kwaśną miną.

– Może zginął, w końcu płonął – stwierdziła.
– Może, ale trzymałbym dłoń na pulsie – powiedział Emdegger.

Trojanin analizował resztki truchła demonów. Coś zanotował w swoim notesiku, po czym zwrócił się do reszty;

– On nie mógł działać sam, ktoś nim sterował.

Abbathon pokręciła głową.

– To niemożliwe, nikt nie posiada takiej mocy, by na taką odległość sterować tymi demonami.
– Nikt oprócz jednej osoby... – zaczął Emdegger.
– To bzdura, nie mamy żadnych dowodów – rzucił DomQ, a Argh przytaknęła.

W tej chwili na platformę wspiął się mechaniczny pająk, którym sterował Del Pacino. Ten Nonsensopedysta–włóczykij próbował nie mieszać się w żadne konflikty, co wychodziło mu całkiem dobrze. Pająk, którym się poruszał, niósł w jednej łapie nieprzytomnego Towarzysza Alchemika.

– Jak przypuszczam, zgubiłyście go – zwrócił się do Amadei oraz Abbathon.

Położył go ostrożnie na podłożu. Del Pacino spojrzał na ekipę Cienistego Antygroma.

– Zabierzemy tę dwójkę ze sobą, chyba, że ty też chcesz lecieć z nami, panie Del Pacino? – spytał Emdegger.
– Niestety, muszę tutaj trochę posprzątać – mówiąc to, stanął przypadkiem na zwłokach jednego z Głodnian i rozmazał po platformie, tworząc kolorową mozaikę z przewagą czerwieni. – Ale te dwie mogą lecieć.
– Nie pamiętam, abyśmy pytały się ciebie o pozwolenie – stwierdziła Abbathon z przekąsem.

Del Pacino wzruszył ramionami, a następnie pojechał na pajęczaku w dół miasta.

– Co to za głosy dochodzą z maszynowni – dopytywała się Abbathon.
– Ach, to tylko Lachcim usiłuje nas ułagodzić, abyśmy go wypuścili – uśmiechnął się Emdegger.
– Uwaga, lądujemy! – krzyknął DomQ i szarpnął za kierownicę.

Olcias98 siedziała na parapecie i czekała z utęsknieniem na list z Hogwartu. Już wkrótce miał się u niej znaleźć, a bardzo marzyła, by trafić do tej czarodziejskiej szkoły Albusa Dumblegore'a. W końcu ujrzała śnieżną sowę, która z poświęceniem leciała w jej kierunku. Widać było, że niesie w dziobie list z Hogwartu. Wtedy nad domem Olcias przeleciał statek w kształcie żuka i zamierzał wylądować tuż obok. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że dysze silników skierowano w dół, a biedny ptak nie zdążył przed nimi ulecieć. Dlatego do młodej, niedoszłej adeptki szkoły Dumblegore'a doleciał usmażony drób i ani kawałka listu. Była w podłym nastroju. Spojrzała na plakaty Ptoka, którego twarz zdobiła pokój, po czym zastanowiła się co zrobiłby on w tej chwili. Tak. Wpadłby we wściekłość.

DomQ wysiadł pierwszy i pierwsze co ujrzał, to ten stary dom przy którym wylądowali. Machnął do ekipy, że wyjście jest całkiem wolne. Wówczas kula energii wyrzuciła go kilka metrów dalej. Wylądował gdzieś w krzakach i nie dawał znaków życia. Reszta zaczaiła się przy wyjściu z pojazdu. Argh wyrzuciła dla zmylenia przeciwnika jakąś kukiełkę, ale przeciwnik nie odpowiedział atakiem. Emdegger miał już zaproponować Lachcima, gdy do Cienistego podbiegł jakiś krzyczący koleś.

– Hej! Dość! To nieporozumienie! – krzyczał.

Emdegger i Argh wyszli ze statku. Z krzaków wychynął DomQ masujący głowę, a z domu Olcias szykując kolejne czary.

– Przysłał mnie Albus Dumblegore, jestem Grundiel – oznajmił. – Ta, Olcias, ma natychmiast znaleźć się w szkole magii i czarodziejstwa...
– Dlaczego Albus Dumblegore sam po nią nie przyjdzie? – spytał się Emdegger.
– Zgodnie z życzeniem – rzekł głos z góry.

Przed nimi zmaterializował się starzec z długą, białą brodą i w okularach połówkach. Uśmiechał się lekko, co również można było wyczytać z jego niebieskich oczu.

– Przykro mi, że tak to się skończyło... – zaczął, ale Amadea wybiegła z pojazdu i przerwała mu.
– Zaraz, czy to nie ciebie szukają w czterech układach za nekrofilię? – rzuciła.

Dumblegore zakrztusił się w połowie zdania, uśmiech spełzł mu z twarzy, a Grundiel pomasował czuprynę.

– To by się zgadzało... od kilku lat borykamy się z jakąś hieną cmentarną wykradającą zwłoki w pobliskich wioskach...
– To... to... jakieś kalumnie... – wymamrotał Albus Dumblegore.

Emdegger złapał go za dłoń i podniósł ją do góry.

– Faktycznie, jakiś taki... skostniały – stwierdził.
– No i zimno obchodzi się wobec uczniów – dorzucił Grundiel.
– Nie pojmuję waszych sztywnych żartów – ucięła rozmowę Olcias.

Zapadła martwa cisza. Albus przewrócił oczami. Nagle przegryzł coś w ustach i zaśmiał się głośno;

– Ha! Właśnie przegryzłem tabletkę z cyjankiem. Żywego mnie nie dorwiecie!
– No to zapędziłeś się trochę – westchnęła Argh.

Staruszek zakrztusił się i rozpłynął w powietrzu, zostawiając za sobą własne ubranie.

– Zjednoczył się z Mocą – powiedział Grundiel z nutą smutku w głosie, ale zaraz wesoło dodał; – Wobec tego ja teraz zostanę dyrektorem Hogwartu!
– A nie chcesz dołączyć do nas w ściśle tajnej misji? – spytał Emdegger.
– Niestety, mam szkołę na głowie, ale jeśli mogę, to co to za misja?
– Mamy obalić Lorda Damiinho.
– Aha, fajnie – Grundiel spojrzał na Olcias. – Możesz się z nimi zabrać. Hogwart to i tak szkoła dla bogatych bufonów bez talentu.

W ten sposób Olcias98 vel Jasnowidzka znalazła się na pokładzie Cienistego antygroma, pośród jego odważnej załogi.

Skąd jednak to przezwisko?

– Potrafię przewidywać przyszłość, a do tego potrzebuję pewnego środku – stwierdziła z dumą.

Wyciągnęła z kieszeni małe pudełeczko z białawym proszkiem.

– Nie jesteś na to aby za młoda? – spytał przerażony Emdegger.
– Owszem – odrzekła.

Nabrała szczyptę i wciągnęła nosem. Kichnęła dwa razy. DomQ wziął trochę tego środka i spróbował.

– To siemię lniane – oznajmił.
– Mi do jasnowidzenia wystarczy.

Faktycznie, oczy stanęły jej w słup, a sama zdrętwiała. Usta zaczęły się ruszać, lecz nic nie mówiły. Trojanin wrócił z paczką chipsów i pudełkiem popcornu. Wtedy Jasnowidzka przemówiła;

– Wielcy upadną, lecz wrócą z mocą silniejszą niż przedtem. Wiele trosk przybędzie Nonsensopedii, ale jeszcze więcej osób podtrzyma ją przy duchu. Kurwa, zapomniałam co dalej...
– Nieładnie tak się wyrażać! – skarcił ją Emdegger.
– Przepraszam.
– Dobra, idę grać w literaki – rzucił Trojanin.

Wszyscy się rozeszli, oprócz Argh i Olcias. Ta pierwsza była zła na wszystkich, że nie zwrócili uwagi na przekaz, tylko wulgaryzm jakim posłużyła się młodociana Nonsensopedystka. Ten stan utrzymywał się do nocy, gdy próbowała zasnąć we własnej koi. Śniły jej się słonie, a na nich wysoka kobieta z młotem. Potem jakiś autobus, ziemniak i znowu słonie z serem. Wreszcie usłyszała za sobą zły głos;

– Głupia jesteś, wiesz?

Znajdowała się w ciemnej piwnicy. W kącie stał Głodnianin i uśmiechał się złowrogo.

– Jesteś durniem – odpowiedziała niepewnie.

Nie zmienił nastawienia, ale Argh zdołała się obudzić. Zauważyła, że obok przechodzi Emdegger w piżamach.

– Cześć Em, co robisz w damskich sypialniach? – spytała.

Kapitan podskoczył i nerwowo zatarł ręce. Rozejrzał się rozbieganym wzrokiem po pomieszczeniu.

– W damskiej... faktycznie... musiałem zabłądzić... tak, zdecydowanie! Wiesz, ja lunatykuję! – powiedział nim doszedł do siebie.
– Tak, rozumiem – westchnęła Argh!, chociaż mu nie wierzyła.
– Ale co to, zły sen? Głodnianin? – Emdegger potrafił czytać w myślach, ale nigdy tego nie zdradzał, więc ciągle udawał, że jest niezwykle przenikliwy.
– Aha, obawiam się go, gdzieś jest blisko... Czeka, głodny...


Kościół Kiciorytów miał swoich wiernych wyznawców na paru planetach. Sam Kicior99 był bogiem–samozwańcem, lubił grać w tryktraka, czasami zniszczył sobie jakieś miasto – jak to bóg. Nie był jedynym bogiem, ale bardzo się cenił. Cienisty Antygrom wylądował w pobliżu jednej z jego świątyń, gdyż tam rzekomo miał się znajdować Pippo – najbliższy współpracownik Lord Damiinho. Nie on ich jednak przywitał. Właściwie to nikt po nich nie wyszedł.

– Cicho tutaj – stwierdziła Abbathon wyglądając przez okno.
– Zostajesz więc pilnować statku, podobnie jak DomQ – rzucił Emdegger. – Reszta za mną.

Wyszli spięci i gotowi. Pippo krył się gdzieś w tym sektorze. Ten niezwykle niebezpieczny człowiek prowadził właśnie czarny PR załodze Cienistego antygroma i pod pseudonimem „Sobiepan” prowadził cykl złośliwych felietonów.

– Więc tak; Trojanin, Olcias i Amadea idą do opery, ja do katedry, a Argh! pójdzie do lokalnego centrum zarządzania – rozporządził nimi Emdegger.

Zgodzili się chętnie lub mniej.


Opera właśnie gościła wielu widzów, gdyż miała miejsce premiera nowego musicalu – „Don Juan Niezwyciężony”, a wraz z nim nowa śpiewaczka. Trójka przeznaczona do badania teatru zasiadła na wolnych miejscach, by pozornie niezauważeni obserwować sytuację. Kiedy przedstawienie się rozpoczęło, ich twarze latały w różnych kierunkach. Wciąż mieli na uwadze misję polegającą, na poszukiwaniu sojuszników. Wówczas zobaczyli, że jeden z występujących mężczyzn z maską na twarzy, nagle porwał śpiewaczkę. Ponieważ nie słuchali przedstawienia, nie mieli pewności czy to fabuła zakładała jej porwanie. Piski przerażonej publiczności sugerowały coś innego.

Cała trójka wpadła szybko na scenę.

– Tam pobiegł! – wskazała Olcias człowieka znikającego za sceną.

Ruszyli w pogoń za porywaczem, który tymczasem wbiegł gdzieś w piwnice opery. Znaleźli się w sali pełnej luster i nie mieli pojęcia którą drogę obrać.

– Jakieś pomysły? – spytał Trojanin ze złością.

W lustrach pojawił się Upiór we własnej osobie. W ręce trzymał rapier.

– Dlaczego się w to wszystko mieszacie? Odejdźcie – mówił.
– Oddaj śpiewaczkę – zażądał Trojanin.

Upiór zaśmiał się i zniknął z luster. Amadea ze złości kopnęła jedno z nich, które spadło uderzając o drugie, co dało efekt domino. W pyle i rozbitych kawałkach szkła, ujrzeli Upiora, który rozglądał się nie mając dokąd uciec.

– Czemu to zrobiliście? – zapytał z wyrzutem.
– Oddaj śpiewaczkę – rzucił Trojanin jeszcze raz, uruchamiając miecz świetlny.
– Jest tutaj.

Wskazał ciało leżące pod największym lustrem. Właściwie to tylko dłoń i rozszerzająca się plama krwi zasugerowała, że ktoś tam się znajduje.

– Widzicie, zabiliście ją – stwierdził Upiór.

Trójka spojrzała po sobie w przerażeniu. To oznaczało, że spędzą setki lat w kopalniach Nonenitu. Chyba, że...

– Powiedzmy, że pozwolimy ci uciec... – zaczął Trojanin.
– Uciec? – Upiór zaśmiał się i ściągnął maskę.

Twarz miał zupełnie normalną, bez żadnych specjalnych oszpeceń. Uśmiechnął się.

– Gosza2 jestem, szukałem sposobu, aby wkręcić się do ekipy Cienistego antygroma – rzucił. – Chyba powiodło się.

Trojanin spojrzał na dwie towarzyszki, które raczej nie miały tutaj prawa decydować. Emdegger wyraźnie zaznaczył, że każda pomoc będzie dobra. Nie było więc wątpliwości.

– Tak w ogóle jestem fanatycznym komunistą, jeśli wam to nie przeszkadza!


Argh weszła do zakurzonego, szarego pomieszczenia. Jedynym dźwiękiem był jednostajny szum komputerów. Ujrzała człowieka w ubraniu roboczym, który coś grzebał przy jednej z maszyn.

– Halo? – zaczęła nieśmiało.

Obejrzał się, obciął ją wzrokiem. Wstał, dłonie wytarł w ściereczkę, którą rzucił gdzieś na bok.

– O co chodzi? Szukasz Michalwadasa? – zapytał.

Michalwadas też tu był? Legendy mówiły, że skończył podobnie jak Artur Von Fornal, z powodu wypadku przy eksperymentach, ale widocznie żył. Jeśli brać po uwagę resztę plotek, to połączył swój umysł z ciałem maszyny i tak wędrował po układach.

– Nie, aktualnie potrzebuję szefa tutejszego centrum dowodzenia – odrzekła.
– To ja, możesz mówić mi Budek – uśmiechnął się wyciągając dłoń.

Argh! uścisnęła ją, a potem powiedziała;

– Na tej planecie ukrywa się Pippo, wiesz może coś o nim?

Budek ściągnął brwi.

– Pippo? Tutaj? Po co wam on?
– Musimy załatwić z nim pewną sprawę – odpowiedziała Argh!
– Chcecie go załatwić, co nie? – szepnął Budek nachylając się.

Była przyciśnięta do muru, więc jedynie przytaknęła głową. Nadzorca odwrócił się do komputerów. Włączył monitor i sprawdził coś na nim.

– Sprawdzamy wszystkie przyloty i odloty, rejestrujemy wszelkie zmiany, które tutaj miały miejsce. Nic nie widzę. Wszelkie protokoły nie wskazują przybycia Pippo... Chyba, że...
– Nasz statek nie wysłał protokołu! – krzyknęła przerażona Argh!

Budek spokojnie poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, skąd przyniósł duży karabin. Załadował go, po czym powiedział;

– Skoro tak, to szykujmy się, zaraz będzie gorąco...

Od strony katedry błysnęło oślepiające światło.


Emdegger wszedł do świątyni z odrobiną lęku w sercu. Budynek był prosty, raczej surowy. Ściany urozmaicono fragmentami modlitw w różnych językach, a jedyną rzeźbę Kiciora wkomponowano w główny ołtarz. Katedra była pusta. Drewniane ławki z oparciem stanowiły dobre miejsce do noclegu. Być może gdzieś pośród nich ukrył się Pippo. Stanął pod pomnikiem i rozejrzał się. Panowała cisza. Wtedy poczuł w sobie przypływ nieludzkiej energii. Coś jakby wessało go od środka.

Znalazł się w nieznanym mu miejscu, które po paru charakterystycznych cechach – jak podłoże z chmur i wszechobecny błękit – uznał za niebo. Tuż przed nim siedział na tronie stary mężczyzna i z miernym zaciekawieniem obserwował Emdeggera.

– Ki–Kicior? – wyjąkał zdezorientowany filozof.
– Taa, a ty to chyba Emdegger – zastanowił się przez chwilę. – Tak, to NA PEWNO ty, w końcu jestem bogiem.

Wyciągnął zza tronu jakąś książkę i przewertował ją.

– Tutaj mam zapisane, że w wieku osiemnastu lat nająłeś się jako pomoc przy uboju świń. W ciągu miesiąca zmieniłeś pracę na ochroniarza kosztowności i z nimi zniknąłeś – mówił monotonnie – Masz psa rasy komondor i dziewczynę z Ziemi, której wmówiłeś, że idziesz wynieść śmieci, a nie ma cię już miesiąc...
– Hej, nie wolno ci grzebać w moim życiorysie! – rzucił rozgniewany Emdegger.
– Jestem bogiem, tak czy nie? Swoją drogą ślicznie wyszedłeś na tym zdjęciu. To jak miałeś trzy latka?

Na dowód wyciągnął to zdjęcie i pokazał. Emdegger odwrócił się i mimo krzyków Kiciora, nie wrócił. Zamiast tego wpadł w otwartą nagle dziurę w niebie.

Znów znalazł się w katedrze, ale tym razem leżał na posadzce. Jego umysł krzyczał, twierdząc, że spadł z ogromnej wysokości. Wstał niepewnie, zatoczył się.

– Zły dzień? – spytał szyderczy głos spod drzwi wejściowych.

Pippo stał tam i celował z ogromnego działa. Emanowało oślepiającym blaskiem. Pocisk wystrzelił wprost w rzeźbę Kiciora, a potem eksplodował tworząc w katedrze sporą dziurę. Pippo spojrzał na burdel, jaki narobił i uśmiechnął się. Ani kawałeczka Emdeggera, więc albo zginął, albo...

– Słuchaj Pippo, wiem, że jest w tobie jeszcze coś z dobra – powiedział Emdegger kryjąc się za rozwalonymi ławkami.

Ściskał krwawiące ramię, które najwyraźniej dysponowało paroma złamaniami. Miecz świetlny leżał parę metrów dalej, ale nie był w stanie użyć Mocy. Przed chwilą spotkał się z bogiem, który wyssał ją całą. Pippo skierował wyrzutnię w kierunku, z którego dobywał się głos kapitana. Nacisnął spust. Białe światło znów zaczęło wydobywać się z broni.

Wtedy coś wyrwało mu przedmiot z ręki i wyrzuciło w górę. Sufit zapadł się od wybuchu, a kawałki budowli spadły na Pippo, który zdołał się ukryć w bocznej wnęce. Wyskoczył szybko na przeciwko Argh! oraz Budka. Złapał za podwójny miecz laserowy i zamachał nim. Skoczył.

Nagle lasso zrobione z kocich jelit, chwyciło go za nogę. Od strony wyrwy wyszedł Gosza, który pociągnął za sznur. Pippo upadł, ale laserem odciął swoją nogę od powrozu. Skoczył nagle ku Budkowi, któremu szybkim ciosem uciął nogę. W milczeniu naczelnik zatamował krwawienie. Z Argh! poszło mu trudniej. Broniła się swoim mieczem, chociaż sama nie była w tym zbyt dobra. Wolała moc.

– Nudzi mi się! – krzyknął Pippo.

Pchnął ją siłą woli w gruz, przez co dziewczyna potłukła się mocno i straciła przytomność. Uciekinier wybiegł z katedry. Ochrona planety zaczęła go ścigać, ale zgubił ich.

Emdegger przywitał się z Trojaninem i resztą. Potem zajęli się Argh! i Budkiem, który wciąż miał dobry humor, mimo utraty ważnej kończyny.

– Uciekł nam? – spytała Abbathon.
– Tak, ale jest pewien człowiek, który go dorwie – stwierdził z uśmiechem Emdegger.


Pippo przylgnął do ściany i odetchnął. Zgubił prawdopodobnie cały pościg, więc jest już bezpieczny. Teraz może powrócić do Lorda Damiinho i dokończyć swoją misję.

– Bezpieczny – sapnął.
– Nie do końca – powiedział głos z góry.

Na parasolu zlatywał poważny jegomość w smokingu i meloniku. Pippo z przerażeniem stwierdził, że nie jest w stanie uciec, bo jego nogi jakby przyrosły do podłoża. Vae złożył parasol, gdy tylko stanął na ziemi. Ukłonił się lekko, po czym rzekł;

– Pippo, zgodnie z prawem międzygalaktycznym, idziesz ze mną do więzienia.
– Nie idę! – krzyknął przerażony.
– Nie marnuj głosu, bo będziesz miał jeszcze nad czym krzyczeć, hehehe – zaśmiał się złowrogo.


Misiek spał niespokojnym snem w swoim szerokim łożu. Jednak wystarczyło to Arturowi21, by cicho wślizgnąć się do jego sypialni. Sztylet, który trzymał w dłoni, błysnął w świetle księżyca. Wystarczył tylko jeden cios, by zakończyć jego rządy. Pokolenia spoglądały na Artura, gdy zbliżał się do łóżka.

Wówczas Misiek się obudził i przetarł oczy. Artur stanął zmieszany. Wyciągnął szybko poradnik Jak być skrytobójcą i nie wyjść na durnia. W tej sytuacji, poradnik nakazywał ucieczkę najbliższą możliwą drogą.

– Łapać go! – krzyknął Misiek i wyskoczył z łóżka. – Artur21, nie uciekniesz daleko.

Dysponując jedynie piżamą w niedźwiadki z serduszkami, nie miał szans wobec uzbrojonego intruza. Jednak Artur nie zdawał sobie z tego sprawy. Pracował dla Wiki, bo jego ojczysta planeta stała się potencjalnym polem do testowania broni atomowej. Idąc na kompromis, został jednym z współpracowników Miśka, dzięki czemu uratował swoją planetę. Jednak ostatnio Misiek przeczuwał, że ma wśród swoich ludzi szpiegów. Należało działać. Artur21 znał wiele tajemnic, które wykradł z szafki. Między innymi reaktywacja PUNSUM, które nie było wyłącznie klubem miłośników Indii...

W tej chwili wyskoczył z okna sypialni Miśka, co równało się samobójstwu. Artur zdał sobie z tego sprawę spoglądając w dół. Asfalt zbliżał się z ogromną prędkością. Wtedy ktoś chwycił go w pasie. Poczuł, że leci. Spojrzał nad siebie i ujrzał czarną maskę w stylu ptasiej głowy. Mroczne skrzydła powiewały na wietrze unosząc superbohatera wysoko ponad ziemią.

– Ktoś ty? – spytał Artur21.
– Jestem Ciemnowidz, mroczny rycerz w walce o świetlaną przyszłość – rzucił.

Odlecieli w stronę wschodzącego słońca.

Tymczasem Misiek ubrał się pospiesznie i wybiegł z sypialni krzycząc obelgi na różne tematy. Wpadł do swojego biura, opierdolił Maryśkę, a potem zadzwonił do Beasta. The Number of the Beast vel 666 był licencjonowanym okultystą–amatorem, oddanym Miśkowi. Prowadził akcje sabotażowe na terenie Imperium Nonsensopedii.

– Co jest, Misiek? – spytał złowrogim głosem przechodzącym przez modulator.
– Czas rozpocząć rozkaz 67 – oznajmił ponuro Misiek.
– Wszelkie rozkazy kończą się na numerze 52, więc fail.
– Nie dyskutuj! – wrzasnął Misiek.

Już zastanawiał się, czy nie odłożyć słuchawki, gdy usłyszał ważne słowa.

– Ptok jest w naszym zasięgu na planecie Mołdawia – rzekł Beast. – Nie ma ochrony.
– Doskonale, zajmę nim się OSOBIŚCIE! – rzucił.

Planeta Mołdawia była dosyć duża, jak na standardy obowiązujące w Imperium Nonsensopedii. Ptok dbał o swoją reklamę, więc w każdej większej telewizji puszczano spoty, a na planecie rozdawano darmowe suweniry. Grano w Lacrosse, panowała najdziksza forma kapitalizmu, a ojcem chrzestnym wszystkich dzieci był Ptok. Misiek dotarł na planetę sam, w miejsce, gdzie miał się znajdować Bentoniczny. Znalazł tam pomnik z brązu przedstawiający jego cel, a pod nim osobę, którą szukał.

Ptok stał z założonymi rękami na piersi i z pogardą patrzył na Miśka.

– Stwierdziłem, że nudno będzie się dalej chować.
– To dobrze, bo mam zamiar z tym skończyć – syknął Wikianin wyciągając katanę.

Ptok uruchomił motyw przewodni z filmu Kill Bill na odtwarzaczu położonym obok i wyciągnął nunchaku. Rzucili się w swoim kierunku z gniewem tysięcy tygrysów, a przy zderzeniu wyzwolili energię, która rozburzyła pobliskie budynki. Kiedy pył opadł, Ptok blokował cięcie Miśka. Patrzyli się na siebie wzrokiem pełnym gniewu i wydawało się, że walka potrwa jeszcze długo. Odskoczyli od siebie. Bentoniczny machnął parę razy nunchaku, lecz Misiek95 w tym momencie pstryknął palcami i na Nonsensopedystę spadł fortepian miażdżąc doszczętnie. Staff podszedł jeszcze spoglądając na resztki swego przeciwnika. Obejrzał się za siebie. Stał tam Mrówa, założyciel fanklubu Ptoka, który ze łzami w oczach przyglądał się trupowi.

– Czy on... nie żyje? – wymamrotał.

Misiek podniósł czaszkę Ptoka częściowo pozbawioną skóry i ruszał szczęką przedrzeźniając przy tym właściciela głowy;

– Nie, skądże, jeszcze żyję, ładadada, lo–lo–po!

Odrzucił czaszkę, odwrócił się i poszedł do statku, który właśnie podleciał. Mrówa podbiegł do resztek Ptoka, ale nie widział już ratunku. To co stanie się teraz zatrzęsie wszystkim dookoła. Chociaż może...

Obok leżała rozgnieciona korona Nonsensopedysty. Podniósł ją i z namaszczeniem sam się koronował. Poczuł wewnątrz jakąś dumę, że oto wykiwał np. takiego Absflga od uzurpowania sobie tytułu króla. Wtedy coś przeleciało nad nim. Korona spadła z brzdękiem. Schylił się by ją podnieść, lecz wtedy ujrzał dwie osoby stojące przed nim. Jeden z nich był ubrany niczym batman, lecz maska była bardziej ptasia, a z pleców wystawały czarne skrzydła. Drugi z nich miał czerwony strój i maskę tego koloru na połowę twarzy. Przypominał trochę raka, ale miał na piersi liczbę 21 wypisaną czarnym kolorem.

– Jestem Artur21, a to Ciemnowidz – oznajmił czerwony superbohater. – Niesiemy sprawiedliwość przez wszystkie Wikie.
– Co się stało, mały przyjacielu? – spytał Cienowidz spoglądając z zainteresowaniem na zwłoki Ptoka.
– Misiek... Misiek go właśnie zabił – powiedział Mrówa.

Herosi spojrzeli po sobie z pełnym zrozumieniem. Potem znów zwrócili w stronę Mrówy.

– Dołącz do nas, a razem będziemy nieść sprawiedliwość, przedtem chroniąc Lorda Damiinho przed złym Miśkiem – oznajmił Artur.
– Ponadto dostaniesz zniżkę na wyjebiste stroje i pizzę – dodał Ciemnowidz.
– Świetnie! – wykrzyknął Mrówa.


Tydzień później.


Gigantyczny pancernik „Głupotopedia” ochraniał planetę Nonsensopedia. Pojazdem kierował Bombka190, wpół szalony oficer, z wykształcenia amerykanista. Jednak niewiele miał do powiedzenia, bowiem więcej decydował o nich Bart W. – niedokształcony Jedi, amator Mocy, któremu Lord Damiinho obiecywał chwałę w zamian za ochronę. Na pokładzie znalazł się również Mrówa – tajemniczy superbohater w czarnej zbroi i kominiarce na twarzy. Pojazd kosmiczny miał wymiary niewielkiej planety, dysponował dwudziestoma działami jonowymi i ekipą fanatycznych Adeptów.

– Nasze dane są bardzo precyzyjne – klarował wszystkim Bombka190. – Misiek zaatakuje wkrótce za pomocą floty.
– Bombka ty do dziesięciu policzyć nie potrafisz, więc nie chrzań – warknął Bart W. – Ważne, że mamy ochronę. Potem może się walić i palić...

Pancernikiem coś zatrzęsło. Bombka skoczył do konsoli, by zobaczyć, co to takiego. Zdębiał.

– Ktoś włamał się przez maszynownię... – wymamrotał.

Mrowa wyciągnął dwuręczny miecz. Jego nadprzyrodzonymi mocami był brak tych mocy. Ale z jakiegoś powodu wzięli go do trójcy superbohaterów. Bart sprawdził zapis kamer. Wielki robot musiał udawać jakieś pudła, by potem obudzić się i rozwalić Głupotopedię od środka. Jedi jednak znał tego robota – Michalwadas, który został jednością z maszyną. Właśnie rozwalał najlepszych Adeptów oraz żołnierzy. Bombka leżał na konsoli i płakał z rozpaczu.

– Mrówa, chodźmy czym prędzej! – rzucił Bart.

Wybiegli z mostka, przez korytarze. Alarm działał na całej Głupotopedii, a ekipa biegała we wszystkie strony. Mrówa zauważył, że nie biegną do maszynowni.

– Hej, dokąd mnie prowadzisz?
– Do kapsuł ewakuacyjnych – rzucił Bart.

Mrówa przystanął. Coś w głowie mu mówiło, że powinien dokonać czegoś bohaterskiego. Z drugiej strony bohaterska śmierć, wykluczała dalsze czyny.

– Biegniesz czy nie? – spytał zniecierpliwiony Bart.

Kiedy Głupotopedia niszczona była od wewnątrz, niewielka kapsuła ratunkowa leciała w stronę planety Nonsensopedia I. Mrówa i Bart obserwowali jak zza zdewastowanego pancernika wylatuje cała flota Miśka.

Kapsuła upadła wprost w gąszcze Nonsensopedii I, nieopodal siedziby Lorda Damiinho. Po wygrzebaniu się z żelastwa, stanęli przed trudnym wyborem.

– Ja już się w to nie mieszam – stwierdził Bart W. – Idę w cholerę, nie szukaj mnie.
– A jeśli unicestwią planetę? – pytał Mrówa.
– Planeta jest wypełniona materiałem, który eksploduje jeśli Damiinho naciśnie odpowiedni guzik... BUM! I zniszczy wszystko w pokaźnym zasięgu. Przypuszczam, że Miśkowcy o tym wiedzą.

Odszedł w gąszcz, a jego miejsce zajął Ciemnowidz oraz Artur, którzy znaleźli się obok Mrówy w nieznany sposób. Ciemnowidz huknął głośno;

– Lord Damiinho wzywa nas do obrony przed Złem!
– Skąd wiemy, że to Zło jest akurat TYM konkretnym Złem? – spytał Artur21.

Ciemnowidz poprawił maskę i stwierdził spokojniej;

– Z kimś walczyć musimy, w końcu jesteśmy superbohaterami.


Cienisty Antygrom przelatywał między statkami Wikian, lecz nie brał udziału w batalii kosmicznej. Emdegger i reszta załogi wpatrywali się w hologram Miśka, który przekazywał ostatnią informację;

– Od kiedy schwytaliście Pippo, obrona Damiego jest słabsza, ale miejcie się na baczności, nie wiemy co ten kretyn może kryć w swojej bazie...

Rozłączył się, Emdegger spojrzał na ekipę Cienistego i stwierdził, że dadzą radę, mimo że każdy jeden z nich uznawał coś innego. Przeszli przez atmosferę niezauważeni, obawiali się artylerii, lecz ta nie atakowała. Coś mówiło drużynie, że oczekuje na nich coś specjalnego, a obawy te potwierdzał brak ochrony zamku po wylądowaniu.

Wlecieli bezpośrednio do jaskini–hangaru, skąd startowały najważniejsze samoloty Lorda Damiinho. Tam jednak panowała pustka. Może nie do końca pustka – zwłoki obsługi walały się dookoła. Wyskoczyli z mieczami i pistoletami, a potem ustawili się w kręgu plecami do siebie.

– Parszywi kapitaliści – syknął Gosza widząc rzeź.
– My, Nonsensopedyści powinniśmy się trzymać razem – rzekł głos, który tak dobrze znali. – Inaczej czeka was terapia specjalna.

Głodnianin wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia. Za nim pojawiło się jeszcze z dwieście kolejnych klonów. Słychać było walkę dochodzącą z tamtego kierunku – było to trio Superbohaterów, o czym załoga Cienistego nie mogła wiedzieć. Pierścień pękł, a Nonsensopedyści ustawili się w rzędzie na przeciwko armii rozwścieczonych Głodnian. Ich ostre pazury oraz kły wzbudzały strach, ale Emdegger miał tajną broń.

– Uwolnić... Lachcima! – wypowiedział strasznym głosem, straszną miną i kamerą rzutującą na jego oczy.

DomQ, który znał klapę w poszyciu statku, odpowiedzialną za wejście do maszynowni, zwolnił dźwignię. Z wnętrza wypadł Lachcim – obśliniony, zarośnięty, w podartych ubraniach, lecz wciąż złotą koroną na głowie.

– Cios białego baranka! – krzyknął.

Następnie rzucił się w stronę Głodnian z ogromną prędkością, zostawiając za sobą krwawą ścieżkę. W tym momencie ruszyło uderzenie Nonsensopedystów, niczym nawała ruskich na afgańskie siły mudżahedinów.

  • Argh! Rzuca mieczem w beczki z benzyną – 31/220 COMBO! +2000 punktów
  • Emdegger używa mocy do rzucenia w nich jednego z kosmicznych ścigaczy – 46/220 MULTI KILL!
  • Lachcim rozrywa własnoręcznie kolejnych Głodnian – 49/220 Lachcim is on killing spree!
  • Głodnianie wyprowadzają atak, który kończy się ranieniem DomQa, Trojanina i Goszy.
  • Olcias wzywa do pomocy pomniejsze demony, które odgryzają Głodnianom kończyny – 63/220 +4500 punktów za efekty specjalne.
  • DomQ atakuje klasycznym sposobem, mieczem – 66/220 – TRIPLE KILL!
  • Głodnianin rozrywa Lachcima na pół.
  • Trojanin w odwecie uruchamia prototypową wersję miotacza płomieni – 100/220 – M–O–M–O–MO–N–S–T–E–R K–I–L–L.
  • Gosza używa mocy Czerwonych, by wyssać im mózgi – 112/220 – No capitalists allowed!

W trakcie walki Emdegger podszedł do Trojanina.

– Oni sobie poradzą bez nas – rzucił szybko.

Nonsensopedysta zrozumiał to w mig, bo ruszył szybko za Emdeggerem między tą bitewną zawieruchą. Wybiegli pomieszczeniem, z którego przybyli Głodnianie, gdzie ujrzeli trzech ludzi w strojach superbohaterów, jak odpierają ataki tego samego wroga. Jednak nie udzielili im pomocy.

Korytarz w pewnym momencie rozgałęział się na dwie drogi, wybrali lewą, która doprowadziła ich do więzień.

– To nie tutaj, ale powinniśmy sprawdzić – zaproponował Trojanin.

Za kratami znajdowały się głównie rozsypujące się szkielety, ale na samym końcu słyszeli odgłos metalowego kubka uderzającego o kraty.

– Stara Helga robiła praaaanie, utraciła swe życie, lalala... – zawodził więzień.

Był to Po dziabągu, który torturowany od wielu dni, lekko oszalał. Otworzyli celę za pomocą klamki i wyciągnęli go stamtąd.

– Już myślałem, że będę tam jeszcze długooo – jęknął. – Dobrze, że mnie uratowaliście.
– To nasz obowiązek, ale powiedz nam lepiej, którędy wiedzie droga do głównej sali tronowej – zaproponował Emdegger.

Po Dziabągu przytaknął, machnął dłonią, by szli za nim. Prowadził ich jakimiś krętymi korytarzami, przez kuchnię, tajne pomieszczenia oraz kanały. Wreszcie wbiegli we trójkę do sali tronowej. Po Dziabągu został z tyłu, by ochraniać drogę ucieczki.

Kiedy Emdegger oraz Trojanin weszli, Lord Damiinho zasiadający na tronie oznajmił;

– :D

Absflg złapał tego pierwszego za ręce.

– Szybko, załatw Lorda Damiinho – krzyknął filozof w stronę Trojanina.
– Oj, przecież to głupie :P – uznał Lord Damiinho.

Zza jego tronu wyłoniła się Podmiot. Emdegger westchnął i przestał się szarpać. Trojanin włączył miecz, ale wciąż wahał się, czy zaatakować Imperatora.

– Nie rób tego, wiesz co możesz stracić? ;) – mówił Lord Damiinho. – Pamiętaj, że Emdegger może w każdej chwili zginąć :P A ja każę ci wtedy wytarzać się w jego flakach :) Dołącz do mnie, to dam ci chwałę :D
– Tak, zrób to, Trojanin, nie bądź głupi – dodała Podmiot.

Nonsensopedysta zbladł, spocił się, wreszcie zgasił miecz, ale nie ruszył się z miejsca.

– Twoja władza, jak przypuszczam, kończy się – stwierdził.

Do sali wparowała trójka superbohaterów. Byli obszarpani, krwawiący i zmęczeni, ale wciąż skłonni do walki.

– Dobra, który z was reprezentuje Zło? – spytał Mrówa.
– Oni :) – uśmiechnął się Lord Damiinho.
– Imperator! – krzyknął Emdegger.

Emdegger próbował się wyrwać, kiedy Absflg zamachnął dłonią by uderzyć go pałką.

Popełnił błąd, gdyż w ciągu sekundy pocisk konwencjonalny, przeszył mu czaszkę. Emdegger poczuł, jak ręce go trzymające, puszczają. Ze wszystkich korytarzy wysypali się żołnierze Wikii. Sam Misiek wkroczył głównym przejściem z rękami założonymi z tyłu.

– Wreszcie skończymy z tym wszystkim – rzucił szybko.
– Z czym wszystkim? :P – spytał Lord Damiinho.
– Poddaj się, twoja władza się skończyła!
– Pewnie tak, spadam na kujona! :P

Lord Damiinho ściągnął mroczny kaptur i okazało się, że pod nim krył się normalny Sir Damiinho, jakiego znali wcześniej. Kiwnął na Podmiot, żeby ruszyła za nim, co też uczyniła.


Misiek rozłożył się w krześle i spoglądał leniwym wzrokiem na Emdeggera.

– Wasza drużyna bardzo przysłużyła się w odnowieniu Nonsensopedii, co zresztą wam wynagrodzę swoją wdzięcznością – oznajmił, po czym dodał; – Ponadto zgłoś się do Komitetu Odznaczeń, gdzie otrzymasz odpowiednią Gwiazdkę za zasługi.

Wyszedł z biura Miśka z mieszanymi uczuciami. Zniesiono im wszystkie kary, mogli wrócić do „normalnego” życia, lecz filozof wciąż czuł, że coś jest nie tak. Wszedł do biura Komitetu, gdzie za wysokim biurkiem siedziały dwie osoby – Holly Blue i Terrapodian. Oboje z nich kojarzył. Przed nim stał jakiś inny petent, który właśnie złożył papiery.

– Dziękuję, przeglądniemy i damy panu znać – rzekł Terrapodian.

Kiedy tylko Nonsensopedysta wyszedł, przewodniczący komitetu włożył podanie do niszczarki do papieru. Następnie zwrócili się w stronę Emdeggera, który ledwo przełknął ślinę.

– No co to mamy? – spytała Holly Blue biorąc do ręki podanie. – Ach, to ty jesteś Emdegger, ten od Cienistego Antygromu.
– To pewnie będzie ta gwiazdka – stwierdził ze znudzeniem Terrapodian.

Wyjął jakieś zakurzone pudełko, zdmuchnął z niego brud, po czym rzucił w stronę Emdeggera.

– Chwal Nonsensopedię czynami i myślami, a ta gwiazda niechaj popycha cię do celu – wyrecytował. – Chryste, jakie to było płytkie.

Holly przytaknęła. Emdegger wyszedł, by nie blokować kolejki do odznaczeń.

Zdarzyło się jeszcze coś w budynku Wiki. Spotkał na swojej drodze podejrzanego mężczyznę z jakimiś rulonami. Tenże człowiek zaczepił Emdeggera.

– Poczekaj, jestem wprawdzie Facetem z Rulonem, ale wiem parę rzeczy, które ci się przydadzą, znam przyszłość – oznajmił robiąc duże oczy.
– Chcesz mi coś przepowiedzieć jak Napoleonowi? – zażartował Emdegger.
– Tak, grozi ci coś ze strony ludzi, których nie uważasz za wrogów – Facet Z Rulonem złapał filozofa za ramiona i spojrzał mu prosto w oczy. – Śmierć! Śmierć! Uważaj na plecy! – a potem dodał normalniejszym głosem; – Za proroctwo należy się dwadzieścia Nonenów.
– Kurwa... – wymamrotał Emdegger grzebiąc po kieszeniach.

Wracał do swojego domu po raz pierwszy od miesiąca. Wcześniej odnalazł kubeł na śmieci, z którym miał wrócić. Jedyne o czym teraz marzył, to ciepły prysznic, ale to nie było mu dane.

Od pewnego czasu widział, jak ktoś za nim idzie, ale przyzwyczaił się do tłumu fanów, więc nie reagował. Dopiero martwić się zaczął, gdy ten człowiek przyspieszył, kiedy filozof poczuł (przez krótki okres czasu) ból w głowie, spanikował. A właściwie zemdlał od siły uderzenia. Napastnik schował pałkę i uciekł w nieznanym kierunku.


Znalazła go nad ranem Ann104, chociaż na początku myślała, że to kolejny artysta. Jednak przy oględzinach ciała, nie znalazła butelki wódki, więc wezwała Stefana Czułego, aby pomógł jej zająć się tym rannym. Zanieśli go do mieszkania faszyzującego Gabrysia 777, którego bynajmniej nie pytali o zgodę.

– Gabrysio, szykuj noże i piłę do drewna, mamy delikwenta do operacji – rzucił Stefan rzucają Emdeggera na stół.
– Czy ktoś z nas ma wykształcenie medyczne? – spytała Ann104.
– Ja miałem piątkę z plastyki – powiedział Gabrysio.
– Spoko, będziesz operował – odrzekła na to Ann.
– Może powinniśmy naprawdę go wysłać do szpitala? – zaproponował nieśmiało Gabrysio przynosząc wymagane narzędzia.
– Nie, już nie i tak nie żyje – odpowiedział Czuły.

Machnął ręką i zaczął piłować głowę Emdeggera, otwierając ją niemal całkowicie. Tak samo na wszelki wypadek zrobili z klatką piersiową i brzuchem. Spojrzał na Gabrysia, który stanął nad ciałem z jakimś prętem i wyglądał na osobę, która nie wie co zrobić.

– Nie wiem jak się do tego zabrać – powiedział chłopak.
– Zamieszaj coś, nie wiem – Ann była bezwzględna w grzebaniu innym we flakach.

Gabrysio włożył pręt do czaszki filozofa i zamieszał dziarsko. Rozległ się cichy plask i coś, czego nie chcieli znać, spadło na podłogę. Stefan kopnął to butem pod stół. Ann104 spojrzała do środka czaszki i powiedziała;

– No, chyba wszystko gotowe.

Zalepili ofiarę taśmą izolacyjną, a potem położyli do łóżka. Po paru godzinach obudził się, zażądał jedzenia i kieliszka wódki („Jednak artysta!” – Ann104). Narzekał też na awarię karty dźwiękowej, czego zrozumieć nie potrafili, a Emdeggerowi w rzeczywistości było głucho. W mieszkaniu Gabrysia777 został jeszcze przez tydzień, gdzie był pod stałą opieką tej trójki – mniej lub bardziej czułą. Jednak i tutaj musiał się z nimi pożegnać.

– Nie wiem jak mam się wam odwdzięczyć za pomoc – powiedział.
– Otóż właśnie... – zaczął Czuły Stefan, wyciągając plik papierów z cyferkami, ale Ann104 niedyskretnie stanęła mu na stopę.
– Nie musisz nam się odwdzięczać – rzekła.


Cienisty Antygrom stał w prywatnym hangarze, za którego wynajem rachunek widniał na osobę zmarłą przed tysiącami lat, więc nie płacili. Natomiast Emdegger z przerażeniem stwierdził, że brakuje jego ekipy. Nie słyszał ani Trojanina ani Abbathon. Ujrzał za to Argh!, która siedziała przy jakimś droidzie oraz DomQa ćwiczącego walkę dwuręcznym mieczem świetlnym. Przywitali go z wyważonym spokojem;

– O kurwa, cześć! – krzyknął DomQ, chociaż zwykle gardził podobnymi słowami.
– Jak widzisz jest nas mniej – dodała Argh!.
– Coś podobnego... – stwierdził zirytowany Emdegger.

Posiedział z nimi przez chwilę, a potem znów zaczął zwiedzać miasto Nonsensopedii I w poszukiwaniu znajomych twarzy. Marian88 i Jeremy Kowalsky siedzieli przy stoliku i popijali ciastka czekoladowe nierozcieńczonym absyntem. Ujrzawszy Emdeggera zaczęli mu machać. Filozof podszedł do nich z nieukrywaną przyjemnością.

– Co tam u was ciekawego? – spytał.
– Nic, gadamy teraz z Marianem o nowych perspektywach na przyszłość – powiedział Jeremy.
– Ale lepiej gadaj co u ciebie – rzucił Marian. – Nie widzieliśmy się już kawał.

Jeremy i Marian należeli do wędrownych rewolucjonistów o mistycznym zacięciu – tacy współcześni Dee oraz Kelley. Emdeggera znają, gdyż razem szmuglowali różne towary, cytując przy tym ustępy z Kanta. Przy ciasteczkach i absyncie rozmawiali parę godzin, po czym Jeremy poruszył drażliwą kwestię.

– Słyszałeś o ostatnich wydarzeniach? – zapytał.
– Jakich wydarzeniach?
– Misiek zaczął coś kombinować – mówił Marian88 – podobno obsadza ważne stanowiska swoimi ludźmi.
– Tak i zaczynają czystkę – zaczął Jeremy.

Wtedy gromada sił porządkowych Wikian wparowała do kawiarnianego ogródka, celując swoją broń w Emdeggera. Kowalsky przewrócił stół, który odgrywał teraz formę barykady. Chwycił za pejsy, które okazały się nożami ukrytymi pod jarmułką. Marian zaczął strzelać.

– Uciekaj, my ich powstrzymamy – rzucił Jeremy do filozofa.

Nie chciał tego robić, ale komunistom się nie odmawia. Wbiegł w boczne uliczki, a jak słyszał część oddziałów próbowała pogonić za nim. Uciekał przez następne piętnaście minut i skrył za kontenerem na śmieci. Znajdował się w tej chwili w jaskini lwa – niedaleko nowej siedziby władz Nonsensopedii.

– punsum punsum punsum punsum...

Przeładował pistolet, gdyż miecz laserowy ładował się w Cienistym.

– Punsum Punsum Punsum Punsum...

Ktoś zbliżał się uliczką. Emdegger wyskoczył zza kontenera celując w nadchodzącego z pistoletu. Był to Amoniak, który również przystanął i przestał mamrotać. Przekręcił głowę w bok.

– Czego się ukrywasz? – spytał mechanicznym głosem.
– Amoniak, o co chodzi z Punsum? – spytał. – Tak bardzo wpłynął na ciebie ten klub szachowy?
– Klub szachowy? – znów przekręcił głowę. – Nie mam pojęcia o czym mówisz.
– Jak to? Więc czym jest Punsum?
– To nasza akcja – oznajmił Amoniak. – Wraz z Miśkiem planujemy obalenie wszystkich, którzy nie myślą w nasz sposób. Koniec z inkluzami, zaczynają się rządy delecjonistów. Ups... wygadałem?

Emdegger wystrzelił, a pocisk rozerwał kawałek czaszki Amoniaka. Alchemik zaśmiał się, gdy ciało poczęło mu się zrastać.

– Głupcze, nie zabijesz mnie konwencjonalnymi sposobami.

Mówiąc to, wyciągnął fiolkę i chlusnął nią w twarz Emdeggera. Filozof chwycił się za piekące oczy i wrzasnął. Kiedy znów odzyskał wzrok, Amoniaka nie było. Otaczało go za to mnóstwo zombie.

– No to liczymy teraz na deus ex machina – westchnął.

Uliczką przejechał nagle autobus, rozwalając na części chodzące trupy. Zza kierownicy machał Grzeeesiek – znany miłośnik transportu publicznego. Emdegger wpadł szybko do środka. Oprócz niego siedzieli tam Exe19, Del Pacino oraz Towarzysz Alchemik. Kiedy tylko wycieraczki autobusa–ogórka zmyły krew z szyb, ruszyli prędko ulicami miasta.

– Hej, szykuje się ostra zabawa, prawda? – spytał Exe19.
– Najlepsza – odrzekł smutno Emdegger i opowiedział im całą sytuację.
– Nieźle i tak mieliśmy stawiać opór – powiedział Towarzysz Alchemik na dowód ukazując rząd broni z tyłu autobusu.
– Dokąd jedziemy? – spytał Grzeeesiek rozbijając zaparkowane samochody.
– Hangar C–108 – powiedział Emdegger.

Byli na miejscu po pięciu minutach, chociaż kierowcy przestrzegającemu przepisy, zajęłoby to trzydzieści minut.

Wbiegając do hangaru, filozof zauważył, że zrobiło się... tłoczno.

– Del wysłał mi SMS–em wiadomość, że Misiek coś kombinuje, więc przywołałam parę osób – powiedziała z uśmiechem Argh!

Faktycznie, ujrzał tutaj samą elitę. Oprócz Olcias, Dziabąga i Goszy, było parę nowych twarzy. HollyBlue, która zakładała naszyjnik z zębów Wandali, Parry czyszczący katanę, Michalwadas programujący roboty (nie był zjednoczony z robotem), Milya0 rysujący plany podboju siedziby, Bart–W a także trójka Superbohaterów gotowych do stawienia czoła Złu.

– Osoby, które się nie stawiły, próbują nam pomóc w walce w inny sposób – oznajmiła HollyBlue – albo chcą zachować status quo.
– Doskonale – Emdegger zlustrował zgromadzonych. – No to pasuje nam ruszać, ale nie mogę wszystkich zabrać ze sobą.
– To zrozumiałe – stwierdził Michalwadas. – Ja już to przewidziałem, więc spokojna główka.

Po tych słowach wszyscy spodziewali się uderzenia pioruna dla efektu.

– No to leci ze mną Argh!, widziałbym ciebie Holly, Po Dziabągu, Olcias, DomQ i Gosza – wypowiedział szybko. – Resztę daję pod dowodzenie Michalwadasa.


Amoniak wpadł do pokoju Miśka z krzykiem. Wraz z nim przybył odór śmierci i rozkładu.

– Wiedzą o Punsum! – krzyknął od progu.
– Ty kretynie! – odkrzyknął Misiek. – No cóż, wcześniej czy później byśmy musieli z tym wystąpić. Diabełko, Chommik, gotowi?

Ponury człowiek o posturze zapaśnika wyciągnął zza pleców gigantyczne, różowe dildo, którym zawsze walczył. I zwykle wygrywał.

– Rozjebię tych pokurwieńców – stwierdził.
– Ja mam jeszcze parę asów w rękawie – dodał Misiek. – Tymczasem, Amoniak spierdalamy stąd na księżyc. Milicja, idziesz ochraniać budynek.

Milicja, która stała kawałek dalej, prychnęła.

– Oj, nie, sam sobie broń – mówiła. – To wszystko przestało mi się już podobać.

Chommik rzucił w nią sztyletem, ale okazało się, że był to jedynie hologram...


Planeta Mołdawia. Zwłoki Ptoka gniły sobie pośród ruin, ale nie pozwolono mu tak zostać. Lajon od dawna poszukiwał Bentonicznego, a gdy go znalazł zapłakał rzewnymi łzami. Potem wskrzesił go ruchem ręki, ale Ptok pozostawał nieprzytomny.

– Jasne, ale to zaraz mu przejdzie – powiedział do siebie.

Przybiegła Edath, która ujrzała śpiącego Ptoka, wciąż zachlapanego krwią.

– Czyli wszystko poszło dobrze? – spytała. – Hej, reszta!

LajonSS współpracował z grupą poszukiwaczy przygód. Na zawołanie Edath przybyli Mar98Ek i Niqon.

– Widocznie musimy czekać, aż się obudzi – stwierdził oczywistycznie Mar98Ek.

Ptok chrapnął, obudził się, zaklął i wstał otrzepując się z kurzu.

– Misiek mi kurwa zapłaci – rzucił.
– My właśnie w tej sprawie – powiedział Lajon. – Dostaliśmy wiadomość od Emdeggera, że potrzebują nas u siebie. Będziemy tłuc Miśka – zaśmiał się chrapliwie.
– Taaaa... – przyznał Ptok.

Zamienił się w gigantycznego ptaka i rzucił szybko w stronę awanturników.

– Wskakujcie na grzbiet, dzieciarnia, jestem antykosmiczny.


Emdegger kazał pozostałym czekać na znak. On z Cienistym Antygromem poleciał wprost do siedziby Nonsensopedii.

– Jasnowidzka, co widzisz? – spytał Emdegger.
– Jakaś dwudziestka na ostatnim piętrze – powiedziała Olcias przeżuwając liść mięty dający jej moc widzenia przez ściany.
– Dobra, nie pierdolimy się DomQ, czas na rakiety!

Pociski uderzyły w stożkowy dach. Kawałki budynku poleciały na wszystkie strony, ale ludziom pośród gruzów nic się nie stało. Cienisty Antygrom wylądował między nimi. Drużyna wyskoczyła natychmiast, zwarta i gotowa. Chommik stał otoczony Wikianami w maskach. Uśmiechał się demonicznie. Wszyscy byli uzbrojeni w katany świetlne, a wyglądali na twardzieli. Nie atakowali jeszcze.

– Ej ty, władco chujów – doszedł do nich głos z niższego piętra.

Emdegger zdał sobie sprawę, że to było do niego. Spojrzał na towarzyszy. Holly kiwnęła mu, że dadzą sobie radę bez niego. Głaskała kota, który leniwie spał jej na ramionach. Emdegger zbiegł w dół po schodach. Tymczasem Chommik, który potrafił póki co fałszować księgi notarialne, wydał ostatni rozkaz dla samurai. Jak jeden mąż uruchomili broń i rzucili się na drużynę.

– Po dziabągu dla każdego! – krzyknął radośnie Po Dziabągu wyciągając kiść granatów.

Z sąsiednich pomieszczeń wypadli kolejni Wikianie. Holly obudziła swojego kotka, ściągnęła z ramion i położyła na podłodze. Kiciuś nagle urósł, a co ciekawsze urosły mu pazury i kły. Chommikowi nie było już do śmiechu.

Emdegger wszedł do obskurnej kanciapy, gdzie czekał na niego Diabełko z gigantycznym wibratorem w rękach. Uśmiechał się szyderczo.

– No i co teraz, taśmami–sklejany–wszechwiedzący? – spytał.
– Nie powinno to się tak kończyć – stwierdził Emdegger. – Jednak nie pozostawiasz mi wyboru...

Wyciągnął miecz świetlny i nim ledwo obronił uderzenie dildo.

– Kurwa, nie masz jaj, by rządzić Nonsensopedią – syknął Diabełko. – Bratasz się z błaznami. Masz jeszcze szansę by dołączyć...
– Nie, ja już wybrałem, Diabełko – Emdegger odepchnął Nonsensopedystę nogą.

Diabełko uderzył o szafkę, ale znów skoczył na filozofa. Uderzali bronią silnymi ruchami, ale nie udało im się dokonać przełomu. W pewnym momencie dildo podcięło Emdeggerowi nogi. Miecz potoczył się gdzieś na bok. Diabełko odrzucił wibrator i całym ciałem zwalił się na filozofa, dusząc go przy tym. Em szukał ręką czegoś, by się ochronić.

– Teraz zdechniesz, mały pokurwieńcu – wysapał Diabełko.

Wówczas butelka po tanim winie uderzył go w głowę. Emdegger wstał triumfujący, dzierżąc tulipana w dłoni. Pokrwawiony Diabełko wybiegł z kanciapy. Biegł po schodach, gdzie ukryty był jego ścigacz, którym mógłby uciec. Wtedy boczne drzwi otworzyły się, a metal spadł ze schodów, łamiąc sobie kręgosłup w czternastu miejscach. Sprawcą tego upadku, był Notemano, który również brał udział w ataku na Miśka, ale preferował bardziej subtelne wejścia.

– Czy zrobiłem coś źle? – spytał.
– Nie, wprost przeciwnie – uśmiechnął się Emdegger.


Chommik został przyparty do ściany. Związany za pomocą lassa Goszy, nie mógł się ruszać. Natomiast Jasnowidzka zbliżała się do niego ze złym uśmiechem oraz kawałkiem linijki. Nie zamierzali go mocno tłuc, ani tym bardziej zabijać. Chcieli jedynie naznaczyć czoło Chommika znakiem, aby już nigdy nie wyrzekł się swoich czynów. Niestety kotek Holly, nad którym właścicielka straciła panowanie, tak rozochocił się ludzkim mięsem, że zjadł głowę biednego człowieka bez wątpliwości.

Emdegger zastał ten burdel, a także kota śpiącego u stóp Holly. Członkowie Cienistego czuli się dość dobrze, chociaż lekko poobijani, byli zmęczeni.

– Przed śmiercią Chommik powiedział, że Misiek i Amoniak uciekli na księżyc – zeznała Olcias98.
– Wobec tego zbieramy się – rzekł Emdegger. – Wyślę Michalwadasowi specjalną wiadomość.

Antygrom opuścił zburzoną siedzibę Nonsensopedii i wyleciał w kosmos. Podróż trwała parę godzin, w tym czasie Emdegger poszedł sprawdzać postęp prac u innych Nonsensopedystów. Nie spodziewał się, że jest obserwowany.

– I ten człowiek chce przejąć władzę? – rzekł głos dochodzący jakby z oddali. – Spójrzcie na niego, łatany taśmą izolacyjną, lansujący jakieś dzieciaki.
– Kim jesteś? Gdzie jesteś? – pytał Emdegger oglądając się dookoła.

Ze smutkiem spojrzał na swój korpus, który rzeczywiście był zlepiony taśmą izolacyjną. Ann mówiła, że to powinno się zrastać przez jeszcze miesiąc.

– Gdzie? Przed oczyma duszy twojej.

Pojawił się przed nim duch, którego znał jedynie z legend. Tymrym. Dawny Nonsensopedysta, który zaginął, a teraz wrócił w eterycznej postaci.

– Co ci się stało? – spytał filozof.
– Potępionym, na wieki... – oznajmił Tymrym.
– Poważnie, kurwa.

Duch westchnął.

– Zasadzka trolli.


– ...i w ten sposób uważam, iż komunizm to najlepszy system.

Gosza skończył swój monolog, ale nikt nie klaskał. Zarówno DomQ jak i Argh! byli zajęci analizowaniem przeprowadzanego ataku na księżyc Nonsensopedii. Na mostek wpadł zmęczony Emdegger.

– Co robiłeś tak długo? – spytała Holly. – Sam?!
– Rozmawiałem... z duchem – odrzekł filozof.

Nikt mu nie uwierzył. Tymczasem połączył się z nimi jeden z Nonsensopedystów. Był to Krzyś Pe., który najwyraźniej też brał udział w akcji.

– Mam dokładne dane lokalizacji apartamentów Miśka – mówił. – Co więcej, wygląda na to, że nie ma ochrony! Koniec.
– Dzięki, Krzysiu – Emdegger odwrócił się w stronę reszty. – To dla nas ostatnia próba, więc wykażmy się jak najlepiej.


Ptok lądował bezczelnie w ogrodzie apartamentów.

– Nie powinniśmy chyba lądować tak blisko – stwierdziła Edath.
– Pierdolić, ja mam wejście! – rzucił Ptok.

Znów zmienił się w człowieka. Nagle kula armatnia zmiotła z powierzchni Niqona. W mgnieniu okiem znaleźli się za posągami ogrodowymi.

– No i co teraz? – spytał przerażony Mar98Ek.

Ptok wyszedł zza ukrycia i dziarsko szedł przed siebie. Kule się go nie imały.

– Ja nie należę do tych, co uginają kark, durniu – warczał.

Za armatą stał Beast, z przerażeniem obserwując nadejście Ptoka. Wystrzelił znowu i trafił. Bentoniczny dostał w głowę, wywrócił się i znów zasnął. LajonSS krzyknął. Złapał za kawałek rzeźby i rzucił w kierunku artylerzysty. Usłyszał śmiech, więc musiał nie trafić. Wobec tego kiwnął dłonią, przez co w tamtym kierunku poleciał Mar98Ek. Biedny Nonsensopedysta stanął na przeciw niedomytego metala, chociaż przeciwnik również wyglądał na zaskoczonego.

– I co teraz? Co teraz? – pytał Nonsensopedysta.
– Kopnij go, czy coś! – krzyknął Lajon.

Marek kopnął Beasta, trafiając go prosto w krocze. Upadł wyjąc. Niechcący stuknął jedną z kul armatnich, która spadła z półki i zmiażdżyła mu głowę. Do ogrodu wszedł nagle Hrabia Wasilij Żygutek.

– Bawiliście się z nim jak dzieci – wymamrotał zdenerwowany. – Ja bym wam pokazał, jak się tym zająć, ale niestety mam sprawę do rozwiązania.


Załoga Cienistego Antygromu również miała wejście w manierze Ptoka, gdy wylądowali na głównym lądowisku. Wysiedli z nieprzygotowaną bronią. Czekał tam na nich Misiek95 oraz Amoniak.

– Ech, po co ciągnąć tę dziecinadę? – zaczął biurokrata, a potem podstawił przed nich Amoniaka. – Bierzcie jego!

Następnie uciekł do apartamentu. Amoniak stał przez chwilę skołowany, a potem złożył ręce. Ziemia zaczęła dudnić i ze wszystkich stron biegły słonie–zombie.

– O kurwa – wyszeptał Emdegger.

W warstwę ozonową księżyca zaczęły wlatywać statki Nonsensopedystów.


Misiek biegł podziemnymi korytarzami. Prowadziły do wyjścia ewakuacyjnego, o którym w zasadzie nikt nie wiedział. Oprócz hrabiego Żygutka, który czekał tam na Miśka.

– Wasyl, spierdalaj, bo to się dla ciebie źle skończy – powiedział ostrym tonem.
– Nie, ty spierdolisz i nie będziesz się więcej razy mieszać do naszej Nonsensopedii – odpowiedział spokojnie Wasyl.
– Albo...?

Hrabia spokojnie wyciągnął pilot z czerwonym guzikiem. Misiek95 zdębiał.

– Łohohoho... kurwa... ty wiesz co to jest? – wysapał.
– Wiem, wystarczy do rozpieprzenia wszystkich Wiki dookoła – powiedział z uśmiechem Wasilij.
– Nie użyjesz tego...
– Doprawdy?

Zaczął żonglować pilotem, gdy ten wypadł mu z ręki i niebezpiecznie spadł na podłoże. Misiek95 spocił się na tyle, że mógł zapobiec problemowi suszy na świecie.

– Dobra, ja zniknę z waszej durnej Wiki, ale ty tego nie użyjesz – zaproponował Misiek.
– Jak chcesz – uśmiechnął się Wasilij.

Schował pilota do tylnej kieszeni, a potem usunął się Miśkowi z tunelu. Wybiegł bardzo spiesznie, a potem odleciał statkiem. Żygutek dziarskim krokiem ruszył w stronę wyjścia, gdy potknął się na kamieniu i upadł na tyłek. Poczuł jak pośladkiem włącza przycisk. Oczekiwał wielkiego bum, ale nic się nie wydarzyło. Spojrzał na pilot, po czym stwierdził, że brakuje baterii.


Artur21 sterował statkiem jak szalony.

– Oddaj mi może stery – zaproponował Towarzysz Alchemik stojący za nim.
– E tam, dobrze jest!

Zbliżyli się do rezydencji i ujrzeli gromadę ludzi uciekających przed słoniami zombie.

– Hej, to nie jest czasami Argh! i reszta? – spytał zaskoczony Alchemik.
– Tak, to oni! – krzyknął Artur. – A tam Amoniak... ups!

Artur urwał kierownicę i stateczek poleciał wprost w nekromantę. Wbił się w ciało Amoniaka, wgniatając go aż do ziemi. Wystawała jedynie głowa, do której przybiegł Exe19 (ekipa wylądowała już parę minut wcześniej). Założył chustkę na szyję i zaczął otwierać czaszkę Amoniaka.

– E, jemu chyba Misiek już zjadł mózg – zastanowił się Artur wycierając chusteczką rozbitą wargę.
– Nie, jeszcze coś zostało! – powiedział Exe19 zaglądając do środka.

Tymczasem Towarzysz Alchemik skontaktował się z Trojaninem.

– Chyba potrzebna będzie nam ekipa do łapania słoni...


––––

Emdegger stał na podeście pośród ogrodów nonsensopedyjnych. Świeciło słońce, była piękna pogoda, na bankiecie zgromadzili się wszyscy Nonsensopedyści, którzy mieli swój udział w obaleniu Punsum.

– Chciałbym wam wszystkim pięknie podziękować, za pomoc jaką udzieliliście – mówił. – I to nie mi, a całej Nonsensopedii. Możecie być pewni, że teraz będziemy budować nową jakość, a mam nadzieję, że mi w tym pomożecie.

Rozległy się oklaski.

– A teraz wznieśmy toast za nas wszystkich! – krzyknął wznosząc w górę kieliszek Tokaju.
– Zaraz, zaraz! – krzyknął Ptok, gdy tylko się napili. – Kto zapłaci mi odszkodowanie za wszystkie zniszczone MOJE posągi?

Wyciągnął grubą księgę.

– Tutaj mam wszystko wyliczone – oznajmił.
– Eee, Ptok... to nie nasza wina – zaczął Emdegger, ale Ptok prychnął.

Bentoniczny odwrócił się i poszedł we własną stronę. Mrówa57 rzucał mu pod nogi świeże kwiaty. Emdegger westchnął;

– Mam nadzieję, że to nie zepsuje nam pięknego wieczoru.

Do Emdeggera podszedł Kracok.

– O, nie widziałem cię nigdy, gdzie bywałeś? – spytał.
– Wędrowałem – odrzekł krótko Kracok. – Mam dla ciebie wiadomość od... pewnej ważnej osoby...

Biurokrata rozerwał kopertę i przeczytał.

Stary, jesteś ostro popierdolony. Szoferka.

Nagle przejechał obok nich anonimowy facet na rowerze, który nim wpadł w przepaść dalej, zdołał krzyknąć barytonem;

– Ja też lubię ciastka!

Wszyscy zaczęli się śmiać. Potem zaczęła się zabawa. I ja tam było, miód i wino piłem, a przy tym dobrze się bawiłem.


Dopóki wszyscy się nie pospijali, rzygając potem przez całą noc.

––––

– To już wszystko, drogie dzieci – rzekł dziadek do wnuków.
– Masz jeszcze jakieś opowiastki, dziadku Emdeggerze? – spytały dzieci.

Na twarzy staruszka wykwitł gniew.

– Nie! Do odrabiania zadań marsz!!! – wrzasnął, a dzieci rozbiegły się z piskiem.

Rozsiadł się wygodniej na bujanym fotelu. Uśmiechnął się do siebie, jak zwykle zresztą, gdy wspominał sobie stare, dobre czasy, kiedy to był szefem Nonsensopedii. Ktoś wszedł do pokoju. Osoba równie stara co on i znał go dobrze.

– Terrapodian, wiem po co przyszedłeś – powiedział Emdegger grzebiąc w kieszeniach.
– To dobrze – odrzekł wyciągając dłoń. – Tantiema.

Stary biurokrata wyciągnął pieniądze i oddał Terrapodianowi. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym gość opuścił pomieszczenie. Emdegger znów zaczął się huśtać. Coś ciągnęło go do przygód. Może to, że właśnie stracił połowę emerytury.

––––

Dane, na które należy przesyłać pieniądze za prawa autorskie, są na moim profilu.

Ceny różnią się w zależności od zajmowanego stanowiska. Domyślnie płacimy za jedno przeczytanie.

  • 100 zł – Anonim
  • 250 zł – zarejestrowany użytkownik.
  • 400 zł – Bałwanek
  • 600 zł – Sysop
  • 1500 zł – Biurokrata
  • 2000 zł – Staff
  • +50 zł – za użycie cytatu z opowiadania
  • + 500 zł – za przeczytanie na głos w gronie do pięciu osób
  • +90 zł – za kolejne osoby.

Szablon:Nonsensopediatrylogia