Edytujesz „Użytkownik:Adoor321/myślodsiewnia”

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Uwaga: Nie jesteś zalogowany. Jeśli wykonasz jakąkolwiek zmianę, Twój adres IP będzie widoczny publicznie. Jeśli zalogujesz się lub utworzysz konto, Twoje zmiany zostaną przypisane do konta, wraz z innymi korzyściami.

Ta edycja może zostać anulowana. Porównaj ukazane poniżej różnice między wersjami, a następnie zapisz zmiany.

Aktualna wersja Twój tekst
Linia 1: Linia 1:
<big><big><big>'''Ostrzyżenie!'''</big></big></big>
<big><big>'''Ostrzyżenie!'''</big></big>


Tu panuje Chaos!
Tu panuje Chaos!
Linia 5: Linia 5:
I inne greckie mity.
I inne greckie mity.


== Pamiętniki farmaceuty – myśli luźne ==
== Grafiki do wykorzystania ==
<gallery>
Plik:Gdańsk Główny i Konstal 105Na.JPG|Czasem warto spotkać rówieśnika
Plik:Woman_on_a_backstrap_loom_in_Oaxaca.jpg|Ciotka z Krosna w czasach młodości, archiwalne nagranie TVP z XII wieku przed naszą erą
Plik:Garden hoses 2 2014-03-28.jpg|Boa gardensis - wąż ogrodowy
Plik:Pavulon m.jpg|Każdy ma swoje uzależnienie...
Plik:Drzewo murowane.jpg|W betonowym lesie betonowe drzewa
Plik:Szkoła podstawowa w Woli Michowej.JPG|A mówili, że Łączność to szkoła z najwyższym progiem...
</gallery>
== Myśli luźne (+mikolsceny) ==
<poem>
WikiCytaty Kabaret Tey, można sporo po przeróbkach wykorzystać przy braku pomysłów:
*– Znaczy za starym.
– Stary też tam wisi.
* A Ślązacy byli tak pewni siebie, w piórka obrośli, że aż im przez czapki powychodziły
* W naszej szkole nie można się było uczyć o węglu. Dyrektor się nazywał Brykiet.
* – Panie kierowniku…
– Co jest?
– Ja mam taki mały interes…
– To nie moja wina, nie?
Kabaret Potem to dopiero kopalnia
Odniesienia do literatury, czy filmów jak najbardziej są spoko.

Cmentarz "Wieczny Odpoczynek" - ludzie zabijają się tylko po to, by móc tu pospać
Papuga-papugować. Deszcz - typowa pogoda zim XXI wieku. Deszcz niczym telegram.

Moc żeńskich imion - np.:
* Ela/żbieta: kto stworzył elżbiety?
Stworzyciel
Kto Elżbiety do złego namawia?
Gorszyciela
Kto Elżbiety zbawi?
Zbawiciel
* Ania: Zostawanie, wydalanie, rozstrzelanie
* Ada: rolady, porady, kanonady (może być ogrodniczką z wielkimi melonami i dynią nie tylko do parady/albo lepiej - ...daje babom rady jak wyhodować sobie wielkie i jędrne melony, co na dynię dobrze robi. Nic niezwykłego - wszakże jest ogrodniczką. Podwójne dno słowa przesadzać)
* Kasia: fajny biust miała... (tak wiem, kiepsko)
* Ula: i ule, miód na ustach i dłoniach, pracowita jak Pszczółczaninka
* Basia: i wiewiórki, ładne rzęsy (na oczku, ale wodnym)

Moc imion w praktyce, czyli opowieść menela o nieudanych związkach damski-męskich:
- Baśka, to była dziewczyna ładna, ale i strasznie dziwna. Kiedyś nad stawkiem powiedziałem jej, że ma ładne rzęsy, a ona na to:
- Dziękuję, ale... Wcale nic nimi nie robiłam, nie nawoziłam, nie pryskałam, ot same tak się wyhodowały.
- Później zacząłem mówić do niej Basia, zamiast Baśka. A ona zaczęła się foszyć, ja ją spytałem o co chodzi, to ona mówi, że ją z wiewiórkami zdradzam!!

Inne akwarystyczne

- Gdzie leży prawda? - powiedział student filozofii
- O, tu - powiedział menel, wskazując na gazetę leżącą pod fotelem
- Przecież to gówno prawda - rzekł, wertując strony napisane cyrylicą.
- Ale jednak... Prawda - rzekł menel

- Kto ma racje? - rzekł student filozofii
- Wojsko? - rzekł student budowlanki
- Jak to? Normalnie, żywnościowe. Nawet jedną mam, o tu - wskazał na kieszeń plecaka - od brata z wojska.

-... ach diablica... wiedziała jak budować napięcie
- Na pięcie? Przecież zgniotłaby potem wszystko w ziemię i nici z budowy. - powiedział oburzony student budownictwa

Przyda się scena z Nietzschem (Nietzsche-Znicze, niczego-Nietzschego). W razie czego studenta budowlanki można zamienić na drugiego filozofa, ew. fizyka.

Przyszedł do mnie jakiś facet:
- Przesyłkę mam, chyba do Pana.
- W tramwaju?
- Wszędzie, proszę Pana! Bo nasze motto brzmi: frontem do klienta!
- Wolałbym z profilu - powiedziałem odsuwając wzrok od patrzącego niestannie wprost na mnie faceta
- Firma zajmuje się przesyłkami
- Może inaczej... jak Pana godność?
- Nie mam godności
- Nie o to chodzi. Chcę wiedzieć kim Pan jest.
- Adam, Brzęczeszczyk Service
- To nie do mnie, panie Brzęczeszczyk. Sir Weis znajduje się w drugim wagonie.

- Mój brat, jest tym... jak mu tam... stand-uperem
- Straszne to... dlaczego nie może być po polsku, normalnie: powstaniec?
- A dlaczego nie wstawaniec? Tak chyba bardziej poprawnie.
- Bo teraz siedzi.
- A gdzie on jest? Nigdzie go nie widzę.
- Bo nie siedzi tutaj, tylko w więzieniu.

Do głowy zaczęły przychodzić kolejne wnioski. Szczególną uwagę zwrócił jeden, zacząłem powtarzać jego treść niczym mantrę.
- Ach, tak... kopia wniosku do Starszego podawacza kawy Dzielnicowego Urzędu Przyznawania Akredytacji o pozwolenie na poszerzenie terenu apteki. Tyle lat... i do tej pory nadal nawet wniosku nie rozpatrzyli - przeciągnąłem środkowym palcem po powiece, ocierając łzy wzruszenia.

- Nie rozumiesz mnie, nie wiesz jak wielkie napięcie przeze mnie przechodzi.
- Matko Boska Kolejarska, mówiłem nie ruszaj... Uziemienie, szybko!...
Motorniczy padł na ziemię.
- Co robisz?
- Uziemienie
- Nie tu, tam jest! Uziemienie, natychmiast! Zaraz...
- Co?
- Jeszcze czadu nam by tu brakowało... Debilu, nie mnie miałeś uziemiać.
- Przecież krzyczałeś: Uziem mnie natychmiast!
- Sam to zrobię. Gdybyś nie był moim synem, nie dali by Ci nawet jeździć pustym.
Nawiązanie do Ikara i Wrocławia.

Alternatywne? wersje:
*filozoficzna (jeden czuje ogromne napięcie - drugi mówi o uziemieniu, drugi chce wnieść się, lecz stłamszony będzie prawdą: dupy wyżej pępka nie wzniesiesz - nawet w akwarium.)
*samolotowa (uziemienie w sensie lądowanie)

Związałem nogi Watsona liną. Była to zwykła lina - żadna Karo-lina, pad-lina, czy nawet otu-lina. Ręce zaś przepasłem wężem - zwykłym, ogrodowym, na szczęście nie jadowitym, tylko syczącym i plującym wodą.
</poem>

== Pomysły zwykle kiepskie - do dokończenia lub poprawy ==
<poem>
<poem>
Dalej jechałem tą samą trasą co zawsze, nagle patrzę: ślepy zaułek – pół [[ulica|ulicy]] pożarła [[koparka]]. Patrzę i myślę, żadnego objazdu – będę musiał ich zapytać. Cóż, zawsze to lepsze niż szukanie podczas poprzednich wakacji drogi do niemieckiego miasta [[Ausfahrt]], kiedy to nie wiedzieć czemu ciągle kręciliśmy się w kółko. Majster do rozmowy niechętny, ale krok po kroku rozmowa dochodziła do gruntu. W gruncie rzeczy sympatyczny facet, ale dziwny trochę.
Dalej jechałem tą samą trasą co zawsze, nagle patrzę: ślepy zaułek – pół [[ulica|ulicy]] pożarła [[koparka]]. Patrzę i myślę, żadnego objazdu – będę musiał ich zapytać. Cóż, zawsze to lepsze niż szukanie podczas poprzednich wakacji drogi do niemieckiego miasta [[Ausfahrt]], kiedy to nie wiedzieć czemu ciągle kręciliśmy się w kółko. Majster do rozmowy niechętny, ale krok po kroku rozmowa dochodziła do gruntu. W gruncie rzeczy sympatyczny facet, ale dziwny trochę.
Nie mowa tu o majstrze, ale o [[robotnik]]u, co w rowie zawalonym rzeczami siedział. Bo majster kawał zrobił i o mało by go nie zasypała [[koparka]]. Typowa polska budowa. Z majstrem było ciężko, ale jak zacząłem drążyć, to z czasem stał się bardziej komunikatywny.
Nie mowa tu o majstrze, ale o [[robotnik]]u, co w rowie zawalonym rzeczami siedział. Bo majster kawał zrobił i o mało by go nie zasypała [[koparka]]. Typowa polska budowa. Z majstrem było ciężko, ale jak zacząłem drążyć, to z czasem stał się bardziej komunikatywny.
Tylko do cholery to mną się powinien w [[praca|pracy]] wysługiwać. Przypomniałem sobie co matka mówiła: Jak nie będziesz [[farmaceuta|farmaceutą]], to rowy będziesz kopać. I co? Zostałem farmaceutą i kopię rowy. Majster łaskawie wskazał drogę, dalej jakoś poszło.
Tylko do cholery to mną się powinien w [[praca|pracy]] wysługiwać. Przypomniałem sobie co matka mówiła: Jak nie będziesz [[farmaceuta|farmaceutą]], to rowy będziesz kopać. I co? Zostałem farmaceutą i kopię rowy. Majster łaskawie wskazał drogę, dalej jakoś poszło.
Czara goryczy dopiero potem się się przelała.
Cała podłoga przedziału była w gorczycowych ziarnach. Zresztą nie dziwię się, skoro baba była na stojąco, w akwarium i to na dodatek jeszcze na zakręcie – nawet [[Herkules]] by wymiękł.


A czasem na dodatek rozsyłają to po internecie ciesząc się jak głupi, myśląc o tym, jak góral z Podhala będzie się śmiał czytając wypociny jakiegoś zakompleksionego farmaceuty z Gdańska.
A czasem na dodatek rozsyłają to po internecie ciesząc się jak głupi, myśląc o tym, jak góral z Podhala będzie się śmiał czytając wypociny jakiegoś zakompleksionego farmaceuty z Gdańska.
Zacząłem się jednak trochę nudzić, więc postanowiłem wykorzystać umiejętność sprzedania ludziom kitu, nabytą podczas sprzedawania suplementów i zdolność udawania kobiet zdobytą w wyniku maniakalnego oglądania kabaretów. Narzuciłem chustę i otworzyłem Przodowagonową Akcję Wróżbiarską Urlopowiczki Lubiącej Ozonować Nieużytki. Przyszła pierwsza klientka:
Zacząłem się jednak trochę nudzić, więc postanowiłem wykorzystać umiejętność sprzedania ludziom kitu, nabytą podczas sprzedawania suplementów i zdolność udawania kobiet zdobytą w wyniku maniakalnego oglądania kabaretów. Narzuciłem chustę i otworzyłem Przodowagonową Akcję Wróżbiarską Urlopowiczki Lubiącej Ozonować Nieużytki. Przyszła pierwsza klientka:

Kolejny deń
Kolejny deń
Nigdy nie mogłem wyjść z podziwu nad uporządkowaniem życia miejscowych emerytów. Jak mając tyle czasu wydają się go mieć mniej niż pracujący ludzie. A przynajmniej jeśli chodzi o jego rozplanowanie. I tak nawet gdybym zgubił zegarek i kalendarz mógłbym się orientować w czasie obserwując migracje miejscowych emerytów. I tak punktualnie o siódmej w dzień w dzień wchodzi ta utyta blondyna od APAP-u, a tuż przed zamknięciem apteki muszę kłócić się z wojowniczo nastawioną amatorką parasoli. A dziś, jak zwykle trzynastego każdego miesiąca (w dzień wydania emerytury) odwiedzi mnie...
Nigdy nie mogłem wyjść z podziwu nad uporządkowaniem życia miejscowych emerytów. Jak mając tyle czasu wydają się go mieć mniej niż pracujący ludzie. A przynajmniej jeśli chodzi o jego rozplanowanie. I tak nawet gdybym zgubił zegarek i kalendarz mógłbym się orientować w czasie obserwując migracje miejscowych emerytów. I tak punktualnie o siódmej w dzień w dzień wchodzi ta utyta blondyna od APAP-u, a tuż przed zamknięciem apteki muszę kłócić się z wojowniczo nastawioną amatorką parasoli. A dziś, jak zwykle trzynastego każdego miesiąca (w dzień wydania emerytury) odwiedzi mnie...
Linia 141: Linia 41:
- Chciałbym kupić ten... te różowe tabletki w kształcie serca
- Chciałbym kupić ten... te różowe tabletki w kształcie serca


Watson biegł za zapachem na tyle szybko, że straciłem go całkowicie z oczu. Na szczęście wrócił się, lecz raczej nie do końca tym co chciałem:
- Watson, po kiego ch* ci tyle prezerwatyw
- Na swojego (ech)


Przemierzając okolice portu spoglądałem na okoliczne budynki i zauważyłem, że z jednego okna wyleciała lodówka, która niedługo potem wesoło kołysała się wśród fal.
- Znajomość dawki śmiertelnej bywa czasem zaskakująco przydatna.Teściowa, zrzędliwi emeryci, dociekliwe urzędasy... i wszelkie inne problemy po prostu znikają...
- Piękny ptak – rzekłem
- What's on? - odparł Watson


- A ja?
Kowalscy to rodzina z podgatunku dziwnych. Matka podpuszcza, dziadek popuszcza, babcia rozpuszcza (w końcu jest chemikiem), a córka się puszcza. Z takiej liny dla niezdecydowanych samobójców - zwanej... kurczę, jak to było? Chyba  gandzi... albo babci... może bandy... nie ważne. Mam czasem wrażenie, że większość z nich nie zeszła jeszcze z drzewa. W sumie nie takie głupie - mieszkają w domku na drzewie, a jedną tylko w aptece widzę - tą co się puszcza. Dziś (jak w każdy wtorek) przychodzi kupić niezbędnik każdego, co popuszcza. (czyli pieluchy). {popr}
- A ty Watson, z boku stań i rączki przy sobie!

- To potwarz! - tu wskazał wymownym gestem na jeden ze śmietników, gdzie rzeczywiście był wizerunek pana premiera - Nic nie poradzę, że mi w oko wpadła.
Raczej do ew. powieści Watsona
- Zaraz, o czym mówisz?
Robił co Chciał. Lecz życie Chciała sprzykrzyło się obu. Dlatego doszło do zamiany ról i odtąd Mógł robić to co Chciał.
- Nie widzisz śliwki pod okiem?

- Żadnych owoców w oczodołach niestety nie widzę. Czyżby to nowa kuglarska sztuczka za pomocą okradasz miejscowy warzywniak?
Czara goryczy dopiero potem się się przelała.
- Debilu, nie widzisz, że mam fioletową powiekę?
Cała podłoga przedziału była w gorczycowych ziarnach. Zresztą nie dziwię się, skoro baba była na stojąco, w akwarium i to na dodatek jeszcze na zakręcie – nawet [[Herkules]] by wymiękł.
- A to trzeba było Watson mówić, że limo nabyłeś w trybie natychmiastowej dostawy za swoje. Cóż, Watson, Polska nie Afryka, tu się drzwi zamyka i nie obłapia kogo popadnie.
- Sama na mnie spadła, o z tamtego okna!
- Powinieneś się cieszyć, że jeszcze jakakolwiek kobieta leci na ciebie.
- Bardzo zabawne! – syknął oburzony – Dostanę jakąś sensowną robotę?
- Robotę to możesz dostać przy budowie dróg, ale wątpię żeby nawet tam cię wzięli. Jak na razie spróbuj się nie potknąć.
</poem>
</poem>
== Nonźródła:Pamiętniki farmaceuty: Złodziej i detektyw w fartuchu ==

== Schodow i Pawłow ==
<poem>
Wszedłem po cichu do wskazanego mieszkania, drzwi co dziwne były otwarte. Z drzwi nagle wyskoczył mężczyzna, przycisnąłem go do ściany i spytałem:
- Kto tu pociąga za sznurki?
- Służka Ekaterina, pranie rozwiesza.
- Chciałbym się dowiedź o Pana klatce.

Poprowadził mnie schodami aż do klatki schodowej. Na klatce schodowej stała klatka Schodowa, w środku niej stepująca wiewiórka.
- Ciekawe zwierzę, skąd Pan ją wziął?
- Zwyczajnie, ze sklepu - powiedział niezmiernie niewyraźnie
- Jakiego stepu?
- Zoologicznego
- Step Zoologiczny, ciekawe - rzekłem pod nosem - I rozumiem, że step nauczył tą wiewiórkę stepu? - powiedziałem już głośno
- Gdzież można stepu nauczyć jak nie na stepie, wszakże to wiewiórka stepowa... Chwila, a czy miał Pan na myśli, step, czy stępowanie? To trochę różne rzeczy
- Stepowanie
- A to już inna sprawa. Przyczyną jest Pawłow
- Pawłow?
- Pawłow i jego odruch, nie słyszał Pan?
- Jaki ruch?
- Odruchy Pawłowa, zwane częściej warunkowymi - nazwane na cześć matki pochodzącej z wymarłego rodu Warunkowych. Ród pradawny, carowi wierny, lecz pod pewnymi warunkami. Car do śmierci warunków nie spełnił, więc Warunkow popełnił warunkowe samobójstwo, pozostali mężczyźni jako że Warunkowa już nie było, popełnili bezwarunkowe.
- Mógłby Pan powiedzieć o samym ruchu Pawłowa?
- Odruchu, jeśli już.
- A czymże się ruch od odruchu różni?
- Ruchy tworzą się świadomie, zaś odruchy nieświadomie
- Zatem jego ofiary są nieświadome
- Tak
- Przerażające. Jest jakiś sposób na ochronę przed tym odruchem?
- Teoretycznie można, ale spójrz Pan na tą wiewiórkę: zanim ona się oduczy stepować najpewniej zdechnie z głodu. Tak to silne.
- Straszna organizacja, ten odruch Pawłowa. Ale mimo wszystko spróbuję - rzekłem, stawiając krok do przodu
- Zdaje sobie Pan sprawę, w jak wielkie gówno Pan wchodzi?
- Nie sądzę
- Ja też sędzią nie jestem, ale jedno muszę stwierdzić: śmierdzi to strasznie
- Co?
- Lewy but.
Spojrzałem - rzeczywiście było tam gówno.
</poem>

== Nonźródła: Pamiętniki farmaceuty: Złodziej i detektyw w fartuchu ==
<poem>
<poem>
;Daj łan
W mojej aptece zaczął znikać APAP. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, bo co drugi klient łazi albo po APAP, albo po suplementy. Jednak z czasem zaczęło mnie to niepokoić – rozpocząłem śledztwo. Do pomocy zaangażowałem swojego kolegę z English Division – Johna, zwanego Watsonem od swojego tekstu:”What's on?” Czasem dochodziło do tego słowo „men” - stawał się wtedy Watsonmenen, prawdziwym superbohaterem, potrafiącym obsłużyć 100 klientów w ciągu godziny i rozróżniać leki tylko po zapachu.
W mojej aptece zaczął znikać APAP. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, bo co drugi klient łazi albo po APAP, albo po suplementy. Jednak z czasem zaczęło mnie to niepokoić – rozpocząłem śledztwo. Do pomocy zaangażowałem swojego kolegę z English Division – Johna, zwanego Watsonem od swojego tekstu:”What's on?” Czasem dochodziło do tego słowo „men” - stawał się wtedy Watsonmenen, prawdziwym superbohaterem, potrafiącym obsłużyć 100 klientów w ciągu godziny i rozróżniać leki tylko po zapachu.
Wszedł pierwszy klient – podejrzany
Wszedł pierwszy klient – podejrzany
Linia 209: Linia 74:
- Cóż myślisz, Watsonie?
- Cóż myślisz, Watsonie?
- What's on?
- What's on?
- Nie ważne.
- Znam twój pseudonim, nie musisz mi go przypominać


Wchodzi kolejny klient
Wchodzi kolejny klient
Linia 225: Linia 90:


W ostatniej sekundzie wsiadłem do tramwaju, bacznie obserwując złodzieja. Rozpoczął się wyścig ja kontra złodziej, akwarium versus rower. Pojedynek na śmierć i życie – do pierwszej kropli pavulonu wylanej na bruk. Byłem niemal przyspawany do okna, nie zważając nawet na szturmujące babcie autobusowe.
W ostatniej sekundzie wsiadłem do tramwaju, bacznie obserwując złodzieja. Rozpoczął się wyścig ja kontra złodziej, akwarium versus rower. Pojedynek na śmierć i życie – do pierwszej kropli pavulonu wylanej na bruk. Byłem niemal przyspawany do okna, nie zważając nawet na szturmujące babcie autobusowe.



Sceny akwariowe (tak ze dwa albo jedna dobra)
Sceny akwariowe (tak ze dwa albo jedna dobra)


Niestety straciłem kontakt wzrokowy ze złodziejem, więc wysiadłem i prędko pomknąłem ku stojącemu niedaleko autobusowi i pojechałem do domu.


Dzień kolejny

Niestety straciłem kontakt wzrokowy ze złodziejem, więc wysiadłem i prędko pomknąłem ku stojącemu niedaleko autobusowi. Niech to szlag, uciekł! Tak to bywa na przystankach widmo - jak stoisz to nie nadjedzie, a jak nadjedzie to nie dobiegniesz...

Na szczęście (a może i nieszczęście) mogłem stać się uczestnikiem dość niecodziennej rozmowy:
- Nie ma grizzly, Ivan.
- A co jest?
- Niedźwiedzie polarne
- A to nawet lepiej. Nie będzie go do oleju ciągnąć, cały wagon tego zamówiłem! Palmowego co prawda, ale zamknie się w kapsułki, napisze certyfikat cyrylicą i opylać potem madkom jako olej z wątroby rekina.
- Ivan, tylko go pilnuj, bo te polarne cholernie do wody ciągnie. Jednego do tej pory nie znalazłem! Rozpuścił się, czy co...

Ja jednak wolałem uniknąć wątpliwej przyjemności noszenia betonowych butów i kąpania się w nich do usranej śmierci, więc darowałem sobie dalszy ciąg rozmowy i uciekłem czym prędzej.
</poem>
=== Daj tu ===
<poem>
Scena podczas której odkrywamy, że Watson pod naszą nieobecność zabalował. Może dodatkowa scena apteczna (wskazówki wyżej). Albo to:
Scena podczas której odkrywamy, że Watson pod naszą nieobecność zabalował. Może dodatkowa scena apteczna (wskazówki wyżej). Albo to:
(gra słów dupek-półdupek, wspomnienia z chemii)
(gra słów dupek-półdupek)


- Dobra, Watson wyznaczę ci jakieś zadanie, ale najpierw musisz wziąć prysznic. Koniecznie.
- Dobra, Watson wyznaczę ci jakieś zadanie, ale najpierw musisz wziąć prysznic. Koniecznie.
Linia 252: Linia 102:
- Watson, po co ci ta słuchawka?!
- Watson, po co ci ta słuchawka?!
- A do czego może słuchawka służyć?
- A do czego może słuchawka służyć?
- Zwykle do dzwonienia, ale z tą może być ciężko
Zwykle do dzwonienia, ale z tą może być ciężko
- Dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo to słuchawka od prysznica, baranie!
- Bo to słuchawka od prysznica, baranie!
- Kazałeś wziąć prysznic, ale tylko słuchawka dała się wyrwać
- Kazałeś wziąć prysznic, ale tylko słuchawka dała się wyrwać
- Watson, wiesz co! Biorę cię! Wolę cię mieć osobiście na oku, bo sam sobie krzywdę zrobisz jeszcze. Ale najpierw muszę cię w plan śledztwa wprowadzić.
- Watson, wiesz co! Biorę cię! Wolę cię mieć osobiście na oku, bo sam sobie krzywdę zrobisz jeszcze.


Bierzemy Watsona na miejsce śledztwa – wplątać sceny wyżej tu lub niżej
Pokazałem Watsonowi mapę, przedstawiłem plan i spytałem:
- … Tasmanii
- Chcesz coś dodać?
- Cztery i osiem
- Dlaczego akurat te liczby?
- Nigdy nie umiałem ich dodać.
- A w odwrotną stronę umiesz?
- Osiem i cztery?
- Tak.
- No, to dwanaście jest
- Dobrze wiedzieć. Wszystko pozostałe jak rozumiem jest jasne?
- Szczerze mówiąc... strasznie tu ciemno.
- Tak, przydałoby się tu wymienić żarówki, od kilku lat ich nie wymieniałem... Ale lepiej idźmy złodzieja łapać.

Ślad mordercy przepadł w okolicach portu, więc przyglądałem się okolicznym budynkom w nadziei, że zauważę coś podejrzanego. Nie myliłem się - z jednego okna wyleciała lodówka, która niedługo potem wesoło kołysała się wśród fal.
- Piękny ptak – rzekłem
- Daj spokój z ptakami, tyle komarów na tym zadupiu.
- Zawsze lepiej niż Tasmanii...
- Tanzanii!
- Tanzanii!
- Nigdy nie byłem dobry z geografii. Pamiętam jak pewna skwarną wiosnę roku tysiąc siedemset, nie osiemset, chociaż chyba jednak roku tysiąc dziewięćset...
- Nigdy nie byłem dobry z geografii. Pamiętam jak pewna skwarną wiosnę roku tysiąc siedemset, nie osiemset, chociaż chyba jednak roku tysiąc dziewięćset...
Linia 299: Linia 134:
- Ale tyle czasu kręcimy po tym zadupiu... Może lepiej pójdziemy na wschód? Tam musi być jakaś cywilizacja!
- Ale tyle czasu kręcimy po tym zadupiu... Może lepiej pójdziemy na wschód? Tam musi być jakaś cywilizacja!


Tere-fere
- Powiem Ci Watson, pewien sekret
- Zamieniam się w słuch
- O wielu szamańskich praktykach słyszałem, zamiany w zombie, węże i inne paskudztwa. Ale nigdy nie słyszałem, żeby zmysłem być.
- A ja potrafię
- To się przemieniaj jak Jezus na tym... Taborecie
- Taborze
- Polski tabor nie istnieje. Znaczy niby jest, ale praktycznie nikt go poza zajezdnią nie wydział...
- Miałeś opowiadać, nie narzekać na PKP!
- A, tak! - rzekłem, ubijając przelatującą komarzycę - A więc...
- Nie zaczyna się zdania od więc
- Od A zdanie zacząłem. Wracając, najpewniej zdziwisz się, gdy usłyszysz że pierwotnie chciałem być informatykiem.
- Dziwię się.
- Nawet do technikum poszedłem, do Łączności
- A, to jak w piosence o trzech braciach.
- Jakiej?
- A trzeci, co był głupi poszedł do Łączności...
- Nie znałem. A co do reszty...
- Ja nic nie wiszę!
- Nie o to chodzi. Wiesz, w szkole działy się różne rzeczy... ale o tym może później.

- Chcesz się rozerwać? - rzekł Watson, pokazując ciecz w słoiku
- Nie, dziękuję
- Ale kopie, weź spróbuj
- Za bardzo szanuję swoje kończyny, by stracić je od wybuchu nitrogliceryny
- To może coś na rozluźnienie?
- A, daj Pan.
Pół godziny później
- Kapitalny ten pawilonik...
- Po nim nic się nie chce, nawet żyć...
- A mi się jednego chce... - rzekłem, moja ręka od pępka powoli sunęła się w dół...
- Nawet o tym nie myśl!
- Ja nigdy nie myślę, zwłaszcza po pavulonie
- Napiłbym się wody, też chcesz?
- Nie dziękuję, piłem miesiąc temu. Zaraz... coś mi się wydaje, że chyba miałeś opowiadać o szkole...
- Łączność? Szkoła, jak szkoła, ale pozwoliła się oswoić z najbardziej wkurzającymi typami wykładowców. A poza tym... było chyba normalnie. Nie raz piliśmy, ciekawe potem zdjęcia wychodziły.
- Może głodne były? Albo ciekawskie, jak mówiłeś.
- Kto ich tam wie... Wracając, to z ich lektury wyszło, że najczęściej udawaliśmy zwierzęta, ja zwykle byłem myszą.
- Domową?
- Nie, komputerową.
- A dlaczego zostałeś farmaceutą?
- Szczerze? Sam nie wiem.
- Ale chyba coś wyniosłeś z tej szkoły?
- Kredę, ołówki, laptopy... O chyba właśnie sobie przypomniałem, dlaczego tym farmaceutą zostałem... ale o tym innym razem, teraz robota.
Gubimy Watsona - wracamy do domu i wtedy...

- A ja?
- A ty Watson, z boku stań i rączki przy sobie!
- To potwarz! - tu wskazał wymownym gestem na jeden ze śmietników, gdzie rzeczywiście był wizerunek pana premiera - Nic nie poradzę, że mi w oko wpadła.
- Zaraz, o czym mówisz?
- Nie widzisz śliwki pod okiem?
- Żadnych owoców w oczodołach niestety nie widzę. Czyżby to nowa kuglarska sztuczka za pomocą okradasz miejscowy warzywniak?
- Debilu, nie widzisz, że mam fioletową powiekę?
- A to trzeba było Watson mówić, że limo nabyłeś w trybie natychmiastowej dostawy za swoje. Cóż, Watson, Polska nie Afryka, tu się drzwi zamyka i nie obłapia kogo popadnie.
- Sama na mnie spadła, o z tamtego okna!
- Powinieneś się cieszyć, że jeszcze jakakolwiek kobieta leci na ciebie.
- Bardzo zabawne! – syknął oburzony

- A mamy jakieś inne wyjście?
- Jest, koło komendy. Ale nie pójdę tam, bo mam alergię na psy. Zwłaszcza owczarki niemieckie.


Zadzwoniła do mnie ciotka z Krosna:
Zadzwoniła do mnie ciotka z Krosna:
- W Krośnie siedzę
- W Krośnie siedzę
Linia 388: Linia 163:
- Ach, tak. Mogłaby ciotka tych błędów ortograficznych w wypowiedziach więcej nie robić, bo naprawdę ciotkę trudno zrozumieć. Nie wiem, czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
- Ach, tak. Mogłaby ciotka tych błędów ortograficznych w wypowiedziach więcej nie robić, bo naprawdę ciotkę trudno zrozumieć. Nie wiem, czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
- Placebo?
- Placebo?
- Tak, placebo. Widzę, że ciotka się szybko uczy. Tnoylko nie więcej niż 2 tabletki dziennie, najlepiej po posiłku. A i jeszcze takie małe coś...
- Tak, placebo. Widzę, że ciotka się szybko uczy. Tylko nie więcej niż 2 tabletki dziennie, najlepiej po posiłku.
Przyda się tam dać jakiś trop ku zakończeniu śledztwa. Rozmowa może być tego lub następnego dnia.
- Co?
- Gdyby ciotka została okradziona to gdzie szukałaby złodzieja
- Myślę, że pod latarnią. Tam zawsze najciemniej, czy jakoś tak.


Dzień kolejny – podsumowanie śledztwa.
Rozłączyłem się z ciotką i wiedziałem, co zrobię rano...
</poem>

=== Daj tri ===
<poem>
Rano zrobiłem śniadanie. (podwójne dno słowa jaja?)
Wyruszyłem na dwór, w nadziei że kontemplacja przyrody (czytaj: paru krzaków w betonowym lesie) pomoże mi w rozwiązaniu problemu. Było ciemno, lecz na szczęście okoliczne lampy zapewniały światło. Z wyjątkiem jednej...
Właśnie pod nią znajdowała się ciemna postać rozmawiająca z panią Kwiatkowską, po czym wręczająca jej ogromny wór APAP-u. Kogoś mi przypomniała, dlatego spytałem:
- Watson?
Lecz pierzchł, lecz niemądry wpadł prosto w zasadzkę - gdy wróciłem był już w aptece, na ręce miał pułapkę na myszy i spał smacznie wśród żelków z lignokainą.


Wyrok:
Wyrok:
- No, cóż chyba muszę uznać swoją winę. Tylko jest jeden problem...
No, cóż chyba muszę uznać swoją winę. Tylko jest jeden problem...
- Jaki?
Jaki?
- Obiecałem, że gnoja ukażę karą najgorszą z możliwych.
Obiecałem, że gnoja ukażę karą najgorszą z możliwych.
- Nadal możesz, kto Ci broni? Ty?
Nadal możesz, kto Ci broni? Ty?
- Tylko ja nigdy siebie nie karałem
Tylko ja nigdy siebie nie karałem
- A ja nawet mam pewien pomysł. Chodź za mną.
A ja nawet mam pewien pomysł. Chodź za mną.
Poszedłem za panią technik, aż stanęła i palcem wskazała na ścianę. Spojrzałem na nią - jej wyraz twarzy przypominał minę Gargamela polującego na smerfy. Czułem, czego chce dokonać i średnio mi się to podobało, dlatego powiedziałem jej:
Poszedłem za panią technik, aż stanęła i palcem wskazała na ścianę. Spojrzałem na nią - jej wyraz twarzy przypominał minę Gargamela polującego na smerfy. Czułem, czego chce dokonać i średnio mi się to podobało, dlatego powiedziałem jej:
- Jesteś pewna?
Jesteś pewna?
- Tak!
Tak!
- Gdy ostatnio z Watsonem bawiliście się tym barbarzyńskim ustrojstwem połamało wszystkie szyby, dwóch emerytów zmarło na zawał, nawet antyterroryści przyszli
Gdy ostatnio z Watsonem bawiliście się tym barbarzyńskim ustrojstwem połamało wszystkie szyby, dwóch emerytów zmarło na zawał, nawet antyterroryści przyszli
- Ale ile pieniędzy wpłynęło...
Ale ile pieniędzy wpłynęło...
- Zwłaszcza od tych emerytek z zachodniej granicy, co im podmuch wyrwał portfele, he he. Ale mimo wszystko...
Zwłaszcza od tych emerytek z zachodniej granicy, co im podmuch wyrwał portfele, he he. Ale mimo wszystko...
- Co?
Co?
- Nie mógł bym patrzeć na swoje oblicze w lustrze
Nie mógł bym patrzeć na swoje oblicze w lustrze
- Pewnie dlatego, że je rozbiłeś podczas ćpania APAP-u
Pewnie dlatego, że je rozbiłeś podczas ćpania APAP-u
- A poza tym się szef się wku{{cenzura2}}
A poza tym się szef się wku{{cenzura2}}
- Przecież ty jesteś własnym szefem, kretynie.
Przecież ty jesteś własnym szefem, kretynie.
- A tak, zapomniałem. Ale wiesz jakie to ryzyko?
A tak, zapomniałem. Ale wiesz jakie to ryzyko?
- Tak!
Tak!
Westchnąłem ciężko i przycisnąłem wielki czerwony guzior. Nabrałem powietrze i wykrzyczałem: Szanowni klienci, Pavulon 50% taniej! Promocja trwa tylko przez najbliższą godzinę!
Westchnąłem ciężko i przycisnąłem wielki czerwony guzior. Nabrałem powietrze i wykrzyczałem: Szanowni klienci, Pavulon 50% taniej! Promocja trwa tylko przez najbliższą godzinę!


Linia 447: Linia 211:
Wróciłem do kraju, może jakoś przetrwam ten rok. Lecz zanim wszedłem do domu zadałem sobie pytanie: Czy to całe śledztwo było tylko snem? Najwyraźniej tak – przecież nie byłbym tak głupi, żeby zjeść samemu połowę aptecznych zapasów i tego nie zauważyć. Prawda?
Wróciłem do kraju, może jakoś przetrwam ten rok. Lecz zanim wszedłem do domu zadałem sobie pytanie: Czy to całe śledztwo było tylko snem? Najwyraźniej tak – przecież nie byłbym tak głupi, żeby zjeść samemu połowę aptecznych zapasów i tego nie zauważyć. Prawda?
</poem>
</poem>

== Brudnopis komórkowy ==
Sceny różne

- Chcesz coś dodać?
- Cztery i osiem
- Dlaczego akurat te liczby?
- Nigdy nie umiałem ich dodać.
- A w odwrotną stronę umiesz?
- Osiem i cztery?
- Tak.
- No to dwanaście jest
- Dobrze wiedzieć. Wszystko pozostałe jak rozumiem jest jasne?
- Szczerze mówiąc... strasznie tu ciemno.
- Tak, przydałoby się tu wymienić żarówki, od kilku lat ich nie wymieniałem... Ale lepiej idźmy złodzieja łapać.

- A mamy jakieś inne wyjście?
- Jest, koło komendy. Ale nie pójdę tam, bo mam alergię na psy. Zwłaszcza owczarki niemieckie.

- Powiem Ci Watson, pewien sekret
- Zamieniam się w słuch
- O wielu szamańskich praktykach słyszałem, zamiany w zombie, węże i inne paskudztwa. Ale nigdy nie słyszałem, żeby zmysłem być.
- A ja potrafię
- To się przemieniaj jak Jezus na tym... Taborecie
- Taborze
- Polski tabor nie istnieje. Znaczy niby jest, ale praktycznie nikt go poza zajednią nie wydział...
- Miałeś opowiadać, nie narzekać na PKP!
- A, tak! - rzekłem, ubijając przelatującą komarzycę - A więc...
- Nie zaczyna się zdania od więc
- Od A zdanie zacząłem. Wracając, najpewniej zdziwisz się, gdy usłyszysz że pierwotnie chciałem być informatykiem.
- Dziwię się.
- Nawet do technikum poszedłem, do Łączności
- A, to jak w piosence o trzech braciach.
- Jakiej?
- A trzeci, co był głupi poszedł do Łączności...
- Nie znałem. A co do reszty...
- Ja nic nie wiszę!
- Nie o to chodzi. Wiesz, w szkole działy się różne rzeczy... ale o tym może później.

- Chcesz się rozerwać? - rzekł Watson, pokazując ciecz w słoiku
- Nie, dziękuję
- Ale kopie, weź spróbuj
- Za bardzo szanuję swoje kończyny, by stracić je od wybuchu nitrogliceryny
- To może coś na rozluźnienie?
- A, daj Pan.
Pół godziny później
- Kapitalny ten pawilonik...
- Po nim nic się nie chce, nawet żyć...
- A mi się jednego chce... - rzekłem, moja ręka od pępka powoli sunęła się w dół...
- Nawet o tym nie myśl!
- Ja nigdy nie myślę, zwłaszcza po pavulonie
- Napiłbym się wody, też chcesz?
- Nie dziękuję, piłem miesiąc temu. Zaraz... coś mi się wydaje, że chyba miałeś opowiadać o szkole...
- Łączność? Szkoła, jak szkoła, ale pozwoliła się oswoić z najbardziej wkurzającymi typami wykładowców. A poza tym... było chyba normalnie. Nie raz piliśmy, ciekawe potem zdjęcia wychodziły.
- Może głodne były? Albo ciekawskie, jak mówiłeś.
- Kto ich tam wie... Wracając, to z ich lektury wyszło, że najczęściej udawaliśmy zwierzęta, ja zwykle byłem myszą.
- Domową?
- Nie, komputerową.
- A dlaczego zostałeś farmeceutą?
- Szczerze? Sam nie wiem.
- Ale chyba coś wyniosłeś z tej szkoły?
- Kredę, ołówki, laptopy... O chyba właśnie sobie przypomniałem, dlaczego tym farmaceutą zostałem... ale o tym innym razem, teraz robota.

- Przesyłkę mam, chyba do Pana.
- A jak Pana godność?
- Nie mam godności
- Nie o to chodzi. Chcę wiedzieć kim Pan jest.
- Adam, Brzęczeszczyk Service
- To nie do mnie, panie Brzęczeszczyk. Sir Weis znajduje się w drugim wagonie.

- Mój brat, jest tym... jak mu tam... stand-uperem
- Straszne to... dlaczego nie może być po polsku, normalnie: powstaniec?
- A dlaczego nie wstawaniec? Tak chyba bardziej poprawnie.
- Bo teraz siedzi.
- A gdzie on jest? Nigdzie go nie widzę.
- Bo nie siedzi tutaj, tylko w więzieniu.

(Rozmawia mafiozy, więc raczy na przystanku widmo)
- Nie ma grizzly, Ivan.
- A co jest?
- Niedźwiedzie polarne
- A to nawet lepiej. Nie będzie go do oleju ciągnąć, cały wagon tego zamówiłem! Palmowego co prawda, ale zamknie się w kapsułki, napisze certyfikat cyrylicą i opylać potem madkom jako olej z wątroby rekina.
- Ivan, tylko go pilnuj, bo te polarne cholernie do wody ciągnie. Jednego do tej pory nie znalazłem! Rozpuścił się, czy co...

Wszedłem po cichu do wskazanego mieszkania, drzwi co dziwne były otwarte. Z drzwi nagle wyskoczył mężczyzna, przycisnąłem go do ściany i spytałem:
- Kto tu pociąga za sznurki?
- Służka Ekaterina, pranie rozwiesza.
- Chciałbym się dowiedź o Pana klatce.

Poprowadził mnie schodami aż do klatki schodowej. Na klatce schodowej stała klatka Schodowa, w środku niej stepująca wiewiórka.
- Ciekawe zwierzę, skąd Pan ją wziął?
- Zwyczajnie, ze sklepu - powiedział niezmiernie niewyraźnie
- Jakiego stepu?
- Zoologicznego
- Step Zoologiczny, ciekawe - rzekłem pod nosem - I rozumiem, że step nauczył tą wiewiórkę stepu? - powiedziałem już głośno
- Gdziesz można stepu nauczyć jak nie na stepie, wsakże to wiewiórka stepowa... Chwila, a czy miał Pan na myśli, step, czy stępowanie? To trochę różne rzeczy
- Stepowanie
- A to już inna sprawa. Przyczyną jest Pawłow
- Pawłow?
- Pawłow i jego odruch, nie słyszał Pan?
- Jaki ruch?
- Odruchy Pawłowa, zwane częściej warunkowymi - nazwane na cześć matki pochodzącej z wymarłego rodu Warunkowych. Ród pradawny, carowi wierny, lecz pod pewnymi warunkami. Car do śmierci warunków nie spełnił, więc Warunkow popełnił warunkowe samobójstwo, pozostali mężczyźni jako że Warunkowa już nie było, popełnili bezwarunkowe.
- Mógłby Pan powiedzieć o samym ruchu Pawłowa?
- Odruchu, jeśli już.
- A czymże się ruch od odruchu różni?
- Ruchy tworzą się świadomie, zaś odruchy nieświadomie
- Zatem jego ofiary są nieświadome
- Tak
- Przerażające. Jest jakiś sposób na ochronę przed tym odruchem?
- Teoretycznie można, ale spójrz Pan na tą wiewiórkę: zanim ona się oduczy stepować najpewniej zdechnie z głodu. Tak to silne.
- Straszna organizacja, ten odruch Pawłowa. Ale mimo wszystko spróbuję - rzekłem, stawiając krok do przodu
- Zdaje sobie Pan sprawę, w jak wielkie gówno Pan wchodzi?
- Nie sądzę
- Ja też sędzią nie jestem, ale jedno muszę stwierdzić: śmierdzi to strasznie
- Co?
- Lewy but.
Spojrzałem - rzeczywiście było tam gówno.

Do głowy zaczęły przychodzić kolejne wnioski. Szczególną uwagę zwrócił jeden, zacząłem powtarzać jego treść niczym mantrę.
- Ach, tak... kopia wniosku do Starszego podawacza kawy Dzielnicowego Urzędu Przyznawania Akredytacji o pozwolenie na poszerzenie terenu apteki. Tyle lat... i do tej pory nadal nawet wniosku nie rozpatrzyli - przeciągnąłem środkowym palcem po powiece, ocierając łzy wzruszenia.

Związałem nogi Watsona liną. Była to zwykła lina - żadna Karo-lina, pad-lina, czy nawet otu-lina. Ręce zaś przepasłem wężem - zwykłym, ogrodowym, na szczęście nie jadowitym, tylko syczącym i plującym wodą.

=== Nr2 ===
Pomysły i sceny

WikiCytaty Kabaret Tey, można sporo po przeróbkach wykorzystać przy braku pomysłów:
*– Znaczy za starym.
– Stary też tam wisi.
* A Ślązacy byli tak pewni siebie, w piórka obrośli, że aż im przez czapki powychodziły
* W naszej szkole nie można się było uczyć o węglu. Dyrektor się nazywał Brykiet.
* – Panie kierowniku…
– Co jest?
– Ja mam taki mały interes…
– To nie moja wina, nie?
Kabaret Potem to dopiero kopalnia

Watson biegł za zapachem na tyle szybko, że straciłem go całkowicie z oczu. Na szczęście wrócił się, lecz raczej nie do końca tym co chciałem:
- Watson, po kiego ch* ci tyle prezerwatyw
- Na swojego (ech)

- Znajomość dawki śmiertelnej bywa czasem zaskakująco przydatna.Teściowa, zrzędliwi emeryci, dociekliwe urzędasy... i wszelkie inne problemy po prostu znikają...

Kowalscy to rodzina z podgatunku dziwnych. Matka podpuszcza, dziadek popuszcza, babcia rozpuszcza (w końcu jest chemikiem), a córka się puszcza. Z takiej liny dla niezdecydowanych samobójców - zwanej... kurczę, jak to było? Chyba  gandzi... albo babci... może bandy... nie ważne. Mam czasem wrażenie, że większość z nich nie zeszła jeszcze z drzewa. W sumie nie takie głupie - mieszkają w domku na drzewie, a jedną tylko w aptece widzę - tą co się puszcza. Dziś (jak w każdy wtorek) przychodzi kupić niezbędnik każdego, co popuszcza. (czyli pieluchy). {popr}

Raczej do ew. powieści Watsona
Robił co Chciał. Lecz życie Chciała sprzykrzyło się obu. Dlatego doszło do zamiany ról i odtąd Mógł robić to co Chciał.

Moc żeńskich imion - np.:
* Ela/żbieta: kto stworzył elżbiety?
Stworzyciel
Kto Elżbiety do złego namawia?
Gorszyciela
Kto Elżbiety zbawi?
Zbawiciel
* Ania: Zostawanie, wydalanie, rozstrzelanie
* Ada: rolady, porady, kanonady (może być ogrodniczką z wielkimi melonami i dynią nie tylko do parady/albo lepiej - ...daje babom rady jak wyhodować sobie wielkie i jędrne melony, co na dynię dobrze robi. Nic niezwykłego - wszakże jest ogrodniczką. Podwójne dno słowa przesadzać)
* Kasia: fajny biust miała... (tak wiem, kiepsko)
* Ula: i ule, miód na ustach i dłoniach, pracowita jak Pszczółczaninka
* Basia: i wiewiórki, ładne rzęsy (na oczku, ale wodnym)

Moc imion w praktyce, czyli opowieść menela o nieudanych związkach damski-męskich:
- Baśka, to była dziewczyna ładna, ale i strasznie dziwna. Kiedyś nad stawkiem powiedziałem jej, że ma ładne rzęsy, a ona na to:
- Dziękuję, ale... Wcale nic nimi nie robiłam, nie nawoziłam, nie pryskałam, ot same tak się wyhodowały.
- Później zacząłem mówić do niej Basia, zamiast Baśka. A ona zaczęła się foszyć, ja ją spytałem o co chodzi, to ona mówi, że ją z wiewiórkami zdradzam!!

- Gdzie leży prawda? - powiedział student filozofii
- O, tu - powiedział menel, wskazując na gazetę leżącą pod fotelem
- Przecież to gówno prawda - rzekł, wertując strony napisane cyrylicą.
- Ale jednak... Prawda - rzekł menel

- Kto ma racje? - rzekł student filozofii
- Wojsko? - rzekł student budowlanki
- Jak to? Normalnie, żywnościowe. Nawet jedną mam, o tu - wskazał na kieszeń plecaka - od brata z wojska.

-... ach diablica... wiedziała jak budować napięcie
- Na pięcie? Przecież zgniotłaby potem wszystko w ziemię i nici z budowy. - powiedział oburzony student budownictwa

Przyda się scena z Nietzschem (Nietzsche-Znicze, niczego-Nietzschego). W razie czego studenta budowlanki można zamienić na drugiego filozofa, ew. fizyka.
Cc-white.svg Wszystko, co napiszesz na Nonsensopedii, zgadzasz się udostępnić na licencji cc-by-sa-3.0 i poddać moderacji.
NIE UŻYWAJ BEZ POZWOLENIA MATERIAŁÓW OBJĘTYCH PRAWEM AUTORSKIM!
Anuluj Pomoc w edycji (otwiera się w nowym oknie)

Szablon użyty w tym artykule: