Nonźródła:Pan X i Evangeliony: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
M (nazwa przeglądowa)
Linia 166: Linia 166:
Tymczasem X i De Aunchair lecieli Evangelionami na zachodni brzeg USA, gdzie mieli kolejne zadanie do wykonania. Nie słyszeli więc wiadomości prosto z Tokio, która mówiła o nagłym zniknięciu ponad kilku milionów ludzi na świecie, z których większość rozpłynęła się w płyn.
Tymczasem X i De Aunchair lecieli Evangelionami na zachodni brzeg USA, gdzie mieli kolejne zadanie do wykonania. Nie słyszeli więc wiadomości prosto z Tokio, która mówiła o nagłym zniknięciu ponad kilku milionów ludzi na świecie, z których większość rozpłynęła się w płyn.
{{book}}
{{book}}
[[Kategoria:Opowiadania o Panu X]]
[[Kategoria:Opowiadania o Panu X|{{PAGENAME}}]]

Wersja z 22:48, 16 maj 2011

Szablon:Pan X

W Himalajach było jak zawsze zimno i dziko. Tumany śniegu wiedzione przez wiatr, przemierzały kilometry białych pustkowi. Nie można uwierzyć, że ktokolwiek będzie szedł tymi terenami. Jednak dwójka wędrowców zdecydowała się na ten karkołomny wyczyn w ważnym celu. Mieli ogromny problem, który załatwić mógł cud, albo... rozmowa z buddyjskimi mnichami w himalajskim klasztorze. Tymi ludźmi byli De Aunchair i Moskoreusz. W grubych, czarnych płaszczach wydawali się małymi pchełkami na białej sierści Ziemi. Nagle jeden z nich zatrzymał się i bez słów wskazał towarzyszowi coś w oddali. Początkowo przez zamieć nic nie widzieli, lecz po chwili coś zamajaczyło. Ktoś szedł w ich kierunku, stawiając ostrożnie kroki w głębokim śniegu. Wędrowcy przyszykowali się do ataku, gdyż spodziewali się wszystkiego. Poza Yeti, którego zastrzelili kilkadziesiąt metrów wcześniej.

Jednak nadchodząca postać nie okazywała wrogich zamiarów. Wprost przeciwnie – zaczęła machać. Gdy zbliżyła się na odpowiednią odległość, Moskoreusz zakrzyknął;

– X! Ty żyjesz!
– Żyję i mam się dobrze! – odpowiedział przekrzykując ryk wiatru. – Jakoś dotarłem do klasztoru buddystów, gdzie otrzymałem schronienie i jadło, a gdy dowiedziałem się o śmigłowcu...
– Zaraz X... – zaczął De Aunchair – ty nie zaginąłeś czasami w Stanach Zjednoczonych w Nevadzie?

Obywatel spojrzał zaskoczony na Moskoreusza, na Aunchaira, potem znów na Moskoreusza i odkrzyknął;

– Aunchair! Czy ty zawsze musisz wszystko spieprzyć?!

W małej, nepalskiej wiosce, zdołali opowiedzieć X–owi o aktualnej sytuacji politycznej. Wspomnieli o ataku USA, powrocie masonerii oraz nowej organizacji zwanej Norweskim Nożem. Bohater zmartwił się na wieść o zakończeniu ich działalności, a więc przejściu do nielegalnego podziemia.

– Nie ma wątpliwości, że musimy przywrócić naszą dawną chwałę – powiedział X, akcentując słowa uderzeniami drewnianej łyżki o stół. – Organizacji od świata odciąć się nie da!
– Wiem, X – przytaknął Moskoreusz – dlatego centrala wpadła na pomysł znany pod kryptonimem Old World Order. Mamy za zadanie zlikwidować wszystkich przeciwników po kolei, gdyż oni między sobą również się nienawidzą.

Głos zabrał Francuz.

– Pierwsze zadanie polega na dotarciu do Japonii, gdzie powstaje projekt, który może nam pomóc...

+++

Gendou Ikari siedział przy biurku z załamanymi dłońmi i łokciami opartymi na biurku. Jego wzrok za przyciemnianymi okularami wędrował po wielkim robocie stojącym za szybą w wielkiej hali. Była to maszyna wielkości wieżowca, miała kształt humanoida, pokryta czerwoną farbą i posiadająca ogromny róg na czole. Ten siedzący mężczyzna miał powody, by się złościć. W ciągu trzech tygodni stracili trzech młodocianych pilotów i ich trzydzieści siedem klonów. Ikari był szefem tego tajnego projektu NERV, dlatego to na niego spadały gromy nadzorców – SEELE. Na szczęście byli to kompletni idioci, gdyż do SEELE mogli należeć jedynie ludzie o IQ poniżej osiemdziesięciu.

Gendou trochę irytował się tymi trzema dzieciakami, których zwerbował do zadania, z którym już z góry było wiadomo, że nie dadzą sobie rady i zginą. Były to nastolatki ze swoimi chorymi problemami, dlatego ucieszył się gdy eksperyment synchronizacji z robotami zakończył się fiaskiem, a więc całą trójka zginęła przez uszkodzenia mózgu. Lecz SEELE nalegało, by kontynuować projekt i z posiadanego materiału tworzyć dalej klony pilotów. Stary Ikari czasami przypominał sobie, że jednym z tych trzech wybrańców był jego syn – Shinji, ale nie znosił gówniarza, to specjalnie posłał go do robota. Gdy musiał tworzyć Shinjiego, bardzo się denerwował. Tak mu zostało. Po każdej śmierci pilotów należało wytworzyć klon i uczyć go od nowa. Wyobraźcie sobie wychowywanie nastolatka, który w pewnej chwili się resetuje. Jedyny sukces Gendou to przekazanie tej niewdzięcznej pracy Misato Katsuragi, będąca skrajną shintoistką, masochistką i tytanem pracy.

– Panie Gendou, myślę, że znaleźliśmy powód gwałtownych śmierci pilotów – przerwał mu rozmyślania jeden z naukowców.

Szef NERV nawet się nie poruszył, dlatego pracownik kontynuował.

– Uważamy, że problem leży w płynie wypełniającym Evangeliony – rzekł.

Evangelionami były właśnie te gigantyczne roboty.

– Co jest nie tak w kwasie siarkowym? – spytał spokojnie Gendou.
– Przede wszystkim ścina białko i powoduje natychmiastową śmierć – odpowiedział naukowym tonem pracownik. – Jeden z klonów Ayanami Rei zauważył niebezpieczeństwo i nie chciał wejść. Przez to Rei nam spadła kilkanaście metrów w dół i roztrzaskała się. Musieliśmy posyłać po nowego klona.
– Dobrze, wymieńcie płyn na ten drugi – odrzekł Ikari – ten co nie powoduje śmierci i pozwala oddychać.
– Jeszcze coś – dodał naukowiec przeglądając jakieś tabelki na papierach. – Należy wymienić parę części, bo Evangelion nagrzewa się wewnątrz do około stu stopni Celsjusza.
– Czy jeśli to zrobicie, to Evy wreszcie będą działać?
– Tak, panie Ikari – odpowiedział.

+++

Komnata główna SEELE. Wokół dużego, owalnego i kamiennego stołu stało trzynaście czarnych bloków o numerach od 01 do 13. Panowała ciemność. Wówczas numer pierwszy odezwał się;

– Dobra, dosyć tych zabaw, wychodzimy.

Z bloków zaczęli wychodzić Japończycy. Wszyscy zaczęli przekrzykiwać się i wariować. Ktoś chodził na rękach, inny tarzał po podłodze i śpiewał hymn. Dopiero piskliwy krzyk szefa SEELE przypomniał im o obowiązku podjęcia ważnych decyzji. Zasiedli przy stole.

– Panowie, lubię ciastka! – krzyknął władczym tonem.
– Czy nie mieliśmy rozmawiać o czymś innym? – zastanowił się inny.

On był jedynym nie–Japończykiem w tym zbiorowisku idiotów. Nazywał się Dan Brown.

– Chciałbym podjąć dyskusję o pochodzeniu Jezusa Chrystusa – dodał.
– Śmierć bogom! – zakrzyknął wąsaty jegomość skacząc na fotelu jak małpa.

Dowódca, który nosił na oczach różowe, plastikowe okulary, przewrócił oczami. Z ust pociekła mu ślina. Uderzył się lekko w tył głowy, znów zatoczył wzrokiem.

– Przypomniałem sobie! – przerwał kłótnię. – Dostałem wiadomość od Gendou Ikariego, że Evangeliony wreszcie będą działać!
– Ha! Będziemy mogli dostać we własne ręce Jezusa i dowiedzieć się o jego potomkach! – krzyczał Dan Brown.
– Nie, Brown – odrzekł dowódca – one są nam potrzebne do czegoś innego. Koniec narady, wracamy do pudeł!

Wszyscy posłusznie znów weszli do czarnych bloków.

+++

Shinji siedział sam w przyciemnionym pokoju i ciął się żyletką po nadgarstku. Ciepła, ciemna krew spływała po dłoni, skapując na dywan. Kiedy cięcia były dość głębokie, złapał się za pluszowego jeża i cicho zapłakał. Nagle usłyszał, jak ktoś energicznie rozsuwa shoji. Nim zdołał zauważyć niespodziewanego gościa, silne uderzenie w bok rzuciło go o ścianę. Potem nadeszły kolejne ciosy w twarz. Shinji cierpiał od obitej nerki, oraz zapewne pękniętej szczęki i podbitego oka. Kiedy napastnik przestał, zdołał zauważyć, że to rudowłosa dziewczyna.

– O... to ty Asuka... miło, że wpadłaś... – wyszeptał słabym głosem.

Wypluł kilka zębów. Soryu Asuka Langley prychnęła, po czym zaczęła biegać po mieszkaniu głośno krzycząc. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie zebrał bandaże, którymi zatamował krwawienie z żył. Gdzieś w pokoju słychać było brzęk tłuczonych naczyń. Shinji złapał okrwawioną maskotkę jeża. Asuka miała skrajny przypadek ADHD. Ponadto była Żydówką, pół–Niemką pół–Japonką, z obywatelstwem francuskim. Jednak tak samo jak Ikari, stanowiła pilota jednego z Evangelionów. Najgorsze w tej pracy były luki w pamięci, których Shinji naliczył się ponad dziesięć.

Nim kolejne łzy pociekły z oczu chłopaka, drzwi do mieszkania zostały wyrwane z zawiasów i do środka wparowało dwóch mężczyzn – X i De Aunchair. Francuz zdzielił w głowę szalejącą, rudą dziewczynę i doskoczył do młodego pilota. Natychmiast zabrał się za okładanie go kolbą pistoletu.

– Gadaj! Jak... się... dostać... do siedziby... NERV!
– Przestań, najpierw pokojowo! – krzyknął X.

Jakoś oddzielił wierzgającego Francuza od chłopca. Ten leżał skulony i krwawił z twarzy.

– Słuchaj, Shinji... – rzekł spokojnie X – musisz zaprowadzić nas do siedziby NERVu...

Ikari przełknął ślinę oraz parę zębów. Starał się również zapanować nad mdłościami, ale nie przynosiło to spodziewanych efektów.

– Odejdźcie ode mnie – wymamrotał. – Nic wam nie powiem. Dajcie mi spokój.

X szybko wstąpił na ścieżkę przetartą przez De Aunchaira. Złapał za głowę chłopca i uderzał nią o kant biurka. Wtedy do pokoju weszła kobieta w wieku około trzydziestu lat oraz długich, czarnych włosach.

– Jestem Misato Katsuragi – powiedziała beznamiętnym głosem, a potem zapytała. – Co macie do tego dzieciaka?

X odjął pokrwawione dłonie od delikwenta.

– Usiłowaliśmy zdobyć od niego parę informacji – rzekł De Aunchair, który był wstrząśnięty tym sposobem przesłuchiwania.
– Coooo?! – warknęła Misato i spojrzała na Shinji'ego. – Ile razy powtarzałam, abyś współpracował z innymi, szczególnie gdy proszą? ILE??!!!

Złapała za lampkę nocną. Ikari, który właśnie trzymał się za posiekane czoło, zauważył Misato i zaczął płakać zasłaniając dłońmi.

– Nie!!! Pani Misato! Błagam, nie!!! – krzyczał.

Jednak panna Katsuragi nie słuchała. Zaczęła okładać lampą po głowie biednego chłopaka, głośno przy tym sapiąc. Wkrótce słychać było chrzęst gruchotanej czaszki, a na lampce oprócz krwi pojawiły się także ślady mózgu. Wreszcie przestała. Shinji leżał bez ducha w plamie płynów ustrojowych, z dziurą w głowie i wypadłymi gałkami ocznymi. Misato oddychała głośno. Gdy ujrzała swe dzieło, wstała, otrzepała kolana i wyszła mówiąc;

– Idę się ukarać za zabicie innego.

X stał przerażony, a Francuz był wczepiony w jego garnitur zbielałymi palcami.

– Cóż... Musimy wyciągnąć informacje od innych pilotów – stwierdził X.

Podeszli do Asuki. Leżała pod kredensem nieprzytomna. De Aunchair wyciągnął z kieszeni fiolkę z solami trzeźwiącymi. Gdy tylko podstawił je pod nos dziewczyny, ta wstała na nogi. Spojrzała na dwójkę mężczyzn, usłyszała krzyki Misato dochodzące zza ściany, a wreszcie ujrzała zwłoki Ikariego w plamie krwi. Nic dziwnego, że z jej gardła wyszedł przeciągły okrzyk, który trwał dotąd, aż wybiegła z mieszkania i przeskoczyła barierkę nad schodami. Potem X usłyszał tylko plaśnięcie. Westchnął bardzo zmęczony, a potem dał Aunchairowi znak by wyjść.

+++

X szedł za japońską pielęgniarką w tokijskim zakładzie psychiatrycznym. Miał mieszane uczucia. W budynku panowała ponura atmosfera, która może konkurować wyłącznie z amerykańską kostnicą. Pracownica zaprowadziła go przed drzwi do jednej z sal. Otworzyła je, a następnie wpuściła X–a, sama stojąc na uboczu, by nie podsłuchiwać. Obywatel wszedł do środka i ujrzał Rei Ayanami – błękitnowłosą, bladą Japonkę. Siedziała na własnych wymiocinach, przy okazji rysując po nich palcem, co tworzyło przeróżne wzory. Trudno było uwierzyć, że to trzeci pilot Evangelionów. Coś mamrotała, więc bohater zbliżył ucho do jej zbielałych warg. Jednak szybko usłyszał, że jedynie nuci jakąś melodię. Stanął nad nią i westchnął.

– Nie jesteś dość rozmowna, co? – spytał.

Nie odpowiedziała. Wciąż bawiła się własnymi wymiocinami, zjadając co większe kawałki. X cofnął się do korytarza.

– Co z nią jest? – zapytał się pielęgniarki.
– Nie wiemy – odpowiedziała ze szczerością – mnóstwo chorób psychicznych nałożyło się na nią, dlatego teraz jest katatoniczką. Podejrzewamy, że jest to efekt badań czy eksperymentów.
– Czyli nic z niej nie wyciągnę?
– Nic.

X sam zamknął drzwi. Słyszał jedynie tą piosenkę, teraz zagłuszaną przez obite wejście.

+++

Wraz z De Aunchairem postanowili odwiedzić jeszcze jedną osobę, która może wprowadzić ich do NERV. Mieszkanie w którym mieszkała Akagi Ritsuko, naukowiec związany z organizacją, mieściło się w jednym ze schludniejszych bloków. Po zapukaniu w drzwi, otworzyła im blondynka w średnim wieku.

– Kim jesteście? – spytała przez lekko uchylone drzwi.
– Przybyliśmy zadać kilka pytań – odrzekł X.

Drzwi zamknęły się, lecz po chwili otworzyły, a Ritsuko zaprosiła ich do środka. W mieszkaniu kręciło się mnóstwo kotów, które miauczały i obserwowały nowych przybyszy. Pani naukowiec odpychała je nogą. Zaprowadziła X–a i De Aunchaira do pokoiku, gdzie usadowili się przy małym stole. Po chwili wróciła z kawą w filiżankach.

– A więc w czym tkwi problem? – zapytała.
– Musimy poznać sposób dojścia do organizacji NERV – odpowiedział X.

Ritsuko milczała, choć jej usta zadrżały. Ścisnęła dłonie na kolanach i odrzekła;

– Oni... oni... ci dranie! – wysapała. – Wyrzucili mnie, bo wiedziałam zbyt dużo! Ale ja wiem lepiej... Trzy superkomputery NERVu zaprogramowałam, by w odpowiednim momencie rozpoczęły komunistyczną rewolucję! Nikt nas nie powstrzyma!

Wstała i wyciągnęła z szafki pistolet maszynowy. X oraz De Aunchair padli plackiem na podłogę. Ritsuko krzyczała i strzelała serią w stronę kotów. Zwierzęta padały jak muchy, a ich właścicielka śmiała się jak opętana. Wtedy za oknem pojawił się śmigłowiec. Szyby wypadły, a w futrynie pojawił się żołnierz na linie, który podawał rękę w stronę Obywatela.

– Chodźcie z nami, jeśli chcecie przeżyć! – przekrzykiwał huk śmigieł.

Skorzystali z oferty. Zostawili za sobą odgłosy strzałów i panicznego miauczenia.

+++

Gendou Ikari siedział za biurkiem, z dłońmi założonymi przed twarzą. Przed nim stał X, a De Aunchair czekał na korytarzu. Dowódca NERV milczał wciąż, wpatrując się w Obywatela.

– Szukaliśmy takiego jak ty od dawna – powiedział w końcu. – Będziesz naszym kolejnym pilotem.
– Tak, ale to będzie kosztować, panie Ikari – odrzekł X. – Swoją drogą, pana syn został zabity przez Misato.
– Zdarza się – rzekł tym samym, beznamiętnym głosem Gendou.– Jeśli chodzi o zapłatę, to oferujemy panu Evangeliona na własny użytek po zakończeniu misji.

Do środka wpadł De Aunchair, który zapewne podsłuchiwał za drzwiami i pociągnął X–a za kołnierz na korytarz.

– A jeśli blefuje? – spytał.
– Olać to – odrzekł spokojnie X. – Wtedy wypróbuję na nim parę zabawek.

Wrócił do pana Ikariego, który wciąż siedział w tej samej pozie.

– I co ustaliłeś? – spytał.
– Wchodzę w to.

Evangelion był duży. X stał w ciasnym kombinezonie na platformie prowadzącej do Entry Plugu, czyli swoistego centrum dowodzenia robotem. Obywatel trochę obawiał się przed wejściem do środka.

– Z czego jest zrobiony ten robot? – spytał naukowca, który asystował przy Panu X.
– Nie wiem – odpowiedział – ale jest zajebisty, nie?
– No... – przytaknął w odpowiedzi X.

Pan X wszedł do pojemnika przypominającego tubę i zasiadł w fotelu. Nim klapa została zamknięta, znów ujrzał twarz azjatyckiego asystenta.

– Przed całą próbą – zaczął niezręcznie – chcemy pobrać od pana próbkę krwi.
– A po co wam moja krew? – spytał X.
– Och, do niczego! – zaśmiał się niezręcznie naukowiec. – Po prostu tak na wszelki wypadek.
– Nic nie dam! – krzyknął bohater i zamknął klapę.

Spodziewał się, że zaraz go wyciągną i dadzą w pysk. Nic takiego się nie stało. Wprost przeciwnie – Entry Plug został wprowadzony do środka czerwonego Evangeliona. Po chwili ciemności, wypełnił się dziwnym płynem o smaku krwi, w którym można było oddychać. Gdy włączyły się wewnętrzne światła, X spojrzał na całą halę z perspektywy tego mecha. Jednak obraz zniknął, gdy nagle został wyrzucony wprost w górę, za pomocą ogromnej windy. Na powierzchni Tokio, znalazł się między budynkami.

– Teraz zlokalizuj przeciwnika i zlikwiduj go – powiedział głos z centrum dowodzenia.
– Zaraz... jakiego przeciwnika? – poruszył się X. – Właściwie to z kim mam walczyć?

Zapadła niezręczna cisza po drugiej stronie. Dziesięć minut później Obywatel był na tyle zirytowany, że podszedł do jednego z budynków, a następnie włączył przycisk ewakuacji. Entry Plug wysunął się, klapa otworzyła i X wyskoczył na dach wieżowca.

+++

Komnata główna SEELE. Trzynastu idiotów siedziało przy stole naradzając się. Głos zabrał szef, który wciąż nosił różowe okulary.

– Panowie, nowy pilot poruszył ważną kwestię. Z kim walczymy? Musimy znaleźć cel, bo inaczej okaże się, że poświęciliśmy tryliardy jenów i dziesiątki żyć na kompletną mrzonkę.
– Ja wiem! – podskoczył Dan Brown. – Walczymy z Illuminatami i Opus Dei...

Szef SEELE wyciągnął pistolet i bez słowa zastrzelił Dana Browna. Pisarz padł martwy pod stół. Z jego bloku wyszedł kolejny mężczyzna – tym razem Tom Clancy.

– Ale przecież raport Marduka wyraźnie mówi o przeciwnikach – mówił jeden z działaczy podając zwój szefowi. – W końcu na nim opieramy badania i wszystko.

Jedynka przeczytał raport i poczerwieniał ze złości.

– Masz mnie za idiotę?!! – krzyczał. – To zwykła karta dań z podrzędnej, egipskiej restauracji, specjalnie stylizowana na stary zwój! Co my teraz powiemy tym z NERVu?!

+++

X stał na dachu tego budynku i wpatrywał się w tokijską ulicę. Wtem usłyszał obok siebie młodzieńczy głos.

– Już się poddajesz, X? – spytał.

Na murku siedział chłopak może piętnastoletni, o jasnych włosach, bystrym spojrzeniu i łagodnej twarzy.

– Jestem Kaworu Nagisa – powiedział. – Nie wiesz z kim walczyć? A ja ci powiem coś, wedle mojego doświadczenia. Największy wróg czai się w tobie. Czy nie sądzisz, że to demony przeszłości usiłujące zdobyć twoje serce?

Nagle znaleźli się w olbrzymiej sali. Platforma, na której stali, pływała w płynie podobnym do tego z Evangeliona. Jednak najbardziej rzucała się w oczy istota pośrodku. Był to miś zrobiony ze słomy, z wypadniętym oczkiem. Przybity był do prowizorycznego krzyża dziwnymi włóczniami.

– Oto Lilith, matka wszystkich ludzi – rzekł Nagisa. – Musimy ją chronić, bo inaczej dojdzie do upadku świata jakiego znamy. Czy jesteś w stanie pokonać sam siebie X? Pokonać sam siebie i stawić czoła największemu wyzwaniu, jakie może ci zostać postawione?

Znów byli na dachu. X wpatrywał się w Kaworu z pełnym niezrozumieniem. Chłopak początkowo trzymał swój mądry wyraz twarzy, ale wreszcie ściągnął brwi i ze złością rzucił;

– No dobrze, jestem nekrofilem! Jesteś już zadowolony?

Wstał i zaczął chodzić po dachu. Mówił ciągle;

– Zawsze chciałem powiedzieć coś mądrego, ale ludzie ciągle wytykają mnie palcami i mówią; nekrofil to, nekrofil tamto! Rzygać mi się tym chce! Ja też mam uczucia! Też mam pewne filozoficzne rzeczy do powiedzenia i misję do wykonania! Co z tego, że lubię zimną laskę zamiast ciepłej...

X wyciągnął telefon komórkowy i zadzwonił do De Aunchaira.

– Słuchaj, zabieraj drugiego Evangeliona i spadamy z tego Świrlandu – powiedział.
– Ale... te Evangeliony są podłączone do zasilania za pomocą takiego kabla, a bez niego działają na akumulator. Gdy się wyczerpie...
– Spokojnie, mam baterie, które do Stanów Zjednoczonych wystarczą...

+++

Komnata główna SEELE. Wszyscy siedzieli ponuro przy stole. Znów zaczął dowódca swoim ponurym głosem.

– Niestety niejaka Akagi Ritsuko włamała się do sali sterującej klonami i właśnie ją niszczy.
– To oznacza, że zginą wszystkie klony – powiedział dwójka. – Ale zawsze możemy mieć innych pilotów.
– To trudniejsze niż się wydaje – odrzekł szef. – Wszyscy jesteśmy klonami. My i ci z NERVu.
– Jak to możliwe?! – wykrzyknął siódemka. – Czy my też byliśmy pilotami?
– Tak – odpowiedział jedynka. – Wszyscy byliśmy testowani jako piloci, chociaż nie ukrywam, że często była to przykrywka do uzyskiwania materiałów ludzkich do testowania broni chemicznej i biologicznej. Tak czy owak, dziękuję wszystkim za współpracę.

Nastąpiło plaśnięcie i wszyscy zaczęli rozpadać się na płyn. Zaprotestował trzynastka.

– Zaraz, ja tutaj dla żartów podszyłem się pod pracownika SEELE... – zaczął, ale i on przeobraził się w płyn.

Tymczasem X i De Aunchair lecieli Evangelionami na zachodni brzeg USA, gdzie mieli kolejne zadanie do wykonania. Nie słyszeli więc wiadomości prosto z Tokio, która mówiła o nagłym zniknięciu ponad kilku milionów ludzi na świecie, z których większość rozpłynęła się w płyn.

Ślizgać się po kartach jak po tafli wody...
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
Z archiwum Nonksiążek,
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów: