Nonźródła:Donosiciel Pat: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 1039: | Linia 1039: | ||
Ged przez kilka godzin się nie odzywał do Pata, ale mu przeszło. Mara po powrocie nic nie zauważyła, Tak zakończył się ten ciężki dzień w Warszawie. |
Ged przez kilka godzin się nie odzywał do Pata, ale mu przeszło. Mara po powrocie nic nie zauważyła, Tak zakończył się ten ciężki dzień w Warszawie. |
||
==Dzień 9. Zaskoczenie== |
==Dzień 9. Zaskoczenie== |
||
Wersja z 14:09, 3 cze 2021
Historia życia pewnego listonosza w pewnej małej wiosce gdzieś na zadupiu Anglii.
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!
Z torbą pełną łupów,
Pat ze sklepu pryśnie,
Swym pocztowym wozem spieprza w dal.
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!
Ważną paczkę zgubił,
Bo się wódą upił,
Dupa, nie listonosz jest nasz Pat!
Pełen jest marychy jego wóz,
Więc przyjaciół ma
Pat jak mało który;
Może, może właśnie dziś
Spotkasz go
znów
Ćpuna u swych drzwi!
Pat i kot, kot i Pat,
Pat i kot – kumple z paki od lat!
Dzień 1. Pat i tajemniczy list
Wstęp: Był słoneczny, cieplutki, senny poranek. Jak zawsze. W tej wsi nigdy nie pada deszcz, ale to mniejsza. Wioska Warszawa budziła się do życia, a do pracy przybył Pat. To jego pierwszy dzień tutaj, po tym, jak dostał dyscyplinarne przeniesienie na ten koniec cywilizacji. Na poczcie we Wrexham zgubił świąteczne kalesony ze świątecznej przesyłki naczelnika poczty, a ten w afekcie zemścił się na Pacie...
Akt pierwszy: Pat jedzie swoim czerwonym od rdzy autem. Obok niego siedzi zapchlony kot (a może kotka?) Jess.
Pat: Hehe, no to co, Jess, dziś znowu do roboty!
Jess: Miaaau!
Pat: Tak, wiem, nie możesz się pewnie doczekać, kiedy zaczniesz wykradać komiksy z przesyłek dla dróżnika lotniska wojskowego, co?
Jess: Haaau! Hau!
Pat: O cholera, te klimaty chyba ci nie służą. W kuwecie dziś nie byłeś!
Jess: Miaaau, spieraaaj, nic ci do tegooo.
Akt drugi: Poczta. Pat wchodzi do urzędu pocztowego.
Pat: Siemanko, czym dzisiaj dilujemy?
Pani Rumpelpumpel: Ach, to ty, Pat. Przestraszyłeś mnie.
Pat: A co, jakieś zajęcie ważne pani miała?
Pani Rumpelpumpel: Nie, nic, modliłam się, abyś jednak nie przyjechał.
Pat: Cooo kurde?! Grozisz mi?! Chodź na solo, no!
Pani Rumpelpumpel: No już, już, spokój. Masz dziś do rozwiezienia 159 listów i jedną dużą paczkę dla pastora.
Pat próbuje podnieść paczkę, ale okazuje się zbyt ciężka.
Pat: Co ten pastor, na plebanii zamierza stal wykuwać?
Pani Rumpelpumpel: Jego się spytaj, ja jestem bardzo zajęta, proszę przyjść jutro.
Pat: Może chociaż mała pomoc, co?
Pani Rumpelpumpel: Przykro mi, ale mam przerwę. Zwróć się o pomoc na piśmie i nadeślij je mnie w godzinach urzędowych.
Pat: Pieprzony wyzysk i kapitalizm! Mogłem zostać w Walii! Chodź, Jess, załadujemy toto do bryki.
Jess wykazuje się pudziaństwem i bez problemu załadowuje paczkę. Pat bierze listy i z piskiem opon odjeżdża.
Akt trzeci: Pat przyjeżdża do do Geda Tlena, wioskowego majsterklepki i Diodaka.
Pat: Joł, jestem Pat i od dziś ja tutaj diluję listami.
Ged: Eee...
Pat: O, widzę, że jesteśmy ze wsi i nie rozumiemy miejskiego słownictwa! Ja tu teraz jestem listonoszem!
Ged: Ach! Dzień dobry. Ja jestem Ged Tlen, bardzo mi miło.
Pat: No, to kiedy się umawiamy na flaszkę?
Ged: Niestety, ja nie mogę pić. Ostatnio po piwie eksplodowała mi głowa.
Pat: O rety! Ale czad! I co, zszywali?
Ged: Nie, ja musiałem sam sobie przyspawać.
Pat: A, więc dlatego teraz masz taki krzywy ryj.
Ged: Co proszę?
Pat: My tu sobie pierdu pierdu, a ja mam list dla ciebie. Masz.
Ged otwiera list, w środku znajduje tylko białe nie wiadomo co.
Ged: O cholera.
Pat: Co jest?
Ged: Tu jest tylko jakieś coś białawe!
Pat: O kurczę, to mi nie wygląda na moją kokainę. Nie wciągam w aucie, no, chyba że Jess...
Ged: Nie, ja o tym słyszałem w Teleexpresie, to wąglik jest!
Pat: No i? Nieraz widziałem zombie. Zwłaszcza po kokainie.
Ged oddaje Patowi nieszczęsny list.
Ged: To weź to ode mnie, skoro się na tym tak znasz!
Ged Tlen ucieka do domu. Pat zostaje sam, wzrusza ramionami, klnie pod nosem o niepełnej wypłacie i idzie do samochodu, by rozwozić inne zarazki listy.
Akt czwarty: Pat przyjeżdża pod lokalną świątynię z paczką dla rachitycznego pastora Chipsa.
Pat: Dzieńdoberek, pastorku! Mam...
Pastor: Chwila moment, rozmawiasz z osobą duchowną, poza tym wielokrotnie starszą od ciebie.
Pat: No i co z tego? Grozisz mi?! To ja tu żyły wypruwam, aby dostarczyć tę cholernię ciężką paczkę...
Pastor: No nareszcie! Dzięki, czekam na tę paczkę już kilka tygodni!
Pat: No, hehe, pochwała! Jess, wnieś ten karton na plebanię.
Jess wnosi paczkę na plebanię, która jest z tyłu dużej świątyni, w dodatku na pierwsze piętro po krętych schodach. Pat i pastor Chips chwilę jeszcze rozmawiają.
Pat: A tak w ogóle, pastorze, to co jest w tej paczce? Cegły na budowę dzwonnicy czy co?
Pastor: Nie, to tylko czteroletnia prenumerata Your weekendu.
Pat: No kurczę, ale przecież nie prościej iść do kiosku z prasą?
Pastor: No tak, ale księdzu nie wypada...
Pat: Przecież pastor jest pastorem, a nie księciem... księżem... księżycem... księgarnią... księdzem!
Pastor: No i co z tego? Grozisz mi, szczylu?!
Pat: Nie! Aaaaa! Jess, chodź, jedziemy z tego siedliska przemocy!
Pastor: Apage na drogę!
Akt piąty: Pat przyjeżdża do Goofy'ego Lays'a, nauczyciela bez matury i miejscowego frustrata.
Pat: Hejooo, ja jestem Pat. Ja od dziś rozwożę tu towar listownie!
Goofy: Och, poczta! Nareszcie! Czy to nagroda pieniężna za wycinankę z gazetki?
Pat: Eee... Niestety, mam ze sobą wezwanie do sądu.
Goofy: Co takiego? Ale ja nic...
Pat: No, pan to nie wiem, to wezwanie do sądu jest dla pańskiego syna.
Goofy: Do Harleya? A za co?
Pat: O ile mnie wzrok nie myli, a lubi, to za uprawianie seksu w miejscu publicznym. Ło kurczę, w tej wsi to kodeks karny jak w jakiejś Jordanii...
Goofy: Har-ley! Do mnie, natychmiast, ty niewyżyty jeden ty!
Przybiega Harley.
Harley: Co się stało?
Goofy: A wezwanie do sądu masz! Za seks w miejscu publicznym!!!
Harley: Tatooo... Buehe! (zaczyna płakać)
Goofy: Ty nie becz, tylko gadaj, jak ona miała na imię!
Harley: Marcin... On!
Goofy: Cooo?! Kua mać! Wołaj go, ale już!!!
Harley: Marcin, chodź! Maaarcin!
Marcin: Hau! Hau!
Goofy: Cooo?! Osz ty kurde, z psem?! (maksymalny poziom furii)
Harley: No tato, to było tak nagle, ja się pochyliłem po monetę, a Marcin tak nagle zaszedł od tyłu i... chlip...
Goofy: Cooo?! To ja se żyły w tej diabelskiej szkole wypruwam, abyś miał co żryć, a ty mi takie numery stroisz! Do domu!
Pat zostawia wezwanie na wycieraczce i oddala się.
Akt szósty: Pat już rozwiózł niemal wszystkie listy, pozostało mu tylko dostarczenie przesyłki do doktor Giwerason, rozwiązłej, ale utalentowanej lekarki.
Pat: No Jess, jeszcze tylko ta głupia koperta i fajrant, do domu!
dr Giwerason: Następny! Yyy... Otwarte!
Pat: Elo, ja mam tu tylko taki mały liścik. Ja tu jestem od dziś listonoszem, bleh.
Pat dostrzega, że w gabinecie siedzi Ged Tlen.
dr Giwerason: O, dzięki. E... Nie, nie dzięki. To ponaglenie z biblioteki, wciąż nie oddałam jednej takiej książki Tuwima.
Pat: Przy okazji, mam jeszcze jakiś badziewny list do Geda. Ten zgred nie przyjął, ja nie chcę mieć zaniżonej wypłaty przez niego!
dr Giwerason: Dobra, właź, tylko szybko, bo ja też chcę iść na fajrant.
Pat: Ged, skurczybyku! Nie ukryjesz się, ja ci wcisnę ten list!
Ged: Nie, Pat! Stój! Przecież to wąglik!
Pat: Jaki wąglik, co my, w USA mieszkamy?
Ged (zasłaniając się krzesłem): Mówię ci, to wąglik! Zaraz... Pani doktor! Pani zbada tę przesyłkę, przecież pani się zna!
dr Giwerason: Eee... No dobra, dawaj ten list.
Doktor Giwerason ogląda przesyłkę, której już nie ma, bo wsiąkła w kopertę.
Ged: O nie! Rozprzestrzenia się! Na ziemię!
dr Giwerason: E... Ja myślę, że to była... sperma.
Pani doktor liże list.
dr Giwerason: Tak, to było nasienie. Wykazano laboratoryjnie.
Pat: Dobra, pani jak pani, ale po co ktoś miałby Gedowi przysyłać spermę pocztą?
Ged: No co się tak na mnie patrzycie?
Pat: No nie wiem, ale w poprzednim akcie miałem już takiego delikwenta. Niemniej, odbiór pokwitowany, nikt mi nie zarzuci, że nie dostarczyłem.
dr Giwerason: Zaraz, a mnie za nadgodziny i testy z narażeniem życia kto zapłaci?
Pat Ged! To on dostał list, to on jest odbiorca! Przecież nie pracujemy w czynie społecznym, nie?
Pat wychodzi i jedzie zardzewiałym autkiem do domu. Tam pewnie żona przygotowała jakiś obiadek, albo inną niespodziankę. Chociaż, za wypłatę Pata to można najwyżej kajzerkę kupić. Warszawa kładzie się spać, minął dzień pierwszy.
Dzień 2. Pat i długi bat
Akt pierwszy: Słoneczny, piękny, wesoły poranek. W Warszawie nigdy nie pada deszcz. No, chyba że śnieg zimą. Ale nigdy tu nie ma zimy. Za chwilę Pat musi jechać do roboty, ale ten leń wciąż śpi. Jego żona, cierpliwa i dobroduszna Mara próbuje go obudzić.
Mara: Wstawaj, Pat, czas do pracy.
Pat: Hhhrrromphh!
Mara: Wstawajże, do roboty trzeba iść!
Pat: Hroromphh...
Mara: Wstawaj, kurde, darmowa wódka!
Pat: Co? Gdzie? Milicja!!!
Mara: No, nareszcie. Ubieraj się i wypad do roboty.
Pat: E... E... A gdzie śniadanko?
Mara: Było, ale syn ci ukradł. Weź jakieś drobne, może coś u kogoś odkupisz po drodze.
Pat (ziewając): E tam, zabiorę z jakiegoś listu jakąś część renty i zjem porządny posiłek, a nie jak tutaj, terror i kapitalizm w jednym!
Po chwili
Pat: No, chodź Jess, odwalimy dziś dniówkę, to może sobie jakieś piwko strzelimy.
Jess: Mjaaa chcę Lechaa.
Pat: A czemu?
Jess: Lech przyjaciel kotóóów.
Akt drugi: Pat przyjeżdża do urzędu pocztowego spóźniony o 14 minut i 77 sekund, czyli 15 minut i 17 sekund.
Pat: Osz kurde, przepraszam bardzo za spóźnienie, ale w tej wsi korki jak na Paradzie Równości...
Pani Rumpelpumpel: Co ty mówisz? Jakie spóźnienie? Jesteś przed czasem!
Pat spojrzał na zegar urzędowy. Spóźniał się o 16 minut.
Pat: Co... Ja... A tak, tak! Bełkocę farmazony jak jakiś bęcwał.
Pani Rumpelpumpel: Dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś był na głodzie.
Pat: No bo jestem na głodzie!
Pani Rumpelpumpel (ucieszona): Listonosz nie może być narkomanem! Już piszę twoje wypowiedzenie!
Pat: Nie, ja głodny jestem. Żona nie dała mi śniadania, bo mój synek, wesz jedna, mi je ukradł.
Pani Rumpelpumpel: Co proszę?
Pat: A, nic. Co dziś rozwozimy?
Pani Rumpelpumpel: Dziś masz 194,3 listu i taką jakąś podłużną paczkę.
Pat: O, lekka. Co w niej jest?
Pani Rumpelpumpel: Bat. Ups...
Pat: Podejrzała pani? Otworzyła pani przesyłkę?
Pani Rumpelpumpel: No... Ja...
Pat: A nie, na spodzie jest narysowany bat. A ja już panią podejrzewałem... Cóż, listonosz też może się mylić. A może nie może... A może może, bo niemoc nie może móc... Do widzenia!
Akt trzeci: popołudnie, Pat rozwiózł już dużo listów. Nagle trafia na plac zabaw, gdzie widzi bawiące się dzieci.
Pat: Joł, małe narkomany!
Dzieci: Dzień-do-bry, pa-nie lis-to-no-szu!
Pat: Hm, jak ładnie się bawicie. W co takiego?
BillGejts Samsung (syn jednych takich rolników): W sznurek. Jeden kręci sznurem w kółko, a kto pierwszy dostanie, ten przegrywa. Wtedy my, zwycięzcy go kopiemy.
Pat: Ale ta zabawa demoralizuje i sprawia ból! Hm, więc to bardzo fajna zabawa! Przyłączyłbym się, ale mam robotę.
Akurat przechodzi skromna Doda Samsung, matka BillGejtsa.
Doda: Witaj, Pat!
Pat: No hej, oszczędź mi roboty! Chodź, to ci dam list adresowany do ciebie.
Doda: O, dzięki! A nie, nie dzięki. To rachunek za prąd. Wczoraj dostałam taki sam.
Pat: Proszę pani, to jest byle kreskówka. Coś muszę rozwozić po takiej dziurze.
Doda: No cóż, do widzenia. Będzie przynajmniej na opał. A nie, tu nigdy nie jest zimno... To będzie to podcierania się.
Doda odchodzi. Pat dostrzega Harleya Lays'a.
Pat: O, cześć Harley. To nie masz aresztu pokojowego?
Harley: Mam, ale ojciec jest w robocie. Zrobiłem podkop pod łóżkiem.
Pat: Sprytny dzieciak! Chcesz cukierka?
Harley: No pewnie!
Pat rzuca cukierkiem, Harley łapie go, ale jednocześnie obrywa sznurkiem. Przegrywa... Pat szybko czmycha do auta i odjeżdża.
Akt czwarty: Pat zatrzymuje się na odludnym polu.
Pat: Kurde, po co tu komuś bat? Muszę sobie go zobaczyć. O, tu jest.
Pat wychodzi z auta. Otwiera paczkę.
Pat: Ech, bat, bat. Taki bat to mają... cyrkowcy, treserzy lwów! A ja zawsze chciałem być treserem lwów!
Pat uderza kilka razy batem w próżnię.
Pat: Raz! Dwa! Trzy! Osiem! Yyy... co jest po osiem? A tak, dwa i pół! Kurczę, taki bat, marzyłem o takim. Treser lwów... Wielkich kotów... Kotów?!
Pat się obraca w stronę siedzącego pod drzewkiem Jessa.
Pat: Tak, kotów! Jess, mój lewku... Wara!
Pat bierze zamach, ale bat zaplątuje się w gałęziach. Próbuje go odplątać, ale bat się urywa w połowie i ma na sobie kilka supłów.
Pat: O kurde! I co ja powiem klientowi? Skąd wezmę bat?
Jess: Miaau! Z odbytu wyjmij, treserze-luzerze!
Pat: Cicho! Już wiem! Jess, zdejmij no tą zaplątaną część, a ja ją przykleję taśmą i może się nikt nie zorientuje...
Jess wykonał zadanie, a Pat pojechał po taśmę.
Akt piąty: Objazdowy sklepik (czyli market z furgonetki) Saaba Wenflona, wioskowego przemytnika i chwalipięty.
Saab: Cześć, Pat! Co nowego?
Pat: Masz taśmę klejącą?
Saab: W moim sklepie jest wszystko! Taśmy nie ma, jest ocet.
Pat: E... nie chcę octu!
Saab: No to ci polecam klej w sztyfcie! JA ci polecam, ty na to nie wpadłeś!
Pat: No dobra, daj. Ile płacę?
Saab: Trzy... naście funtów.
Pat: Zdzierstwo w biały dzień! Zwyczajny spekulant jesteś i pieprzony dusigrosz!
Saab: A ty jesteś niewyżyty konsument, łajdak i nałogowiec zresztą! A wolny rynek mamy, nie?
Pat: Wolny rynek, tak? To masz tu sześć funtów i się najedz.
Saab: Sześć... No dobra. I tak mam dwukrotnie większy zysk z tego kleju. Do widzenia.
Pat: Ach, zapomniałbym. Tutaj masz ponaglenie ze skarbówki, nie płacisz podatku już drugi tydzień! Miłego dnia!
Akt szósty: Pat przyjeżdża do Pera Mietka, lokalnego gitarzysty, motorowerzysty i sutenera.
Pat: Co, Jess, byle jak sklejone, może się nie skapnie. A jeśli tak, to spiep...
W tym momencie drzwi otwiera sam Per Mietek.
Per: O, Pat! Widzę, że masz dla mnie wreszcie tę paczkę!
Pat: Yyy... Bierz!
Per: Nareszcie, nie mogłem się doczekać na tę wędkę!
Pat: Wędkę?
Per: No! Ja lubię łowić! Gruba ryba jestem!
Pat: E... Ale to jest bat.
Per otwiera i dostaje zonka.
Per: A to gnój jeden! SuperSprzedawca na Allegro pieprzony, a zamiast wędki jakieś rozwalonego i klejonego stolca przysłał! Już ja go dopadnę!
Pat: Do widzenia. Chodź, Jess, dniówka za nami i obyśmy byli w jednym kawałku.
Pat pojechał do domu, a Per jeszcze długo ciskał przekleństwami do swojego lokaja. Tak minął kolejny dzień pracy w poczcie na tym słonecznym i ciepłym krańcu świata.
Dzień 3. Pat i stary dziad
Akt pierwszy: W Warszawie rozpoczyna się słoneczny, ciepły i wesoły dzień. Nie ma znaczenia, że nad resztą Anglii stoi deszczowy niż znad Atlantyku. Akurat wyschła studnia tuż za wioską, toteż przemysł wodomineralny w Warszawie przeżywa kryzys. Pat natomiast właśnie wstaje do roboty, tym razem bez spóźnienia.
Pat (ziewając): Nooo, to co dziś na śniadanie?
Mara: Kalafior.
Na talerzu ląduje świeży kwiat kalafiora.
Pat: Surowy?
Mara: Nie, opłukany w wodzie.
Pat: Nie rozumiem, przecież wczoraj nie jadłem śniadania, a na kolację była zasmażka z grzybów!
Mara: No, naściennych.
Pat: Czyli mamy pieniądze, tak?
Mara: No... Tak.
Pat: No więc? Czemu mam się paść jakimś zwiędłym kwiatkiem i pleśnią?
Mara: Bo nie zrobiłam zakupów.
Pat: Czemu?! Przecież masz forsę do dyspozycji!
Mara: No, ale... Nie chciało mi się iść do tego gnoja Saaba.
Pat: Cooo?! Przecież on tu przyjeżdża raz na trzy dni, resztę spędza na szmuglowaniu nożyczek i pirackich Windowsów do Francji!
Mara: Oj tam. W lodówce mamy jeszcze słoik borówek.
Pat: Tych, które się przeterminowały sześć lat temu, ale nikomu się nie chce ich wyrzucić?
Mara: No, tych. Pamiętasz, jak w Wrexham przez nie Sanepid cię skontrolował?
Pat: No! Łeee... OK, podaj mi je, zjem sobie trochę.
Pat zjada jedną trzecią słoika. Wychodzi na dwór, gdzie Jess zjada upolowanego szczura.
Pat: Jess, chamie! Podzieliłbyś się z żywicielem!
Jess: Miaaau!
Pat: No! Ja mam taką ciężką robotę! Daj chociaż udko ze szczura żywicielowi, no!
Jess: Miaaau! Duuupa z ciebieee, nie żywiciel! Sam sięęę żywię, mrrr...
Akt drugi: Pat podjeżdża pod urząd pocztowy.
Pat: Och, nareszcieee..!
Pat się potyka o jakiegoś dziada leżącego pod urzędem.
Pat: No kurde! Co to za chamstwo! Wiocha bezbożników i chamów, i całego gówna społecznego! A masz!
Pat kopie dziada w różne części ciała, a po trzydziestu sześciu kopach ten budzi się.
Pat: Ktoś za jeden?
Dziad: Ał... Szszego?
Pat: Jak się nazywasz, dziadu jeden?
Dziad: Nie mog poffiedzieć, hep, bo zaburzyłoby to kon... konc... koncert... koncesję... koncepcję krwk... kreski... kreskówki!
Pat: Po coś tu przylazł, wyjąwszy zakłócanie mi spokoju?
Dziad: Byłem tu nauczycielem. Wylali mnie.
Pat: Za pijaństwo?
Dziad: Nie, dyrektor thhheż pił. Za bycie faszystą.
Pojawia się pani Rumpelpumpel.
Pani Rumpelpumpel: Pat... Pobiłeś go?
Pat: E... Tak! Świetnie się go kopało! Normalnie rozrywka lepsza niż gra na grzebieniu!
Dziad: Co? Kopałeś mnie?
Pani Rumpelpumpel: Już dzwonię po policjanta! Wylecisz na zbity pysk, jupi!
Akt trzeci: Przyjeżdża policjant, Artur Strzelby.
Artur: Kto tu kurde mnie wołał?
Pani Rumpelpumpel: Ja! Chciałam zgłosić pobicie!
Artur: Pobił ktoś panią?
Pani Rumpelpumpel: Mnie? Ależ nie, panie władzo!
Artur: To po jasną cholerę mnie tu pani woła.
Pani Rumpelpumpel: Pobicia dokonał mój podwładny, Pat!
Artur: Hm, Pat był kilkakrotnie notowany. Pobicia, podpalenia, kradzieże, gwałty, wykorzystywanie kota...
Pani Rumpelpumpel i widzowie z offu: Hahahahahahaha!
Artur: ...jako tragarza, który robił na czarno i bez ZUS-u. A państwa śmiesznych powinienem aresztować za insynuacje i przerywanie policjantowi w połowie słowa! Pat, kogo pobiłeś?
Pat: No... Tego dziada, bo leżał na przejściu.
Atrur: Są świadkowie?
Pani Rumpelpumpel: Nie ma. Ale jest pobity.
Artur: Obywatelu, zostaliście pobici?
Dziad: Nic nie pamiętam... Chyba nie.
Artur: Hm. A co robiliście zeszłej nocy?
Dziad: Przyjechałem tutaj na rowerze, wypiłem trochę i...
Artur patrzy na rany odniesione podczas kopaniny.
Artur: To proste! Spadliście ze schodów. Nikt was nie pobił.
Pani Rumpelpumpel: Zaraz! Pat się przyznał!
Artur: Pat nie jest winny, gdyż się przyznał. A żaden przestępca się nie przyznaje. Do widzenia!
Akt czwarty: Pat przyjeżdża z przesyłką do Geda Tlena.
Pat: No, Jess, to jeszcze ten rachunek dla Geda i po roboo...
Pat potyka się o jakiegoś dziada. Wywraca się, list ląduje w kałuży o rozmiarze małego morza.
Pat: E, zaraz! Tu nie pada deszcz, skąd tu kałuża!
Racja, Pat. List ląduje w kupie gnoju i kompostu. Teraz lepiej?
Pat: Tak! Wracamy do akcji... No kurde, a ty tu czego?
Dziad: Ja? Leżę sobie...
Pat: Na wjeździe, jak jakiś menel?
Dziad: A co, mam na gnoju leżeć, jak jakiś popierl?
Pat: Hm. Prawda. No, ale list wylądował tam, gdzie wylądował!
Dziad: To wyjmij go z tego gnoju.
Pat: Ja?! Chyba kpisz! To twoja wina! GEEED! Chodź!
Dziad: Nie ma go.
Pat: Skąd wiesz? Zabiłeś go!
Dziad: Nie. Przejechał po mnie swoją ciężarówką i nie wrócił do teraz.
Pat: Dziwna historia, ale... dobra! Jutro Ged dostanie pewnie znowu taki sam rachunek, a ten może dziś znajdzie, jak będzie gnój przerzucał.
Akt piąty: Pat przyjeżdża do szkoły. Podstawowej, rzecz jasna. W takich wiochach z reguły nie ma uniwersytetów.
Pat: No, jeszcze ten dziwny list i przerwa obiadowa!
Jess: Myjaaał!
Pat: A to co? Ślady krwi?
Pat czuje niebezpieczeństwo, więc wchodzi do budynku szkoły.
Pat (szeptem): Cicho, Jess! Kojarzysz dziada? Może chce się zemścić...
Jess: MIIIAAAUUU!!!
Pat: Jess, kurde, miałeś być cicho!
Jess: Byłbym, miau, gdybyś nie nadepnąąął mi na ogooon!
Dziad (wyskakując z nożem): Hehe, co tu robicie? Wiecie za dużo!
Pat: Nie, nic nie wiemy. My tylko... Przesyłkę dostarczyć dla nauczyciela!
Dziad: O! Do mnie!
Pat: Nie, do Goofy'ego Lays'a... A gdzie dzieci?
Dziad: A na wycieczce!
Pat: To skąd tu ta krew?
Dziad: Aj, skaleczyłem się. Szukałem opatrunków, a plaster musiałem odciąć nożem.
Pat: Podejrzane... Aha. Dobra. Wszystko w porządku? No to się cieszę. Goofy'emu dostarczę przesyłkę do domu. Na razie!
Dziad: No, cześć, listonoszu!
Akt szósty: Wieczór. Pat po skończonej dniówce.
Pat: Jedziemy do domu!
Pat wsiada do auta, a tam spotyka dziada.
Pat: A ty tu czego?!
Dziad: Nie mam się gdzie podziać! A na dworze noc będzie!
Pat: No i? Won!
Dziad: Zmarznę! Zmoknę!
Pat: Dupa! Tu nie pada i nie ma mrozu! Wypad!
Pat wyrzuca dziada na chodnik, po czym odjeżdża spożywać kalafiory i borówki.
Dzień 4. Pat i Jessa ślad
Akt pierwszy: Po pogodnej nocy w Warszawie wstaje kolejny dzień. Tym razem jest jeszcze cieplejszy i jeszcze słoneczniejszy niż poprzedni. Z tej pogody w pobliskim lesie grzyby same się zasuszyły. Pat rozpoczyna śniadanie.
Pat: Co, Maro, co dziś mamy na stole?
Mara: Na stole mamy dzisiaj talerze.
Pat: Co? A gdzie choćby ten kalafior?
Mara: Ach, dzisiaj masz na śniadanie jajeczniczkę i płatki owsiane z MasTurboDymoManem na opakowaniu.
Pat: Jupi! Moje ulubione! Jaka była karta umiejętności MasTurboDymoMana w opakowaniu?
Mara: Jaka karta? Równowartość towaru na wagę wzięłam.
Pat: A, dobra, jeden ciul. Mmm... Pycha! I na chińskim mleczku! Ambrozja!
Mara: No, w dodatku w chińskiej zastawie.
Pat: Porcelana?
Mara: Nie, plastik. Porcelanę to my mamy jeszcze tą z Dedeeru.
Patowi zaświtała w głowie pewna myśl.
Pat: Zaraz... Skąd wzięłaś płatki, skoro sklep przyjeżdża jutro, a wczoraj były tylko borówki i kalafior?
Mara: No... Handel wymienny...
Pat: Co wymieniłaś?
Mara: No... Dodzie Samsung za tę strawę dałam tę marihuanę ze schowka na okulary w twoim samochodzie...
Pat: Co?!
Mara: No ale ty już nie jarasz! Więc po co ci?
Pat: No ja nie jaram, ale Jess..!
Mara: A właśnie, gdzie jest Jess? Nie widziałam go dzisiaj.
Pat: Pewnie poszedł się bawić jakimiś zwłokami. Zaraz go znajdę, muszę lecieć do roboty. Jess! Kici kici! Chodź do pana!
Kilkanaście minut bezowocnych poszukiwań sfrustrowało Pata.
Pat: Jess, ty pokrako jedna, gdzieżeś ogon wsadził? No kurde. Utrapienie z tym kotem. A nie mogłoby być Listonosz Pat i jego żółw? Pat i żółw... Nie. Jeeess! Chodź no, mam blanty! No cholera, zawsze był w 0,00010348 sekundy. Cóż, muszę jechać do urzędu.
Akt drugi: Słynny już urząd pocztowy.
Pat: Siemankooo... Ooo! Proszę pani! Gdzie pani jest?! No kurde, kolejna.
Pat dostrzega cień za ladą.
Pat: Proszę pani? Dobrze się pani czuje? (zbliża się, dostrzega ciemnoczerwony ślad) Proszę pani? Ratunku? Pro–oszę pa–ani... Aa...
Pat jest tuż za rogiem lady. Nagle, niespodziewanie... dzwoni telefon!
Telefon: Drrryyyńńń!!!
Pat: Ła! AAAAA!!! mać! Aaa! Uoch! ! Szlag by to trafił! (podnosi słuchawkę) Czego?!
Pani Rumpelpumpel: Witaj, Pat. No nareszcie. Źle się dzisiaj czuję i nie przyjdę do pracy. Za ladą są listy i paczki. W jednej z nich jest lakier do paznokci, ale chyba jakąś butelkę rozbił niezdarny listonosz. Aha, i około dwunastej przyjdzie jeszcze jedna duża paczka, więc musisz być w urzędzie, by ją odebrać i podpisać kwitek.
Pat: Do widzenia, strachu jeden k mać! (odkłada słuchawkę) No i teraz dupa. Duża paczka, pewnie ciężka, bez Jessa nie podniosę.
Akt trzeci: Pat podjeżdża do domu, a zarazem gabinetu doktórki Giwerason.
Pat: Puk, puk! Ktoś tam jest?
Drzwi otwiera mu córka pani doktor, Siara. Ma z dziesięć lat, ale kogo to obchodzi.
Siara: Dzień dobry. Kim pan jest?
Pat: Moja ksywa to Pat. Ja tu trzymam za łeb usługi pocztowe!
Siara: A, to pan jest tym rzucaczem cukierków, przez którego Harley Lays dostał kopy w grze w sznurek!
Pat: E... Tak, to ja. Głupio mi, przeproś Harleya ode mnie.
Siara: Ale dlaczego? Wszyscy byli zadowoleni, nawet Harley.
Pat: Bo był kopany?
Siara: Nie, bo dostał cukierka.
Pat: Eee... Gówno! Nie o to się rozchodzi! Ja mam tu taką przesyłkę dla twojej mamy, to chyba jakieś narzędzia dentystyczne... Ale sadyzm!
Siara: No, i dobrze. Coś jeszcze?
Pat dostrzega ślady brudnych kocich łap.
Pat: Chyba tak. Widziałaś może takiego czarnego, małego kotka?
Siara: Tego, który klął, że zabrali mu ziółka?
Pat: No! Gdzie poszedł?
Siara: Nie wiem. Przyszedł tu i chciał morfiny, ale ta jest na półce w zamkniętej na klucz szafce, to mu nie dałam.
Pat: Nie mógł zajść daleko... Cóż, spadam, już prawie dwunasta. Trzym się, ziom!
Akt czwarty: Urząd pocztowy. Znowu. Pat podjeżdża z piskiem opon, ładując się w pocztowy autobus.
Pat: CO TO K JEST?!
Autobusman: No k, co to jest?
Pat: A, to pewnie przesyłka, o której mówiła pani Rumpelpumpel.
Autobusman: No, nie wiem. Ja miałem tylko to dostarczyć.
Pat: Ależ ta paczka ma wymiary metr na metr! Nie udźwignę!
Autobusman: Trudno. Na razie! Rachunek na uszkodzony zderzak wyślę temu urzędowi pocztą.
Autobus odjeżdża.
Pat: A ja nie dostarczę! Zrobię z niego papier... pakowy! No dobra, ale jak to podnieść?! Jakby to rozwiązał Jess? Zaprę się, może się uda...
Pat bez wysiłku podnosi paczkę.
Pat: Co to, powietrze? Adresat – Per Mietek... Cóż, może znowu go oszukali na Allegro, ale ja muszę to dostarczyć.
Akt piąty: Mieszkanko Pera Mietka obok jego małego domku, dla łagodności nazwiemy go działkowym nieprywatnym.
Pat: Joł, Per! Nie przynoszę chyba dobrych wiadomości.
Per: Witaj, Pat! Dlaczego?
Pat: Mam dla ciebie ponaglenie o niezapłacony podatek od, ekhem, domku. Ponadto jeszcze mandat za niezapłacenie OC od motorynki.
Per: Cóż to za absurdy!
Pat: Cśśś, niech kreskówka uczy dzieci, że w dorosłym życiu będą musiały płacić absurdalne i horrendalne opłaty.
Per: Dobra!
Pat: No, mam jeszcze jakąś lekką przesyłkę, chyba znowu zrobili z ciebie ciula na Allegro...
Per: Nie, przerzuciłem się na EBay... No! Nareszcie! Mój karton przyszedł!
Pat: E... To jest pusty karton?
Per: No! Na wino!
Pat: Pokwituj.
Per: E... Ja nie umiem pisać!
Pat: Nie ma sprawy, pokwituję za ciebie. O! Miłego pożytku z kartonu!
Per: Nara, Pat! Zaraz... Gdzie masz Jessa?
Pat: No gdzieś się zawieruszyła małpa jedna!
Per: Myślałem, że Jess to kot, a nie małpa.
Pat: Kot, małpa, borsuk, jeden ssak! Widziałeś go?
Per: Tak, był tu, szukał tanich dragów, ale ja takich nie oferuję. Akurat przechodził pastor Chips, usłyszał tę rozmowę i zawiózł go Mercedesem do lekarki.
Pat: Do widzenia! Ratujmy kotka!
Akt szósty: Gabinet dr Giwerason. Pat po cichutku włamuje zakrada się do gabinetu. Nagle wyskakuje zza progu w głąb pokoju.
Pat: Ha! Mam was! E...
Pat zastaje lekarkę z córką.
dr Giwerason: Roznosiciel Pat? Czego tu?!
Pat: E... Powiedziano mi, że tu znajdę mojego kotka Jessa! Dawać mi go, morfina nie jest dla niego!
dr Giwerason: Pat, co ty bełkoczesz? Jaką morfinę? Skończyła się wczoraj, a znieczulenie i tak załatwia się za pomocą kamienia!
Pat: Ale Jess tu był?
Siara: No!
Pat: I gdzie on teraz jest?
dr Giwerason: W drodze do twojego domu.
Pat: Ale... coście mu zrobiły?!
dr Giwerason: Domagał się narkotyków, więc rozegrałam to sposobem. Dałam mu tabletkę na uspokojenie, a potem dziurawiec zawinięty w kawałek papieru i Jess poczuł się dobrze.
Pat: Ale... kiedy to było?
dr Giwerason: Jakieś kilkanaście minut temu.
Pat: No! Pojadę, to może go znajdę! Na razie!
dr Giwerason: No nareszcie. To na czym skończyłyśmy, Siaro? Ach, miałam ci pokazać, jak używać diafragmy...
Tymczasem Pat jedzie ulicą do domu. Znajduje Jessa.
Pat: Jess, skurczybyku! Nareszcie jesteś!
Jess: Nooo... Juuuż nie będę jaraaał...
Pat: No i dobrze, więcej zyskamy z rozwózki tego towaru. Chodź na kolacyjkę.
Pojechali obaj spożywać płatki MasTurboDymoMana. Tak zakończył się wesoły i cieplutki dzień w Warszawie.
Dzień 5. i 6. Pat i Wielki Brat
Akt pierwszy: Warszawa budzi się po pogodnej, ciepłej nocy, by rozpocząć ciepły, słoneczny, wesoły dzień. Pomału zaczęła wysychać pobliska rzeczka, w której nieumyci mieszkańcy zażywali kojącej kąpieli. Pat z trudem zwleka się z łóżka.
Pat: O rety. Ale mnie głowa napiernicza...
Mara: Nic dziwnego. Po takim czymś to wielu ludzi by już wylądowała w szpitalu...
Pat: Ćśśś... Nie tak głośno... O ja pierniczę...
Mara: A pewnie. Teraz to cicho. A jak mówiłam...
Pat: Mara, dajże spokój, przecież to przejdzie. Wielu już ludzi bolała głowa w ten sposób. I ta suchota...
Mara: Tak, bolała, ale nie dlatego, że się ktoś rypnął o belkę na strychu! A suchość to i ja czuję!
Pat: Dobrze, że dziś Saab przyjeżdża, to może jakąś wodę zaoferuje.
Mara: Dobra, Pat. Wstawaj. Nie wiem, jak pójdziesz do roboty, ale śniadanie musisz zjeść. Już!
Pat: Ech. Co dziś mamy?
Mara: Piątek. Już ci się dni mylą?
Pat: Nie, ja się pytam, co na śniadanie.
Mara: Kanapka z chleba z żyta z serem z mleka od krowy.
Pat: Aha! Wtorkowy posiłek!
Mara: Jaki tam wtorkowy? Piątek mamy!
Pat: A dlaczego nie ma dżemu?
Mara: Jess wszystko wpieprzył. Argumentował to faktem, że dżem był tak stary, że już śmierdział myszami.
Pat: A to złodziej jeden! Taki aromatyczny dżemik!
Mara: No, Pat, jadłbyś szybciej. Listy nie rozwiozą się same.
Pat: Skąd wiesz, że mi się to śniło?!
Akt drugi: Urząd pocztowy.
Pat: Eloelo, Rumpelpumpelo!
Pani Rumpelpumpel: Witaj, Pat. Ech...
Pat: Co się pani stało?
Pani Rumpelpumpel: Nic. Stara już jestem i nie chce mi się robić w piątki.
Pat: O! To tak, jak mnie! A może sobie zrobimy wolne, co?
Pani Rumpelpumpel: Ha! Nabrałeś się na podstęp! Już byś chciał wiać z roboty na panienki i na wódkę!
Pat: Ćśśś, nie tak głośno, głowa mi pęka.
Pani Rumpelpumpel: Hm. Czyli sprawę panienek i wódki masz już za sobą... Pat! Ty żonaty i synaty jesteś!
Pat: Nie, proszę pani. Głowa mnie boli dlatego, że...
Pani Rumpelpumpel: Nie, nie oszukasz mnie, że na zmianę pogody, bo tu się pogoda nie zmienia!
Pat: Ja się uderzyłem w belkę drewnianą! Na strychu! Z całą siłą!!!
Pani Rumpelpumpel: Dobra, jak zwał, tak zwał. Teraz bierz listy i wiej donosić!
Pat: Do widzenia więc!
Akt trzeci: Pat jedzie przez Warszawę.
Pat: No, Jess, już rozwiozłem kilkanaście przesyłek!
Jess: Miauuu...
Pat: Ale jestem fasst!
Jess: I tumaaan.
Pat: Jess, pochwal się, jak smakował mój dżemik?
Jess: Dooobry.
Pat: A pewnie. Następny list jest do... Goofy'ego Lays'a. Oby to nie było wezwanie do sądu...
Jess: Mwiauhauhahahahaha!
Pat: E, nie, tym razem tylko rachunek za telefon. Przecież on nie ma telefonu...
Jess: Miaaauuu!
Pat: Trudno, wyślę mu pocztą.
Pat składa list w samolocik, po czym wyrzuca go na podwórko nauczyciela.
Pat: Dostarczony! Następny jest... do mnie! O, jak fajnie! Już jadę go dostarczyć!
Jess: Tumaaan, mówiłeeem, miaaau...
Po kilku minutach Pat dociera do swojego domu. Wsuwa list pod drzwiami. W tym momencie Jess chowie głowę w łapach, a Pat łapie się za głowę.
Pat: O k! Mogłem otworzyć, przecież to do mnie!
Pat spogląda na następną przesyłkę.
Pat: Jest taka sama... Do pastora Chipsa... Otworzę, pewnie treść jest taka sama.
Pat otwiera list. Co tam jakaś tajemnica korespondencji, zresztą przyznaj, że i tak słyszysz od sąsiadek, co było w cudzych listach.
Pat: Co..? Kurczę, nic nie rozumiem! Jadę do Chipsa.
Akt czwarty: Zbór protestancki w Warszawie.
Pat: Witajże, o wielki pastorze.
Pastor: Ach, to ty, Pat. Co cię tu sprowadza? Czyżby chęć modlitwy?
Pat: Pastor nie żartuje, nie niedziela dzisiaj. Ja mam tu taki jakiś głupi list, czy można się dowiedzieć o co chodzi, bo dostałem taki sam?
Pastor: E... Ten list jest otwarty!
Pat: No wiem! To ta pani urzędniczka otworzyła, ja już taki odebrałem!
Pastor: Oj, chyba łżesz... Ale to nic! Wierzę ci! Muszę ufać! Niedobra pani Rumpelpumpel!
Pat: A żeby pastor wiedział! No, to co ta treść oznacza?
Pastor: Zostaliśmy zakwalifikowani do reality show Big Bruder.
Pat: Co? Zabiją nas?! Ja chcę żyyyć, buuu!
Pastor: Spokojnie, Pat. To nie jest zabijanie, tylko reality show.
Pat: A co to jest reality show?
Pastor: To taki program telewizyjny, gdzie zamykają ludzi w paru budynkach, a ci się tam parzą. I tak w kółko.
Pat: Do usranej śmierci?
Pastor: Nie. Co jakiś czas jeden uczestnik dostaje esemesy i idzie precz z programu.
Pat: E! Nie podoba mi się!
Pastor: Musisz wziąć udział. Ale jak chcesz, to możemy cię nominować do wyjścia precz z tej gry zaraz na początku.
Pat: No i dobrze!
Pastor: Tylko pamiętaj Pat, zwycięzca otrzyma nagrodę!
Pat: Nagrodę?!
Akt piąty: Pat zakończył dniówkę i wrócił do domku. Jest już późna godzina wieczorna.
Pat: ...i wyobraź sobie Maro, że mnie zaproponowali udział w tym programie za pieniądze!
Jess: Miaaauuu!
Pat: I Jessowi też!
Mara: No nie wiem, Pat. Ja nie wiem, czy się nadajesz.
Pat: No co? Przecież tam wystarczy tylko się regularnie oparzyć! A ja ostatnio się oparzyłem klamką od okna na południowej ścianie!
Mara: Kochany, nikt by ci nie dał pieniędzy za oparzenie się.
Pat: Jak to nie?! Tu mi dają!
Mara: Ech... Pat, w takim programie to trzeba robić jaja. A najlepsze jaja to takie, które się obijają... E... No, wiesz, o co chodzi. A ja nie idę do programu.
Pat: No! Nie umiesz robić jaj! A w obijaniu się to ja jestem najlepszy.
Jess: Mrrr...
Pat: A tak, prawda, Jess jest lepszy w obijaniu się o ściany po kielichu.
Mara: Pat! Nic nie rozumiesz!
Pat: Rozumiem! I pójdę tam, i wygram! W końcu to będzie tylko jeden dzień i jedna noc!
Mara: Nie pójdziesz! Skompromitujesz się i tyle!
Pat: To ty się kompromitujesz!
Mara: A niby jak?
Pat: A bo tak! I zwyczajnie zazdrościsz, bo nie możesz wystąpić w telewizji jak taki gwiazdor jak ja!
Mara: Dobra! Nie kłóćmy się! W kreskówce kłótnie się kończą trzy zdania wcześniej.
Pat: No, ale potrzebny jest mediator, który powie Spokojnie, dogadajcie się.
Jess: Ciiichooo! Chcęęę spać!!!
Mara i Pat popatrzeli po sobie, uznając, że to wystarczający powód.
Akt szósty: Rozpoczniemy go od relacji TV Szmira z Placu Czerwonego w centrum wioski.
Reporter: Dzisiaj sobota, godzina szósta rano. Znajdujemy się w wiosce Warg... Warwa... Warszawie gdzieś na zadupiu Anglii. Mamy dziś piękną, słoneczną pogodę, wilgotność powietrza bliska zeru, na niebie mało chmurek i wszyscy się cieszą w Warszawie, która już niejednokrotnie gościła ważne wydarzenie. I właśnie z tego toru serdecznie witają państwa...
Reporterka: ...Reporterka...
Reporter: ...i Reporter! Drodzy państwo, dziś grupka mieszkańców tej wioski stanęła na starcie wyścigu, który nazywa się Big Bruder, na cześć niemieckiego konsorcjum naftowego. Poprzedni turniej, rozgrywany w Wenecji, zwyciężył niespodziewanie kominiarz. Pokazał wielki kunszt i to nie przypadkowo.
Reporterka: Yyy... Tak. Jego skreślano we wcześniejszych spekulacjach, że to łajza i gapa, ale poradził sobie z rywalami świetnie taktycznie.
Reporter: Jak myślisz, Reporterko, co będzie kluczem do zwycięstwa w tym wyścigu o nagrodę?
Reporterka: Jak zwykle, w tych dość wymagających warunkach konieczny będzie prawidłowy dobór opon. Na rozgrzanej ziemi pewnie szybciej nagrzeje się miękka mieszanka.
Reporter: Prawda. Dyskomfort w nogach będzie się odbijał na poziomie rywalizacji. A w szranki staje ośmiu uczestników: pastor Chips, Ged Tlen, doktor Giwerason, Pat Lipton, Jess prawdopodobnie Lipton, Saab Wenflon, Artur Strzelby i babcia Szrajben (taka babcia). Mocna konkurencja, elita i godność wsi.
Reporterka: Ja podchodzę do jednego z zawodników... Proszę pana, na co pan liczy w Big Bruderze?
Ged: Yyy... No... Ja...
Reporterka: Kto będzie najgroźniejszym rywalem?
Ged: Eee... Yyy... Jaaa...
Reporterka: Czy w ogóle wiesz, o co chodzi w tym programie?
Ged: Eee... Nie.
Pastor: Nominuję Geda Tlena do banicji ze wsi za niezapoznanie się z regulaminem!
Ged: Oż ty!
Reporterka: Czy są inni kandydaci do opuszczenia wioski Wielkiego Brata?
Siedmiu Wspaniałych: Nie, nie ma...
Reporterka: Nikt nie jest zainteresowany banem? W takim razie zakończyliśmy głosowanie esemesowe, oddany został jeden głos na pozbycie się Geda ze społeczności wioski. Zatem Ged Tlen dostał 100% głosów. Wstydź się pan.
Ged: To na wizji? To bardzo się wstydzę! Wstyd, hańba, żenada, frajerstwo! A ty, pastor, na tacę już ode mnie nie dostaniesz!
Pastor: I tak gówno dajesz, guzik albo śrubkę, byle brzdękło.
Ged: Oż ty! Ja cię znajdę!
Reporter: Spokojnie, panowie! Banicja jest tylko jednodniowa. Mam nadzieję, że masz drobne chociaż na piwo, Ged. A na razie wypieraj.
Ged zostaje wzięty siłą przez dwóch z personelu i udaje się na wypoczynek.
Akt siódmy: Minęła godzina. Na ławce rozmawiają ze sobą Pat, Saab i Artur. Pat ma w ręku zapalniczkę.
Saab: Kurde, dziś sobota, nie powinienem tu być!
Pat: A gdzie powinieneś być?
Saab: Przerzucać przez granicę woł...
Saab spostrzega, że policjant Artur zaczął ich podsłuchiwać.
Saab: Yyy.. To znaczy powinienem dziś przerzucać gnój widłami na polu.
Artur: Przecież nie masz pola.
Saab: Ale... Na polu Samsungów.
Artur: Robisz na czarno? Gratuluję. Idziesz do więzienia!
Pat: Dajcie spokój, cały ten Zbig Buldożer to jakieś więzienie!
Reporterka: Nastał czas nominacji do banicji! Ale mi się zrymowało.
Reporter: Proszę uczestników o napisanie imion lub nazwisk tych, którzy mają opuścić wioskę Wielkiego Brata. Następnie wrzućcie to do kapelusza.
Uczestnicy piszą. Reporter czyta wyniki.
Reporter: Więc tak: Saab Wenflon, drugi raz Saab, babcia Szrajben, Pat, Saab trzeci raz, Saab po raz czwarty... Zaraz, zaraz, a co to za bazgroł?
Reporterka: Chyba zapomniałeś, że wśród uczestników jest Saab Wenflon, który tak pisze, gdy nadużyje alkoholu.
Reporter: Zaraz... To Jess jest piśmienny?
Pat: A jakże! To profesor kaligrafii!
Reporterka: Dobrze, ale nie martw się, Saab. Ostatni głos należy do widzów. Możecie głosować na Saaba Wenflona, babcię Szrajben i na Pata!
Saab: A Artur?
Reporterka: Co Artur?
Saab: No ja go nominowałem! O kur...
Artur: Nominowałeś władzę do banicji, aby szerzyło się bezprawie? O ty..!
Minęła kolejna godzina. Saab gdzieś ucieka przed Arturem z pałką policyjną. Pastor Chips bawi się ochoczo w sznurek z babcią Szrajben. Tylko Pat siedzi i majstruje przy zapalniczce.
Pat: No! Nie da się otworzyć...
Podchodzą Reporterzy.
Reporter: Czas na wyniki nominacji do wydalenia jednego odchoda (tu: uczestnika) z dupy Big Brudera.
Reporterka: Zostanie on skazany na wieczną, jednodniową banicję!
Reporter: Głosami widzów tego, ekhem, widowiska jeden z uczestników, babcia Szrajben...
Reporterka: Zostaje! Tylko siedem głosów! Gratulujemy babciu, niezłe jajka.
Babcia: Co? Miotłą grajka?
Reporterka: Yyy... Nieważne. Ot, takie pierdu-pierdu.
Reporter: Natomiast Pat Lipton, niestety też zostaje! 1891 głosów! Słabo coś jajujesz...
Pat: Mówi się jajcarzysz.
Reporterka: Nie! Mówi się... Jajaja... Yyy... Eee... No!
Reporter: Nieważne, zostaje więc tylko jedna możliwość. Wypada z programu...
Na plac wbiegają Saab i Artur. Ten drugi się potyka, kręcąc fikołka i wpadając na ochroniarza, łamiąc mu niby to taką umięśnioną nogę.
Ochroniarz: AAAAA! Mamusiuuu..!
Reporter: Bana dostaje Artur Strzelby! Oficjalnie za kontuzję personelu, ale nieoficjalnie dlatego, że drugi ochroniarz pogoni go za tę kontuzję.
Saab: Więc co? Zostaję?!
Pastor: Tak, głuchy przypale.
Saab: Jak się do mnie odzywasz?
Pastor: Toć po staropolsku, kamracie. A teraz wypad z rewiru, chyba że wolisz grać w sznurek lub robić za czyjegoś przydupasa.
Akt ósmy: Pat stoi pod drzewkiem razem z Saabem.
Saab: I mówię ci, Pat, pastor nas nie oszczędzi! On wie, jak taki program wygrać!
Pat: Ja się zastanawiam... Kto mógł na mnie zagłosować?
Saab: Nominować.
Pat: Mów po ludzku! A, zresztą... Myślisz, że to mógł być pastor?
Saab: Nie wiem. Staremu pastorowi korba na stare lata odbiła i teraz się czepia porządnych ludzi o byle co!
Pat: Że co, że mu niby kasy na tacę nie dajemy, a pornosy to se zamawia w przesyłkach!
Saab: Co takiego? Pornosy?
Pat: Pieprzona tajemnica korespondencji...
Saab: Zrobiłeś nas świetnie! To poszło do telewizji! Teraz każdy będzie lubił pastora-erotomana!
Podchodzi dr Giwerason.
dr Giwerason: Cześć, co tu tak sterczycie pod drzewkiem jak jakieś, za przeproszeniem, dziady?
Saab: A ty gdzie się włóczysz po... Gdzie się właściwie włóczysz?
Pat: Obmyślamy, jak wywalić pastora Chipsa z programu. On zakosi całą nagrodę.
dr Giwerason: No fakt, pastor to niezły jajcarz.
Saab: To może go nominujmy wszyscy?
Pat: Eee, pastor siebie nie nominuje, aż taki głupi nie jest. A widzowie go lubią, więc bana dostanie ten, kogo nominował Chips.
dr Giwerason: A jakbym mu podała takie leki, taką mieszankę...
Pat: Żeby dostał odlotu i robił jeszcze większe jaja? Nie...
dr Giwerason: Nie, żeby wyjechał stąd karetką.
Saab: E! To w końcu osoba duchowna! Nie można tak!
Pat: No, w sumie to Saab ma rację... Co tam! Idź sporządzać miksturę, nagroda musi być nasza!
Dr Giwerason oddala się z dziwnym uśmiechem.
Saab: Pat, ty głupi jednak jesteś. Ona też będzie chciała zgarnąć nagrodę dla siebie.
Pat: I co z tego?
Saab: Otruje nas! Nie wiem jak ty, ale ja już spieprzam.
Minęło pół godzinki. Czas na nominacje. Pastor Chips niespodziewanie dostał herbatkę.
Pastor: Co to ma być? Co łaska?
Wchodzą reporterzy. Nawijka o zasadach nominacji, krótkie krzątnięcie się i już mamy wyniki.
Reporterka: Tak więc oto nominacje!
Pastor: Masz tu babciu herbatkę, na zdrowie!
Reporter: Pierwszy nominowany jest Pat, drugi głos na Pata, następny na Sa... AAAAA!
Babcia Szrajben pada nieprzytomna.
Reporterka: Przepraszamy widzów za tak drastyczne sceny. Babcia niestety jest skazana na banicję, gdyż przekroczyła zasadę nieumieralności, nawet w wyniku jajec.
Reporter: Ubył więc groźny kandydat do nagrody!
Akt dziewiąty: Pat knuje z dr Housem Giwerason i Saabem.
Pat: Nie zadziałało!
dr Giwerason: No nie... Sorry... Będziemy musieli wymyślić coś innego.
Saab: O, nadchodzi pastor.
dr Giwerason: Fajne ma te pomarańczowe galotki.
Saab: Podłożę mu kończynę.
Pastor przechodzi, Saab podkłada nogę. Ach, co to była za gleba!
Pastor: I co robisz? Wygrać nie umiesz?
Saab: Ty jesteś za mocny!
Pastor: Diabeł stoi za tobą, antychryście! Apage!
Pastor wyciąga zielony miecz świetlny. Saab wyciąga czerwony. Wokół robi się mroczna poświata.
Obi-Pastor: Giń, psie!
Darth Saab: Nigdy!
Toczy się walka. Obi-Pastor atakuje mieczem jak rakietą tenisową. Darth Saab odpiera atak i powala Obi-Pastora.
Darth Saab: Poddaj się!
Obi-Pastor: Ejże! W Star Warsach jak było, kto zabił Obi-Wana?
Darth Saab: Yyy...
Obi-Pastor wykorzystuje chwilę konsternacji i powala Lorda Saaba na ziemię (trawa w wiosce uschła).
Obi-Pastor: Teraz umrzesz!
Reporter: Co tu się dzieje?! Wyłączyć miecze świetlne, nominacje przed nami!
Pastor: Ale w regulaminie nie ma nic o tym, że nie wolno urządzać Starłorsów podczas programu.
Reporter: Bo wolno. Ale teraz głosowanie.
Odczytywanie wyników.
Reporter: Nominacje: Saab ma jeden głos, ma też drugi, Pat ma jeden, Chips jeden i po raz drugi! Widzowie! Pat, pastor Chips albo Saab!
Minęła godzina. Pastor robił jakieś jajca na murku, Pat siedział na ławce, próbując się podpalić. Saab płakał w kącie. Ale oto wyniki głosowania.
Reporterka: Yyy... Mamy bardzo niejasne wyniki...
Pat: To znaczy?
Reporter: Pat, dostałeś sto trzydzieści trzy głosy, a Saab i Chips po sto trzydzieści trzy i pół głosa.
Reporterka: Konieczna jest dogrywka.
Chwila ciszy.
Reporter: Nie! Nie chcę Starłorsów! Wywalmy ich obu!
Reporterka: Nie można! Zróbmy losowanie.
Saab wyciąga monetę i wybiera reszkę. Pastor wybiera (a raczej został mu) orzełek. Moneta w górze i...
Reporterzy: OOORZRZRZEEEŁ!!!
Pastor: Saab, won!
Reporterka: Źle, pastorze. Saab, BAN!
Saabowi ni stąd, ni zowąd na czole pojawił się czerwony napis „banned”.
Akt dziesiąty: Dr Giwerason rozmawia z Patem, który ciągle bawi się zapalniczką.
dr Giwerason: Cóż, Pat, to jest ostatnia szansa, aby dopalić pastorowi.
Pat: E! Pomysł z naparem ziołowym nie przejdzie.
dr Giwerason: Używasz używek?
Pat: Już nie. Ale mam przy sobie chyba jakiś blancik...
dr Giwerason: Daj zapalić.
Pat: Palisz?
dr Giwerason: Hm, jak dobrze zasuszone!
Pat: No, sucho jest... Palisz zioło?
dr Giwerason: Ta, jestem elo hipiska.
Pat: Nie podejrzewałbym...
dr Giwerason: Phhuuu... Coś ty, głupi? Nie jestem hipiską, tylko chciałam cię dobić głupim tekstem, abyś zwątpił w resztki swej inteligencji.
Pat: Ejże! To nie fair!
dr Giwerason: Co jest nie fair? Ja jestem blondynką! Dla jasności, fair w języku angielskim oznacza także blond kolor fryzury.
Pat: Obrażasz mnie! Buuu! Muszę się odlać.
Pat znika za murkiem. Dr Giwerason oddala się w nieznanym kierunku. Tymczasem mija czas jajec, nadchodzi czas nominacji!
Reporter: Czas na kolejne nominacje do bana!
Reporterka: Mamy tylko czworo uczestników, jak myślisz, kto odpadnie?
Reporter: Oczywiście ten, kto wywalczy najgorsze pole startowe!
Reporterka: Mamy już wyniki! Nominowani są: Pat z dwoma głosami, pastor Chips z dwoma!
Reporter: Ależ pojedynek!
Trochę później...
Pat: Ty! Sama knułaś przeciwko pastorowi, a teraz taka zmiana poglądów?
dr Giwerason: Pat! Jeden blant zamroczył mnie, ale nie na tyle, aby się eliminować! Głosowałam na pastora!
Pat: Śmiesz tak kłamać?! Prosto w oczy?!
dr Giwerason: Umówmy się, że nie wiesz, czy patrzę ci w oczy.
Pat: A teraz to już farmazonisz! Nabijasz se popularność tajemniczymi zagrywkami i opalaniem się topless, aby tylko podkopać pozycję pastora, bo ja już nie mam szans!
dr Giwerason: Każdy chce wygrać. Ale ja nominowałam Chipsa...
Pat: Więc skoro nie ja i nie ty, to... HA! AAAŁŁŁAAA!!!
dr Giwerason: Co ci jest?
Pat: Sparzyłem się zapalniczką! Płonąłem!!!
dr Giwerason: Pokaż, opatrzyć trzeba...
Pat: Gówno! Nie dam się wrobić zdrajcom! Auć!
Reporterka: Wyniki głosowania! Proszę się jakoś ubrać na górze, pani doktor.
Reporter: Eee, po co miałaby się ubierać, ciepło jest i w ogóle... AAAŁŁŁAAA!!!
Reporterka: Oto skaleczenie się w palec. Decyzją widzów, na banicję udaje się... pastor Chips! Jednym głosem! Numer wskazuje na komórkę Geda Tlena.
Pastor: Co?! Toż to herezja!
Reporter: Protestant oskarża o herezję? Heretyk oskarża o herezję? Jak to się nazywa?
Reporterka: Kontrreformacja?
Reporter: Nie, ty głupia. Kontrreformacja to była, jak nieheretycy w obawie przed herezją uznali herezję za herezję. A może odwrotnie...
Reporterka: Liczy się, że została nam trójka uczestników!
Akt jedenasty: Pat siedzi sam na ławce i leczy ranę śliną. Dr Giwerason gdzieś się zapodziała.
Pat: Ale napieala! Nie wytrzymam!
Podchodzi Jess.
Jess: Miaaau!
Pat: A ty czego chcesz, pchlarzu?
Jess: Miaaau, zgłooodniałem.
Pat: To idź se coś upoluj.
Pat podnosi wzrok.
Pat: Zaraz... Co to za błysk w oczach? Nie! Nie poluj! Nie na mnie! Ja ranny!
Jess: No a co, kreeew wyczułeeem!
Pat: Jess, nie zbliżaj się! Chyba nie jesteś metalowcem?
Jess: Haaa! I ty się, miau, nabrałeś!
Pat: Jess! Nie dostaniesz zioła!
Znów pojawia się błysk w oku Jessa.
Pat: Albo i dostaniesz...
Jess: No!
Trąbić zaczyna reporter.
Reporter: Czas na przedostatnią nominację!
Pat (na stronie): Hm, kogo by tu nominować? Jessa raczej nie, on pewnie nominuje doktorkę, to ja też.
Wrzucenie kartek, losowanko i odczytywanko.
Reporterka: Tak więc nominowani zostają: z jednym głosem doktor Giwerason, z dwoma Pat Lipton!
Pat: Jess! O, ty!
Jess: Spokooojnie, masz jeszcze szanseee.
Minęło 40 minut na jajca. Pośrodku stają reporterzy w strojach galowych.
Reporterka: Ależ się wydarzyło dzisiejszego i wczorajszego dnia!
Reporter: Szczerze? Nie...
Reporterka: Jak to nie? Takie emocje!
Reporter: Emocje? Kobieto, nic się śmiesznego ani fajnego nie wydarzyło! Pierdzielę!
Reporter rzuca notatkami o ziemię i odchodzi, wyciągając flaszkę. Reporterka robi dobrą minę do złej gry.
Reporterka: Yyy... No to sprawy kadrowe mamy za sobą, a nam w tym wyścigu zostanie tylko dwójka finalistów! Będą nimi...
Akt dwunasty: Wieczór, dom Pata
Pat: Jess i dr Giwerason byli rewelacyjni.
Mara: Co za kompromitacja! Co za wstyd! Odpaść przewagą 4631,6 głosu!
Pat: No co, przecież dr Giwerason też zdobyła głosy za banem!
Mara: No. Jeden. Ode mnie.
Pat: A Jess to co? Cały czas mnie nominował! Przestanie tylko wyć do księżyca na haju, to... nie pojedzie jutro ze mną do roboty!
Mara: Oj, Pat. Jess był lepszy od ciebie.
Pat: Ale i tak gówno wygrał. Czyli jedno i to samo.
Mara: Oj, Jess wygrałby.
Pat: Ta. Wór siana w konkursie na Psa Roku.
Mara: Co ty nie powiesz! Przecież Jess miał połowę głosów w finale!
Pat: Tak. Połowa widzów uznała, że dr Giwerason ma fajne cycki, a druga połowa uznała, że Jess się na nie nie spojrzał i odstawił największe jajca.
Mara: No i widzisz? Prawie się udało zwyciężyć z golizną w reality showach.
Pat: Tak, połowa Anglików zaczęła się bić z drugą połową, królowa Elżbieta założyła partię jessowską, a Izba Lordów doktorską i omal nie rozwalili Anglii w proch tym puczem.
Mara: Postulaty były słuszne!
Pat: Aj, nieprawda! Wszystko by poszło ku ciemnej dupie, gdyby nie ugoda.
Mara: Ugoda, phi.
Pat: No, fakt. Zamiast dać im kasy po połowie, całą nagrodę przeznaczyli na odszkodowanie dla reportera, który rozwiązał kontrakt.
Mara: Nie przejmuj się, Pat.
Pat: Całe szczęście, że jutro niedziela. Co jest na kolację, bo strasznie wygłodniałem w tej wsi Big Brudera?
Mara: Nic. Nic nie zdążyłam kupić, bo Saab Wenflon odpadł po skończonej dniówce.
Pat: Co?! Cała niedziela bez żarła! Ja p...
Tak oto opuszczamy dom Pata. Przed nim sucha i głodna noc. To jednak nieważne, bo będzie cieplutka i pogodna, a wielu innych ludzi cieszy się z nocy niedzielnej.
Dzień 7. Pat i jego brat
Akt pierwszy: W Warszawie wstawał piękny dzień. Słońce wzeszło wcześnie i od początku zaczęło ogrzewać teren. W pobliskim lesie zauważono ewolucję sosen w kaktusy. Dzisiejszy poranek jest jeszcze weselszy niż zwykle, dzisiaj jest niedziela!
Pat: O yeah! W końcu niedziela! Pieprzyć robotę!
Mara: Może byś tak zwlekł się z wyra i się ubrał?
Pat: Co ty sugerujesz, przecież jest dopiero jedenasta rano...
Mara: Zapomniałeś, że dziś przyjeżdża cię odwiedzić twój brat?
Na Pata podziałało to jak śmiejący się Bill Gates na linuksiarza.
Pat: Cooo? Przecież on mieszka w Edynburgu, chce mu się tu tłuc kawał drogi rzadko kiedy kursującym pociągiem?
Mara: No właśnie, Pat. Coś mi się wydaje, że zostanie tu na trochę.
Pat: Tylko nie tooo..! Ostatnio przywiązał siebie do zamrażalnika i powiedział, że nie wyjedzie, dopóki nie dostanie sowitego posiłku.
Mara: No...
Pat: A co mamy na obiad?
Mara: O to chodzi, że nic...
Pat (bliski rozpaczy): No nie! NIE!!!
Mara: Ale to było pięć lat temu, może zmienił nawyki...
Pat: Milcz, ty! Kiedy ja harowałem jak ten wół, jajca robiłem aż sobie palec przypiekłem, to ty żeś siedziała w tym domu na dupie i nic!
Mara: Pat, sam wiesz, jak tu działa poczta. Telegram przyszedł dopiero wczoraj, tak mi powiedziała ta urzędniczka, no. Gdyby miał kto dostarczyć...
Pat: Sugerujesz, że niewłaściwie wypełniam swoje obowiązki?
Mara: Ja? Nie...
Pat: Łżesz! Ale dobra, zrobię wszystko, by mój brat sam wyjechał. Już ja tego dopilnuję. Jess! Pal działkę i idziemy!
Akt drugi: Godzinę później Pat wraca do domu. Nie wiemy, gdzie był, pominiemy to również dla celów antyodmóżdżających.
Pat: Wróciłem! Gdzie mój brat?
Mara: Jeszcze go nie ma.
Pat: A to gnój parszywy...
Mara: Jak możesz tak o swoim bracie?!
Mara: Nie, to było o tym Goofym, nawet w niedzielę nie idzie pić. No, ale do mojego brata też pasuje.
Słychać pukanie do drzwi.
Pukanie do drzwi: Puk, puk, puk!
Mara: O! To pewnie on!
Pat (otwierając): Właź, brachu!
Pat wciąga za fraki śmiesznego kolesia w pomiętym garniturku z teczuszką do domu, sadza go na stołku przy użyciu siły i uderza w ramię.
Pat: Mat! Kopę, kurde, lat! Co? Jak leci?
Mat: Ale...
Pat: No, cały ty! Skurczybyku!
Mat: Ale ja...
Pat: Co, ka? Masz na imię Mat?
Mat: No, a jak?
Pat: No to się zamknij i siedź. Oj, Mat, ty stary rowerze... Może byś coś zjadł?
Mat: Zjeść? No, chętnie...
Pat: No to masz kapę, bo nie mamy nic. Hahaha! I co, kapa, nie?! Kapa! Kij w rumorze!
Mat: Nie rozumiem...
Pat: Bo co? Bo tyle lat młodości wykorzystywałeś mnie, zabierałeś mi żarło i tak dalej, a teraz nie ma żarcia! Mwahahahaha!
Mara: Pat, wstyd...
Pat: Cicho! Mat, chodźmy od niej, mam dla ciebie niespodzianki.
Akt trzeci: Pat dociera z Matem na polankę, która już nie jest zielona, tylko lekko pożółkła.
Mat: Powiedz mi, Pat, czy tu zawsze jest taka piękna pogoda?
Pat: Nie wiem, mieszkam tu tydzień i jeszcze nie padało.
Mat: Pewnie tak, skoro ta łąka już nie jest tak szmaragdowa jak Irlandia...
Pat: Co ty pieprzysz? Dobra, Mat. Zrobimy se wyścigi, jak za dawnych młodych lat.
Mat: No dobra... Gdzie meta?
Pat: Jak jest tamto drzewko. Kto wygra, ten zasadza drugiemu kopa w dupę z gumofilca, którego przygotowałem na mecie.
Mat: Okej! Nie masz szans, patałachu!
Wystartowali. W połowie dystansu, między krzaczkami, Mat nagle się potyka o sznur i ląduje w wilczym dole pełnym gówna. Pat omija krzaki i szybko dobiega do mety.
Pat: Ha! I co, frajerze? Ja wygrywam, ty wysrywasz! Dawaj pośladki, muszę odebrać swoją nagrodę!
Mat podniósł się, ale w tym samym momencie ląduje na jego siedzeniu silny kopniak z gumofilca i Mat znów nurkuje w krowich minach.
Pat: Hahahahaha! 2:0!
Mat (wstając): Jak tak możesz, własnego...
Jeszcze jeden kop.
Pat: Haha! Gnój w gnoju! Nie mogę, pstrykam fotę!
Cyk! Zrobione.
Mat: Mój nowy garnitur...!
Pat: Nie przejmuj się. I tak był w kałowym kolorze.
Mat: Jak cuchnę!
Pat: Trudno! Teraz, czy pierwszy wrzucę to zdjęcie na Facebooka, czy mój brat koprofil-kałojad mnie dopadnie? Buahahahaha!
Pat ucieka, Mat za nim. Stare chłopy...
Akt czwarty: Mat dopada Pata w połowie drogi, obaj zaliczają kompromitującą glebę w centrum wiochy. Aparat rozpieprza się, a okoliczne dzieci szybko rozkradają sprzęt.
Pat: No i kua popatrz, co żeś zrobił!
Mat: Ja?! A co się mnie czepiasz? Moja wina, że jesteś taką niezdarą i nie umiesz trzymać aparatu?
Pat: Tak!
Mat: No, to udowodnij!
Pat: Całe życie mi stoisz na drodze, ty... ty... zwyrodnialcu!
Mat: O przepraszam, jakie całe życie?
Podchodzi Artur Strzelby, a to nie zwiastuje nic dobrego...
Artur: Co tu się dzieje, obywatelu? Co to za element? Nie znam go.
Pat: Ja też nie.
Artur: Ale rozboje to sobie można urządzać, tak?
Pat: Jakie rozboje?!
Artur: Nie powiecie mi, że takie tylko zgromadzenie sobie robicie, tak?
Pat: Że kurna co?!
Artur: No, a co to? Nie wiemy, że w niedzielę policja też pracuje? Pieprzony koszmar mojego życia! Buuu!
Pat i Mat nieco krzywym wzrokiem patrzą na Artura.
Artur: Wszyscy mają wolne w niedziele, tylko ja nie! Muszę łazić tutaj, czy upał, czy słota... Ach, nie ma tu słoty. Duuupa tam! Ja tak nie chcę! To mnie przerasta!
Mat: Czy dacie mi to wyjaśnić?
Artur i Pat: NIE!
Artur: No, obywatele, dostajecie mandat w wysokości stu funtów za zakłócanie porządku publicznego.
Pat: Co? Kpina, żart i PRL! A tamte dzieci, które ukradły mi wysokiej klasy aparat fotograficzny marki... Eee... Chengxingduo Electronics, czy jakoś tak?
Artur: Dzieciom będziesz odmawiał?
Mat: Pat, daj se siana. Panie władzo, może się jakoś dogadamy...
Mat i pan władza znikają za budynkiem. Po chwili wychodzą zadowoleni.
Artur: Tylko proszę zmyć tę czekoladę!
Pat (szeptem): Co mu zrobiłeś?
Mat: Narysowałem karnet na urlop w niedzielę. Głupi, uwierzył...
Akt piąty: Pat z Matem idą na zasuszone grzyby.
Mat: Wiesz, z tymi grzybami to może dobry pomysł. Nie masz co jeść, to chociaż to...
Pat: Poczekaj... Hehe...
Nagle Pat znika w gęstwinie. Mat zostaje sam i nie wie, co się dzieje.
Mat: Pat? No, gdzieś jest? Pat! Ej, bez jaj!
Mat rozpoczyna tułaczkę bez celu po dziwnym lesie pełnym wysuszonego, trzeszczącego igliwia.
Mat: Pat! Mam nadzieję, że to przez te grzyby...
Jess: MiaaaBUUUWWWOOOAAARRRHHHARR!
Mat: AAA! AAA! Rany! Zawał serca! Aaaaa! Łosz kurna... Co to ma być?
Jess: Jaaa, miauuu...
Mat: Pat! To twój kot?
Pat (wybiegając): Nie, to lew lasu.
Mat: Ne kpić proszę.
Pat: Jeśli już, to ty kpisz, bo nie wiesz, że mam kota...
Jess: Dooostanę to ziołooo?
Pat: No pewnie! Za takie nastraszanie mojego brata to zioło się należy!
Jess: Spoko, wziąąąłem se sam.
Głos z lasu: BUUUWWWOOOAAARRRHHHARR!!!
Pat: Co to było?!
Mat: Drugi raz nie dam się nabrać!
Pat: Jess, wiejemy! Chodź, Mat! Może dokuczałeś mi pół życia, ale teraz to naprawdę nie mszczę się, a dobrze radzę!
Cała trójka ucieka. Po wyjściu z lasu wpadają na Geda Tlena.
Ged: Co... Co jest?
Mat: Uciekaj! W lesie jest potwór!
Ged: Pieprzycie! W potwory wierzycie? Pat, jakie zioło jarałeś z tym dziwakiem, bo czuję!
Pat: To ten ćpun, Jess...
Ged: Mam nadzieję, ze są jeszcze grzyby. Potwory...
Głos z lasu: BUUUWWWOOOAAARRRHHHARR!!!
Ged: O fak.
Mat: Gazu!
Akt szósty: Pod domem Pata.
Ged: Uff... Ale historia, nie?
Mat: Nie przypuszczałem, że będą tu takie jajca...
Ged: No, to ja idę. Dzięki Pat, że mnie zapoznałeś ze swoim bratem. Widizmy się jutro!
Pat: Na razie, nygga! Chodź, Mat.
Po wejściu Mara poprosiła Pata na stronę.
Pat: No, co jest, kurde.
Mara: Pat, dostałam telegram od twojego brata.
Pat: Przecież tu siedzi...
Mara: Nie, leży w łóżku, ma grypę.
Pat: W takim razie ten to...
Pat wypada jak strzała i chwyta Mata za fraki.
Mat: Chwyciłeś za ukaloną część...
Pat rzuca Matem o matę.
Pat: Kim do cholery jesteś?
Mat: Ja? Mat, akwizytor...
Pat: Co?
Mat: No tak, przyszedłem sprzedawać pompy do deszczu, ale tu mnie tak potraktowano.
Pat: Dupa, dupa, dupa, odbyt! Jesteś szpiegiem! Co masz w teczce?
Pat opróżnia teczkę. Jest tylko kupa umów o dostawę pomp do deszczu. Niepodpisanych.
Mat: No, dupa! Tu deszcz nie pada! Co za chora wieś!
Pat: Chora? Wypier...
Mat ląduje za drzwiami. Wracamy do Pata.
Mara: Jak tak można! Pat! Coś zrobił?!
Pat: No co, wywaliłem intruza.
Mara: Nie! Chwyciłeś się gówna?
Pata czeka jeszcze dziś wieczór mała utarczka, ale ją pominiemy. Przecież nikt tu nie robi źle, prawda? Tymczasem zapada już ciepła, gwieździsta nocka, więc zaraz zaczną się przekleństwa, że jutro poniedziałek.
Dzień 8. Pat i mieszkanie w bloku
Akt pierwszy: Był to dzień jeszcze cieplejszy niż poprzedni, mieszkańcy zakładali na nogi rakiety od badmintona, by nie zatonąć w piasku, w który zmieniła się gleba od upału. Pat z trudem zwlekł się z łóżka i przywalił głową w podłogę. Zaczął przeklinać, że dziś poniedziałek, ale przypomniał sobie, że dziś jest święto.
Akt drugi: Pat pojechał do okolicznego supermarketu, gdyż Saab znowu gdzieś wybył. Tam zauważył Pastora Chipsa, Doktor Giwerason i Goofiego Laysa którzy kupowali żelki.
Pat: Hmm... przecież ja od 10 lat nie jadłem żelków! Kupię te Haribo 0 cukru, bo przynajmniej mi nie wypali dziąseł.
Nagle Pata stuka w ramię dziad.
Dziad: Pan nie kupuje tych żelków, bo ostatnio dałem je mojej wnuczce i przez dwa dni z kibla nie wychodziła.
Jednak Pat nie posłuchał Dziada, gdyż Dziad był kompletnie pijany i widział jak Jess zjadła szluga i wysrała kiepa, więc nic go nie zdziwi.
Akt trzeci: Pat wrócił do swojego domu, gdzie czekała na niego Mara.
Mara: Pat, mam dla ciebie dobrą wiadomość! Wynajęłam nam mieszkanie w bloku!
Pat: Byle tylko nie śmierdziało.
Jess: Miauuu...
Akt czwarty: Pat został sam z Jess w mieszkaniu w bloku, a Mara pojechała na wypoczynek nad wyschnięte jezioro. Tymczasem Pat zjadł już mielone sprzed tygodnia i zaczął coraz bardziej myśleć o żelkach. Nagle w odwiedziny wpadł Ged Tlen.
Ged Tlen: Siema! Wpadłem, bo słyszałem, że masz nowe mieszkanie w bloku.
Pat: A mam. Mam też pyszne żelki zjemy razem?
Ged Tlen: No dobra.
Po jakimś czasie Pat, Ged i Jess zjedli całą paczkę, tak z dwa kilo.
Pat: Tez słyszysz to bulgotanie? Brzmi jak śpiewy z Tybetu.
Ged Tlen: Wiesz chyba się zatrułem tymi żelkami.
Pat: A co ty gadasz... żelkami?
Jess: Auuu! Miauu! Chce mi się!
Pat: No widzę, a przede wszystkim słyszę.
Nagle Ged Tlen wstał od stołu i zaczął się patrzeć oczami jak 5 zł, po czym było słychać pierdnięcie donośne tak jak kombajn przez 10 sekund, przez które Gedowi rozerwało majtki i spodnie, a Ged upadł na podłogę.
Ged Tlen: COŚ TY TAM DO CHOLERY DAŁ!!!!????
Pat: No nic, zwykłe żelki...
Nagle Pat poczuł jakby ktoś mu przyłożył pięścią w brzuch. Tak go skręciło, że aż spadł z krzesła, a to co się działo potem to fekaliopokalipsa. Jess nie zdążyła dojść do kuwety, tylko osrała cały próg kuchni i trochę przedpokoju. Ged Tlen w ostatniej chwili podłożył sobie garnek, taki nowy, a i tak w cztery sekundy się z niego wylało. Nie dość, że garnek osrany, to jeszcze Ged się patrzy na Pata jak by nie wiadomo co mu zrobił. A pat tylko sra na podłogę i krzyczy z bólu.
Pat: AAAA!!! Mnie skręca jakby mnie zombie gryzły!!!
Ged Tlen: AAAA!!! Mnie też!!!!
Jess: Miauuuuuuu!!!(miałczy sopranem)
Po pięciu minutach pierwsza fala ustąpiła.
Pat: Co za debil wymyślił żelki misie, które w jelitach zamieniają się w niedźwiedzie.
Pat patrzy na Geda, Ged na Pata, Jess przed siebie. Nawet ten kiep to nie był zbliżony do tego, co z siebie przed chwilą wyrzuciła. Pat poszedł po wiadro i to był dobry pomysł. Druga fala przyszła tak niespodziewanie, że Pat ledwo zdążył kucnąć nad wiadrem, Jess wydaje z siebie mokre bąki, a Pat kurczowo trzyma się klamki od drzwi łazienki, by nie wpaść do wiadra wypełnionego rzadkim stolcem.
Pat: AAAAAA!!! Furia szatana niszczy wiadro!!!
Ged za to siedzi na krześle.
Ged Tlen: Dobra, ten będzie suchy.
Jednak Pat po jego twarzy stwierdził, że nie bardzo. A po chwili Ged zaczął się zwijać z bólu i spadł z krzesła prosto na wcześniej pozostawione przez niego gówno.
Po 20 minutach druga fala przeszła.
Pat: Jak przyjdzie trzecia fala, to ja wysram materię poza kosmiczną, bo gówna tam już nie będzie. A ta stara raszpla, Babcia Szrajben z dołu puka w rurę. Gdyby wiedziała co tu się dzieje to by w trzy trumny pukała.
Trzecia fala trwała 40 minut i była wyjątkowo łagodna. W czwartej Ged, Pat i Jess byli przygotowani niemal strategicznie. Jess zajęła kibel, bo wygodny, a Pat I Ged siedzieli na krawędzi wanny, oparci o kafelki. Nagle słychać coś jakby łopotanie śmigieł helikoptera, biegnącego Apacza, marsz desantu, który trwa kolejną godzinę. To już był rekord.
Pat: Ja nie wiedziałem, że mam w sobie tyle czegokolwiek! Chyba mi się jelito wywija nas drugą stronę!!!
Nagle słychać pukanie do drzwi.
Pat: SPIERDZIELAĆ!!!
Artur Strzelby: Pat, otwierać, policja!
Pat: Sram!
Artur Strzelby: Gówno mnie to obchodzi, otwierać!
Pat: 5 minut!
Ostatecznie Patowi jelita pozwoliły wstać po 13 minutach.
Ani Pat ani Artur, nawet nie zdążyli nic powiedzieć, bo Artur padł jak długi od smrodu.
Babcia Szrajben: O boże!
Nagle Babcia Szrajben zbiega po schodach, ale na trzecim stopniu się przewróciła, bo światło czasowe na klatce zgasło. Pat zamknął drzwi, aby się niedźwiedzi łup na klatkę nie rozlewał. Pat zdążył wejść do łazienki nim się znowu zaczęło. Gorąca magma opuszczała wulkan Pata, zalewając podłogę i zasypując odłamkami. Po chwili na podłodze zastygła i stworzyła nowe połacie lądu na podłodze. Były w tym zaschniętym i stopionym kale rzeki, góry i doliny. nawet było coś co przypominało komendę policji. Zrezygnowany Ged zsunął się dupą do wanny i tak siedział w coraz głębszej kąpieli błotnej.
Pat: To wygląda gorzej niż te kible w PKS-sie!
Koniec Końców Pat, Ged i Jess spędzili pół dnia walcząc z tymi niedźwiedziami. Jess Miała mniej w sobie, więc skończyła po kilku godzinach, siedząc w rogu kibla i cichutko płacząc.
Pat: A tak w ogóle Ged, to to mieszkanie jest wynajęte, więc trochę przypał.
Akt czwarty: Przez kilka godzin Pat, Jess i Ged sprzątali mieszkanie i pozbywali się smrodu. Worki Pat wyrzucił do lokalnej oczyszczalni ścieków, kibel po spuszczeniu wody się zapchał i narobił jeszcze więcej bałaganu, ale Pat się tego pozbył wypompowując to jak wodę z akwarium. Pat trochę tych nieczystości wylał pod wycieraczkę Babci Szrajben, zwłaszcza te od Jess. Durna psiocha będzie miała to zdarzenie w głowie do końca swojego życia.
Pat: Ged, straciłem tego dnia 12 kilo, już mi żadna Ewa Koniakowska nie wmówi, że jej dieta jest bardziej skuteczna, a wieczorem spotkałem panią Rumpelpumpel i dałem jej miseczkę tych żelków i oglądałem przez okno w jej domu jak wykrzywia gębę podczas srania.
Ged przez kilka godzin się nie odzywał do Pata, ale mu przeszło. Mara po powrocie nic nie zauważyła, Tak zakończył się ten ciężki dzień w Warszawie.
Dzień 9. Zaskoczenie
Pat i Jess budzą się, jedzą śniadanie, bo Mara znalazła na dnie szuflady w lodówce trochę zpleśniałego sera(nie od francuzów) i skisłego mleka(to chyba przez ten upał). Wychodzą na zewnątrz, by iść do pracy, ale okazało się, że na zewnątrz pustynia, domy zmieniły się w formacje skalne i wszędzie krzaczki biegają.