Nonźródła:Baśń o trzech braciach i królewnie: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
M
M
Linia 408: Linia 408:


{{book|K}}
{{book|K}}
[[Kategoria:Nonksiążki fabularne|K]]
[[Kategoria:Nonźródła:Inne|K]]

Wersja z 00:49, 27 cze 2011

18.png Ten artykuł przeznaczony jest tylko dla bardzo dorosłych czytelników! Całuski i zmykaj na dobranockę, maluchu.


Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznane za wulgarne!
Jeżeli nie jesteś pełnoletni lub Cię to razi – zajmij się czymś typowym dla nastolatków, np. oglądaniem stron z gołymi babami!

Baśń o trzech braciach i królewnie

Mrok wieczorny, babcia siwa
Przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, okulary,
Coś pierdoli babsztyl stary.
Snuje bajdy niestworzone
O królewnie Pizdolonie,
O trzech braciach, jak niewielu,
O matuli ich z burdelu
Opowiada stare dzieje,
A na dworze wicher wieje.
Siądźcie społem panny, smyki,
Młodojebce, stare pryki,
I nastawcie dobrze uszy,
Choć na polu śnieżek prószy.
W domu ciepło i wygodnie,
Zostaw pan w spokoju spodnie,
Bo się wnet zawoła mamy.
Cyt, uwaga, zaczynamy.
Za lasami, za górami,
Za morzami, za rzekami,
Żył przed bardzo wielu laty
Król potężny i bogaty.
Dobrotliwy, szczodrobliwy,
Lecz niezmiernie rozżalony,
Z racji córki Pizdolony,
Która chociaż dobra, miła,
Niepomiernie się kurwiła,
A dawała bez wyboru:
I rycerzom, panom dworu
I kucharzom, i stolarzom,
Czasem nawet i malarzom.
W każdej chwili, w każdym czasie
Wciąż myślała o kutasie.
Próżno mówił jej król stary,
Że we wszystkim trzeba miary,
Nie wypada bowiem pannie
Tak się dupcyć nieustannie.
Na nic się to wszystko zdało,
Bo królewnie wciąż za mało.
Wszyscy byli wyjebani.
Nawet księża-kapelani.
Raz ją tak swędziała dupa
Że zgwałciła i biskupa,
A że ten ją zerżnął marnie,
Poszła dawać pod latarnie
Aż z burdeli wszystkich w mieście
Do samego króla wreszcie
Od kurewskiej całej nacji
Przyszły kurwy w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana,
Padłszy przed nim na kolana,
Z trudem wielkim tłumiąc łkanie
Rzecze: "Królu nasz i Panie,
Ty panując od lat wielu
Byłeś ojcem dla burdelu.
Upadają obyczaje,
Twoja córka dupy daje
Na ulicy, bez pieniędzy,
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dziś już nie pierdoli,
Bo darmochę każdy woli"
Król, na łzy kurewskie czuły,
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kurwie po dukacie,
Po czym zamknął się w komnacie
I tam siedział przez dzień cały,
Aż mu jaja posiwiały.
Król choć płakał ze zmartwienia,
Zamknął córkę do więzienia
By się więcej nie puszczała.
Tam codziennie dostawała,
Prócz świetnego utrzymania
Tysiąc świec do brandzlowania,
Wazeliny beczkę całą,
Lecz jej ciągle było mało.
Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
"To za mało dla mej piczy".
W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego,
By ten, patrząc w gwiezdne szlaki
Znalazł wreszcie sposób jaki,
By królewnę można było,
Dobrowolnie, czy tez siła,
Wrócić znów do cnoty granic,
Lub gdy to się nie zda na nic
Niech przynajmniej w swojej sferze
Obłapników sobie bierze.
Więc astrolog, wziąwszy lupę,
Zajrzał raz królewnie w dupę,
Wielkim cyrklem pizdę zmierzył,
Po czym zamknął się na wieży.
Tak był w pracy pogrążony,
Taki przy tym roztargniony,
Że szukając gwiazd na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił, wiercił teleskopem,
W końcu wrócił z horoskopem.
I rzekł: "Smutną wieść niestety
Objawiły mi planety
Że królewny nic nie wstrzyma,
Na jej szał lekarstwa ni ma,
Chyba, że się znajdzie jaki,
Tęgi jebak nad jebaki,
Który tak ją zerznie pięknie,
Że królewnie pizda pęknie,
Na kawały się rozwali,
Żywym ogniem się zapali.
Wówczas będzie Pizdolona
Z czaru swego wyzwolona
I stanie się znów prawiczką
Z malusieńką, ciasną piczką".
Wszystkim było ogłoszone,
Że kto zbawi Pizdolonę,
Ten otrzyma za podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Więc zjeżdżają się jebacze,
Czarodzieje, zaklinacze,
Rycerze i królewicze,
By królewnie zerżnąć piczę.
Każdy sił swych próbuje
I choć tęgie mieli huje,
Na nic się to wszystko zdało,
Bo jej ciągle było mało.
A tymczasem heroldowie
W całym kraju w piśmie, w mowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej, dalej, dalej.
Aż dotarły hen, daleko
Gdzie za siódmą górą, rzeką,
Stała sobie stara chatka,
W niej mieszkała stara matka
Ze synami swymi trzema,
Którym równych w świecie nie ma.
Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
Ale każdy z nich był inny.
I w tym nie ma nic dziwnego,
Każdy z ojca był innego,
Bo w młodości swojej czasie
Matka strasznie puszczała się.
Syn najstarszy miał chuj długi
I gruby na kształt maczugi,
A po bokach jego były
Jak postronki grube żyły,
Jakieś więzy, jakieś guzy,
Jaja miał jak dwa arbuzy.
A że ciągle mu bez mała
Ta ogromna pyta stała
Hujogromem go nazwano.
Pizdoliza nosił miano
Syn następny, bo lizanie
Stawiał wyżej nad jebanie
I nie było mistrza w świecie
By prześcignąć go w minecie.
Cieszą matkę takie dzieci,
Lecz niestety smuci trzeci,
Który rodu był zakałą,
Bo miał kuśkę całkiem małą.
Cienką, krótką, na kształt glisty
I nie palił się do pizdy.
Dobrze, że z matczynej woli
Raz na miesiąc popierdoli.
A że mało tak obłapia,
Bracia mieli go za gapia.
No i matka nawet z czasem
Nazywała go głuptasem.
Tak im słodko życie idzie
Ani w zbytku, ani w bidzie
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiały w sposób taki,
Że cnotliwe starsze panie
Brały ich na utrzymanie,
A i matka chociaż stara,
Dała dupy za talara
Na stojaka gdzieś w klozecie.
Lecz najmłodszy, głupek przecie
Choć podobał się niewiastom,
Dawał dupy pederastom
I ku matki wielkiej złości,
Nie brał nic od swoich gości,
Aż dotarła i w ich strony
Wieść o losie Pizdolony.
Na pieniądze wnet łakoma,
Woła matka Hujogroma
I tak rzecze: "Ty mój synu
Idź dokonaj tego czynu".
Olbrzym wnet posłuchał matki,
Zaraz włożył czyste gatki,
Wymył chuja i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki.
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się święcą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Pyta dawno mu stanęła,
Więc się ostro wziął do dzieła
I za pierwszym sztosem leci
Błyskawicznie drugi, trzeci,
Czwarty piąty, aż nareszcie
Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą.
A królewnie wciąż za mało.
Tak był przy tym osłabiony,
Że zleźć nie mógł z Pizdolony
I musiały dworskie ciury
Ściągnąć go za dupę z dziury
I zabrały omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy:
"To za mało dla mej piczy".
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Baśń się baje, czas ucieka,
Hujogroma matka czeka
I już martwić się zaczyna:
"Coś nie widać skurwysyna".
Aż ją doszły straszne wieści.
Powstrzymując łzy boleści,
Pizdoliza matka wzywa
I w te słowa się odzywa:
"Bratu - rzecz to nie do wiary!
Nie udały się zamiary,
Kutas zmarniał mu niestety,
Idź wiec ty - spróbuj minety".
I Pizdoliz wnet bez zwłoki
Ruszył prędko w świat szeroki.
W końcu zaszedł do stolicy,
Tam się udał do ciemnicy
Gdzie się święcą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Zaraz ją za dupę łapie
I minetę tego chlapie.
Język jego na kształt węża,
To się spręża, to rozpręża,
To się wije jak sprężyna,
W pizdę wwiercać się zaczyna,
Kręci na kształt kołowrotka,
To od zewnątrz, to od środka.
Doba wciąż za doba mija,
On jęzorem wciąż wywija.
Aż utracił siłę całą.
A królewnie wciąż za mało.
Tak był przy tym osłabiony,
Że zleźć nie mógł z Pizdolony,
Więc i jego dworskie ciury
Ściągnęły za dupę z dziury
I wyniosły omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy:
"To za mało dla mej piczy".
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Baśń się baje, czas ucieka,
Pizdoliza matka czeka
I już martwić się zaczyna,
Bo nie widać skurwysyna.
Ze złości zaciska zęby,
Że dwóch synów, niby dęby,
Losy wzięły jej zdradziecko...
"Jedno mi zostało dziecko
I do tego całkiem głupie"!
Głuptak miał to wszystko w dupie.
Raz w niedzielę, po jedzeniu
Chciał pochrapać sobie w cieniu.
Coś mu jednak spać nie daje,
Coś go ciągle gryzie w jaje.
Patrzy - a tu mała menda,
Co po jajach mu się szwęda.
Głuptak już rozpinał gacie,
By ja otruć w sublimacie,
Gdy wtem menda nieszczęśliwa
Ludzkim głosem się odzywa:
"Czemu pragniesz mojej zguby?
Nie zabijaj chłopcze luby.
Menda tez stworzenie boże,
Że inaczej żyć nie może,
I ze czasem w jajo utnie,
Nie gubże jej tak okrutnie".
Głuptak myśli - cóż to złego,
Przecie nie zje mnie całego.
Nie potrzebna mi twa zguba,
Idź wiec z Bogiem mendo luba".
A tu nagle menda znika
I zmienia się w czarownika.
Czarownika - czarodzieja
I do swego dobrodzieja,
Co się w strachu z miejsca zrywa,
W takie słowa się odzywa:
"Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej słabej mendy,
I żeś jej darował życie,
Wynagrodzę cię sowicie.
Dam ci ja wskazówki pewne
Jak spierdolić masz królewnę.
Sił twych mało tu potrzeba
Dam kondoma samojeba,
Który ma tą dziwną siłę,
Że gdy włożysz na swoja żyłę
I rozkażesz, on za ciebie
Sztos za sztosem ciągle jebie
Czarodziejska mocą cudu.
Ale zdobyć go jest trudno.
Dupa strzeże go zaklęta
Na przechodniów wciąż wypięta
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha.
I czy z bliska, czy z daleka
Żarem swoim wszystko spieka.
I w tym mocnym, wielkim żarze
Dupa się całować każe.
Lecz gdy powiesz do niej słowa:
"Niech się ogień w dupie schowa,
Sama się pocałuj właśnie"
Wtedy ogień w dupie zagaśnie.
I powoli, z dobrej woli
Kondom zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę.
Weź ten kłębek z sobą razem,
On ci będzie drogowskazem.
Rzuć na ziemię i idź wszędzie
Gdzie się kłębek toczyć będzie.
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie."
Tu czarownik, niby mara,
Zniknął, rozwiał się jak para.
Głuptak wstaje ucieszony,
Bierze kłębek rozbawiony
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Głuptak idzie, nie ustaje,
Coraz nowsze mija kraje.
Gdy stu granic minął słupy,
Zaszedł wreszcie aż do dupy,
Z której ogień wieczny tryska,
A podszedłszy do niej z bliska,
Rozżarzonej nad pojęcie
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptak z całej siły wrzaśnie:
"Sama się pocałuj właśnie!"
Wtedy dupa zawstydzona
Puściła go do kondoma.
Więc z kondomem ucieszony,
Pędzi wnet do Pizdolony.
A gdy przyszedł do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy,
Gdzie się święcą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Wkłada kondom, niecierpliwy,
A tu patrzcie - czary, dziwy!
Chuj, co zawsze był jak z ciasta,
Na sto chujów się rozrasta.
Każdy gruby jak ta bela,
Każdy piczę jej rozdziera,
Każdy twardy jak ze stali,
Każdy długi na sto cali.
Wszystkie huje z całej siły
Na królewnę uderzyły.
Każdy w pizdę jej się wwierca,
Każdy końcem sięga serca,
Każdy jej się w piczy grzebie,
Każdy jebie, jebie, jebie!
Aż królewna Pizdolona,
Rozjebana, spierdolona,
Od jebania ledwie żywa
Krzyczy:"cipa się rozrywa".
Takie przy tym tarcie było,
Że się w dupie zapaliło.
By ugasić pożar ciała,
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami
Z sikawkami i kubłami
Słowem z całym inwentarzem
Stosowanym przy pożarze.
I po długiej ciężkiej
Pracy ugasili ją strażacy.
Tak została Pizdolona
Z czaru swego wyzwolona
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Król był taki ucieszony
Ze zbawienia Pizdolony,
Że pomimo swej starości
Kapucyna ciął z radości
Bez ustanku tydzień cały
Aż mu jaja odsiwiały,
Mimo, ze już nie był młody.
Potem zaraz sprawił gody
Głuptakowi z Pizdoloną.
Mnie na gody zaproszono,
Więc ja głównie też tam byłem,
Jadłem piłem pierdoliłem.
Bawiłem się z nimi społem
Aż zasnąłem gdzieś pod stołem.
Oto co sprawiła menda.
Na tym kończy się legenda.

Autor: Aleksander Fredro

Ślizgać się po kartach jak po tafli wody...
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
Z archiwum Nonksiążek,
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów: