Cytaty:Paragraf 22: Różnice pomiędzy wersjami
Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
M (Szaszlyk przeniósł stronę Użytkownik:Szaszlyk/brudnopis10 na Cytaty:Paragraf 22, bez pozostawienia przekierowania pod starym tytułem: co mi tam) |
|
(Brak różnic)
|
Wersja z 21:43, 4 lis 2013
Paragraf 22 – cytaty.
A Ą B C Ć D E Ę F G H I J K L Ł M N Ń O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż |
C
- – Co oni mogą mi zrobić – spytał konfidencjonalnie – gdybym odmówił dalaszych lotów?
– Prawdopodobnie będziemy cię musieli rozstrzelać – odpowiedział były starszy szeregowy Wintergreen.
– Jak to "będziemy"? – krzyknął zaskoczony Yossarian. – Co to znaczy "będziemy"? Odkąd to jesteś po ich stronie?
– Mam być po twojej stronie, kiedy cię będą rozstrzeliwać? – odparł Wintergreen.
Yossarian skapitulował. Pułkownik Cathcart znowu go wykiwał. - Czy jest pan absolutnie pewien, że nigdy pan nie widział żadnego z tych dokumentów?
– Gdyby tak było, podpisałbym je.
– Czyim nazwiskiem? – spytał podchwytliwie drugi facet z Wydziału Śledczego. – Swoim czy Washingtona Irvinga?
– Swoim własnym – odpowiedział major Major. – Ja nawet nie wiem, jak ten Washington Irving się nazywa.
J
- Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny. Ojciec majora Majora pracował bez wytchnienia nad nieuprawianiem lucerny. Długie zimowe wieczory spędzał w domu nie naprawiając uprzęży i codziennie skoro południe zrywał się z łóżka, aby dopilnować, czy nic nie zostało zrobione. Mądrze inwestując stał się wkrótce najpoważniejszym nieproducentem lucerny w okolicy. Sąsiedzi przychodzili do niego po radę w najróżniejszych sprawach, gdyż dorobił się sporej fortuny, co było dowodem mądrości.
– Jako posiejecie, tako będziecie zbierać – radził niezmiennie, na co sąsiedzi niezmiennie odpowiadali “Amen".
K
- – Kiedy byłem małym chłopcem – odpowiedział Orr – całymi dniami chodziłem z dzikimi jabłkami w ustach, po jednym z każdej strony.
Yossarian położył worek z którego zaczął wykładać przybory toaletowe, i zastygł podejżliwie w pozie pełnej napięcia. Po minucie nie wytrzymał i spytał:
– Dlaczego?
Orr zachichotał zwycięsko.
– Bo są lepsze niż kasztany – odpowiedział. - Kiedy sforsował wejście, zobaczył, że Joe Głodomór trzyma w ręku rewolwer i szarpie się z Huple'em, nie pozwalającym mu zastrzelić kota, który pluł i szarżował raz po raz na Joego Głodomora, nie pozwalając mu zastrzelić Huple'a. Obaj ludzcy adwersarze byli w wojskowej bieliźnie. Goła żarówka nad głową tańczyła szaleńczo na drucie i wszędzie miotały się i podrygiwały chaotyczne, czarne, splątane cienie, aż cały namiot zdawał się wirować. Yossarian nie mógł złapać równowagi i z rozpędu rzucił się wspaniałym szczupakiem, przygniatając wszystkich trzech walczących do ziemi. Powstał z tego stosu ciał rzymając jedną ręką za kark Joego Głodomora, a drugą kota. Joe Głodomór i kot patrzyli na siebie z nienawiścią. Kot pluł wściekle na Joego Głodomora, a Joe Głodomór usiłował zdzielić go pięścią.
– Walka musi być uczciwa – orzekł Yossarian i wszyscy, którzy przybiegli przerażeni hałasem, zaczęli wznosić ekstatyczne okrzyki w ogromnym przypływie ulgi.
– Odbędzie się uczciwa walka – oświadczył Yossarian oficjalnie Joemu Głodomorowi i kotu, wyniósłszy ich na dwór i nadal trzymając ich za karki z dala od siebie. – Pięści, kły i pazury, ale bez broni palnej – uprzedził Joego Głodomora. – I bez plucia – upomniał surowo kota. – Zaczynacie, kiedy was puszczę. Zwarcia będę przerywał i wznawiał walkę na środku. Start!
Zebrał się wielki oszołomiony tłum żądnych rozrywki gapiów, ale kot okazał się podszyty tchórzem i uciekł sromotnie, w momencie gdy Yossarian go puścił.
L
- Ludzie nie wybuchali w powietrzu jak Kraft albo jak nieboszczyk z namiotu Yossariana, nie ginęli jak Snowden, który w środku lata zamarzł w ogonie samolotu, ujawniwszy swój sekret Yossarianowi.
– Zimno mi – jęczał Snowden. – Zimno mi.
– Cicho, cicho – starał się go uspokoić Yossarian. – Cicho, cicho.
N
- – Nasza pozycja strategiczna jest bardzo zła. Nie mamy żadnej odzieży i ten, kto będzie musiał zejść na dół i przejść przez hall, znajdzie się w bardzo niezręcznej i poniżającej sytuacji.
– Tak, Filpo, masz zupełną rację – powiedział generał. – I właśnie dlatego ty to zrobisz. Ruszaj.
– Nago?
– Możesz wziąć swoją poduszkę, jeśli chcesz. I kup przy okazji papierosy. - – Nie masz najmniejszej szansy, chłopie – powiedział zachmurzony. – Oni nienawidzą Żydów.
– Ale ja przecież nie jestem Żydem — odpowiedział Clevinger.
– To nie ma najmniejszego znaczenia – zapewnił go Yossarian i, jak się okazało, miał rację. - – Nie przejmuj się tym. Wystarczy, że ja się przejmuję. Widzisz, tak naprawdę to ja nie jestem chory. Mam tylko objawy. Syndrom Garnetta-Fleischakera.
– Aha — powiedział Milo. – A co to jest ten syndrom Garnetta-Fleischakera?
– Choroba wątroby.
– Aha — powiedział Milo i zaczął z wyrazem zmęczenia masować swoje czarne brwi, jakby dręczył go jakiś wewnętrzny ból, jakby chciał się uwolnić od jakiegoś gryzącego niepokoju.
– W takim razie – dokończył po chwili – musisz zapewne bardzo uważać na to, co jesz?
– Tak, to prawda – przyznał Yossarian. – Dobry syndrom Garnetta-Fleischakera nie trafia się co dzień i nie mam zamiaru lekkomyślnie się go pozbywać. Dlatego właśnie nie jadam owoców.
O
- – O to właśnie chodzi – powiedział chory na malarię chorąży. – Dlaczego akurat on? W tym systemie kar i nagród nie widać żadnej logiki. Spójrzcie, co mnie się przytrafiło. Gdybym złapał za te pięć minut rozkoszy na plaży syfilisa albo trypra, można by mówić o jakiejś sprawiedliwości, tymczasem ugryzł mnie ten cholerny komar. Malaria! Kto mi powie, dlaczego malaria ma być skutkiem rozpusty? – kręcił głową zdumiony chorąży.
– A co ja mam powiedzieć? – wtrącił Yossarian. – W Marakeszu wyszedłem kiedyś wieczorem z namiotu, żeby sobie kupić cukierków, i złapałem tego twojego trypra, kiedy pewna dama z Kobiecego Korpusu Pomocniczego, którą pierwszy raz widziałem na oczy, wciągnęła mnie w krzaki. Miałem naprawdę ochotę na cukierki, ale czy mogłem odmówić?
– To rzeczywiście wygląda na mojego trypra – zgodził się chorąży – a ja tymczasem nadal mam czyjąś malarię. Chciałbym przynajmniej raz zobaczyć jakiś porządek w tych sprawach, tak żeby każdy dostał dokładnie to, na co zasłużył. Nabrałbym może trochę zaufania do wszechświata.
P
- Prawdę mówiąc, było wiele klubów oficerskich, do budowy których Yossarian nie przyłożył ręki, ale najbardziej szczycił się tym na Pianosie, był to bowiem trwały i okazały pomnik jego silnej woli. Yossarian ani razu nie przyszedł pomóc przy budowie, za to później, gdy klub już ukończono, przychodził bardzo często, urzeczony tym dużym, pięknym, nieregularnym budynkiem krytym gontem. Była to rzeczywiście wspaniała konstrukcja i Yossariana przepełniało uczucie niekłamanej dumy, ilekroć spojrzał na nią i pomyślał, że nawet nie kiwnął palcem przy jej wznoszeniu.
R
- – Ratowanie ci życia nie należy do moich obowiązków – odpowiedział posępnie doktor Daneeka.
– A co należy do twoich obowiązków?
– Nie wiem, co należy do moich obowiązków. Nauczono mnie tylko, że mam przestrzegać etyki zawodowej i nigdy nie zeznawać przeciwko innemu lekarzowi
S
- Szefem tego zespołu lekarzy był dystyngowany, zatroskany dżentelmen, który podsunął Yossarianowi palec pod nos i spytał:
– Ile palców widzicie?
– Dwa – powiedział Yossarian.
– A teraz ile palców widzicie? – spytał doktor wyciągając dwa palce.
– Dwa – odpowiedział Yossarian.
– A teraz? – spytał doktor nie pokazując ani jednego palca.
– Dwa — odpowiedział Yossarian. Twarz lekarza rozjaśnił uśmiech.
– Na Jowisza, on ma rację – oświadczył tryumfalnie – on rzeczywiście widzi wszystko podwójnie.
T
- – Ten porucznik Scheisskopf to geniusz wojskowy – zauważył porucznik Travers.
– Tak, to prawda – zgodził się porucznik Engle. – Szkoda tylko, że ten kutas nie chce chłostać swojej żony.
– Nie widzę, co to ma do rzeczy – odpowiedział chłodno porucznik Travers. – Porucznik Bemis znakomicie biczuje swoją żonę przy każdym stosunku, a na defiladach niewart jest złamanego szeląga.
W
- — Wiecie, to wcale nie jest taki zły pomysł – zauważył Wódz White Halfoat. – Myślę, że umrę sobie na zapalenie płuc.
– Dlaczego?
– A dlaczego nie? – odpowiedział Wódz White Halfoat i z uśmiechem szczęścia położył się z powrotem w błoto tuląc w ramionach butelkę.