Użytkownik:Adoor321/myślodsiewnia: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Znaczniki: mobilna mobilna www
Linia 5: Linia 5:
I inne greckie mity.
I inne greckie mity.


== Grafiki do wykorzystania ==
<gallery>
Plik:Gdańsk Główny i Konstal 105Na.JPG|Czasem warto spotkać rówieśnika
Plik:Woman_on_a_backstrap_loom_in_Oaxaca.jpg|Ciotka z Krosna w czasach młodości, archiwalne nagranie TVP z XII wieku przed naszą erą
Plik:Garden hoses 2 2014-03-28.jpg|Boa gardensis - wąż ogrodowy
Plik:Pavulon m.jpg|Każdy ma swoje uzależnienie...
</gallery>
== Myśli luźne (+mikolsceny) ==
== Myśli luźne (+mikolsceny) ==
<poem>
<poem>

Wersja z 18:13, 2 wrz 2020

Ostrzyżenie!

Tu panuje Chaos!

I inne greckie mity.

Grafiki do wykorzystania

Myśli luźne (+mikolsceny)

WikiCytaty Kabaret Tey, można sporo po przeróbkach wykorzystać przy braku pomysłów:

  • – Znaczy za starym.

– Stary też tam wisi.

  • A Ślązacy byli tak pewni siebie, w piórka obrośli, że aż im przez czapki powychodziły
  • W naszej szkole nie można się było uczyć o węglu. Dyrektor się nazywał Brykiet.
  • – Panie kierowniku…

– Co jest?
– Ja mam taki mały interes…
– To nie moja wina, nie?
Kabaret Potem to dopiero kopalnia

Cmentarz "Wieczny Odpoczynek" - ludzie zabijają się tylko po to, by móc tu pospać

Moc żeńskich imion - np.:

  • Ela/żbieta: kto stworzył elżbiety?

Stworzyciel
Kto Elżbiety do złego namawia?
Gorszyciela
Kto Elżbiety zbawi?
Zbawiciel

  • Ania: Zostawanie, wydalanie, rozstrzelanie
  • Ada: rolady, porady, kanonady (może być ogrodniczką z wielkimi melonami i dynią nie tylko do parady/albo lepiej - ...daje babom rady jak wyhodować sobie wielkie i jędrne melony, co na dynię dobrze robi. Nic niezwykłego - wszakże jest ogrodniczką. Podwójne dno słowa przesadzać)
  • Kasia: fajny biust miała... (tak wiem, kiepsko)
  • Ula: i ule, miód na ustach i dłoniach, pracowita jak Pszczółczaninka
  • Basia: i wiewiórki, ładne rzęsy (na oczku, ale wodnym)


Moc imion w praktyce, czyli opowieść menela o nieudanych związkach damski-męskich:
- Baśka, to była dziewczyna ładna, ale i strasznie dziwna. Kiedyś nad stawkiem powiedziałem jej, że ma ładne rzęsy, a ona na to:
- Dziękuję, ale... Wcale nic nimi nie robiłam, nie nawoziłam, nie pryskałam, ot same tak się wyhodowały.
- Później zacząłem mówić do niej Basia, zamiast Baśka. A ona zaczęła się foszyć, ja ją spytałem o co chodzi, to ona mówi, że ją z wiewiórkami zdradzam!!

Inne akwarystyczne

- Gdzie leży prawda? - powiedział student filozofii
- O, tu - powiedział menel, wskazując na gazetę leżącą pod fotelem
- Przecież to gówno prawda - rzekł, wertując strony napisane cyrylicą.
- Ale jednak... Prawda - rzekł menel

- Kto ma racje? - rzekł student filozofii
- Wojsko? - rzekł student budowlanki
- Jak to? Normalnie, żywnościowe. Nawet jedną mam, o tu - wskazał na kieszeń plecaka - od brata z wojska.

-... ach diablica... wiedziała jak budować napięcie
- Na pięcie? Przecież zgniotłaby potem wszystko w ziemię i nici z budowy. - powiedział oburzony student budownictwa

Przyda się scena z Nietzschem (Nietzsche-Znicze, niczego-Nietzschego). W razie czego studenta budowlanki można zamienić na drugiego filozofa, ew. fizyka.

- Przesyłkę mam, chyba do Pana.
- A jak Pana godność?
- Nie mam godności
- Nie o to chodzi. Chcę wiedzieć kim Pan jest.
- Adam, Brzęczeszczyk Service
- To nie do mnie, panie Brzęczeszczyk. Sir Weis znajduje się w drugim wagonie.
(Nasze motto frontem do klienta... wolałbym z profilu... firma zajmuje się przesyłkami)

- Mój brat, jest tym... jak mu tam... stand-uperem
- Straszne to... dlaczego nie może być po polsku, normalnie: powstaniec?
- A dlaczego nie wstawaniec? Tak chyba bardziej poprawnie.
- Bo teraz siedzi.
- A gdzie on jest? Nigdzie go nie widzę.
- Bo nie siedzi tutaj, tylko w więzieniu.

Do głowy zaczęły przychodzić kolejne wnioski. Szczególną uwagę zwrócił jeden, zacząłem powtarzać jego treść niczym mantrę.
- Ach, tak... kopia wniosku do Starszego podawacza kawy Dzielnicowego Urzędu Przyznawania Akredytacji o pozwolenie na poszerzenie terenu apteki. Tyle lat... i do tej pory nadal nawet wniosku nie rozpatrzyli - przeciągnąłem środkowym palcem po powiece, ocierając łzy wzruszenia.

Związałem nogi Watsona liną. Była to zwykła lina - żadna Karo-lina, pad-lina, czy nawet otu-lina. Ręce zaś przepasłem wężem - zwykłym, ogrodowym, na szczęście nie jadowitym, tylko syczącym i plującym wodą.

Pomysły zwykle kiepskie - do dokończenia lub poprawy

Dalej jechałem tą samą trasą co zawsze, nagle patrzę: ślepy zaułek – pół ulicy pożarła koparka. Patrzę i myślę, żadnego objazdu – będę musiał ich zapytać. Cóż, zawsze to lepsze niż szukanie podczas poprzednich wakacji drogi do niemieckiego miasta Ausfahrt, kiedy to nie wiedzieć czemu ciągle kręciliśmy się w kółko. Majster do rozmowy niechętny, ale krok po kroku rozmowa dochodziła do gruntu. W gruncie rzeczy sympatyczny facet, ale dziwny trochę.
Nie mowa tu o majstrze, ale o robotniku, co w rowie zawalonym rzeczami siedział. Bo majster kawał zrobił i o mało by go nie zasypała koparka. Typowa polska budowa. Z majstrem było ciężko, ale jak zacząłem drążyć, to z czasem stał się bardziej komunikatywny.
Tylko do cholery to mną się powinien w pracy wysługiwać. Przypomniałem sobie co matka mówiła: Jak nie będziesz farmaceutą, to rowy będziesz kopać. I co? Zostałem farmaceutą i kopię rowy. Majster łaskawie wskazał drogę, dalej jakoś poszło.

A czasem na dodatek rozsyłają to po internecie ciesząc się jak głupi, myśląc o tym, jak góral z Podhala będzie się śmiał czytając wypociny jakiegoś zakompleksionego farmaceuty z Gdańska.
Zacząłem się jednak trochę nudzić, więc postanowiłem wykorzystać umiejętność sprzedania ludziom kitu, nabytą podczas sprzedawania suplementów i zdolność udawania kobiet zdobytą w wyniku maniakalnego oglądania kabaretów. Narzuciłem chustę i otworzyłem Przodowagonową Akcję Wróżbiarską Urlopowiczki Lubiącej Ozonować Nieużytki. Przyszła pierwsza klientka:

Kolejny deń
Nigdy nie mogłem wyjść z podziwu nad uporządkowaniem życia miejscowych emerytów. Jak mając tyle czasu wydają się go mieć mniej niż pracujący ludzie. A przynajmniej jeśli chodzi o jego rozplanowanie. I tak nawet gdybym zgubił zegarek i kalendarz mógłbym się orientować w czasie obserwując migracje miejscowych emerytów. I tak punktualnie o siódmej w dzień w dzień wchodzi ta utyta blondyna od APAP-u, a tuż przed zamknięciem apteki muszę kłócić się z wojowniczo nastawioną amatorką parasoli. A dziś, jak zwykle trzynastego każdego miesiąca (w dzień wydania emerytury) odwiedzi mnie...
Godzina dziesiąta – przerwa na drugie śniadanie! I tak zwykle nikogo wtedy nie ma. Tym razem jednak beztroską konsumpcję przerwał pan Jan, można rzec statystyczny Polak. W średnim wieku, wysoki, dumny posiadacz 2 telefonów i takiej samej ilości psów. Na jego rodzinę składa się nieżywa babka, półżywa teściowa, 1,6 dzieci (córka straciła nogi w wypadku samochodowym) i 1,5 żony – jedną trzyma w domu, a połowę drugiej (zdobytej dzięki zaprzyjaźnionemu grabarzowi) zawsze wlecze za sobą, gdyż jak tłumaczy:
- Nie mógłbym żyć bez swojej drugiej połówki
- Tak, tak słyszałem to już, nie musi Pan powtarzać
- Ciężkie jest życie bliźniaka syjamskiego...
- Z tego co wiem nie żyje od kilku lat
- No, właśnie!
- Czego dusza pragnie?
- Jadła i napoju
- Pytam o to czego Pan potrzebuje, nie Pana bliźniak
<Coś lepszego chyba można tam na dole>
- Chciałbym kupić coś na porost włosów
- Ale Pan jest łysy!
- No, właśnie!
- Mam coś na to
- Żadnego NATO, nie dość że włosy przez nich straciłem to teraz najpewniej i życie
- Jak to się stało?
- W wojsku
- Jakim wojsku?
- W Armii. Czerwonej.

Dość tajemniczy typ, który ostatnio szukał u mnie czeskiej fety, ale mu odmówiłem, bo to przecież nie jest sklep spożywczy. Teraz chciał suplementy BCAA, nie mam pojęcia co to za firma. Odesłałem go, bo z suplementów to mam tylko witaminę D i marsjanki.
 
- Chciałbym kupić ten... te różowe tabletki w kształcie serca

Watson biegł za zapachem na tyle szybko, że straciłem go całkowicie z oczu. Na szczęście wrócił się, lecz raczej nie do końca tym co chciałem:
- Watson, po kiego ch* ci tyle prezerwatyw
- Na swojego (ech)

- Znajomość dawki śmiertelnej bywa czasem zaskakująco przydatna.Teściowa, zrzędliwi emeryci, dociekliwe urzędasy... i wszelkie inne problemy po prostu znikają...

Kowalscy to rodzina z podgatunku dziwnych. Matka podpuszcza, dziadek popuszcza, babcia rozpuszcza (w końcu jest chemikiem), a córka się puszcza. Z takiej liny dla niezdecydowanych samobójców - zwanej... kurczę, jak to było? Chyba  gandzi... albo babci... może bandy... nie ważne. Mam czasem wrażenie, że większość z nich nie zeszła jeszcze z drzewa. W sumie nie takie głupie - mieszkają w domku na drzewie, a jedną tylko w aptece widzę - tą co się puszcza. Dziś (jak w każdy wtorek) przychodzi kupić niezbędnik każdego, co popuszcza. (czyli pieluchy). {popr}

Raczej do ew. powieści Watsona
Robił co Chciał. Lecz życie Chciała sprzykrzyło się obu. Dlatego doszło do zamiany ról i odtąd Mógł robić to co Chciał.

Czara goryczy dopiero potem się się przelała.
Cała podłoga przedziału była w gorczycowych ziarnach. Zresztą nie dziwię się, skoro baba była na stojąco, w akwarium i to na dodatek jeszcze na zakręcie – nawet Herkules by wymiękł.

Schodow i Pawłow

Wszedłem po cichu do wskazanego mieszkania, drzwi co dziwne były otwarte. Z drzwi nagle wyskoczył mężczyzna, przycisnąłem go do ściany i spytałem:
- Kto tu pociąga za sznurki?
- Służka Ekaterina, pranie rozwiesza.
- Chciałbym się dowiedź o Pana klatce.

Poprowadził mnie schodami aż do klatki schodowej. Na klatce schodowej stała klatka Schodowa, w środku niej stepująca wiewiórka.
- Ciekawe zwierzę, skąd Pan ją wziął?
- Zwyczajnie, ze sklepu - powiedział niezmiernie niewyraźnie
- Jakiego stepu?
- Zoologicznego
- Step Zoologiczny, ciekawe - rzekłem pod nosem - I rozumiem, że step nauczył tą wiewiórkę stepu? - powiedziałem już głośno
- Gdzież można stepu nauczyć jak nie na stepie, wszakże to wiewiórka stepowa... Chwila, a czy miał Pan na myśli, step, czy stępowanie? To trochę różne rzeczy
- Stepowanie
- A to już inna sprawa. Przyczyną jest Pawłow
- Pawłow?
- Pawłow i jego odruch, nie słyszał Pan?
- Jaki ruch?
- Odruchy Pawłowa, zwane częściej warunkowymi - nazwane na cześć matki pochodzącej z wymarłego rodu Warunkowych. Ród pradawny, carowi wierny, lecz pod pewnymi warunkami. Car do śmierci warunków nie spełnił, więc Warunkow popełnił warunkowe samobójstwo, pozostali mężczyźni jako że Warunkowa już nie było, popełnili bezwarunkowe.
- Mógłby Pan powiedzieć o samym ruchu Pawłowa?
- Odruchu, jeśli już.
- A czymże się ruch od odruchu różni?
- Ruchy tworzą się świadomie, zaś odruchy nieświadomie
- Zatem jego ofiary są nieświadome
- Tak
- Przerażające. Jest jakiś sposób na ochronę przed tym odruchem?
- Teoretycznie można, ale spójrz Pan na tą wiewiórkę: zanim ona się oduczy stepować najpewniej zdechnie z głodu. Tak to silne.
- Straszna organizacja, ten odruch Pawłowa. Ale mimo wszystko spróbuję - rzekłem, stawiając krok do przodu
- Zdaje sobie Pan sprawę, w jak wielkie gówno Pan wchodzi?
- Nie sądzę
- Ja też sędzią nie jestem, ale jedno muszę stwierdzić: śmierdzi to strasznie
- Co?
- Lewy but.
Spojrzałem - rzeczywiście było tam gówno.

Nonźródła: Pamiętniki farmaceuty: Złodziej i detektyw w fartuchu

Daj łan

W mojej aptece zaczął znikać APAP. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, bo co drugi klient łazi albo po APAP, albo po suplementy. Jednak z czasem zaczęło mnie to niepokoić – rozpocząłem śledztwo. Do pomocy zaangażowałem swojego kolegę z English Division – Johna, zwanego Watsonem od swojego tekstu:”What's on?” Czasem dochodziło do tego słowo „men” - stawał się wtedy Watsonmenen, prawdziwym superbohaterem, potrafiącym obsłużyć 100 klientów w ciągu godziny i rozróżniać leki tylko po zapachu.
Wszedł pierwszy klient – podejrzany
- Ale nie wiem...
- Czego?
- Czy to wypada?
- W Pani wieku wszystko wypada
- Wie Pan!
- Tyle lat pracy to się wie, hehe
- Dobra, daj Pan ten specyfik na włosy. Tylko chcę wiedzieć, czy działa?
- Tak jak każdy homeopatyczny – działa tak długo, jak Pani wierzy, że działa
Odeszła (mam nadzieję, że nie na wieczność), łapiąc się za głowę. Oczywiście – jak ból głowy to tylko APAP! Wynotowałem swoje spostrzeżenia na jednym z paragonów i spytałem Watsona:
- Cóż myślisz, Watsonie?
- What's on?
- Znam twój pseudonim, nie musisz mi go przypominać

Wchodzi kolejny klient
- Chciałam leki z tej recepty
Spojrzałem na kartkę i spytałem ją:
- U jakiego specjalisty Pani była?
- U tego obcokrajowca od tropikalnych
- Tak coś myślałem, krój egipski rodem z kamienia z Rosetty. Pisze, że chinina, a przynajmniej taką mam nadzieję. Coś poza tym?
- APAP
- APAP, ciągle APAP! Miesięczna dostawa, chyba w tydzień wyleci.
Niech Pan nie gada, głowa mnie boli tak mocno, że gdybym mogła to bym nie pytając się, od tak bym sobie wz... Przepraszam, muszę lecieć – powiedziała, jakby poparzona (nic dziwnego, w końcu włożyła rękę do pokrzywy), rzuciła monetami i uciekła. Myślałem, czy by za nią nie pobiec, ale jako że kwota która dała zgadzała się z ceną to odpuściłem, ograniczając się tylko do notatki na kolejnym paragonie.
(Przyda się naprawdę dobra scena apteczna – pomyśleć dobrze nad sceną z Panem Janem, ew. wykorzystać tą pastę o krwiodawstwie lub kondomie)

I tak mijał klient za klientem, zdążyłem wyrobić już kartotekę kryminalną połowie osiedla. Została godzina do zniknięcia apteki, więc oddałem obowiązki Watsonowi i udałem się na zewnątrz. Przypomniałem sobie, że nie wziąłem kluczy, więc odwróciłem się i zobaczyłem czarną postać z całą siatą APAP-u. Odjechał na rowerze, ja goniłem go, starając się trzymać dystans i nie wyróżniać spośród tłumu. Zobaczyłem tramwaj – stare, dobre, lśniące mimo rdzy akwarium. Niestety została minuta do odjazdu, a dystans odległy.

W ostatniej sekundzie wsiadłem do tramwaju, bacznie obserwując złodzieja. Rozpoczął się wyścig ja kontra złodziej, akwarium versus rower. Pojedynek na śmierć i życie – do pierwszej kropli pavulonu wylanej na bruk. Byłem niemal przyspawany do okna, nie zważając nawet na szturmujące babcie autobusowe.



Sceny akwariowe (tak ze dwa albo jedna dobra)



Niestety straciłem kontakt wzrokowy ze złodziejem, więc wysiadłem i prędko pomknąłem ku stojącemu niedaleko autobusowi. Niech to szlag, uciekł! Tak to bywa na przystankach widmo - jak stoisz to nie nadjedzie, a jak nadjedzie to nie dobiegniesz...

Na szczęście (a może i nieszczęście) mogłem stać się uczestnikiem dość niecodziennej rozmowy:
- Nie ma grizzly, Ivan.
- A co jest?
- Niedźwiedzie polarne
- A to nawet lepiej. Nie będzie go do oleju ciągnąć, cały wagon tego zamówiłem! Palmowego co prawda, ale zamknie się w kapsułki, napisze certyfikat cyrylicą i opylać potem madkom jako olej z wątroby rekina.
- Ivan, tylko go pilnuj, bo te polarne cholernie do wody ciągnie. Jednego do tej pory nie znalazłem! Rozpuścił się, czy co...

Ja jednak wolałem uniknąć wątpliwej przyjemności noszenia betonowych butów i kąpania się w nich do usranej śmierci, więc darowałem sobie dalszy ciąg rozmowy i uciekłem czym prędzej.

Daj tu

Scena podczas której odkrywamy, że Watson pod naszą nieobecność zabalował. Może dodatkowa scena apteczna (wskazówki wyżej). Albo to:
(gra słów dupek-półdupek, wspomnienia z chemii)

- Dobra, Watson wyznaczę ci jakieś zadanie, ale najpierw musisz wziąć prysznic. Koniecznie.
Pięć minut później przychodzi Watson z słuchawką w dłoni
- Watson, po co ci ta słuchawka?!
- A do czego może słuchawka służyć?
- Zwykle do dzwonienia, ale z tą może być ciężko
- Dlaczego?
- Bo to słuchawka od prysznica, baranie!
- Kazałeś wziąć prysznic, ale tylko słuchawka dała się wyrwać
- Watson, wiesz co! Biorę cię! Wolę cię mieć osobiście na oku, bo sam sobie krzywdę zrobisz jeszcze. Ale najpierw muszę cię w plan śledztwa wprowadzić.

Pokazałem Watsonowi mapę, przedstawiłem plan i spytałem:
- Chcesz coś dodać?
- Cztery i osiem
- Dlaczego akurat te liczby?
- Nigdy nie umiałem ich dodać.
- A w odwrotną stronę umiesz?
- Osiem i cztery?
- Tak.
- No, to dwanaście jest
- Dobrze wiedzieć. Wszystko pozostałe jak rozumiem jest jasne?
- Szczerze mówiąc... strasznie tu ciemno.
- Tak, przydałoby się tu wymienić żarówki, od kilku lat ich nie wymieniałem... Ale lepiej idźmy złodzieja łapać.

Ślad mordercy przepadł w okolicach portu, więc przyglądałem się okolicznym budynkom w nadziei, że zauważę coś podejrzanego. Nie myliłem się - z jednego okna wyleciała lodówka, która niedługo potem wesoło kołysała się wśród fal.
- Piękny ptak – rzekłem
- Daj spokój z ptakami, tyle komarów na tym zadupiu.
- Zawsze lepiej niż Tasmanii...
- Tanzanii!
- Nigdy nie byłem dobry z geografii. Pamiętam jak pewna skwarną wiosnę roku tysiąc siedemset, nie osiemset, chociaż chyba jednak roku tysiąc dziewięćset...
- Stop!
- Sześćdziesiąt dziewięć!
- Bingo! - usłyszałem z okien mieszczącego się nieopodal domu seniora
- Mam trop!
- To szukaj! Premię może nawet dostaniesz.
- Premia?
- Tak, premia!
- A co to premia?
- Ekstra many!
- Mana?
- Tak, mana!
- A wiele tej many?
- Więcej niż lodu w Tanzanii!
- Watson zaczął intensywnie węszyć, nieustannie powtarzając pod nosem:
- Ja być największy mag mego plemienia, ja mieć many wiele jak lodu.

- Coś mi się wydaje, że my trzeci raz koło zataczamy.
- No, to czwartego razu nie będzie, ponoć w waszym kraju do trzech razy sztuka.
- A w Afryce?
- Nikt nie liczy na nic, bo i tak zwykle nie umie.
- Ale tyle czasu kręcimy po tym zadupiu... Może lepiej pójdziemy na wschód? Tam musi być jakaś cywilizacja!

- Powiem Ci Watson, pewien sekret
- Zamieniam się w słuch
- O wielu szamańskich praktykach słyszałem, zamiany w zombie, węże i inne paskudztwa. Ale nigdy nie słyszałem, żeby zmysłem być.
- A ja potrafię
- To się przemieniaj jak Jezus na tym... Taborecie
- Taborze
- Polski tabor nie istnieje. Znaczy niby jest, ale praktycznie nikt go poza zajezdnią nie wydział...
- Miałeś opowiadać, nie narzekać na PKP!
- A, tak! - rzekłem, ubijając przelatującą komarzycę - A więc...
- Nie zaczyna się zdania od więc
- Od A zdanie zacząłem. Wracając, najpewniej zdziwisz się, gdy usłyszysz że pierwotnie chciałem być informatykiem.
- Dziwię się.
- Nawet do technikum poszedłem, do Łączności
- A, to jak w piosence o trzech braciach.
- Jakiej?
- A trzeci, co był głupi poszedł do Łączności...
- Nie znałem. A co do reszty...
- Ja nic nie wiszę!
- Nie o to chodzi. Wiesz, w szkole działy się różne rzeczy... ale o tym może później.

- Chcesz się rozerwać? - rzekł Watson, pokazując ciecz w słoiku
- Nie, dziękuję
- Ale kopie, weź spróbuj
- Za bardzo szanuję swoje kończyny, by stracić je od wybuchu nitrogliceryny
- To może coś na rozluźnienie?
- A, daj Pan.
Pół godziny później
- Kapitalny ten pawilonik...
- Po nim nic się nie chce, nawet żyć...
- A mi się jednego chce... - rzekłem, moja ręka od pępka powoli sunęła się w dół...
- Nawet o tym nie myśl!
- Ja nigdy nie myślę, zwłaszcza po pavulonie
- Napiłbym się wody, też chcesz?
- Nie dziękuję, piłem miesiąc temu. Zaraz... coś mi się wydaje, że chyba miałeś opowiadać o szkole...
- Łączność? Szkoła, jak szkoła, ale pozwoliła się oswoić z najbardziej wkurzającymi typami wykładowców. A poza tym... było chyba normalnie. Nie raz piliśmy, ciekawe potem zdjęcia wychodziły.
- Może głodne były? Albo ciekawskie, jak mówiłeś.
- Kto ich tam wie... Wracając, to z ich lektury wyszło, że najczęściej udawaliśmy zwierzęta, ja zwykle byłem myszą.
- Domową?
- Nie, komputerową.
- A dlaczego zostałeś farmaceutą?
- Szczerze? Sam nie wiem.
- Ale chyba coś wyniosłeś z tej szkoły?
- Kredę, ołówki, laptopy... O chyba właśnie sobie przypomniałem, dlaczego tym farmaceutą zostałem... ale o tym innym razem, teraz robota.
Gubimy Watsona - wracamy do domu i wtedy...

- A ja?
- A ty Watson, z boku stań i rączki przy sobie!
- To potwarz! - tu wskazał wymownym gestem na jeden ze śmietników, gdzie rzeczywiście był wizerunek pana premiera - Nic nie poradzę, że mi w oko wpadła.
- Zaraz, o czym mówisz?
- Nie widzisz śliwki pod okiem?
- Żadnych owoców w oczodołach niestety nie widzę. Czyżby to nowa kuglarska sztuczka za pomocą okradasz miejscowy warzywniak?
- Debilu, nie widzisz, że mam fioletową powiekę?
- A to trzeba było Watson mówić, że limo nabyłeś w trybie natychmiastowej dostawy za swoje. Cóż, Watson, Polska nie Afryka, tu się drzwi zamyka i nie obłapia kogo popadnie.
- Sama na mnie spadła, o z tamtego okna!
- Powinieneś się cieszyć, że jeszcze jakakolwiek kobieta leci na ciebie.
- Bardzo zabawne! – syknął oburzony

- A mamy jakieś inne wyjście?
- Jest, koło komendy. Ale nie pójdę tam, bo mam alergię na psy. Zwłaszcza owczarki niemieckie.


Zadzwoniła do mnie ciotka z Krosna:
- W Krośnie siedzę
- I co z tego?
- Ale w środku.
- Dziwne trochę, zawsze mieszkałaś na przedmieściach, długo już w centrum mieszkasz?
- Nie zmieniałam kretynie zamieszkania, w Krośnie siedzę, w środku Krosna!
- Nic nie rozumiem
- A gdzie ubrania produkowano zanim maszynę do szycia wynaleziono?
- Niech zgadnę, w Krośnie!
- Na Krośnie.
- Chyba coś źle ciotka mówi
- Tępaku mówię przecież cały czas, że w środku Krosna utknęłam.
- Ja w Krośnie nigdy nie byłem, to ciotki nie poprowadzę.
- W nici krosna się zaplątałam, teraz rozumiesz?!
- Teraz tak, mogłaby ciotka nie mówić dużymi literami, bo można się pomylić.
- Dużymi literami, to tak można?
- Najwyraźniej. W końcu ludzie piszą wiersze czy pamiętniki. I w takowych dziełach jak są dialogi, to są duże litery nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, czasem wiadomo dlaczego, choć nie wiadomo dlaczego nadal – takowe wymysły nazywają ortografią.
- Tak, w szkołach dawno nie uczą potrzebnych rzeczy.
- My tu gadu-gadu, a czas ucieka, coś ciotka chciałaby?
- Gadu-gadu to badziewny komunikator, se chyba Skajpaja ogarnę. A nie potrzebuję nic na razie, ale było by miło gdybyś mnie wydostał z tego zaplątania.
- Za bardzo ciotce nie pomogę, chociaż... Ciotka ma telewizor?
- Tak, nawet oglądam teraz. Choć ze względu na to, że rozmawiam teraz z tobą to wyciszyłam i dałam napisy.
- Wspaniale! Bo jest telegazecie napisane, że za 10 minut na Polsacie będzie „Zaplątani”, brzmi jak reportaż na temat rybaków zaplątanych w sieci.
- Pomorze?
- Gdańskie.
- Pytam, czy to może w mojej sytuacji pomóc.
- Ach, tak. Mogłaby ciotka tych błędów ortograficznych w wypowiedziach więcej nie robić, bo naprawdę ciotkę trudno zrozumieć. Nie wiem, czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
- Placebo?
- Tak, placebo. Widzę, że ciotka się szybko uczy. Tnoylko nie więcej niż 2 tabletki dziennie, najlepiej po posiłku. A i jeszcze takie małe coś...
- Co?
- Gdyby ciotka została okradziona to gdzie szukałaby złodzieja
- Myślę, że pod latarnią. Tam zawsze najciemniej, czy jakoś tak.

Rozłączyłem się z ciotką i wiedziałem, co zrobię rano...

Daj tri

Rano zrobiłem śniadanie. (podwójne dno słowa jaja?)
Wyruszyłem na dwór, w nadziei że kontemplacja przyrody (czytaj: paru krzaków w betonowym lesie) pomoże mi w rozwiązaniu problemu. Było ciemno, lecz na szczęście okoliczne lampy zapewniały światło. Z wyjątkiem jednej...
Właśnie pod nią znajdowała się ciemna postać rozmawiająca z panią Kwiatkowską, po czym wręczająca jej ogromny wór APAP-u. Kogoś mi przypomniała, dlatego spytałem:
- Watson?
Lecz pierzchł, lecz niemądry wpadł prosto w zasadzkę - gdy wróciłem był już w aptece, na ręce miał pułapkę na myszy i spał smacznie wśród żelków z lignokainą.

Wyrok:
- No, cóż chyba muszę uznać swoją winę. Tylko jest jeden problem...
- Jaki?
- Obiecałem, że gnoja ukażę karą najgorszą z możliwych.
- Nadal możesz, kto Ci broni? Ty?
- Tylko ja nigdy siebie nie karałem
- A ja nawet mam pewien pomysł. Chodź za mną.
Poszedłem za panią technik, aż stanęła i palcem wskazała na ścianę. Spojrzałem na nią - jej wyraz twarzy przypominał minę Gargamela polującego na smerfy. Czułem, czego chce dokonać i średnio mi się to podobało, dlatego powiedziałem jej:
- Jesteś pewna?
- Tak!
- Gdy ostatnio z Watsonem bawiliście się tym barbarzyńskim ustrojstwem połamało wszystkie szyby, dwóch emerytów zmarło na zawał, nawet antyterroryści przyszli
- Ale ile pieniędzy wpłynęło...
- Zwłaszcza od tych emerytek z zachodniej granicy, co im podmuch wyrwał portfele, he he. Ale mimo wszystko...
- Co?
- Nie mógł bym patrzeć na swoje oblicze w lustrze
- Pewnie dlatego, że je rozbiłeś podczas ćpania APAP-u
- A poza tym się szef się wkuBlad.png
- Przecież ty jesteś własnym szefem, kretynie.
- A tak, zapomniałem. Ale wiesz jakie to ryzyko?
- Tak!
Westchnąłem ciężko i przycisnąłem wielki czerwony guzior. Nabrałem powietrze i wykrzyczałem: Szanowni klienci, Pavulon 50% taniej! Promocja trwa tylko przez najbliższą godzinę!

Tłum wielki wkroczył do sklepu, siaty ogromne z owym specyfikiem przelatywały nad głowami, ludzie bili i tratowali, a inni tracili przytomność. Tłum ogromny coraz bardziej napierał na mnie, uciskając klatkę z piersiami (musiały się rozmrozić). <może lepiej klatka Piersiowa? Tylko jak to pociągnąć> Zaczęło powoli brakować tlenu, lecz na tłumie nie robiło to wrażenia (może to beztlenowce jakieś), zupełnie w przeciwieństwie do mnie – niedługo potem straciłem przytomność.



Gdy otworzyłem oczy ujrzałem wielkie pole truskawek, słońce parzyło niemiłosiernie, ktoś do mnie mówił w obcym języku:
Arbeit!
- Ja can't meine Fuhrer
- Warum?
- Ja have eine Sonne-udar
- Sonne-udar? Sonne ist laut?
- Ja... ja...
- Klaus, kommt zu mir.
- ...Chcę do domu – wetchnąłem cicho
- Was?
Rozmawiali ze sobą, intensywnie wymachując rękoma – wyglądało to odganianie much albo (na tyle rozumiem migowy) jak zdanie: On jest pijany jak świnia, usuń go z pola. Podarł na moich oczach moją umowę śmieciową.
Spytałem go:
-A pieniądze?
-Keine Geld, pijaku!

Wróciłem do kraju, może jakoś przetrwam ten rok. Lecz zanim wszedłem do domu zadałem sobie pytanie: Czy to całe śledztwo było tylko snem? Najwyraźniej tak – przecież nie byłbym tak głupi, żeby zjeść samemu połowę aptecznych zapasów i tego nie zauważyć. Prawda?