Nonźródła:Czterech Pancernych i Pies: Special Division: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 103: | Linia 103: | ||
- Nasz nazywa się "Rudy" - odpowiedział Ol'gyerd z niebywałą dumą. |
- Nasz nazywa się "Rudy" - odpowiedział Ol'gyerd z niebywałą dumą. |
||
- Hahaha! - zaśmiali się pancerniacy - nasze nazywają się "Rozpierdalator", "Mega - niszczyciel" i "Lek na Jedi". W tym momencie głowa Yarosa napełniła się niezliczoną ilością bluzgów, przekleństw i obelg, między którymi swobodnie latała fraza "A nie mówiłem, k!@#a!. Powiedział sobie w duchu znaczące słowo "trudno", po czym oddalił się w kierunku swojej załogi. Chwiejnym krokiem podszedł pod al-Kossa, bajerującego właśnie dwie młode telegrafistki Imperium. Jego ręka dygotała się, przygotowana do natychmiastowego uderzenia Yanka w karczycho. Duży wysiłek wkładał w to, aby się opanować, jednak za nic mu się to nie udawało. Szybkim machnięciem ręki odciągnął rozmarzonego Sitha od panienek, po czym wygłosił obszerny wykład na temat bezwzględnego posłuszeństwa wobec przełożonych. |
|||
- Hahaha! - zaśmiali się pancerniacy - nasze nazywają się "Rozpierdalator", "Mega - niszczyciel" i "Lek na Jedi". |
|||
Słońce właśnie zachodziło za horyzont bezkresnych, skalistych pustyń Tatooine. Ostatni ludzie pustyni wykrzyczeli swoje zawołania, wszyscy Jawowie pochowali się do swoich jaskiń, a przygotowania do inwazji zostały ostatecznie zakończone. W pierwszym szeregu stały lśniące kolumny dumy Imperium, czołgi t-x34. Ich potężne działa rzucały wielkie cienie na stojące tuż za nimi działa samobieżne IS'2. Obok nich przejeżdżały ogromne transportery produkcji Huttów, St-uudbkear, wiozące zaopatrzenie - głównie pociski odłamkowe i prowiant. |
|||
Za pojazdami stały niezliczone szeregi piechoty. W pierwszym rzędzie widniały sylwetki szturmowców, ze złotymi pancerzami i pistoletami maszynowymi. Następnie drużyny Ciężkich Karabinów Plazmowych. Ich siła ognia była przeogromna, osłaniali oni bowiem wszystkie jednostki Imperium. Nad nimi unosiły się specjalne jednostki dywersyjno - sabotażowe Gwardii - bezlitośni i bezwzględni niszczyciele, od małego przyzwyczajani do destrukcji. Maszyny do zabijania. |
|||
Na samym końcu stały ogromne działa artyleryjskie. Ogromne, o kalibrze większym niż wielkość czołgu. Pociski zeń wystrzelone mogły uszkodzić dowolne miejsce na planecie, oraz cześć poza jej obszarem. Wielkie lotniska ogromnych bombowców - SU-134, zdawały się przysłaniać swoim obszarem wszystko, co mogło znaleźć się na planecie. |
|||
Słowem, dotychczas spokojna i bezkonfliktowa przestrzeń Tatooine zamieniła się w jeden, ogromny, internacjonalny poligon, na którym miały przesądzić się losy całej wojny. |
|||
- Jedziemy, panowie - zawołał Yaros. |
|||
- Tak jest! - odpowiedziała zgodnie załoga t-x34 "Rudy". |
|||
Silniki włączone, moc maksymalnie zwiększona, pociski załadowane - ogół wypełnionych obowiązków zezwalał na ruch. Pół godziny jazdy. Jazdy w napięciu, z mozołem, w trudzie i w gorącu. Ich krew wrzała jak olej. |
Wersja z 12:40, 5 paź 2008
Ten artykuł jest w edycji i kogoś właśnie osłabiło w trakcie jego pisania. Aby go nie dobić, poczekaj aż wytrzeźwieje i dokończy swoją twórczość. Jeżeli trwałoby to zbyt długo, skontaktuj się z administratorem lub z użytkownikiem o nicku Ruski. |
Czterech Pancernych i Pies - Special Division - to niezwykła opowieść o losie czterech rycerzach Imperium, wplecionych w czas wielkiej historii - nagrana została przez Dartha Vadera w latach 17 - 18 ABY, aby podnieść morale społeczeństwa, wydana także w celu propagandowym.
Personis dramatae
- Darth Ol'gyerd Yaros - mandalorianin - kalamarianin, rozdarty pomiędzy dwie ojczyzny, jego dziadek brał udział w walcę Mandalorian przeciwko znienawidzonej Republicę. Przybył tutaj, aby szkolić sojuszników z Naboo.
- Darth Yan al-Koss - szlachetny wojownik Imperium, przedstawiciel legendarnej rasy Sith. Jego ojciec rzekomo zginął w walcę na Vester'platt-13, Yan z pomocą wschodniego sojusznika - Imperium, szuka go po wszystkich galaktykach. Zapragnął wstąpić do armii Imperium, których uznał za wyzwolicieli.
- Darth Gustav Jelenno - dzielny i silny Anzat, wywodzący się z obszaru Silesio'on. Zdolny telepata. Chodzą słuchy, że pracował kiedyś dla zakonu Jedi, dla paskudnego wroga. Jego narzeczona to człowiek pustyni, Ho-no-ratis Panna.
- Darth Griigoryj Sa'akashvi-li - dziwne stworzenie z planety Rodii. Dobrze prowadzi krążownik. W tej galaktycę czuje się nieswojo, ze względu na swoją rasę. Mistrz Jelenno wmawia mu, że pochodzi z galaktyki Saa'ndomyesh - dlatego ma wyłupiaste oczy i zieloną skórę bez włosów.
- Pies, a w zasadzie Wookie, zwany Shaarica - dzielny przybysz i maskotka Dartha Kossa. Włosiaste bydle, z małymi oczkami.
Odcinki
"Rud'13b6-y", miód i krzyże
Snajper faszystowskich Jedi powoli wspinał się na wystający kanion, skąpanego w promieniach złotego słońca Tatooine. Piasek, tak ziarnisty i duszący, że klonowi w swoim pancerzu, było strasznie duszno i gorąco. Jego powolny oddech, podsycany żarem pustyni, wydawał się tak ciężki i trudny. Siadł na wierzchu. W dali spostrzegł kilku Jawów, rozkradających części ze starego krążownika Imperium. Ciężkie i masywne wózki, przepełnione do końca, wydawały się sunąć, niczym sanie po śniegu w czasie ciężkiej zimy.
Chwilę później zauważył kilku ludzi pustyni, mierzących do Jawów z wielkich, starodawnych karabinów. "Ciekawa sytuacja" - pomyślał. Usłyszał serię strzałów. Dziki krzyk Tuscaana drastycznie przerwał jego myśli. Lubiał słuchać tego krzyku - był tak beznadziejny i smętny, że sprawiał niebywałą przyjemność słuchającemu. Dwóch z nich szybkim krokiem podbiegło do martwych ciał, sprawdzając ich zawartość. Przeszukali ich ubrania, małe, ciasne i brunatne szmatki. Po przejrzeniu w poszukiwaniu broni i jedzenia, stwierdzili, że nie ma tam nic ciekawego [tzn. amunicji], po krótkim zastanowieniu sobie poszli.
Snajper czekał. Czekał na ofiarę, miała tędy przejść jakaś mała dywizja imperium. Jego celem było natychmiastowe zabicie. Piasek zaczynał go denerwować - jego ciało było całe brudne, przepocone, a do tego jego karabin musiał być czyszczony regularnie i dokładnie. Ogół wad składał się na nienawiść do oczekiwanego wroga. Przecież to przez niego musiał tu czatować.
Mar'uusia O'gonyakk, radiotelegrafistka Imperium, jak co dzień szła do dowódcy, złożyć mu raport o posunięciach Republiki. Te ruchy były ciągle takie same - wszystkim wydawało się, że Imperium nie miało zbyt inteligentnego wroga. Atak z lewej flanki 103. Opancerzonej, na prawej znowu ta 41 Vendoland. Powoli zaczynało ją denerować, że te cholerne Nemoidiance się nie ruszają. Jak na złość, cholera! Wracając jednak, sierżant O'gonyakk myślała także o swoim ukochanym, Darthie Yanie al-Kossie. Bawił się przy niej ostatnio ze swoim pieskiem, Shaariką, wymachując przy tym mieczem świetlnym. Shaarika przeskakiwał pod i nad czerwonym światłem laserowego ostrza.
Och, jak pięknie wygląda brunatna sierść Wookiego w krwistoczerwonej poświacie! A te jego oczy, takie śliczne, ciemne, a wręcz piwne, komponują się wspaniale z metalicznym, szarawoszarym połyskiem rękojeści miecza. Cudownie! A ten śmiech Yanna, przy radosnym wywijaniu lancą. Pragnęła zobaczyć go jeszcze raz. Teraz. Choćby to miał być ostatni raz w życiu.
Tymczasem snajper spostrzegł ofiarę. "Co za głupia krowa łazi teraz po pustyni. Szaleństwo! Tyle pustynników, a ona bez broni. Eh. Nieznajomość prawa szkodzi" - pomyślał, powoli naciskając spust. Oddał strzał. Precyzyjny, dobry strzał, zgodnie z naukami kapitana George'a. Krzyżyk lunety optycznej powoli zsuwał się z ciała ofiary. Dziewczyna padła na ziemię, niczym worek pełny ziemniaków na zimną podłogę zakurzonej piwnicy. Ciemna, czerwona krew płynęła na gorący piasek, tworząc wielką, wręcz gotującą się, kałużę. Czuła, że przed oczami przepływa jej całe życie. Obrazy z dzieciństwa przeplatały się z urojonymi wizjami przyszłości. Wszystko zlewało się w jedną wielką czarną plamę. Wiedziała, że jej koniec bliski. Jednak mimo wszystko, chciała wykonać rozkaz.
Uniosła swoją rękę, spoglądając na pierś - pod nią, tuż obok ramienia znajdował się ślad na skórze, wypalony laserem o dużej silę. Niebieskie iskry skakały po przypalonej dziurze w kombinezonie. Zaczeła się podciągać, raz za razem, mozolny krok za mozolnym krokiem. Swobodnie, płynnie, wyobraziła sobie rutynowe ćwiczenia czołgania się. Przysiadła pod kamieniem, w cieniu, widząc i czując swoją niemoc. Jej siła była nikła. Słabe, niezahartowane ciało nie znosiło takich warunków. "Chwała Imperatorowi, że wyposażył nas w te kombinezony" - rzekła sama do siebie, wyciągnąwszy z kieszeni małą buteleczkę wody.
Yan al-Koss zbudził się. Miał koszmarny sen - śniła mu się krzywda, ból i niemoc. Coś ciemnego. Nie zwlekając długo, pobiegł do Pułkownika - mistrza czarnej strony mocy. Odpowiedź była oczywista. "Sprawy doczesne porzuć, ukochanej szukaj swojej" - wiedział, że O'gonyakk jest w wielkim niebezpieczeństwie. Jej życie i losy tego życia były zagrożone. Trzeba iść. Jak najprędzej. Idąc, myślał o swoim mieczu. Za cholerę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie on jest. Był ostatnio w nowym, czołgu T-x34 - lecz tam go nie było. Mistrz Sa'akashvi-li widział jak się nim bawił z psem. Różne refleksje przychodziły mu do głowy. Najbardziej prawdopodobną opcją jest jednak to, że ten przeklęty Shaarika znowu zaczął go gryźć. Poszuka się, jak się wróci.
- Lordzie al-Koss! Yannie! - krzyknął Jelenno swoim grubym, anzackim głosem - czekaj na mnie! mam ważną sprawę, muszę iść po rację żywnościowe - wyjaśnił. - Chodźmy zatem - odrzekł al-Koss - śpieszmy się, O'gonyokk jest zagrożona - rzekł al-Koss tonem siwego, brodatego, biblijnego proroka, wygłaszającego dekalog. Szli przez pustynie, wielką i szeroką, niczym błękitne oceany na Kessel. Złotożółty piasek raził w oczy mrocznych Jedi, przyzwyczajone do cieni zakamarków krążownika. Był on dla nich jak biczowanie cienką, brzozową łodygą po gołej skórze, pamiętna kara w Akademii. Taki króciutki, mocny ból. Rozmawiali o posiłku. Dochodziła pora obiadowa - cała załoga była głodna. A najbardziej ten cholerny mandalorianin - Yaros. Wielki dowódca, też coś.
Al-Koss spostrzegł w dali ranną O'gonyokk - leżała sama, ledwie żywa, bełkocząc coś pod nosem. Wiedział, że pomóc jej może tylko specjalistyczna poradnia Imperium na planecie Coruscant. Wymagała natychmiastowej pomocy. Wtem słyszy strzał - cichutki niebieski promień przebiegł mu tuż nad głową. Najlepszym pomysłem jest pozostanie na miejscu. Wyciągnął strzelbę magnetyczną. Wspaniały karabin, wykonany na polecenie samego imperatora - precyzyjna robota.
- Mistrzu Koss! - Yankku! - krzyczał Yelenno, nie wiedząc, że podchodzi prosto pod obszar rażenia karabinu snajperskiego strzelca republiki. Całe szczęście, że al-Koss zdołał precyzyjnie wycelować w środek błyszczącego hełmu snajpera. Słyszał strzał. Powolne osuwanie się ludzkiego ciała, połączone z szelestem piasku obijającego się po broni dawało Yankkowi niezwykłą satysfakcję. Chwilę później Shaarica szczekał na trupa. Z nieoczekiwaną ciekawością przeszukiwał wszystkie szczeliny i dziury w pancerzu, śliniąc je niemiłosiernie.
- A poszedł! - warknął Yan - poszedł, do budy poszedł! - warknął drugi raz, po czym Shaarika podbiegł prosto pod jego nogi, liżąc i wycierając się o brudny, czarny płaszcz Yanna.
- No tak, już dobrze - mówił lord - spokojnie, już nie żyje - na co Wookie odpowiedział szczeknięciem, przypominającym uderzenie w bębny, połączone z dźwięcznym stuknięciem w trójkąt - w tym momencie usłyszał krzyk Gustava, nasycony dużą dozą męki i cierpienia.
- Co się stało? - rzekł Yan - żadna dobra moc nie ma prawa tu działać - dopóki ja tu jestem - ciągnął.
- Dostałem. - odrzekł Yelenno, krzywiąc twarz - czuję, jak krew spływa mi po plecach.
- Pokaż ranę - zaniepokoił się al-Koss - to niemożliwe - stwierdził, oglądając mokrą szatę Gustava. Jego wielkie, zielono - żółte oczy spoglądały na miejsce porażone laserem. Jego twarz pokryła się uśmiechem, przypominającym dziwny owoc z Yukon-4 - było dokładnie takie same. Po krótkiej chwili wybuchnął śmiechem. - Czego się cieszysz?! Pomóż mi! - krzyknął.
- Ty tłuku! Gdzie jest Twoja moc? Odwróć się i popatrz - odpowiedział Yan, ledwie powstrzymując się od śmiechu - ta rana to zupa jest! Rzeczywiście, snajper przebił karnister z zupą z Gabala, półżywa, niedogotowana larwa właśnie szamotała się w spodniach mrocznego Jedi.
- Eh. To i tak jest gówno prawda - odrzekł Yelenno z twarzą, kolorem przypominająca kolor pancerza dowódcy klonów - była tak samo czerwona.
Wracając, myśleli nad nazwą czołgu. Nazwa powinna być wzniosła i patetyczna, powinna być jakaś dumna. Rozmyślania Yanna przeplatały się z myśleniem o Mar'uusi - w głowie kłębiły mu się dwa poważne problemy - zdrowie O'gonyakk, odesłanej właśnie na Coruscant, do specjalistycznej poradni oraz te cholerne imię pojazdu.
- Predator Anihilator! - krzyknął Sa'akashvi-li.
- Ee.. tam, lepsze będzie Rozpierdalator Super-mega-niszczyciel! - wrzasnął Ol'gyerd - nie znacie się w ogóle. Musimy roga przestraszyć samą nazwą! Niech się bydlaki boją!
- Wiem! Wibrator! - powiedział Yelenno swoim ciężkim aznackim głosem.
- Może na cześć Mar'uusi - nazwijmy go O'gonyakk! - stwierdził Yan al-Koss - nasz czołg t-x34 musi mieć taką nazwę!
- Coś ty zgłupł? - zapytał się Yelenno, a wyrazy twarzy całej brygady swoim wyglądem wydawały podzielać tą opinie.
- A nasza O'gonyakk? - Ona ruda! - powiedział Koss - nazwijmy go Rudy!
- Rudy? - ciekawie, ale Predator Rozpierdalator byłoby lepsze... - odrzekł Jaros, nie czekając na odpowiedź. Spojrzał na twarze załogi, po czym pomyślał, że tego zdania ekipa mrocznych Jedi nie popiera. Słowo "rudy" było dlań za infantylne, za nudne, za mało przerażające. Było po prostu czymś, czego by się nigdy nie spodziewał ze względu na osobliwą wartość ciemnej strony mocy.
Sa'akashvi-li z al-Kossem grali właśnie w karty. Ciągle wydawało się, że Yan przegrywa, ponieważ klął niemiłosiernie i stukał pięścią w stalowy stół. Po wyrazie jego twarzy można było orzec, że strasznie bolała go do tego ręka. Następne rozdanie zakończyło się remisem - pewnie ze względu, że Griigoryj nie był zbyt chętny do gry. On był dziwny, kiedy chciał zwyciężyć, zawsze mu się udawało. Karty z wizerunkami najlepszych gwiazd porno Imperium wprost podchodziły mu pod ręce. To ciekawe, ale miał farta do jednej - Ra'alsi Onmuller - znaną głównie z filmów "Autostopowiczki z Yukon-4" i "Gorącej przejażdzki krążownikiem galaktycznym". Miał wrażenie, że ta twi'lekańska suka coś do niego mówi.
- Te, Gri'g, nie używaj mocy podczas gry! Ciągle podglądasz mi karty! Jak myślisz, że Darth Sith nauczył Cię tego triku tylko do gry - to jesteś w błędzie! - krzyknął Yan, po czym jego blade oczy napełniły się żółtym kolorem.
- Ej, synek, nic nie robiłem - rzekł Sa'akashvi-li znanym wcześniej tonem proroka.
- Nie masz szczęścia - po prostu - zgodnie powiedzieli Yaros i Yelenno - i nie tłucz w stół do jasnej cholery! Wylewa się herbata.
- Taka z tego herbata, jak z Yody gigant! Cholera wie, co wy tam pijecie - zarzucił Yan.
- To najlepszy bimber z Mandalore! Mój wujek Zdish'ek to robił!
- Mocne to jak cholera... - powiedział Gustav - po czym się zakrztusił, można było wnioskować, że alkohol, znajdujący się w napoju nie był najwyższej jakości.
Cała czwórka zapadła w milczenie, bo nagle wszedł pułkownik i opowiedział im o misji. Mają szturmować miasto Ra'ktooin, znajdującego się nad rzeką Wis'la. Wiedzieli, że ich świętym obowiązkiem jest wypełnienie rozkazu za wszelką cenę. Mieli zapewnioną pomoc od partyzantów. Hm. "partyzantów" - ludzi pustyni, przekupionych ogromną ilością amunicji i zapasów żywności. Ich przywódca zgodził się na to po długich rozmowach i pertraktacjach. Choć do końca wydawało się, że nie za bardzo poznaje swoich nowych sojuszników. Wszyscy mieli obawę, że zaczną strzelać do klonów.
Mieli wbić się razem z klinem pancernym w Shtudziank'y - utrzymać pozycję i nie dać się - tak w skrócie wyglądała ich lista zadań.
Czołg powoli sunął po piaszczystym podłożu. Jego tytanowe gąsięnnice wyznaczały kierunek inwazji całej kolumny pancernych pojazdów z 114. Opancerzonej. Lufa, tak błyszcząca i lśniąca była ozdobą a jednocześnie postrachem wrogów Imperium. W każdej chwili gotowa to wystrzelenia pocisku. Pocisku, przeciwpancernego, przeciw lotniczego lub przeciwpiechotnego. Cała załoga "Rudego" była w gotowości - była świeża, wypoczęta, zaprawiona w bojach, a do tego specjalnie przygotowana. Darth Vader podpisał ostatnio konwencję nr 133/37a - mówiącą o podaniu wszystkim żołnierzom Gwardii środku odurzającego - pobudzającego tuż przed rozpoczęciem walki.
Naukowcy Imperium opracowali recepturę niedawno. Substancje, użyte tutaj dawały zażywającemu niebywałą przyjemność i siłę. Swego rodzaju narkotyk, mający na celu zarówno poprawienie morale żołnierzy oraz ich potęgi. Poprawiały także znaczenie psychologiczne - żołnierz Imperium nabierał pewności siebie, w głowie szamotały się tysiące pomysłów, a nienawiść wzrastała. Doskonale wiedzieli o tym republikanci - wojacy dobrych Jedi panicznie bali się Gwardii Vadera.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Yaros - są już 103, 104 i 105.
- Jak się nazywa wasz czołg? - zapytali się dowódcy pozostałych czołgów.
- Nasz nazywa się "Rudy" - odpowiedział Ol'gyerd z niebywałą dumą.
- Hahaha! - zaśmiali się pancerniacy - nasze nazywają się "Rozpierdalator", "Mega - niszczyciel" i "Lek na Jedi". W tym momencie głowa Yarosa napełniła się niezliczoną ilością bluzgów, przekleństw i obelg, między którymi swobodnie latała fraza "A nie mówiłem, k!@#a!. Powiedział sobie w duchu znaczące słowo "trudno", po czym oddalił się w kierunku swojej załogi. Chwiejnym krokiem podszedł pod al-Kossa, bajerującego właśnie dwie młode telegrafistki Imperium. Jego ręka dygotała się, przygotowana do natychmiastowego uderzenia Yanka w karczycho. Duży wysiłek wkładał w to, aby się opanować, jednak za nic mu się to nie udawało. Szybkim machnięciem ręki odciągnął rozmarzonego Sitha od panienek, po czym wygłosił obszerny wykład na temat bezwzględnego posłuszeństwa wobec przełożonych.
Słońce właśnie zachodziło za horyzont bezkresnych, skalistych pustyń Tatooine. Ostatni ludzie pustyni wykrzyczeli swoje zawołania, wszyscy Jawowie pochowali się do swoich jaskiń, a przygotowania do inwazji zostały ostatecznie zakończone. W pierwszym szeregu stały lśniące kolumny dumy Imperium, czołgi t-x34. Ich potężne działa rzucały wielkie cienie na stojące tuż za nimi działa samobieżne IS'2. Obok nich przejeżdżały ogromne transportery produkcji Huttów, St-uudbkear, wiozące zaopatrzenie - głównie pociski odłamkowe i prowiant.
Za pojazdami stały niezliczone szeregi piechoty. W pierwszym rzędzie widniały sylwetki szturmowców, ze złotymi pancerzami i pistoletami maszynowymi. Następnie drużyny Ciężkich Karabinów Plazmowych. Ich siła ognia była przeogromna, osłaniali oni bowiem wszystkie jednostki Imperium. Nad nimi unosiły się specjalne jednostki dywersyjno - sabotażowe Gwardii - bezlitośni i bezwzględni niszczyciele, od małego przyzwyczajani do destrukcji. Maszyny do zabijania.
Na samym końcu stały ogromne działa artyleryjskie. Ogromne, o kalibrze większym niż wielkość czołgu. Pociski zeń wystrzelone mogły uszkodzić dowolne miejsce na planecie, oraz cześć poza jej obszarem. Wielkie lotniska ogromnych bombowców - SU-134, zdawały się przysłaniać swoim obszarem wszystko, co mogło znaleźć się na planecie.
Słowem, dotychczas spokojna i bezkonfliktowa przestrzeń Tatooine zamieniła się w jeden, ogromny, internacjonalny poligon, na którym miały przesądzić się losy całej wojny.
- Jedziemy, panowie - zawołał Yaros.
- Tak jest! - odpowiedziała zgodnie załoga t-x34 "Rudy".
Silniki włączone, moc maksymalnie zwiększona, pociski załadowane - ogół wypełnionych obowiązków zezwalał na ruch. Pół godziny jazdy. Jazdy w napięciu, z mozołem, w trudzie i w gorącu. Ich krew wrzała jak olej.