Nonźródła:Dzień z życia Ala Bundy'ego
Występują
Akt I
Scena I
Wnętrze sklepu obuwniczego w Chicago. Sprzedawca siedzi na krześle i z uśmiechem przegląda pisemko dla panów , co chwila szczypiąc zdjęcia cycków. Nie zwraca najmniejszej uwagi na otyłą klientkę, siedzącą przed nim.
Klientka: Proszę pana, miał mi pan powiedzieć, które buty będą na mnie pasować
Al odkłada gazetę i z nieskrywanym obrzydzeniem spogląda na klientkę.
Al: Żadne. Dla pani stóp nadałyby się tylko podkowy, aby mogła pani ciągnąć wóz, bo pewnie już zjadła pani konia, który wcześniej go ciągnął.
Klientka: Jak Pan śmie! Podam pana do sądu!
Al: A sędzią będzie pewnie druga świnia, która je z panią w chlewie
Klientka:Zaraz pójdę do mojego prawnika
Al: Nie pójdzie pani. Zaraz pani grube nogi popędzą galopem do fast fooda, gdzie pani oślizgly jęzor będzie lizał lody, a pani ohydna szczęka będzie przeżuwać 400 hamburgera.
Obrażona klientka wychodzi, trzaskając drzwiami
Al: Nawet się nie pożegnała. pożegnała. Te grube baby są coraz mniej kulturalne. Nieważne, zaraz wrócę do domu, rodziny. O Boże! Czemu mi to robisz? Nie dość, że tu pracuję, musiałeś pokarać mnie rodziną! Czemu? Czemu?
Al pada na kolana i zanosi się płaczem. Nie zauważa, że do sklepu weszła Marcy
Marcy: Widzę, że masz ciekawe zajęcia.
Al natychmiast się podnosi.
Al:Czego chcesz?
Marcy:Jadę do Polski.
Al: Słyszałem, że jedzą tam wywar z martwych kurczaków. Musisz uważać, żeby jakiś polski rolnik cię nie oskubał i wrzucił do gara.
Marcy:Ciebie nie zjedliby, nawet gdyby przymierali głodem. Jadę tam w interesach. Dopilnuj, aby Jefferson poszukiwał pracy.
Al: Co się takiego stało, że spuszczasz męża ze smyczy?
Marcy: Nieważne. Żegnam.
Al: Uważaj na Polaków. Oni kradną. Zaraz stracisz stanik. Chociaż nie... kto zauważyłby takie maleństwo?
Marcy: Pewnie to samo mówi ci Peggy, gdy zdejmujesz majtki
Marcy wychodzi
Al: No cóż, trzeba już iść.
Al wychodzi ze sklepu