Użytkownik:Adoor321/myślodsiewnia
Ostrzyżenie!
Tu panuje Chaos!
I inne greckie mity.
Pamiętniki farmaceuty – myśli luźne
Dalej jechałem tą samą trasą co zawsze, nagle patrzę: ślepy zaułek – pół ulicy pożarła koparka. Patrzę i myślę, żadnego objazdu – będę musiał ich zapytać. Cóż, zawsze to lepsze niż szukanie podczas poprzednich wakacji drogi do niemieckiego miasta Ausfahrt, kiedy to nie wiedzieć czemu ciągle kręciliśmy się w kółko. Majster do rozmowy niechętny, ale krok po kroku rozmowa dochodziła do gruntu. W gruncie rzeczy sympatyczny facet, ale dziwny trochę.
Nie mowa tu o majstrze, ale o robotniku, co w rowie zawalonym rzeczami siedział. Bo majster kawał zrobił i o mało by go nie zasypała koparka. Typowa polska budowa. Z majstrem było ciężko, ale jak zacząłem drążyć, to z czasem stał się bardziej komunikatywny.
Tylko do cholery to mną się powinien w pracy wysługiwać. Przypomniałem sobie co matka mówiła: Jak nie będziesz farmaceutą, to rowy będziesz kopać. I co? Zostałem farmaceutą i kopię rowy. Majster łaskawie wskazał drogę, dalej jakoś poszło.
Czara goryczy dopiero potem się się przelała.
Cała podłoga przedziału była w gorczycowych ziarnach. Zresztą nie dziwię się, skoro baba była na stojąco, w akwarium i to na dodatek jeszcze na zakręcie – nawet Herkules by wymiękł.
A czasem na dodatek rozsyłają to po internecie ciesząc się jak głupi, myśląc o tym, jak góral z Podhala będzie się śmiał czytając wypociny jakiegoś zakompleksionego farmaceuty z Gdańska.
Zacząłem się jednak trochę nudzić, więc postanowiłem wykorzystać umiejętność sprzedania ludziom kitu, nabytą podczas sprzedawania suplementów i zdolność udawania kobiet zdobytą w wyniku maniakalnego oglądania kabaretów. Narzuciłem chustę i otworzyłem Przodowagonową Akcję Wróżbiarską Urlopowiczki Lubiącej Ozonować Nieużytki. Przyszła pierwsza klientka:
Kolejny deń
Nigdy nie mogłem wyjść z podziwu nad uporządkowaniem życia miejscowych emerytów. Jak mając tyle czasu wydają się go mieć mniej niż pracujący ludzie. A przynajmniej jeśli chodzi o jego rozplanowanie. I tak nawet gdybym zgubił zegarek i kalendarz mógłbym się orientować w czasie obserwując migracje miejscowych emerytów. I tak punktualnie o siódmej w dzień w dzień wchodzi ta utyta blondyna od APAP-u, a tuż przed zamknięciem apteki muszę kłócić się z wojowniczo nastawioną amatorką parasoli. A dziś, jak zwykle trzynastego każdego miesiąca (w dzień wydania emerytury) odwiedzi mnie...
Godzina dziesiąta – przerwa na drugie śniadanie! I tak zwykle nikogo wtedy nie ma. Tym razem jednak beztroską konsumpcję przerwał pan Jan, można rzec statystyczny Polak. W średnim wieku, wysoki, dumny posiadacz 2 telefonów i takiej samej ilości psów. Na jego rodzinę składa się nieżywa babka, półżywa teściowa, 1,6 dzieci (córka straciła nogi w wypadku samochodowym) i 1,5 żony – jedną trzyma w domu, a połowę drugiej (zdobytej dzięki zaprzyjaźnionemu grabarzowi) zawsze wlecze za sobą, gdyż jak tłumaczy:
- Nie mógłbym żyć bez swojej drugiej połówki
- Tak, tak słyszałem to już, nie musi Pan powtarzać
- Ciężkie jest życie bliźniaka syjamskiego...
- Z tego co wiem nie żyje od kilku lat
- No, właśnie!
- Czego dusza pragnie?
- Jadła i napoju
- Pytam o to czego Pan potrzebuje, nie Pana bliźniak
<Coś lepszego chyba można tam na dole>
- Chciałbym kupić coś na porost włosów
- Ale Pan jest łysy!
- No, właśnie!
- Mam coś na to
- Żadnego NATO, nie dość że włosy przez nich straciłem to teraz najpewniej i życie
- Jak to się stało?
- W wojsku
- Jakim wojsku?
- W Armii. Czerwonej.
Dość tajemniczy typ, który ostatnio szukał u mnie czeskiej fety, ale mu odmówiłem, bo to przecież nie jest sklep spożywczy. Teraz chciał suplementy BCAA, nie mam pojęcia co to za firma. Odesłałem go, bo z suplementów to mam tylko witaminę D i marsjanki.
- Chciałbym kupić ten... te różowe tabletki w kształcie serca
Przemierzając okolice portu spoglądałem na okoliczne budynki i zauważyłem, że z jednego okna wyleciała lodówka, która niedługo potem wesoło kołysała się wśród fal.
- Piękny ptak – rzekłem
- What's on? - odparł Watson
- A ja?
- A ty Watson, z boku stań i rączki przy sobie!
- To potwarz! - tu wskazał wymownym gestem na jeden ze śmietników, gdzie rzeczywiście był wizerunek pana premiera - Nic nie poradzę, że mi w oko wpadła.
- Zaraz, o czym mówisz?
- Nie widzisz śliwki pod okiem?
- Żadnych owoców w oczodołach niestety nie widzę. Czyżby to nowa kuglarska sztuczka za pomocą okradasz miejscowy warzywniak?
- Debilu, nie widzisz, że mam fioletową powiekę?
- A to trzeba było Watson mówić, że limo nabyłeś w trybie natychmiastowej dostawy za swoje. Cóż, Watson, Polska nie Afryka, tu się drzwi zamyka i nie obłapia kogo popadnie.
- Sama na mnie spadła, o z tamtego okna!
- Powinieneś się cieszyć, że jeszcze jakakolwiek kobieta leci na ciebie.
- Bardzo zabawne! – syknął oburzony – Dostanę jakąś sensowną robotę?
- Robotę to możesz dostać przy budowie dróg, ale wątpię żeby nawet tam cię wzięli. Jak na razie spróbuj się nie potknąć.
Nonźródła:Pamiętniki farmaceuty: Złodziej i detektyw w fartuchu
W mojej aptece zaczął znikać APAP. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, bo co drugi klient łazi albo po APAP, albo po suplementy. Jednak z czasem zaczęło mnie to niepokoić – rozpocząłem śledztwo. Do pomocy zaangażowałem swojego kolegę z English Division – Johna, zwanego Watsonem od swojego tekstu:”What's on?” Czasem dochodziło do tego słowo „men” - stawał się wtedy Watsonmenen, prawdziwym superbohaterem, potrafiącym obsłużyć 100 klientów w ciągu godziny i rozróżniać leki tylko po zapachu.
Wszedł pierwszy klient – podejrzany
- Ale nie wiem...
- Czego?
- Czy to wypada?
- W Pani wieku wszystko wypada
- Wie Pan!
- Tyle lat pracy to się wie, hehe
- Dobra, daj Pan ten specyfik na włosy. Tylko chcę wiedzieć, czy działa?
- Tak jak każdy homeopatyczny – działa tak długo, jak Pani wierzy, że działa
Odeszła (mam nadzieję, że nie na wieczność), łapiąc się za głowę. Oczywiście – jak ból głowy to tylko APAP! Wynotowałem swoje spostrzeżenia na jednym z paragonów i spytałem Watsona:
- Cóż myślisz, Watsonie?
- What's on?
- Nie ważne.
Wchodzi kolejny klient
- Chciałam leki z tej recepty
Spojrzałem na kartkę i spytałem ją:
- U jakiego specjalisty Pani była?
- U tego obcokrajowca od tropikalnych
- Tak coś myślałem, krój egipski rodem z kamienia z Rosetty. Pisze, że chinina, a przynajmniej taką mam nadzieję. Coś poza tym?
- APAP
- APAP, ciągle APAP! Miesięczna dostawa, chyba w tydzień wyleci.
Niech Pan nie gada, głowa mnie boli tak mocno, że gdybym mogła to bym nie pytając się, od tak bym sobie wz... Przepraszam, muszę lecieć – powiedziała, jakby poparzona (nic dziwnego, w końcu włożyła rękę do pokrzywy), rzuciła monetami i uciekła. Myślałem, czy by za nią nie pobiec, ale jako że kwota która dała zgadzała się z ceną to odpuściłem, ograniczając się tylko do notatki na kolejnym paragonie.
(Przyda się naprawdę dobra scena apteczna – pomyśleć dobrze nad sceną z Panem Janem, ew. wykorzystać tą pastę o krwiodawstwie lub kondomie)
I tak mijał klient za klientem, zdążyłem wyrobić już kartotekę kryminalną połowie osiedla. Została godzina do zniknięcia apteki, więc oddałem obowiązki Watsonowi i udałem się na zewnątrz. Przypomniałem sobie, że nie wziąłem kluczy, więc odwróciłem się i zobaczyłem czarną postać z całą siatą APAP-u. Odjechał na rowerze, ja goniłem go, starając się trzymać dystans i nie wyróżniać spośród tłumu. Zobaczyłem tramwaj – stare, dobre, lśniące mimo rdzy akwarium. Niestety została minuta do odjazdu, a dystans odległy.
W ostatniej sekundzie wsiadłem do tramwaju, bacznie obserwując złodzieja. Rozpoczął się wyścig ja kontra złodziej, akwarium versus rower. Pojedynek na śmierć i życie – do pierwszej kropli pavulonu wylanej na bruk. Byłem niemal przyspawany do okna, nie zważając nawet na szturmujące babcie autobusowe.
Sceny akwariowe (tak ze dwa albo jedna dobra)
Niestety straciłem kontakt wzrokowy ze złodziejem, więc wysiadłem i prędko pomknąłem ku stojącemu niedaleko autobusowi i pojechałem do domu.
Dzień kolejny
Scena podczas której odkrywamy, że Watson pod naszą nieobecność zabalował. Może dodatkowa scena apteczna (wskazówki wyżej). Albo to:
(gra słów dupek-półdupek)
- Dobra, Watson wyznaczę ci jakieś zadanie, ale najpierw musisz wziąć prysznic. Koniecznie.
Pięć minut później przychodzi Watson z słuchawką w dłoni
- Watson, po co ci ta słuchawka?!
- A do czego może słuchawka służyć?
Zwykle do dzwonienia, ale z tą może być ciężko
- Dlaczego?
- Bo to słuchawka od prysznica, baranie!
- Kazałeś wziąć prysznic, ale tylko słuchawka dała się wyrwać
- Watson, wiesz co! Biorę cię! Wolę cię mieć osobiście na oku, bo sam sobie krzywdę zrobisz jeszcze.
Bierzemy Watsona na miejsce śledztwa – wplątać sceny wyżej tu lub niżej
- … Tasmanii
- Tanzanii!
- Nigdy nie byłem dobry z geografii. Pamiętam jak pewna skwarną wiosnę roku tysiąc siedemset, nie osiemset, chociaż chyba jednak roku tysiąc dziewięćset...
- Stop!
- Sześćdziesiąt dziewięć!
- Bingo! - usłyszałem z okien mieszczącego się nieopodal domu seniora
- Mam trop!
- To szukaj! Premię może nawet dostaniesz.
- Premia?
- Tak, premia!
- A co to premia?
- Ekstra many!
- Mana?
- Tak, mana!
- A wiele tej many?
- Więcej niż lodu w Tanzanii!
- Watson zaczął intensywnie węszyć, nieustannie powtarzając pod nosem:
- Ja być największy mag mego plemienia, ja mieć many wiele jak lodu.
- Coś mi się wydaje, że my trzeci raz koło zataczamy.
- No, to czwartego razu nie będzie, ponoć w waszym kraju do trzech razy sztuka.
- A w Afryce?
- Nikt nie liczy na nic, bo i tak zwykle nie umie.
- Ale tyle czasu kręcimy po tym zadupiu... Może lepiej pójdziemy na wschód? Tam musi być jakaś cywilizacja!
Tere-fere
Zadzwoniła do mnie ciotka z Krosna:
- W Krośnie siedzę
- I co z tego?
- Ale w środku.
- Dziwne trochę, zawsze mieszkałaś na przedmieściach, długo już w centrum mieszkasz?
- Nie zmieniałam kretynie zamieszkania, w Krośnie siedzę, w środku Krosna!
- Nic nie rozumiem
- A gdzie ubrania produkowano zanim maszynę do szycia wynaleziono?
- Niech zgadnę, w Krośnie!
- Na Krośnie.
- Chyba coś źle ciotka mówi
- Tępaku mówię przecież cały czas, że w środku Krosna utknęłam.
- Ja w Krośnie nigdy nie byłem, to ciotki nie poprowadzę.
- W nici krosna się zaplątałam, teraz rozumiesz?!
- Teraz tak, mogłaby ciotka nie mówić dużymi literami, bo można się pomylić.
- Dużymi literami, to tak można?
- Najwyraźniej. W końcu ludzie piszą wiersze czy pamiętniki. I w takowych dziełach jak są dialogi, to są duże litery nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, czasem wiadomo dlaczego, choć nie wiadomo dlaczego nadal – takowe wymysły nazywają ortografią.
- Tak, w szkołach dawno nie uczą potrzebnych rzeczy.
- My tu gadu-gadu, a czas ucieka, coś ciotka chciałaby?
- Gadu-gadu to badziewny komunikator, se chyba Skajpaja ogarnę. A nie potrzebuję nic na razie, ale było by miło gdybyś mnie wydostał z tego zaplątania.
- Za bardzo ciotce nie pomogę, chociaż... Ciotka ma telewizor?
- Tak, nawet oglądam teraz. Choć ze względu na to, że rozmawiam teraz z tobą to wyciszyłam i dałam napisy.
- Wspaniale! Bo jest telegazecie napisane, że za 10 minut na Polsacie będzie „Zaplątani”, brzmi jak reportaż na temat rybaków zaplątanych w sieci.
- Pomorze?
- Gdańskie.
- Pytam, czy to może w mojej sytuacji pomóc.
- Ach, tak. Mogłaby ciotka tych błędów ortograficznych w wypowiedziach więcej nie robić, bo naprawdę ciotkę trudno zrozumieć. Nie wiem, czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
- Placebo?
- Tak, placebo. Widzę, że ciotka się szybko uczy. Tylko nie więcej niż 2 tabletki dziennie, najlepiej po posiłku.
Przyda się tam dać jakiś trop ku zakończeniu śledztwa. Rozmowa może być tego lub następnego dnia.
Dzień kolejny – podsumowanie śledztwa.
Wyrok:
No, cóż chyba muszę uznać swoją winę. Tylko jest jeden problem...
Jaki?
Obiecałem, że gnoja ukażę karą najgorszą z możliwych.
Nadal możesz, kto Ci broni? Ty?
Tylko ja nigdy siebie nie karałem
A ja nawet mam pewien pomysł. Chodź za mną.
Poszedłem za panią technik, aż stanęła i palcem wskazała na ścianę. Spojrzałem na nią - jej wyraz twarzy przypominał minę Gargamela polującego na smerfy. Czułem, czego chce dokonać i średnio mi się to podobało, dlatego powiedziałem jej:
Jesteś pewna?
Tak!
Gdy ostatnio z Watsonem bawiliście się tym barbarzyńskim ustrojstwem połamało wszystkie szyby, dwóch emerytów zmarło na zawał, nawet antyterroryści przyszli
Ale ile pieniędzy wpłynęło...
Zwłaszcza od tych emerytek z zachodniej granicy, co im podmuch wyrwał portfele, he he. Ale mimo wszystko...
Co?
Nie mógł bym patrzeć na swoje oblicze w lustrze
Pewnie dlatego, że je rozbiłeś podczas ćpania APAP-u
A poza tym się szef się wku
Przecież ty jesteś własnym szefem, kretynie.
A tak, zapomniałem. Ale wiesz jakie to ryzyko?
Tak!
Westchnąłem ciężko i przycisnąłem wielki czerwony guzior. Nabrałem powietrze i wykrzyczałem: Szanowni klienci, Pavulon 50% taniej! Promocja trwa tylko przez najbliższą godzinę!
Tłum wielki wkroczył do sklepu, siaty ogromne z owym specyfikiem przelatywały nad głowami, ludzie bili i tratowali, a inni tracili przytomność. Tłum ogromny coraz bardziej napierał na mnie, uciskając klatkę z piersiami (musiały się rozmrozić). <może lepiej klatka Piersiowa? Tylko jak to pociągnąć> Zaczęło powoli brakować tlenu, lecz na tłumie nie robiło to wrażenia (może to beztlenowce jakieś), zupełnie w przeciwieństwie do mnie – niedługo potem straciłem przytomność.
Gdy otworzyłem oczy ujrzałem wielkie pole truskawek, słońce parzyło niemiłosiernie, ktoś do mnie mówił w obcym języku:
Arbeit!
- Ja can't meine Fuhrer
- Warum?
- Ja have eine Sonne-udar
- Sonne-udar? Sonne ist laut?
- Ja... ja...
- Klaus, kommt zu mir.
- ...Chcę do domu – wetchnąłem cicho
- Was?
Rozmawiali ze sobą, intensywnie wymachując rękoma – wyglądało to odganianie much albo (na tyle rozumiem migowy) jak zdanie: On jest pijany jak świnia, usuń go z pola. Podarł na moich oczach moją umowę śmieciową.
Spytałem go:
-A pieniądze?
-Keine Geld, pijaku!
Wróciłem do kraju, może jakoś przetrwam ten rok. Lecz zanim wszedłem do domu zadałem sobie pytanie: Czy to całe śledztwo było tylko snem? Najwyraźniej tak – przecież nie byłbym tak głupi, żeby zjeść samemu połowę aptecznych zapasów i tego nie zauważyć. Prawda?