SP32

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

SP32lokomotywa spalinowa rumuńska kupa złomu nie wiedzieć czemu zwana lokomotywą, kupiona przez nieświadome niczego PKP w 1985 roku. Zwana nie bez powodu zemstą Ceausescu, bo psuła się zanim jeszcze dobrze została uruchomiona lub odkurzaczem, gdyż silnik na jałowym biegu pracuje jak stary domowy odkurzacz PREDOM Zelmer.

Historia

Plik:SP32.jpg
Normalny wygląd SP32

W latach 80-tych PKP stwierdziły, że parowozy już są zbyt obciachowe, a SU45 na lokalne linie są zbyt wielkie (ale i tak je na nie puszczano, bo na głównych szlakach coraz częściej pojawiały się pajęczyny). Co prawda były SP42 z ogrzewającymi wagony czajnikami, jednak ogrzewanie parowe także uznawano za siarę. Stare SU42 z kolei z grzaniem na 500 woltów z bateryjek płaskich nie miały już czego ciągać, bo ryflaki poszły w odstawkę. Ale coś musiało zastąpić napędzane uranem TKt48, więc zdecydowano się zamówić u samego Nikolaje Ceausescu lokomotywy z fabryki FAUR. Polacy myśleli, że skoro rumuńskie wąskotorówki z tej fabryki się sprawdziły, to i z normalnymi będzie wporzo, więc zamówiono 200 sztuk. Jednak od samego początku eksploatacji okazało się, że Rumuni się nie postarali. Silniki sypały się szybciej niż zardzewiałe blachy, a co dopiero mówić o próbie napędzania pociągów... W związku z tym ograniczono zamówienie do 150 wozów, niemniej pijani konstruktorzy zza Karpat nadal nie poprawiali błędów, a wręcz popełniali kolejne. W każdym egzemplarzu psuło się co innego. Wozy te szybko więc poszły w odstawkę.

Polacy po wielkim upadku Wielkiego Brata i jego jedynie słusznej teorii socjalistycznej postanowili na własną rękę zamówić na zgniłym Zachodzie nowe silniki, które mogłyby zastąpić wysłużone jednostki napędowe wyjęte z Dacii. Przebudowano 15 wozów, które przynajmniej udają, że jeżdżą (dziesięciu z nich nadano nawet nowe numery), resztę znajdziemy na półkach sklepowych pod nazwami "Polsilver", "Wilkinson", "Gilette" itp.

Wygląd i wrażenia

Rumuński wynalazek przypominał pomalowaną na żółto-zielono stonkę, od której różnił się większą kanciastością blach. Jak na lokomotywę pasażerską to dziwny układ. Maszynista pomimo dwóch oddzielnych pulpitów i tak widział mniej więcej tyle co w stonce, czyli gówno. Jednak w przeciwieństwie do sławnej stonki, o skoliozie czy Parkinsonie nie było mowy. Mimo to nie wszyscy maszyniści byli zadowoleni, pomimo większej kultury pracy mechanizmu niż w jego stonkowym odpowiedniku i braku telepawki. Nie było wrażeń z jazdy i nie było na co ponarzekać. No chyba że silnik w połowie trasy (a ściślej, dokładnie w połowie drogi pomiędzy dwoma mocno odrzuconymi od siebie stacjami) stwierdził, że ma dość pracy i sam się spustoszył, co było nader częstą sprawą.

Obecnie

W tej chwili rumuńska robota stoi i rdzewieje w Kamieńcu Ząbkowickim, Krzyżu Wielkopolskim, Lublinie oraz Chojnicach. Pozostałe egzemplarze pocięli chciwi i pazerni złomiarze, sprzedając potem resztki zakładom produkującym maszynki do golenia.