ZNTK Poznań 207M

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 22:24, 14 paź 2017 autorstwa EU07-469 (dyskusja • edycje) (korekta obrazka)

ZNTK Poznań 207M - rodzina szynobusów szrotobusów które jako jedne z pierwszych tego typu złomów pojawiły się w (jeszcze wtedy) molochu [[Polskie Koleje Państwowe|Pójdziesz KSłuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował ten niegodny fragmenta Piechotą]]. Planowano zbudować 200 sztuk tego chłamu, ostatecznie stanęło na trzech sztukach pierwszej SA101 i takiej samej ilości SA102. Jeden sam się rozpadł, resztę uznano za tak cholerny szrot że już zostały wycofane.

SA101

Pierwszy szrotobus posklejany w Poznaniu

Pierwszy poznański pojazd przypominający szynobus. Miał człon silnikowy oznaczany jako SA101 i człon rozrządczy[1] jako SA121. Powodowało to kłótnie Mikoli, powstawały bowiem wrogie obozy miłośników SA101 i SA121, mimo że de facto hołdowali temu samemu pojazdowi nawet o tym nie wiedząc. Nie to było jednak najgorsze. Na cztery pojedyncze osie tylko jedna była napędzana, co powodowało bardzo nędzne zbieranie się tego sprzętu. Jeżeli doliczyć przekładnię hydrauliczną, która jeszcze potęgowała ten efekt, można sobie wyobrazić dlaczego na liniach obsługiwanych tym gównem wiecznie były opóźnienia. Poznaniacy po serii testów w końcu poszli po rozum do głowy i przygotowali coś mocniejszego.

SA102

Pierwszy egzemplarz SA102. Ze względu na potoki jednego pasażera na całą trasę środkowy wagon często stał gdzieś z boku

Nieco ulepszona wersja poznańskiego potworka miała trzy człony (skrajne silnikowe i środkowy doczepny - mimo że był oznaczany jako SA111, nie powodował takich emocji jak SA101, gdyż na obu czołowych ścianach było oznaczenie SA102), ale ponieważ linie obsługiwane tym szrotem woziły głównie powietrze i czasami trochę much środkowy człon często zostawał na stacji macierzystej. Poprawiało to nieco trakcję tego złomu, bo z pozostających czterech osi połowę miał napędnych, jednakże uparcie stosowana przekładnia hydrauliczna sprawiała że ta kupa blach nadal zbierała się wolniej niż kontenerowiec z doku w porcie. Z członem środkowym (dodatkowe dwie osie) było jeszcze gorzej. Biorąc jednak pod uwagę fakt że na większości obsługiwanych tymi szrotobusami linii szlakowa wynosiła w porywach 30 km/h, nie robiło to wielkiej różnicy. Na szybszych liniach jednak opóźnienia mogły sięgać jednego dnia w stosunku do rozkładu.

Cechy charakterystyczne

  • odciosane od siekiery kształty - ani to nie wyglądało, ani się specjalnie sprawdzało;
  • wąskie drzwi wejściowe - gdy wsiadał/wysiadał nieco za szeroki pasażer, nijak nie dało się wejść ani wyjść - chcąc nie chcąc trzeba było lecieć do konduktora i dokupować bilet do kolejnej stacji;
  • nieznośny dzwonek przy otwieraniu i zamykaniu drzwi - przekleństwo normalnych pasażerów, świetna rzecz dla sadystów;
  • obskórne toalety - ok, gdy powstawały te potworki, nikt nie myślał o zamkniętym obiegu syfów, no ale w tym kiblu było tak ciasno, że aby usiąść na mikroskopijnym klozecie trzeba było od razu wchodzić tyłem, bo w środku już nie szło się obrócić, nawet w starszych wagonach typu "Bonanza"[2], których WC wyglądało i było urządzone podobnie, jakoś dało się po wejściu i zamknięciu drzwi obrócić;
  • rura wydechowa poprowadzona do góry przy ścianie przedziału pasażerskiego, osłonięta tylko aluminiową blachą - nie dość że zabierało to cztery miejsca siedzące, to jeszcze powodowało zagrożenie oparzeniem, dodatkowo grzało nawet latem, więc nawet otwarcie wszystkich okien nie dawało właściwej wentylacji;
  • no właśnie, brak klimy - na szczęście sytuację w oryginale ratowały wielkie rozsuwane okna rodem z Jelcza, tylko że później jakiś geniusz stwierdził, że po cholerę tak chłodzić wnętrze no i zamienił to na lufciki;
  • w oryginale siedzenia były wyjęte prosto z rzeczonych Jelczy, więc siedziało się nawet przyjemnie - niestety, później ktoś to zamienił na siedziska z plastiku przykryte dla niepoznaki jakimś materiałem i dłuższe podróże stały się cholernie uciążliwe
  • ...no i wszystkie zbierały się jak żółw na zakręcie.

Występowanie

Na początku wszystkie SA101 wrzucono do Chójnic, a jedynego wtedy SA102 przyprowadzono do Jeleniej Dziury. Dwa później zbudowane SA102 od razu wywalono na Pomorze. Pierwszy egzemplarz SA102 i jeden z trzech SA101 na moment posłano na Balice Ekspres, bo krakowskie lotnisko zaczynało być przeładowane i trzeba było jakoś obniżyć frekwencję. Wszystkie wozy ostatecznie wylądowały w Chójnicach, gdzie po cmoknięciu się pod Korzybiem dwóch spalinówek z logo pewnej popularnej stacji telewizyjnej przejęły cały ruch na trasie ze Szczecinka do Słupska. SA101-002 poszedł do piachu... A raczej w cement, bo sieknął pod Lipuszem w ciężarówę z cementem. SA101-003 także został już przerobiony na żyletki, zresztą z całej serii sprawny jest tylko jeden wóz (SA102-002), którego mikole chcąc uratować przed palnikiem starają się przeciągnąć z Chójnic do muzeum w Jaworzynie Śląskiej. Resztą tej serii prawdopodobnie niebawem co najwyżej się ogolimy.

Przypisy

  1. to taki, gdzie się steruje, a nie ma silnika
  2. mikolskie określenie na wagon 120A, którego wnętrze niczym nie różniło się od kibla