Powstanie styczniowe
Powstanie styczniowe – trzeci w historii Polski zryw narodowy z prawdziwego zdarzenia.
Początek powstania
Powstanie Styczniowe zostało przygotowane na fali wzrastającego uniesienia patriotycznego na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku przez napaloną polską młodzież, zwanych potocznie Czerwonymi. Uważali oni, że Naród Polski nie może przetrwać bez kolejnego nie mającego szans powodzenia i tragicznego w skutkach zrywu, więc przez kilka lat intensywnie pracowali nad zorganizowaniem nowej insurekcji.
Ówczesny namiestnik Królestwa Polskiego, chylikark i pierdzisłoma Aleksander Wielopolski, nie był przesadnie szczęśliwy z wizji zbliżającej się nieuchronnie masakry, więc postanowił zarządzić łapankęsorrybrankę, czyli przymusowy pobór do wojska carskiego. Czerwoni, którzy nie mieli ochoty odsłużyć 25 lat poboru na Syberii lub na Kamczatce (na przykład pełniąc honorową wartę przy kraterach aktywnych wulkanów), postanowili przyśpieszyć wybuch powstania i kompletnie nieprzygotowane i nieskoordynowane wybuchło ono 22 stycznia 1863 roku. Od początku nie miało żadnych szans na powodzenie, więc doskonale wpisuje się w historię martyrologii narodu polskiego.
Przebieg powstania
Początek był dobrym odzwierciedleniem jakości jego zaplanowania. Polskie oddziały (uzbrojone w ogromnej większości w kosy oraz kije, nierzadko walczące po prostu gołymi rękami) atakowały rosyjskie garnizony w różnych miejscach Kongresówki na zasadzie walnij i spierdalaj ile sił w szkitach. Na szczęście Rosjanie nie wiedzieli, what's going on i co ma oznaczać to szaleństwo, więc na wszelki wypadek postanowili nie wychylać kościstych tyłków z największych miast. Dzięki temu powstańcy nie zostali w trymiga wybici i mogli na prowincji organizować pobór i tworzyć partyzantkę.
Na dyktatora powstania został powołany słynny tchórzydup z Powstania Wielkopolskiego, Ludwik Mierosławski. Nie za bardzo wiedział on, co ma robić, a kiedy w wyniku zastosowania swojego wielkiego talentu strategicznego przegrał kilka pierwszych potyczek, spanikował i zwiał za granicę. Wtedy do akcji wkroczyli polscy konserwatyści, zwani Białymi (nazwa pochodzi od faktu, że na widok wroga ich dowódcy od razu wywieszali białą flagę i robili się biali na widok dwóch uzbrojonych Rosjan). Dyktatorem został popierany przez nich Marian Langiewicz. Talentem przewyższył Mierosławskiego. Rosyjskie garnizony wymiotły jego oddziały jak vanish brud, a sam został złapany przez Austro-Węgrów, gdy przekraczał granice uciekając przez Rosjanami.
Początkowa seria katastrof podniosła morale Polaków i w maju 1863 powstała namiastka władz państwowych nazwana Rządem Narodowym. Rozpoczęło się tworzenie tzw. państwa zakopanego (lub inaczej państwa podziemnego). Sytuacja powstańców w pewnym sensie zaczęła się poprawiać, jednak nadal praktycznie nie mieli oni broni palnej, artylerię inną niż armaty drewniane znali jedynie z opowieści, a nawet kos nie było wystarczająco dużo, aby wyposażyć w nie wszystkich napalonych do śmierci. Udane akcje partyzanckie można było policzyć na palcach jednej ręki i nie wykorzystałoby się wszystkich palców. Ponadto do Rosjan przyłączyli się Prusacy. Zaborcy wspólnie polowali na oddziały powstańcze, jakby to były przepiórki.
Romuald Traugutt
W takim właśnie niezbyt radosnym momencie dyktatorem powstania ogłosił się niejaki Romuald Traugutt, były pułkownik armii carskiej. Jako jedyny z przywódców powstania miał on jakikolwiek sensowny pomysł na jego prowadzenie i znał się odrobinę na dowodzeniu wojskiem. Siedział w Warszawie, koło rosyjskiej twierdzy Cytadeli (pod latarnią najciemniej...) i pod fałszywym nazwiskiem, przez co Rosjanie za cholerę nie mogli go złapać. Zorganizował sieć łączników, dzięki której zarządzał, nie tak jak poprzedni „dyktatorzy” oddziałami w promieniu 5 kilometrów, ale większością sił powstańczych, formując je w szeregowe oddziały, które mogły wygrać nawet jakąś bitwę.
Światełka nadziei zgasły, kiedy Traugutt w strasznie głupi sposób wpadł w ręce zaborców: Został zgarnięty w czasie jakiejś tam łapanki, a w czasie śledztwa wyszły na jaw jego prawdziwe dane i został on powieszony w Cytadeli (daleko nie mieli). Wtedy już Polacy nie wytrzymali nerwowo i odwrócili się od powstania. Niedługo później upadło ono i ostatecznie skręciło sobie kark w sierpniu 1864 roku, kiedy grupa fanatycznego księdza Brzóski wreszcie dała się wyłapać, wybić i powiesić.
Pomoc międzynarodowa
Powstanie styczniowe odbiło się szerokim echem poza granicami dawnej Rzeczypospolitej, dzięki czemu do powstańców szybko zaczęła napływać pomoc z bardzo różnych stron świata. Do walk przyłączyło się aż kilkunastu Włochów, pięciu Rosjan, dwóch Francuzów, jeden Ukrainiec, a także pół Belga oraz pół Holendra (a dokładniej jedna osoba z małżeństwa mieszanego). Pomoc ta, mimo że nie miała tak naprawdę kompletnie żadnego znaczenia, podniosła Polaków na duchu (jak widać wówczas niewiele im było trzeba do podbudowania morale...).
Powstanie popierał też Papież Pius IX, ale robił to po cichu, żeby nie zdenerwować cara Aleksandra II, gdyż ten mógł zgotować niezgorsze piekło katolikom żyjącym pod jego berłem. Ponadto jak zawsze dyplomatycznie poparła nas Francja Napoleona III, a także Anglia, jednak niezbyt wielka wartość pomocy dyplomatycznej w czasie intensywnych działań zbrojnych była już dobrze znana Polakom (o jej nieprzesadnie doniosłych efektach przekonali się oni również w czasie II Wojny Światowej). Całość wsparcia międzynarodowego i jego znaczenie można podsumować stwierdzeniem, że tak jak zawsze Polacy byli zdani tylko i wyłącznie na siebie, a fakt, że niektórzy z nich łudzili się, że zostanie nam udzielona jakaś poważniejsza pomoc (do tych naiwniaków zaliczał się też Traugutt), zaowocowało tylko zwiększeniem rozmiarów katastrofy.