Stanisław Ignacy Witkiewicz: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
M (Ja nie widzę, aby temat był w pełni wyczerpany; poza tym, link dodaję dla zaistnienia precyzyjnej linkującej)
Linia 6: Linia 6:
{{Osoba styl sekcja}}
{{Osoba styl sekcja}}
Stanisław Ignacy Witkiewicz od urodzenia nosił imię [[Stanisław Witkiewicz|swojego ojca]], dlatego często nie wiedział, czy to właśnie jego woła mama. Prawdopodobnie właśnie to traumatyczne zdarzenie stało się przyczyną zrozumienia tych wymiarów, lub raczej dymensji, gdyż to właśnie słowo oddaje pełnie transcendentalnego kontekstu, w których kontemplacja zwiędłej trawki na stokach Gubałówki zastąpić ci gotową będzie auto na Riwierze. Z tego też powodu w wieku lat dwudziestu postanowił zaprzeć się w sobie, o ten swój najpiękniejszy trzon, rozpuczyć się w butę niebywałej wprost, ponadludzkiej, wszechstworzeniowej wielkości, rozdąć w sobie wicher namiętności do granic śmiertelnej burzy, przepuścić przez potężny filtr żelazobetonowego rozumu i potem z całej tej potwornej, wypiętrzonej ponad własną miarę wieży ciśnień metafizycznej siknąć przez wąziutką rurkę czystą, zimną, zaklętą w sobie formę samą w sobie, bo oto miała być sztuka, rozumiana przez rześki strumień tulący drzewo nie szpadel drwiąco tkwiący w skroni. Historia ta jest esencyją zbutwiałego mięsa zaprzaństwa tragicznego losu S. I. Witkiewicza, które w sposób tragikomiczny zaowocowało płomiennym zagaśnięciem życia jego w samej rzeczy przez jego samego.
Stanisław Ignacy Witkiewicz od urodzenia nosił imię [[Stanisław Witkiewicz|swojego ojca]], dlatego często nie wiedział, czy to właśnie jego woła mama. Prawdopodobnie właśnie to traumatyczne zdarzenie stało się przyczyną zrozumienia tych wymiarów, lub raczej dymensji, gdyż to właśnie słowo oddaje pełnie transcendentalnego kontekstu, w których kontemplacja zwiędłej trawki na stokach Gubałówki zastąpić ci gotową będzie auto na Riwierze. Z tego też powodu w wieku lat dwudziestu postanowił zaprzeć się w sobie, o ten swój najpiękniejszy trzon, rozpuczyć się w butę niebywałej wprost, ponadludzkiej, wszechstworzeniowej wielkości, rozdąć w sobie wicher namiętności do granic śmiertelnej burzy, przepuścić przez potężny filtr żelazobetonowego rozumu i potem z całej tej potwornej, wypiętrzonej ponad własną miarę wieży ciśnień metafizycznej siknąć przez wąziutką rurkę czystą, zimną, zaklętą w sobie formę samą w sobie, bo oto miała być sztuka, rozumiana przez rześki strumień tulący drzewo nie szpadel drwiąco tkwiący w skroni. Historia ta jest esencyją zbutwiałego mięsa zaprzaństwa tragicznego losu S. I. Witkiewicza, które w sposób tragikomiczny zaowocowało płomiennym zagaśnięciem życia jego w samej rzeczy przez jego samego.

Do wielbicieli gówniarzy

Kto się za tego typu poezyję nie obraża
Niech się sam za gówniarza uważa.

Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze
I myślę sobie, o psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze?
A zwłaszcza kilku najbardziej wiernych!
(tych gnatem zdzieliłbym po zadzie równo!)
Takich urzeknie, proszę pani, najohydniejsze nawet gówno!
Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy,
Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!,
Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały,
Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały!
Może on nie srał i nie robił pipi,
Taki On ach!, genialny jest!

Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu,
Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu,
Czy w uniesieniu twórczym umysł mój klarowny był jak jakaś, proszę pani, wieczorna, ta tak zwana, ach!, poświata,
Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata,
Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram,
Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc,
bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam.

A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza,
Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza,
To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup,
Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób!

Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały,
Co pewien utwór mój, psiakrew! wyłuskał, fuj!, jak gniazdo pluskiew spod powały,
I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie,
Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!,
By wyblwać z pyska swoje fobie,
Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora,
Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora,
Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra,
Gdy mu muzyczka skądsiś gra.

A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej,
że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne,
I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna,
Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna,
Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe,
A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle!
Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie!

Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy,
Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy,
A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj,
Panu zabraniam wielbić siebie naj!,
Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem "Matki" oraz "W małym dworku"
I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku,
I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy,
Jako jakiś Paramount najgorszej pseudo-literackiej brzydy.

I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie,
W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie.
I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być -
Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży!
I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże,
(wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić
I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!),
A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie -
zwalę gnatem dla ekonomii po olbrzymiej wspólnej dupie.

Proszę mi wybaczyć, że nie składam
własnoręcznego podpisu, ale,
jak powszechnie wiadomo,
jestem, o, psiakrew!, w fazie daleko posuniętej
dematerializacji.
Do pisania używam medium.


== Wypróbowane narkotyki ==
== Wypróbowane narkotyki ==

Wersja z 21:53, 10 sie 2013

Witkacy z rodzeństwem

Szablon:Tpolski malarz, fotograf, pisarz, dramaturg, narkoman i filozof.

Biografia

Stanisław Ignacy Witkiewicz od urodzenia nosił imię swojego ojca, dlatego często nie wiedział, czy to właśnie jego woła mama. Prawdopodobnie właśnie to traumatyczne zdarzenie stało się przyczyną zrozumienia tych wymiarów, lub raczej dymensji, gdyż to właśnie słowo oddaje pełnie transcendentalnego kontekstu, w których kontemplacja zwiędłej trawki na stokach Gubałówki zastąpić ci gotową będzie auto na Riwierze. Z tego też powodu w wieku lat dwudziestu postanowił zaprzeć się w sobie, o ten swój najpiękniejszy trzon, rozpuczyć się w butę niebywałej wprost, ponadludzkiej, wszechstworzeniowej wielkości, rozdąć w sobie wicher namiętności do granic śmiertelnej burzy, przepuścić przez potężny filtr żelazobetonowego rozumu i potem z całej tej potwornej, wypiętrzonej ponad własną miarę wieży ciśnień metafizycznej siknąć przez wąziutką rurkę czystą, zimną, zaklętą w sobie formę samą w sobie, bo oto miała być sztuka, rozumiana przez rześki strumień tulący drzewo nie szpadel drwiąco tkwiący w skroni. Historia ta jest esencyją zbutwiałego mięsa zaprzaństwa tragicznego losu S. I. Witkiewicza, które w sposób tragikomiczny zaowocowało płomiennym zagaśnięciem życia jego w samej rzeczy przez jego samego.

Do wielbicieli gówniarzy

Kto się za tego typu poezyję nie obraża Niech się sam za gówniarza uważa.

Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze I myślę sobie, o psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze? A zwłaszcza kilku najbardziej wiernych! (tych gnatem zdzieliłbym po zadzie równo!) Takich urzeknie, proszę pani, najohydniejsze nawet gówno! Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy, Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!, Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały, Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały! Może on nie srał i nie robił pipi, Taki On ach!, genialny jest!

Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu, Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu, Czy w uniesieniu twórczym umysł mój klarowny był jak jakaś, proszę pani, wieczorna, ta tak zwana, ach!, poświata, Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata, Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram, Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc, bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam.

A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza, Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza, To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup, Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób!

Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały, Co pewien utwór mój, psiakrew! wyłuskał, fuj!, jak gniazdo pluskiew spod powały, I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie, Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!, By wyblwać z pyska swoje fobie, Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora, Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora, Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra, Gdy mu muzyczka skądsiś gra.

A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej, że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne, I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna, Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna, Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe, A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle! Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie!

Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy, Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy, A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj, Panu zabraniam wielbić siebie naj!, Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem "Matki" oraz "W małym dworku" I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku, I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy, Jako jakiś Paramount najgorszej pseudo-literackiej brzydy.

I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie, W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie. I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy, Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być - Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży! I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże, (wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!), A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie - zwalę gnatem dla ekonomii po olbrzymiej wspólnej dupie.

Proszę mi wybaczyć, że nie składam własnoręcznego podpisu, ale, jak powszechnie wiadomo, jestem, o, psiakrew!, w fazie daleko posuniętej dematerializacji. Do pisania używam medium.

Wypróbowane narkotyki

Witkacy przez pewien okres swojego życia (niecałe 50 lat) eksperymentował ze środkami odurzającymi. Niektóre swoje dzieła stworzył będąc pod wpływem barbituranów, kokainy, gandzi, amfetaminy, LSD, opium, alkoholu oraz gazu do zapalniczek.

Linki zewnętrzne


P vip.svg To jest tylko zalążek artykułu biograficznego. Jeśli widziałeś tę osobę na ulicy – rozbuduj go.