Jednostka Wojskowa GROM
Ten artykuł dotyczy jednostki wojskowej. Zobacz też inne znaczenia tego słowa. |
GROM – polska grupa antyterrorystyczna, wyspecjalizowana w robieniu łubudu. Ich motto brzmi: najpierw strzelaj, potem pytaj. Jest to jedyny oddział militarny, potrafiący używać broni – wedle własnej oceny. GROM znany jest na całym świecie ze swych rozwałek, za co ceni go wiele państw. Jest wynajmowany na imprezy okolicznościowe w całej Europie, a jako, że ma własną kapelę i dwóch kuchcików – zapewnia kompleksową obsługę weseli. Ludzie w GROMie szkolą się dziesięć lat, aby w ciągu kolejnych pięciu dać się zabić, ewentualnie nabyć trwałe kalectwo. Niektórzy tłumaczą ową niecodzienną nazwę jako inaczej piorun powiązany z ich zdolnością bojową. Inni zaś jako skrót od Grupa Rumunów Odśnieżających Miasto (również powiązane z ich zdolnością bojową).
Operacje w których uczestniczył GROM
- Dorwać Bin Ladena – to właśnie dlatego Amerykanie nie mogą odnaleźć ciała Bin Ladena, ponieważ jako pierwsi odnaleźli go żołnierze GROM-u. Jako że podczas misji mieli spory zapas C4 postanowili nafaszerować Bin Ladena od strony zadu, aby przed śmiercią też mógł się rozerwać.
- Odbijanie zakładników z ambasady – w 1995 roku żołnierze mieli odbić zakładników z opanowanej ambasady amerykańskiej. Niestety, gdy terroryści dowiedzieli się, że zaraz wpada GROM, złożyli broń i postanowili się poddać. Niepocieszeni komandosi postanowili wtedy, że jeśli terroryści nie chcą z nimi walczyć to chociaż zabawią się w rzucanie nożami do nieruchomego celu. Terroryści przeżyli, lecz mogą teraz służyć jako durszlak do odcedzania potraw.
- Przegonić ekologów z Rospudy – GROM-owcy tak wzięli sobie tę misję do serca, że po ich akcji nie ma już ani ekologów, ani Rospudy.
- Polowanie na teletubisia – to chyba nie wymaga komentarza.
- Szturm na magazyny Ikei – GROM-owcy dostali za zadanie przeprowadzić szturm na magazyny Ikei, ponieważ jak donosił ich wywiad, pewien urwis trzymał tam mleko prosto od krowy, co jest wbrew prawom Unii Europejskiej. Akcja w 100% udana, przechwyciliśmy 10 litrów krowiego mleka i 2 gramy kokainy. Bandyta otrzymał karę śmierci.
GROM – prawie nieśmiertelni
To prawie robi wielką różnicę. W przeciwieństwie do amerykańskich Marines, żaden GROMowiec nie zginął w czasie akcji. No, może tylko jeden.
W Afganistanie w 2013 roku przesiadywała grupa operacyjna GROMowców. Jako że cały roczny zapas Żubrówki magicznie zniknął już po miesiącu, komandosi musieli zdać się na miejscowy bimber od miłego pana w turbanie. Ledwo zdążyli się nacieszyć skuteczną transakcją w celu zdobycia trunku, aż tu nagle Hamerykańskie dowództwo nakazało Polaczkom aresztować jakichś trzech bombowych ziomków na zadupiu nie wiadomo gdzie.
Jak im kazano, tak uczynili. Pojawili się pod jakimś domem, z którego było słychać odgłosy modłów arabskich w intencji pokoju na świecie. Pan kapitan pod wpływem napoju bogów uznał, że ne z erkaema stojąc co najmniej 10 metrów przed swoim oddziałem to dobry pomysł. Zatem z całej pety zaczął opróżniać taśmę to taśmie. Wybił tak z 15 ludzi. Mało brakowało mu do wyrżnięcia połowy garnizonu, gdy zorientował się nagle, że ma wpakowany cały magazynek z kałacha w swoją owłosioną klatę. Ułożył się zatem taktycznie na piach z donośnym głosem.
Jego podwładni przez pół minut nie wiedzieli, cóż mają robić. W końcu ktoś krzyknął: „E, panowie, może zrobimy to taktycznie zgodnie z procedurą A113 paragrafu 5 z kodeksu taktyk Armii Amerykańskiej?” Biedny żołnierz. Reszta była tak wkurwiona po tym, jak ich kapitan oberwał, że za sam pomysł pr0 t4ctic4l 3ntry jego krzywa morda spotkała się ostro z kolbami karabinów jego kolegów. Wszyscy potem i tak zaczęli wkraczać do budynku. Jako że wszystkich mudżahedinów z bronią pan kapitan już zdołał posłać na tamten świat, GROMowcy wyrzucili swoje karabiny i zorganizowali muslimom after party jak po dobrym meczu ŁKS z Legią Warszawa – przecież trza grać honorowo, c'nie?
Dopiero gdy skuli groźnych wybranych przestępców, zauważyli, że ich dowódca leży w kałuży krwi. Próbowano go reanimować – nic. Próbowano powiedzieć mu dowcip o Polaku, Niemcu i Rusie - nic. Dopiero gdy motywowali go świętym napojem i nie wstał, to dostrzegli, że to coś poważnego i wezwali sanitariuszy. Jednak pojawił się problem logistyczny – faceta z takimi wielkimi jajami przecież trudno jest unieść na noszach. Wezwano zatem cały samolot po tym, jak nawet helikopter nie wyrobił z ciężarem. Zawieziono go do szpitala polnego, gdzie zamiast go porządnie zoperować, dano mu lekarstwo i zalecili trzy Zdrowaśki. Następnego dnia i tak zmarł.
W tej misji zginął tylko pan kapitan Woźniak. Żaden komandos nie został ranny. No dobra, jeden się skarżył, że włos mu z głowy spadł podczas akcji, ale potem lekarze i naukowcy zbadali, że to przez mefedron, więc wszystko było okej.
Mimo to, i tak bardziej chwaleni są Marines za byle strzelaninę z muslimami. Taki lajf.