U.D.O.
To pijak i złodziej, bo każdy pijak to złodziej
- Twoja sąsiadka o Ozzy'im
Opowieść, która nie była prawdziwa
I to już koniec moich poszukiwań. Trwały one bardzo długo i potrzebowałem aż dwóch żyć, żeby w końcu osiągnąć szczęście. W tym czasie miałem wiele imion, lecz zawsze towarzyszył mi jeden przydomek. Poc Vocem. Z mocnym głosem. Ilekroć bowiem pojawiałem się na ziemi była ona świadkiem niezwykłych wydarzeń.
Urodziłem się w roku 1927 jako nieślubny syn Adolfa Hitlera. Kiedy stało się jasne, że ojciec przegrywa wojnę podjął desperacką decyzję o wysłaniu mnie w przeszłość. Miałem cofnąć się do roku 1929 i namówić go do zaprzestania działalności jako szef NSDAP. Niestety, nieprzetestowany wehikuł czasu zadziałał nieprawidłowo i cofnąłem się aż do czasów Chrystusa. Przeniesieniu temu towarzyszyła jeszcze zmiana miejsca. Wylądowałem, o ironio, w Izraelu, gdzie dokonałem cudownego kopnięcia, które zmieniło rzekomo sposób patrzenia młodego Zbawiciela na rolę jaka przypadła mu w udziale. Sama podróż nie pozostała bez wpływu na moje ciało, a być może i duszę. Naiwny mógłby rzec, że spłynęło na mnie cudowne błogosławieństwo, przestałem się bowiem starzeć. Nigdy jednak nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że ilekroć się obudzę, będę miał aparycję siedemnastolatka. Przeżyłem tak przeszło dwa tysiące lat, co jakiś czas zmieniając tożsamość i miejsce zamieszkania, lawirując między możnymi tego świata. Zawsze potrafiłem sobie owinąć podobnych ludzi wokół palca. Paradoksalnie, nie udało mi się tylko w przypadku mojego ojca. Nie zapobiegłem rzezi, bo historii świata nie można zmienić w żaden sposób. Z żalu popadłem w skłonność do rozpusty, a w końcu nadszedł koniec mojej tułaczki. Jako zwykłego pijaka. Był to rok 1995.
Ponownie pojawiłem się na ziemi dwanaście lat później. Nie cieszyłem się tym powrotem zbyt długo. Moje pojawienie się znikąd zostało bowiem wzięte przez przemawiającego na wiecu szefa partii za objawienie i natychmiast zaproponował mi on pracę rzecznika. Wszystko układało się wręcz idealnie, ale przez zaledwie trzy lata. Chociaż powtarzałem: „nie ładujcie wszystkich do tego jednego szrotu. Jak zleci będzie po nas”, nie słuchali mnie. Mówili, że nie mam o transporcie notabli pojęcia i w ogóle jako osoba tak młoda (o ironio!) nie powinienem zabierać głosu w podobnych kwestiach. Tymczasem, gdy zbieraliśmy się do lądowania na tym cholernym białoruskim lotnisku, miałem naprawdę złe samopoczucie. I stało się.
Lecz teraz na szczęście jest już po wszystkim. Wszelkie ziemskie zmartwienia przestały mnie dotyczyć.
Shamar Aquilonia.