Bootleg
Szablon:Tnielegalne[1] wydawnictwo muzyczne tworzone zazwyczaj przez bardzo ambitnych fanów z wtykami, w celu upowszechnienia rzadkich nagrań ukochanego zespołu oraz wkurwienia wytwórni, do której dany zespół należy. Tworzone w wyniku nadgorliwości, odpowiedzialne są za niezliczoną ilość syfu oraz błędnych informacji w tagach. Bootlegi są samym złem i dlatego nikt o nich oficjalnie nie wspomina. Od tej reguły istnieje jeden wyjątek, a mianowicie „Dawn of the Black Hearts” zespołu Mayhem, na którego okładce zobaczyć można niewyjściowy wizerunek Deada tuż po zabawie z shotgunem. Nawet w tym wypadku to okładka jest ważna, a nie sama treść albumu, więc i on się nie liczy.
Zawartość
Bootlegi zawierają najczęściej około 15–25 utworów, a pośród nich znaleźć można jednostkowe jak polskie autostrady dema, specyficzne nagrania z koncertów, gościnne występy członków zespołu u innych wykonawców, kilka nutek podczas rozgrzewki na próbie[2], a czasem i utwory wykonawców, które brzmią tak, jakby śpiewał je ulubieniec, podczas gdy należą do zupełnie kogoś innego. Na tej zasadzie kilkaset tysięcy osób przez długi czas nosiło się z pewnością, że Linkin Park posiada utwór o nazwie My Reason. Otóż nie posiada. Niech żyją bootlegi!
Występowanie
Bootlegi znaleźć można na różnej maści forach typu Warez, na torrentach oraz w sieciach P2P. Bardzo często towarzyszą im pożyteczne programy użytkowe służące między innymi do czyszczenia kont w banku, ale kto by się tam przejmował kontem, skoro można posłuchać nieznanej dotąd, zajebistej muzyki. Czasami bootlegi są popularne do tego stopnia, że nagrywane są na płyty oraz sprzedawane zainteresowanym po parę złotych za sztukę. Takowe zaś spotkać można u spokojnego pana w ciemnym zaułku ewentualnie ładnie spakowane w magazynach policyjnych.
Opinie
O ile fani są wniebowzięci mogąc pobrać kilkanaście zabytkowych utworów swoich idoli w jednym miejscu, tak u góry nastroje są podzielone. Istnieją artyści, którym nie zależy na pieniądzach[potrzebne źródło] i takowi odnoszą się przyjaźnie do bootlegów tak długo, jak długo nie wpływają one negatywnie na ich wizerunek (patrz: siarska nazwa, siarska okładka, siarskie dema, których autor nie chciał nigdy publikować). W 99% pozostałych przypadków, ukazanie się bootlegu powoduje ataki padaczki oraz ślinotoku zarówno u artystów jak i u promujących ich wytwórni. Nie ma to żadnego związku z pohańbieniem wizerunku, nie nie. Ma to związek z odpływem pieniążków, jakie można by na tym bootlegu ukręcić, gdyby wpadło się na ten pomysł przed fanami. Niektóre zespoły są na tyle przezorne, że wydają oficjalne kompilacje starego i rzadkiego syfu, co wygląda i brzmi dość żałośnie, a mało kto prócz najwierniejszych psychofanów chce w ogóle tego słuchać. Policja natomiast cieszy się z bootlegów, ponieważ ich producenci oraz dystrybutorzy są świetną okazją do podbudowania lokalnego respektu służb mundurowych, które szczycą się tym, iż pojmują niebezpiecznych złoczyńców. Nie jest to dalekie od prawdy. W końcu bootlegi to zło, a za źle otagowaną muzykę powinno się przecież zabijać.