Grand Prix IMŚ na żużlu
Grand Prix Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu – coroczny cykl turniejów żużlowych stworzony zdaniem organizatorów po to, aby wyłonić najlepszego żużlowca roku, a w rzeczywistości dlatego, żeby zmęczyć zawodników przed zawodami w polskiej lidze.
Historia
Dawno, dawno temu...
Zaczęło się w 1936 roku. Rozegrano wówczas jednodniowe zawody, które wygrał niejaki Lionel van Praag, który w wyścigach finałowych zajął drugie miejsce. Czemu tak? Bowiem doliczano jeszcze punkty z półfinałów, w których van Praag był piąty. Co roku turnieje się toczyły, i tak dalej, i tak dalej...
Polska, biało-czerwoni!
W trakcie tego „i tak dalej” Polacy otrzymali powód do szpanienia przed kibicami innych krajów. Jaki? Otóż Polacy zajęli trzecie (Zenon Plech) i – po wyścigu dodatkowym – pierwsze miejsce (Jerzy Szczakiel). Rozdzielił ich Ivan Mauger, sześciokrotny mistrz świata, który akurat w wyścigu dodatkowym pocałował bandę, ale wówczas wszyscy mieli to w dupie. Ważne, że Polak wygrał, a inna sprawa, że dlatego, że finał był w Polsce.
Raz? Można częściej!
W 1994 roku zawodnicy zastrajkowali. Obrazili się, że mistrzostwo wybierane jest za pomocą jednych zawodów. Twierdzili, że akurat w tym dniu mogą być w słabszej dyspozycji. Organizatorom nie pozostało nic innego, jak w 1995 zorganizować mistrzostwa złożone z 6 turniejów. Wzięli paru najlepszych z 1994, dorzucili kilku debeściaków z 1993, dokleili mistrza świata juniorów i pierwsze zawody ruszyły. Wygrał je Tomasz Gollob, co dało polskim kibicom kolejny powód do szpanu. Dlaczego wygrał? Bo turniej był w Polsce...
„Samolot mi ucieknie!”
Przez sezony 1995-1997 rywalizacja toczyła się w systemie każdy z każdym, a następnie wg klasyfikacji dzielono zawodników na czwórki, z których każda walczyła o inne pozycje. Nie, nie takie, ty to tylko o pornosach myślisz! Wracając jednak do tematu – wielu zawodnikom się to nie podobało. Musieli odjechać po 6 wyścigów, natomiast następnego dnia musieli być już na drugim końcu Europy, a jeśli zawody nie odbywały się w Europie, to nawet na innym kontynencie! W 1998 wprowadzono zatem system nazywany knock-out. Na czym to polegało? Otóż zawody podzielono na dwie części. Jeżeli któryś z zawodników przyjechał w danej części dwukrotnie na jednej z dwóch ostatnich pozycji, mógł jechać do domu. Zastanawiające było to, że po pierwszym etapie zostawało 16 zawodników, a po drugim – 8. Ta ósemka rozgrywała półfinały, a następnie finały.
Tak źle, a tak niedobrze... To może mieszanka?
W 2005 roku wprowadzono kolejny system, opierający się jednak na tym z 1995. Następowały bowiem wyścigi w trybie każdy z każdym, a następnie półfinały i finał. Czyli trochę tego i trochę tego. W taki sposób zawodnicy jeżdżą do dziś.
Zmęczeni, a tu od razu polska liga...
Zawody Grand Prix odbywają się w sobotnie wieczory. Dlaczego tak? Bowiem w niedzielę rozgrywana jest liga polska. Zawodnicy z Grand Prix, ci rzekomo najlepsi, są zmęczeni, toteż poziom powinien być „równy”. Tylko... dlaczego akurat polska liga?