Nonźródła:Historia bośniackiego dziecka

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Niesamowita historia dziecka z Bośni, które cudem wychodziło z każdej opresji.

Dzieciństwo w Bośni

Jestem z Bośni. Mieszkałem w wiosce, ale moi rodzice, trzynaścioro rodzeństwa i w ogóle wszyscy mieszkańcy zginęli w bombardowaniach bronią chemiczną. Ja przeżyłem, bo ukryłem się w rowie. Później bawiłem się z nowymi kolegami na pobojowisku, tylko był problem, bo wszędzie były bomby kasetowe i kolegom urywało nogi. Wzięliśmy też broń od żołnierzy, którzy chyba spali na ziemi, zapewniając ich, że oddamy, i bawiliśmy się w wojnę. Okazało się że odrzut z karabinu jest duży, bo jeden kolega złamał sobie tę rękę, która mu została, bo zamiast drugiej ma kikuta, a inny kolega został trafiony w głowę, ale to pewnie były ślepaki.

Po zabawie z kolegami, kiedy chmura chemiczna już opadła, wróciłem do domu, ale okazało się, że są tam już serbscy żołnierze, więc znów ukryłem się w rowie, bo pewnie zdenerwowaliby się, że chodzę bez mamy. Słyszałem, że mówili, że nasza wioska została zaatakowana jakimś iperytem, ale myślę, że to niegroźne.

Wybuchom i salwom śmiechu nie było końca...

Kiedy żołnierze już sobie poszli, wróciłem do domu, i ostrożnie, żeby nie obudzić śpiących rodziców i rodzeństwa, wyjąłem wszystkie oszczędności na wszelki wypadek. Tata powiedział kiedyś, że kradł to przez całe życie, i że to dla mnie na czarną godzinę.

W Sarajewie

Kiedy wziąłem oszczędności taty, postanowiłem pojechać do Sarajewa, bo mama mówiła, że to duże miasto i że tam jest moja przyszłość. Wsiadłem w autobus, ale nie kupowałem biletu, bo pomyślałem, że dzieci nie muszą. Podróż była przyjemna, nie licząc tego, że autobus najechał na minę przeciwpancerną i kierowcy urwało głowę, ale dalej poszedłem na piechotę – trzydzieści kilometrów w śniegu po kolana i bez butów nie było w sumie takie złe, tylko nogi mi trochę zsiniały, ale to pewnie nic złego.

Gdy byłem już pod Sarajewem, okazało się, że jest oblężenie, które zrobili Serbowie. Pomyślałem, że lepiej nie wchodzić im w drogę, bo mama mówiła, że oni nie lubią, jak dzieci są bez opieki. W takim wypadku ominąłem stanowisko karabinu maszynowego i wszedłem do obozu, bo pewnie wszyscy akuat spali, przecież było południe. Niestety, nie wszyscy spali, ale szczęśliwie mnie nie zauważyli i wszedłem do furgonetki ze skrzynkami, gdzie było napisane pomoc humanitarna. Ponieważ nie jadłem nic od dwóch dni, zajrzałem do jednej, ale okazało się, że są tam tylko jakieś czerwone pałki i podłączone do nich kabelki z małym zegarkiem na końcu. Poźniej furgonetka ruszyła.

Gdy wjechaliśmy do centrum miasta, na plac, gdzie stanęliśmy, wbiegła masa ludzi. Dzięki temu udało mi się uciec niepostrzeżenie, i stanąłem obok, by się poprzyglądać, co to jest w tych skrzynkach. Po chwili wszystko eksplodowało. Co prawda dzwoniło mi trochę w uszach, ale uciekłem i na dodatek dowiedziałem się, że ludziom z Sarajewa potrzebne były bomby i je im przysłali.

Droga do Sarajewa nie była taka zła...

Kiedy nastała noc, okazało się, że nie mam gdzie spać. Na szczęście wokół była masa zrujnowanych bloków, w które uderzyły bomby. Poszedłem do jednego z nich, żeby się zdrzemnąć. W nocy okazało się, że nie jestem sam, był za to jakiś pan, który chyba chciał mi zrobić krzywdę, ale włożyłem mu mój scyzoryk w oko i uciekłem; mam nadzieję, że nic nie zrobiłem temu panu, bo w końcu był dla mnie miły.

Ucieczka z Bośni

Po kilkudziesięciu dniach mieszkania w Sarajewie okazało się, że mogę uciec. W sumie, to życie tu nie było takie złe, bo i jedzenia było dużo (niestety nie mogłem za nie zapłacić) i nawet bombardowania i snajperzy zbytnio nie przeszkadzali.

Jednak spotkałem dwóch miłych panów, którzy powiedzieli, że mogą mnie zawieźć do Niemiec, do Berlina. Gdy zapytałem się, co to jest ten Berlin, pan odpowiedział mi, że to takie miasto, gdzie pieniądze leżą na ulicy i każdy dostaje własny samochód. Ucieszyłem się, bo zawsze chciałem mieć samochód, a w mojej wiosce miałem tylko furmankę. Ci panowie powiedzieli też, że przewiozą mnie za darmo i w dobrych warunkach, tylko muszę im dać moje oszczędności na przechowanie. Zgodziłem się od razu, i kilka dni poźniej wyjechałem.

Wszedłem do transportera wojskowego. Panowie mieli na sobie mundury i błękitne hełmy. Wyglądali naprawdę fajnie. Powiedzieli, że na razie muszę ukryć się w schowku na kanistry, ale jak wyjedziemy z Sarajewa, to będę mógł wyjść. Póżniej ruszyliśmy.

Po kilkunastu minutach stanęliśmy i usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. Ponieważ się to przedłużało, chciałem już wyjść, żeby zapytać się, czy czegoś nie trzeba pomóc, ale zanim to zrobiłem, właz się zamknął i ruszyliśmy. Za Sarajewem jeden z panów powiedział, że mogę siedzieć poza schowkiem, ale jak tylko się zatrzymamy i usłyszę puknięcie w ścianę, mam się z powrotem schować.

Po dwóch godzinach dojechaliśmy do Banja Luki. O nim też mi mama opowiadała, że tutaj jest dworzec i jeżdżą pociągi. Wysiadłem z transportera w zaułku i panowie powiedzieli mi, że teraz muszę wejść do kontenera, który stoi niedaleko. Powiedzieli też, że w kontenerze wiozą tylko odpady sanitarne, że będę miał kolegę, a jedzenie i picie jest w skrzynce z napisem skażone. Wszedłem do kontenera, który po chwili się zamknął. Szkoda, że zapomniałem wziąć od panów moich oszczędności, ale zrobiłem tak, jak mówił tata, żeby dać stare dinary jugosławiańskie, które są podobne do naszych bośniackich, ale nie da się nimi płacić.

Jechałem w kontenerze pociągiem dwa dni. Większość czasu spędziłem na rozmowach z moim nowym kolegą. Nazywał się Farouk i powiedział, że jest z Somalii, gdzie też jest wojna. Na początku nie mogliśmy się dogadać po bośniacku, ale dogadaliśmy się po arabsku, czyli w tym języku, w którym mówiłem w meczecie, zanim spalił się razem ze wszystkimi w środku, gdy spadła na niego bomba z białym fosforem. Nasza sąsiadka z wioski nam o tym mówiła. Wiedzieliście, że biały fosfor spala ciało do kości w ułamku sekundy!? Super!

Farouk opowiadał, że jego rodzice, rodzeństwo i wszyscy pozostali mieszkańcy jego wioski też zginęli, ale pocięci maczetami. On przeżył, bo ukrył się w niecce solnej. Później pobiegł do Mogadiszu, które też jest dużym miastem. Tam dowiedział się od mułły, że jego wioskę zniszczyli jacyś Amerykanie i że musi zrobić na nich zemstę, zabijając tylu ludzi, ilu zginęło w jego wiosce, i dodatkowo pójdzie wtedy do nieba. Pojechał do Arabii Saudyjskiej, i poznał miłego pana, który nazywał się Osama bin Laden i który nauczył go wysadzać różne rzeczy. Po kilku miesiącach poleciał z Arabii Saudyjskiej do Grecji, a stamtąd miał się sam dostać do Berlina, gdzie miał wypełnić swoją misję, która nazywała się dżihad, czy jakoś tak. Pamiętam, że nasz mułła też coś o nim mówił, że jak będziemy zabijać Serbów, to pójdziemy do nieba. W ogóle, Farouk miał podobne dzieciństwo do mojego. Ale teraz jestem już duży, mam w końcu dziesięć lat i sam jeżdżę pociągiem, więc nie ma co myśleć już o dzieciństwie.

Nowy dom

W Berlinie kontener stał z dziesięć godzin w składnicy tranzytowej i zaczynało już w nim brakować tlenu. Na szczęście, otworzyli ją jacyś ludzie akurat w chwili, gdy Farouk zaczął tracić przytomność. Wybiegliśmy z konteneru, a ci ludzie zaczęli nas gonić. Cudem wybiegliśmy ze składnicy.

Później historia się powtórzyła. Znów mieszkaliśmy w jakimś zrujnowanym domu, zaczepiali nas mili panowie, tym razem cali łysi i w skórzanych kurtkach. Jednak życie w Berlinie nie było już tak fajne, dlatego opowiem Ci o nim kiedy indziej. A teraz muszę Cię przeprosić, bo jestem głodny, a na tym straganie za tobą sprzedawca jest strasznie nieuważny – czytał gazetę nawet, jak ukradłem dwa bochenki chleba!

Ślizgać się po kartach jak po tafli wody...
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
Z archiwum Nonksiążek,
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów:
Medal.svg