Paracelsus

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 17:52, 13 kwi 2020 autorstwa Adoor321 (dyskusja • edycje) (nowa strona)
(różn.) ← przejdź do poprzedniej wersji • przejdź do aktualnej wersji (różn.) • przejdź do następnej wersji → (różn.)
Spójrz na ten zamyślony zarys twarzy, pełen mądrości. Jeśli jesteś farmaceutą pokłoń się, złóż ofiarę z lignokainy i pomódl się, by pavulon zadziałał jak należy

Paracelsus (właściwie Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim) – Bóg farmaceutów, święty chemików, błogosławiony wśród pielęgniarek i przeklęty przez lekarzy. Albo na odwrót.

Mądrości Paracelsusa

Czyli zbiór faktów o poglądach i dziełach Paracelsusa, za które jest wielbiony, bądź przeklęty do trzynastego pokolenia:

  • największe osiągnięcie – zakwestionowanie bzdur Galena i zastąpienie ich głupotami wygadywanymi przez siebie
  • zakwestionowanie istnienia panaceum – lekarze nie mogą do dziś mu wybaczyć zakwestionowania istnienia leku na każdą chorobę, jakim współcześnie jest paracetamol, dawany nawet jako lek na grypę, czy koronawirusa.
  • był prekursorem medycznego zastosowania soli rtęci i arsenu – czyli coś dzięki czemu ci wyżej postanowili zaniechać oskalpowania za herezje
  • pacjenta lepiej oglądać z daleka, najlepiej z kosmosu – „człowieka można ująć jedynie z punktu widzenia makrokosmosu, człowiek nie może się poznać sam z siebie”. Kolejny plus u medyków, którzy nie muszą przyjmować u siebie kolejnych pacjentów, ale zamiast tego postawią krzesła i dzięki pielęgniarce od razu wiedzą, który jest chory, a kto udaje.
  • sygnatura – koncepcja według, której Bóg jest największym aptekarzem, ale zamiast po Bożemu wciskać kosmiczne ilości suplementów i przemycać Etopirynę postanowił pobawić się z kolegami po fachu w podchodo-kalambury polegające na znajdywaniu roślinek, które jakimś cudownym sposobem miały wskazywać chorobę na którą działają, np.:makówki na ból głowy[1], blekot na zbytnie ględzenie, tojad na siniaki… wymieniać można w nieskończoność.

= Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną…

…i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną.

To słynne stwierdzenie nie dotyczy tylko farmaceutów i lekarzy, ale dotyczy każdego studenta, nawet tak odległych kierunków jak europeistyka. Dlaczego? To wina diety studenckiej – pozbawieni podstawowych produktów koniecznych do przeżycia w niezwykle trudnym środowisku akademików studenci zmuszeni są do zastępowania jedzenia wysokokalorycznymi lub niemal zerowokalorycznymi produktami jak: solnik, grzyb ze ściany pokoju, margarita bez sera, ołówki[2], okładki zeszytów, frytkebab, czy nawet niezwykle toksyczna pomidorowa z rosołu z wczoraj. Aby zapobiec negatywnemu działaniu tych toksyn studenci skorzystali z porad Paracelsusa i ograniczyli ich dawkę do minimum, co umożliwia przeżycie niezwykle ciężkiego dla wątroby okresu studiów.

Przypisy

  1. działać działa, ale potem ból głowy jest jeszcze większy
  2. Fakt autentyczny, często widać widać ślady żerowania na tych przedmiotach, co może znaczyć że symbioza z celulozożernymi owadami bytującymi w akademikach zaszła dalej niż myśleliśmy