Piper at the Gates of Dawn

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 23:30, 17 kwi 2009 autorstwa Jeremy Kowalsky (dyskusja • edycje) (nowa strona)
(różn.) ← przejdź do poprzedniej wersji • przejdź do aktualnej wersji (różn.) • przejdź do następnej wersji → (różn.)

Piper at the Gates of Dawn (Dudziarz u bram świtu[1]) - Pierwsza płyta kultowego Pink Floyd, wtedy jeszcze nie kultowego i mało znanego, ale za to psychodelicznego. Na albumie tym pierwsze skrzypce (?) gra Syd Barett ze swą gitarą hawajską i slidem. Reszta zespołu nie miała zbyt wiele do powiedzenia, gdyż nie była tak psychodeliczna, jednak Waters już wtedy miał dyktatorskie aspiracje i musiał dołożyć swój utwór.


Astronomy domine

Chyba najlepszy utwór z płyty[2], z takim śmiesznym "pip pip pip" na początku. Następnie Barett gra na gitarze, i wyje w refrenie. Dobrze, że przynajmniej solo jakoś brzmi.

Lucifer Sam

Nawet niezły, z fajną zagrywką na gitarze, co nie zmienia faktu, że ciężko tego słuchać.

Matilda Mother

Utwór odwołujący się rzekomo do uczuć dziecka do matki - fajnie, tylko czemu tak psychodelicznie!?

Flaming

Porąbany utwór, odnoszący się przede wszystkim do wizji po LSD - jak zresztą wszystkie inne kawałki z tej płyty.

Pow. R Toc H.

Psychodeliczna improwizacja podobna do Interstellar Overdrive - słowem "O,Cenzura2.svg, mój łeb!".

Take Up Thy Stethoscope And Walk

Jedyny utwór Watersa z tej płyty. Zwariowany, równie psychodeliczny jak inne. Jak sama nazwa wskazuje, jest to prośba o wzięcie twego stetoskopu i pójście.

Interstellar Overdrive

O,Cenzura2.svg, mój łeb!

The Gnome

Muzyczna opowieść o gnomie Khrimbyl Khrambyl[3]. Spokojna muzyczka na akustyka, do tego wibrafon - mało psychodeliczne, powiedziałbym nawet nudnawe.

Chapter 24

Najbardziej psychodeliczny, najbardziej uszojebny utwór z całej płyty - wszędzie gongi, brzmi, jak, nie przymierzając, hymn Mongolii, do tego tekst o chorobie psychicznej - no nie, tego nie wytrzymałem.

The Scarecrow

Rozpoczyna się jakimś klikaniem i stukaniem, później wchodzi temat - ładny, lekko orientalny, z brzdękającą gitarą. A, i nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że utwór utrzymany jest w stylu psychodelicznym.

Bike

Lekki utwór, z początku niczego sobie - ot, śpiewa sobie facet o tym że "ma rower, na którym możesz jeździć, jeśli chcesz, ma dzwonek i koszyk i inne dinksy, które sprawiają, że wygląda dobrze, dałbym ci go, ale jest pożyczony[4]". Później jednak ktoś wbiega po schodach i rozpoczyna się ciąg dźwięków, których do niczego nie da się porównać.

Przypisy

  1. Psychodeliczne, nie?
  2. O ile można tak nazwać tą kakofonię
  3. Czy jakoś inaczej - Barett dziwnie to śpiewa
  4. Przekład własny