Diagnose: Lebensgefahr
Diagnose: Lebensgefahr – drugie po Silencerze świadectwo nadludzkości, przebiegłości, geniuszu oraz płynnego szaleństwa najwybitniejszej jednostki jaka kiedykolwiek pojawiła się na świecie. Tym razem, historia uwięzionego w miękkich ścianach psychiatryka geniuszu opiera się na tym, iż wybłagał swoich okrutnych, podludzkich przełożonych o sprzęt do nagrania kolejnego albumu ociekającego szaleństwem i geniuszem w ich najczystszej postaci.
Różnica stylów[edytuj • edytuj kod]
Diagnose, w przeciwieństwie do Silencera nie ma nic wspólnego z black metalem. Tym razem, zamknięty w ciemnym pokoju Nattramn zmuszony był do pracy w iście obmierzłych warunkach. Głodny i spragniony uderzał po kolei w przyciski starego syntezatora, a całą resztę wykonywał za niego opętańczy dryg, mający pokierować ludzkość w kierunku lepszego świata, czyt. kosmicznego rozwiązania. W wyniku misternie utkanego planu podboju zbłąkanych umysłów powstało 13 przeszywających mózgi i dusze utworów. Stosunkowo szybko wydostały się one z murów wariatkowa, a ich misją była kontynuacja kierunku, w jaki przewodnik Nattramn prowadził swój zbłąkany lud.
Reakcje[edytuj • edytuj kod]
Większość fanów posikała się ze szczęścia, a reszta się pocięła. Bierni obserwatorzy zmarszczyli brwi w zatroskaniu. Całymi nocami na uszach wydalonych ze społeczeństwa nastolatków rozbrzmiewały opętańcze dźwięki Anoxi, a później słuchacze ci dziwili się skąd mogły wziąć się u nich te zaburzenia psychotyczne. Nattramn zaś zarobił troszkę euro z koszulek, płyt i naszywek, które przeznaczył na drobne wydatki jak na przykład ostrzałka do siekiery, czy też szybszy rower.
Dobra, to już było[edytuj • edytuj kod]
Tyle wiedzą wszyscy ci, których jedynym źródłem informacji jest tekst czytany w nieobrobionej formie. Poniżej znajduje się lista szczegółów, które delikatnie sugerują, że coś tu lekko nie gra.
- Natti użył sampli z pewnego szwedzkiego filmu o ludziach mu pokrewnych – marginesie społecznym. Naprawdę nieważne, że zrobił to nielegalnie. Skądś musiał to wziąć i gdzieś musiał to zmontować, a na pewno nie był to magnetofon.
- Podobnie rzecz ma się z nagraniem wkurwionej Rosjanki, którą poniosło po śmierci syna na okręcie Kursk, jakby to coś ważnego w jej życiu było.
- Stawia to pod wątpliwość sample sapiącej dziewczynki, rozregulowanego żelastwa oraz tym podobnych śmieci, jakie wplatał między syntezatory.
- Jeśli nawet pozwolono mu na założenie strony projektu przez niejakiego Krisa Galasa, dlaczego nikt nie kontrolował zamieszczonej tam, ofensywnej treści?
- Skąd się wzięło zdjęcie faceta przypominającego dziecko z promocyjnego zdjęcia projektu, ze zmarszczonym ryjem w kuchni przy kuchence, skoro siedział w wariatkowie?
Udowadnianie, że Nattramn w dupie był i gówno widział nie jest ani przyjemne dla zakochanych w nim fanów, ani śmieszne dla ogółu, więc nie ma sensu tego kontynuować.
Tu kończy się artykuł.