Nonźródła:Czystononsensowe opowiadanie
Dawno dawno temu, za górami, za lasami, była sobie mała chatka.
W tej chatce mieszkały sobie trzy pingwiny.
Zmagały się z atakami natarczywej tęczy, która rzucała kamieniami od strony morza.
Nad błękitnym morzem styropianu rozpościerała się wielka, acz niewierna lodówka, której rażące ślepia pustoszyły kontynent i sąsiednie wysepki Czarnego Pieprzu.
Grały tam w piłkę nieśmiałe piaskowe posągi ucierające przy okazji piasek na zupę drzewną.
Pewnego jednak razu, w trwodze przed kapeluszem z Azerbejdżanu, mosiężny posąg z marmuru począł kontemplować nad zniweczeniem rodu biednych trzech pingwinów, czarnych od udręki i białych z mąki pszennej.
Pingwiny wiedziały, że on nie wie, że one wiedzą, ale to było tak oczywiste, że postanowiły zrobić to o czym myślały, a co by mu się nie spodobało, bo przecież tak jest najlepiej.
Albowiem na pograniczu męczących reguł oraz natarczywych istot z krwi i kości k20, obóz nieolbrzymów postanowił zamienić szary stos kamieni w wulkan.
Wulkan ten tryskał energią co nie powstrzymywało go przed jego głównym zajęciem czyli czyszczeniem słoików na dnie rzeki Brambory.
Szalejące koszatniczki nie ukrywały zażenowania z powodu szalejącej na wyspie pogody, a słońce i deszcz doprowadzały je wręcz do szału.
Tudzież do zachwytu głębią błota w najpłytszej kałuży. Szaleństwo nie trwało długo.
W oddali ujrzeć było można oddział niewidzialnych producentów mięsa z jednorożca. Pojawienie się ich wywołało falę krytyki okolicznych obrońców miejskiej zieleni z emblematem „Na jagody” wyszytym na koszulce.
Po dwóch godzinach od wyjechania syntezatora, kibic zaczął nosić denaturat w kieszeni na spodnie. Nieczęsto jadał piłki, co wywołało aprobatę wśród okolicznych pomników.
Spostrzegł potem, że jego sufit jest z asfaltu; tu i ówdzie zwisały z niego stygnące parasole. Tym razem nie czuł się tu jak w dziupli mewy. Przez to spowodował zdobycie sobie sojusznika. Zorientowali się, że on tak naprawdę nie skoczył z krawężnika na dach mosiężnych drzew. Domofon gangster zdążył zaatakować ich już wczoraj. Zdezorientowani gubernatorzy wyjechali pędem na wrotkach do Iraku, potrącając po drodze multum framug. W dotąd pokojowym kraju toczyła się wojna, jakich mało. Radioaktywne ziemniaki i cybernetyczne bakłażany o niebotycznie wielkich rozmiarach, rozrzucały po dachu spinacze i bomby atomowe. To nie infekcja, to wojna nuklearna, ale tłumaczył.
– Daj chrzanu, daj zegarków! – krzyczała stara kobieta w płaszczu, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Hydranty poczęły rzucać granatami w ogromne warzywa. Zlewy za bardzo jeszcze cierpiały z tego powodu, nie rozumiały bowiem, że nazistowska herbata bywa nieomylna. To błoto jednak nie było dramatyczne, ale gubernatorzy zdążyli powrócić do swych bunkrów. Zostali powitani bułkami i cukrem przez pingwiny. Klimat styropianowych kijów nie miał tam dla nich litości. Bardzo jak, poza tym on co wieczór żuł ołów. Jednak oni nie byli już rozbawieni klimatem.
Z impetem rzucili liść akacji w stronę przewodów wentylacyjnych w ścianie wąwozu. Z oddali ujrzeli biały twaróg, który rzucał grabiami w bezbronny dym. Klimat już zaczął pisać podanie o pomalowanie pokryw od studzienek kanalizacyjnych na zielono, zabijając tym sposobem twaróg. To nie było męczące zajęcie z jego strony. On wyzwolił dym. Edytor pszenny miał tego dość i zjadł grzyby halucynogenne nadziane betonem. Pingwiny ubolewały, że im je odebrał, ale równie dobrze mogła to zrobić opieka społeczna.
Przez resztę nocy próbowali wyciągnąć majonez z grząskiego dyplomu. Nie widzieli platformy, ale tam karabin rozjeżdżał katedrę rowerem. Wyciągnęli go i popłynęli saniami do synagogi z chałwy. Nawet na szczycie pralki dopadł ich huraganowy wiatr halny. Kajak, energia globusu im bardzo nie pomogła. To tylko Księżyc, Nasz Dom. Do domu nie dopuszczało ich bezimienne uosobienie sprayu, które dorabiając na boku bezskutecznie rozdawało wieczorami Prometium w czekoladzie. Hasło momentalnie stało się rentgenowskie, wydali im polecenia mające na celu, ale nie dotarli na Księżyc. Po powrocie zbudowano celownik o natężeniu, jak leki. Zręcznie zmieniając nominały, doszukiwali się bankiera w saniach i trafiła kosa na kamień. Mieli szansę na uzyskanie wyjścia ze sterowników opioidowych, lecz zaprzepaścili swój dokument w klasie betonowej. Już nie wie, co ładowali, lecz nagle natrafili saniami na czysty kamień, rozbijając się o stos kamiennych głazów. Pingwiny były tym zażenowane i poczęły czołgać się na kolejce w stronę elektrowni maszynowej. To ich zgubiło, albowiem trybiki nie były już tak zdeformowane od dwóch kilometrów. Tylko, czyli monumentalne ataki ponownie darowały zakaz wstępu gubernatorom. Nie dali za wygraną, lecieli tym razem z prędkością ponaddźwiękową w stronę Księżyca. Po wyzwoleniu gubernatorów, rzecz jasna.
Autorzy nie odpowiadają za wszelkie uszczerbki na zdrowiu psychicznym, które mogą powstać po przeczytaniu powyższego tworu literackiego.
Nawet nie wiemy, jakiej dziedziny dotyczy ten artykuł. Jeśli nie jesteś człowiekiem z charakterem – rozbuduj go.