Nonźródła:Renta: Różnice pomiędzy wersjami
M (Naprawa linków) |
Ostrzyciel (dyskusja • edycje) M (dr.) |
||
(Nie pokazano 1 wersji utworzonej przez jednego użytkownika) | |||
Linia 34: | Linia 34: | ||
<br /><br /> – ''Je... Jesteś wysłannikiem piekieł?'' – bąknąłem. |
<br /><br /> – ''Je... Jesteś wysłannikiem piekieł?'' – bąknąłem. |
||
<br /><br /> Tajemniczy mężczyzna zaczął się śmiać. Nie był to ludzki śmiech. Coraz bardziej przekonywałem się że mam do czynienia z istotą przybyłą z rozkazu samego [[Lucyfer]]a, gdy ten, przez łzy, powiedział: |
<br /><br /> Tajemniczy mężczyzna zaczął się śmiać. Nie był to ludzki śmiech. Coraz bardziej przekonywałem się że mam do czynienia z istotą przybyłą z rozkazu samego [[Lucyfer]]a, gdy ten, przez łzy, powiedział: |
||
<br /><br /> – ''Nie. Ale byłeś blisko. |
<br /><br /> – ''Nie. Ale byłeś blisko. Pracuję dla [[Zakład Ubezpieczeń Społecznych|ZUSu]].'' |
||
<br /><br /> Początkowo odetchnąłem z ulgą, ale potem podrapałem się w głowę i rzekłem: |
<br /><br /> Początkowo odetchnąłem z ulgą, ale potem podrapałem się w głowę i rzekłem: |
||
<br /><br /> – ''Ale czego ZUS ode mnie chce?'' |
<br /><br /> – ''Ale czego ZUS ode mnie chce?'' |
||
Linia 44: | Linia 44: | ||
<br /><br /> – ''Czego jeszcze ode mnie chcesz?'' – wykrzyknąłem zaraz po tym gdy spostrzegłem że wciąż nie mogę się poruszać. |
<br /><br /> – ''Czego jeszcze ode mnie chcesz?'' – wykrzyknąłem zaraz po tym gdy spostrzegłem że wciąż nie mogę się poruszać. |
||
<br /> – ''Ja? Nic.'' – uśmiechnął się mężczyzna – ''To Wielki ZUS wciąż jest głodny. Pieniądze mu nie wystarczą. On chce jeszcze twojej DUSZY!'' |
<br /> – ''Ja? Nic.'' – uśmiechnął się mężczyzna – ''To Wielki ZUS wciąż jest głodny. Pieniądze mu nie wystarczą. On chce jeszcze twojej DUSZY!'' |
||
<br /><br /> I wtedy na posadzce pojawił się lśniący [[pentagram]]. Człowiek w garniturze uniósł mnie siłą woli ku sufitowi i zaczął wykrzykiwać dziwnym głosem jakieś łacińskie sentencje. Odkryłem jednak że mogę się poruszać. Ostatkiem sił wyrwałem rurę ze ściany i cisnąłem w nieznajomego. Ten, ogłuszony, upuścił mnie na podłogę. Ruszyłem biegiem ku drzwiom. Chwytając za klamkę usłyszałem tylko syk mówiący „''On nie może uciec. On musi zginąć!''”. Motywowany tymi słowami chwyciłem się drabinki która była tuż za drzwiami. Naprawdę byłem w kanalizacji. Wyszedłem w jakimś obskurnym zaułku, po czym pobiegłem w stronę światła. Znów byłem na głównej [[Ulica|ulicy]]. Byłem wolny! |
<br /><br /> I wtedy na posadzce pojawił się lśniący [[pentagram]]. Człowiek w garniturze uniósł mnie siłą woli ku sufitowi i zaczął wykrzykiwać dziwnym głosem jakieś łacińskie sentencje. Odkryłem jednak, że mogę się poruszać. Ostatkiem sił wyrwałem rurę ze ściany i cisnąłem w nieznajomego. Ten, ogłuszony, upuścił mnie na podłogę. Ruszyłem biegiem ku drzwiom. Chwytając za klamkę usłyszałem tylko syk mówiący „''On nie może uciec. On musi zginąć!''”. Motywowany tymi słowami chwyciłem się drabinki która była tuż za drzwiami. Naprawdę byłem w kanalizacji. Wyszedłem w jakimś obskurnym zaułku, po czym pobiegłem w stronę światła. Znów byłem na głównej [[Ulica|ulicy]]. Byłem wolny! |
||
Linia 57: | Linia 57: | ||
Rozsiadłszy się na wygodnym fotelu w biurowcu otworzyłem teczkę. Tak, niezbędne formularze miałem przy sobie. Na pewno przyjmą mój wniosek. Przecież jestem inwalidą. Przeczytałem tabliczkę na [[Biurko|biurku]]. Janusz Kowalski, niezbyt oryginalnie. Usłyszałem odgłos klamki. Ujrzałem znajomą łysą postać. |
Rozsiadłszy się na wygodnym fotelu w biurowcu otworzyłem teczkę. Tak, niezbędne formularze miałem przy sobie. Na pewno przyjmą mój wniosek. Przecież jestem inwalidą. Przeczytałem tabliczkę na [[Biurko|biurku]]. Janusz Kowalski, niezbyt oryginalnie. Usłyszałem odgłos klamki. Ujrzałem znajomą łysą postać. |
||
<br /><br /> – ''To jak, panie Januszu, zechciałby pan może powiedzieć coś więcej o tej propozycji którą przedstawił mi pan wczorajszego popołudnia w kanałach pod ulicą Sienkiewicza? |
<br /><br /> – ''To jak, panie Januszu, zechciałby pan może powiedzieć coś więcej o tej propozycji którą przedstawił mi pan wczorajszego popołudnia w kanałach pod ulicą Sienkiewicza? |
||
[[Kategoria:Nonźródła – |
[[Kategoria:Nonźródła – opowiadania]] |
Aktualna wersja na dzień 11:12, 3 maj 2019
Obudziłem się naprzeciwko drzwi do swojej sypialni. Zauważyłem że mój pokój był doskonale czysty, choć jestem pewny że nie czyściłem go wcześniej. Uznałem to za dziwne. Rozejrzałem się więc wokoło. Miałem nadzieję zobaczyć coś co choć trochę rozjaśni tę kuriozalną sytuację.
Pomieszczenie wydawało się być normalne. Rzecz jasna poza tą uderzającą, niespodziewaną czystością. Nagle zauważyłem awokado i szczotkę do zębów. Wyglądały jakby podziwiały wschód słońca. Nagle do moich uszu dotarł nietypowy dźwięk. Nie był to jak zwykle hałas wiertarki którym sąsiad z naprzeciwka tak często gra mi na nerwach. Nie był to też tupot stóp na korytarzu piętro wyżej. Do tego też już się przyzwyczaiłem. To był zupełnie inny odgłos. Było to ciche warczenie. Powoli odwróciłem się w stronę drzwi. I nagle wróciły straszne wspomnienia.
Źródło tego dźwięku stało dokładnie naprzeciwko mnie. Niska, krępa postać znajdowała się tuż przy framudze. Ślina raz za razem kapała na podłogę. Zląkłem się. Widok ten uświadomił mi potworną rzeczywistość. Niestety wiedziałem co się za chwile stanie. Już za chwilę ruszy do ataku.
Wściekłe zwierzę? Chciałbym. Z czymś takim dałbym sobie radę bez problemu.
To było coś o wiele gorszego.
W drzwiach właśnie stała moja teściowa.
Blablablabla, blablablabla, blablablabla bla. Miałem już dosyć tego jazgotu. Matka mojej żony cały czas miała do mnie o coś pretensje. A to że nie pomagam w prasowaniu, a to że późno wracam do domu, że za mało zarabiam, że to, że tamto, że siamto. Miałem już tego dosyć. Dobrze że przyjechała tylko na parę dni.
Na szczęście dostałem telefon. Musiałem stawić się do swojej byłej roboty. Wszystko byle się wyrwać od tej piekielnej baby.
Papierzyska. Wszędzie papierzyska. No, ale to ostatni raz. Wreszcie odchodzę na zasłużoną rentę. Zresztą nie mam innego wyboru. Piła ucięła mi lewą dłoń, bywa. Gdy zatrudniałem się w tartaku zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ale to, że oślepłem na jedno oko, po tym jak kawałek kości od odcinanej dłoni uderzył mnie prosto w rogówkę, to już szczyt pecha. No nieważne. Wprawdzie przez te dwadzieścia lat pracy nie uzbierałem wiele ale jakoś się przeżyje. Wracam do domu, żona czeka z obiadem.
Mniej więcej w połowie drogi do domu poczułem ból głowy. Chyba dostałem jakimś tępym narzędziem. Cegła? Ostatnia rzecz jaką pamiętałem był mój okrzyk, który brzmiał
O ka!
Obudziłem się w jakimś ciemnym zaułku. Rozejrzałem się wokoło. Na pewno nie była to ta sama sterylna sypialnia w której dziś się obudziłem. Przypominało raczej rynsztok. Usłyszałem wtedy głos. Głos wołał moje imię. Skierowałem twarz w tę stronę i ujrzałem łysego człowieka w garniturze. Dałbym głowę że dwie sekundy temu tu nie stał, ale zjawisko to wytłumaczyłem sobie uderzeniem.
I wtedy ten elegancko ubrany osobnik przemówił.
– Witaj Bogusławie. Słyszałem że właśnie odszedłeś na rentę.
– Ta... Tak. A... Ale skąd ty... I kim ty... – dukałem.
– Widzisz, panie Bogusławie. Pracuje dla pewnej instytucji. Demonicznej instytucji dodam. A dokładnie w tej najgorszej.
Rzuciłem przelotne spojrzenie na nieznajomego. Nie wyglądał wprawdzie jak personifikacja Szatana, ale kto go tam wie. Wolałem nie ryzykować.
– Je... Jesteś wysłannikiem piekieł? – bąknąłem.
Tajemniczy mężczyzna zaczął się śmiać. Nie był to ludzki śmiech. Coraz bardziej przekonywałem się że mam do czynienia z istotą przybyłą z rozkazu samego Lucyfera, gdy ten, przez łzy, powiedział:
– Nie. Ale byłeś blisko. Pracuję dla ZUSu.
Początkowo odetchnąłem z ulgą, ale potem podrapałem się w głowę i rzekłem:
– Ale czego ZUS ode mnie chce?
Mężczyzna w jednej chwili przestał się śmiać. Spojrzał na mnie mrocznym wzrokiem i powiedział „Ja bym się tak nie cieszył za szybko tą rentą panie Bogusławie”. Zdębiałem. „Ale wszystko przecież pozałatwiane” odrzekłem. Wtedy człowiek ten wykrzyczał:
– Nie jesteśmy pewni co do pana niepełnosprawności. Nie uiścił pan też w terminie ostatniej składki! Przeklinam Cię! Musisz to wynagrodzić wielkiemu ZUSowi!
– Ale jak? – wypaliłem bez zastanowienia.
– Wielki ZUS chce twoich pieniędzy. WSZYSTKICH!!!
I wtedy znienacka powiał lodowaty, porywisty wiatr. Jakimś cudem wydmuchał mi z kieszeni portfel. Następnie portfel otworzył się i cała gotówka przeleciała prosto do czarnej walizy która pojawiła się w jednej chwili na podłodze. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Lodowaty wiatr ustąpił miejsca ciepłemu, który zaczął uderzać w moją kartę kredytową która magicznie zawisła w powietrzu. I wtedy stał się cud – z karty zaczęły wypływać aktywa pieniężne. Zdałem sobie sprawę że są to moje pieniądze z konta. Usiłowałem wstać, przerwać to piekielne przedstawienie, ale coś na siłe trzymało mnie na tym drewnianym krześle na którym się obudziłem. I wtedy nagle nastała cisza. Chwilę potem na ceglanej ścianie płonącymi literami ujrzałem słowo DEBET.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz? – wykrzyknąłem zaraz po tym gdy spostrzegłem że wciąż nie mogę się poruszać.
– Ja? Nic. – uśmiechnął się mężczyzna – To Wielki ZUS wciąż jest głodny. Pieniądze mu nie wystarczą. On chce jeszcze twojej DUSZY!
I wtedy na posadzce pojawił się lśniący pentagram. Człowiek w garniturze uniósł mnie siłą woli ku sufitowi i zaczął wykrzykiwać dziwnym głosem jakieś łacińskie sentencje. Odkryłem jednak, że mogę się poruszać. Ostatkiem sił wyrwałem rurę ze ściany i cisnąłem w nieznajomego. Ten, ogłuszony, upuścił mnie na podłogę. Ruszyłem biegiem ku drzwiom. Chwytając za klamkę usłyszałem tylko syk mówiący „On nie może uciec. On musi zginąć!”. Motywowany tymi słowami chwyciłem się drabinki która była tuż za drzwiami. Naprawdę byłem w kanalizacji. Wyszedłem w jakimś obskurnym zaułku, po czym pobiegłem w stronę światła. Znów byłem na głównej ulicy. Byłem wolny!
I wtedy zadzwonił telefon.
Rozmowa nie trwała długo. Jednak odbiła się na mojej psychice. Dowiedziałem się że ze względu na to że przeszedłem na rentę nie będzie nas stać na mieszkanie w centrum. A ponieważ mamusia źle się czuje, zamiast wynajmować coś na przedmieściach zamieszkamy u niej. Do końca życia. Przez głowę przebiegła mi myśl że prędzej mojego niż jej. Ale nie, ze mną nie pójdzie jej tak łatwo. Już wiedziałem co miałem zrobić.
Rozsiadłszy się na wygodnym fotelu w biurowcu otworzyłem teczkę. Tak, niezbędne formularze miałem przy sobie. Na pewno przyjmą mój wniosek. Przecież jestem inwalidą. Przeczytałem tabliczkę na biurku. Janusz Kowalski, niezbyt oryginalnie. Usłyszałem odgłos klamki. Ujrzałem znajomą łysą postać.
– To jak, panie Januszu, zechciałby pan może powiedzieć coś więcej o tej propozycji którą przedstawił mi pan wczorajszego popołudnia w kanałach pod ulicą Sienkiewicza?