Pink Floyd: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 6: | Linia 6: | ||
== Członkowie == |
== Członkowie == |
||
* '''[[David Gilmour]]''' – gitara źle się prowadząca, główny śpiewak. |
* '''[[David Gilmour]]''' – gitara źle się prowadząca, główny śpiewak. |
||
* '''[[Richard Wright]]''' – granie na Casio, zmarł |
* '''[[Richard Wright]]''' – granie na Casio, zmarł 17 września 2008 |
||
* '''[[Nick Mason]]''' – [[wolnomularstwo|mason]], perkusista, nie ma nic do roboty. |
* '''[[Nick Mason]]''' – [[wolnomularstwo|mason]], perkusista, nie ma nic do roboty. |
||
Wersja z 13:58, 17 wrz 2008
Nie kapuję, który z nich to Pink?
- Przeciętny Polak o Pink Floyd
Pink Floyd – angielski zespół rockowy, kultowy, psychodeliczny, progresywny, apodyktyczny i parę innych trudnych słów. Ponadto komiczny, kosmiczny, wielki, ogromny i wściekły, więc już zacznij się bać.
Członkowie
- David Gilmour – gitara źle się prowadząca, główny śpiewak.
- Richard Wright – granie na Casio, zmarł 17 września 2008
- Nick Mason – mason, perkusista, nie ma nic do roboty.
Byli członkowie
- Roger Waters – były dyktator i basista, po rozpadzie gra sam i robi szmatławe opery (Ça Ira).
- Syd Barrett – ćpun, malarz, wokalista, gitarzysta, wykluczony i martwy.
Historia
Powstał w roku... Eee, zaraz, chwila... 1695. Ojej, 1965. Założony przez 3 studenciaków: Rogera Watersa, Nicka Masona i Richarda Wrighta. Mieli zamiar grać mocnego rocka, ale nic z tego nie wyszło, bo Waters grał na basie i śpiewał cienko, Mason był perkusistą, a Wright – klawiszowcem. Zdesperowani przyjęli Syda-ćpuna, który jednak miał tę zaletę, że był psychodeliczny, a poza tym miał gitarę, więc mogli zająć się rockiem psychodelicznym.
The Piper at the Gates of Dawn
Po polsku: Dudziarz[1]na drzwiach świtu[1] (widać, że już samym tytułem chcieli być zajebiście psychodeliczni). Pierwszy album Floydów, wydany w 1967 roku.
Mimo obecności Barretta pierwszy singel (Arnold Llayne) i tak był disco polo. Jednak, jak wiadomo, do kupy zlatują się muchy, więc sukces był ogromny, a wytwórnie zaczęły się o Floydów wprost bić. Ci wybrali EMI i nagrali płytę. Jeśli popatrzycie na tytuł sekcji, będziecie wiedzieli, gdzie podział się brak chęci do przepisania jej tytułu raz jeszcze.
Płyta była zajebiście psychodeliczna i sprawiła wydawcom małe „a-ku-ku!”, ponieważ po reszcie piosenek też spodziewali się disco polo. Ale związali się umową na dwie nieskończoności, z karą na 2 miliony funtów, więc już nie mogli się wywinąć. Na trasie koncertowej było słabo, gdyż Syd, jako ćpun, często grał nie to co trzeba, albo od końca, albo nie grał w ogóle.
A Saucerful of Secrets
He, he, he!
- Jacek Gmoch na temat tego albumu
Po polsku: Talerz tajemnic (jeszcze bardziej psychodeliczne). Wydany w 1968, przy pomocy dziadka czasu (inaczej nie zmieściliby się z trasą do Piper at...). To pierwsza płyta, na której udziela się David Gilmour i ostatnia, na której można usłyszeć psychodelicznego malarza od rowerów. W sumie pomógł tylko z jedną piosenką, Jugaband Blues, a poza tym latał naćpany, więc mu podziękowali.
Ummagumma
Przede wszystkim na uwagę zasługuje tytuł, który zasługuje na miano najgłupszego w całej historii muzyki[2]. Album wydany w 1969, kiedy członkowie zdecydowali, że ciężko jest opchnąć rock psychodeliczny i przerzucili się ma progresywa. Każdy z twórców miał wolną rękę, a że radzili sobie jako tako tylko razem, wyszło nie najlepiej.
Druga płyta
Otóż, płyta ta miała dwie płyty[3], a poza tą, na której sobie tworzyli wesoło, była jeszcze jedna z utworami z koncertu. Niby fajnie. Ale – było ich tylko cztery i nie miały nic a nic wspólnego z krążkiem studyjnym.
Dark Side of Moon
- Główny artykuł: Dark Side of the Moon
Wydany w 1973 (chyba coś pominęliśmy, co Floydzi robili przez cztery lata?) kultowy krążek, na którym członkowie Pink Floyd całkiem olali rock psychodeliczny i przestali opisywać doznania narkotykowe, a zaczęli pisać o pieniądzach (Money), czasie (Time), pierdołach (The Great Gig in the Sky). Single fruwały po pierwszych miejscach list przebojów, zdobywając uznanie rozentuzjazmowanych krytyków.
Koncerty były najlepsze, i w ogóle... Grupa zarobiła na tym tyle siana, że więcej im się nie chciało tak dobrze grać.
Wish You Were Here
Kolejny krążek, tym razem rzewny (och, jak tęsknimy, Syd); wydany, aby Barrettowi nie było smutno. Sam Barrett, łysy i gruby, pojawił się w studiu podczas nagrywania Wish You Were Here[4] i powiedział, co do słowa:
To jest do dupy.
Trasa koncertowa była dobra, choć organizatorzy musieli otwierać punkty sprzedaży chusteczek.
Animals
Po megahicie zespołowi starczyło poweru jedynie na kilka piosneczek. Płyta wydana w 1977, więc koncerty wypadły w czasie rewolucji punkowej, której główni przedstawiciele, delikatnie mówiąc, nie lubili naszych progresywnych dziadków.
Podczas koncertu w Montrealu Waters zauważył, że publiczność olewa muzykę, traktując koncert jako spotkanie towarzyskie. Jako że był egocentryczny, zaczął wyzywać i pluć na publiczność, nieświadomie (lub świadomie) upodabniając się do głównych przedstawicieli rewolucji punkowej. lata później zerżnął to Eminem.
The Wall
- Główny artykuł: The Wall
Wydany w 1979 roku album, mający kontestować zespoły „stadionowe”, które nie skupiają się na muzyce jako takiej, a jej otoczce. Został zrealizowany w formie opery rockowej. Płyta powstała, żeby Roger mógł opowiedzieć historię swego życia. Więc, opowiada o tym jak był w łonie matki (In The Flesh?), i jak się uczył (The Happiest Days of Our Lives), i jak mu szkopy zabiły ojca (Another Brick in the Wall pt. 1.), i tak dalej. Pobawił się w jasnowidza, i przepowiedział, że dostanie świra, i zginie przygnieciony przy rozbiórce muru.
Trasa koncertowa była dokładnie tym, co kontestował ten album: spektaklem, który skupiał się na efektach, poza tym Pink Floyd wystąpiło na stadionach (nie Dziesięciolecia), zaprzeczając samemu sobie. W wyniku tego Waters dostał załamania nerwowego i się popłakał, jako że w zespole nikt go nie lubił, to wypłakał się wydawcy. Postanowił zrobić coś strasznego (kwik koni[5]).
The Final Cut
W zamyśle strasznego Watersa miało być to pożegnanie z Pink Floyd. Znów skupił się na sobie, użalając się po stracie ojca na wojnie (znowu?). Pomysł chwycił, gdyż w czasie wydania płyty (1983) wojna o Falklandy wciąż straszyła (nic to, że zginęło mniej niż tysiąc żołnierzy, i tak było straszne).
Waters wychrzanił Wrighta za to, że nie dał mu się wypłakać. Masonowi w ogóle znudziła się ta impreza, ale trzymał go straszny Waters. Gilmour sam chciał rządzić, więc też go nie lubił. Więc, podczas kłótni, Waters wywalił najpierw Gilmoura, potem Mason sam odszedł, a na następny dzień Waters wywalił sam siebie. Pink Floyd się skończyło. Tak? Jesteście pewni? Historia lubi robić „a-ku-ku!”.
A Momentary Lapse of Reason
Trzy lata po sławetnej kłótni Gilmour, Wright i Mason zebrali się, by nagrać płytę. Waters się, delikatnie mówiąc, wkurzył i wstąpił na drogę sądową. Domagał się by uznano, że:
.
Jednak nie udało mu się, co go jeszcze bardziej zdenerwowało. Mimo to nie udało mu się zatrzymać wydania płyty.
The Division Bell
Po polsku: Dywizja Alexandra Grahama Bella – wydany w 1994 (trochę czasu minęło od ostatniej płyty; balangowało się, co?). Album ten zły nie jest, ale inny, więc fani buczą. To ostatni (jak na razie) album Pink Floyd, a muzycy tylko odcinają kupony występując po całym świecie, z piosenkami głównie Watersa, a jak nie jego, to Barretta. Co tych panów ostro denerwowało.
Lata późniejsze
Po zakończeniu Pink Floyd każdy koncertował po swojemu, od czasu do czasu na jakąś okazję zjeżdżali się i grali razem. Co prawda stary, ale Gilmour nagrał płytę On An Island (Wyspa Onana), która okazała się (to niegodne słowo ocenzurował wredny admin). Waters koncertował z młotkami (patrz: grafika trochę wyżej). Cały czas na przeróżnych forach odbywa się walka między fanami Gilmoura i Watersa. I będzie się ona toczyć aż do usranej śmierci.