Nonźródła:Mity alegorycznej Klepsydry

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 21:39, 13 paź 2013 autorstwa Argh! (dyskusja • edycje) (pierdolety, nadal nie wiem, jak ogarnąć dialogi (bo po rozdziałkach wcięcie jest złe))
KOŚ.png
   
MAK.svg

Prolog albo Równomoc

Plik:Klapa.jpg
Pokrywa od studni upamiętniająca to wydarzenie. Podobno samo miejsce jest święte

Krypton i Szyszka uśmiechali się. Ich wielki projekt – mający na celu osiągnięcie niebywałej potęgi – właśnie był bliski zrealizowania. Nie było łatwo – przez wiele miesięcy próbowano rozszyfrować treści zawarte w księgach Apacza, aż w końcu – kiedy już prawie chciano zrezygnować z dalekosiężnych planów – z jednego ze skorowidzów wypadła zakładka, na której widniał jawnie wyznaczony Wzór.

Przez następny tydzień kłócono się, w jaki sposób wykorzystać pozyskaną informację. Krypton sądził, że na jej podstawie należy wybudować machinę, która wykrywa i posługuje się wszelkimi anomaliami. Szyszka natomiast – jako tradycjonalistka – uznała, że te wyliczenia zawierają symbolikę wspólną dla wszystkich światów, co skłania wybrańca losu do narysowania magicznego kręgu. W końcu zdecydowano, że każda z osób podejmie się własnej próby; jak się jednak okazało, uzyskane opera były równie obojętne dla otoczenia, co muzealne eksponaty. Postanowiono jeszcze pogodzić ze sobą obie sfery i postawić mobilną wersję konstrukta we wnętrzu wykreślonej figury, ale gdy miało dojść do wiekopomnej chwili, machina i krąg zdawały się działać na przemian; wyglądało to tak, jakby usiłowały blokować się wzajemnie.
W czasie jednego z takich widowisk Krypton się zdenerwował. Obawiał się, że jeszcze trochę i dojdzie do spięcia, które zepsuje całą jego maszynę, dlatego – nie czekając na ustanie błysków ani reakcję Szyszki – podszedł do urządzenia, a następnie usiłował je przesunąć poza uświęcony obszar. Nie było ono zbyt ciężkie – zostało wypchnięte ze środka bez problemu, lecz zanim przemieszczono je do końca, Szyszka kazała natychmiast przerwać operację.

– Dlaczego ci tak na tym zależy, ja będę robił swoje – stwierdził Krypton. Tym razem jednak machina ani drgnęła, a poza tym…

Konstruktor przecierał oczy, próbując ujrzeć cokolwiek na tym bożym świecie. Ta wredna wiedźma miała rację – trzeba było się odsunąć, ponieważ zmodyfikowany układ wreszcie dał oznaki działania. Kiczowaty błysk był jednak niczym w porównaniu do hałasu, który wtedy się rozległ… ale któż wie, co tak naprawdę stanowiło jego źródło?

Rozdział I – Wiosna Cudów

– Ale cisza… – zwróciła uwagę boginka podróży, którą zwano Rajdą[1], chociaż częściej mówiono o niej po prostu „Turystka”. Zachowywała się bowiem tak, jak na turystkę przystało – wszędzie tam, gdzie przebywała, od razu szukała punktu informacyjnego bądź osoby, którą mogła spytać o godzinę czy drogę.
Bes jakoś nie chciał odpowiadać na tę zaczepkę – być może dlatego, że przeczuwał przybycie gości. Jako bożek rodziny miał zupełnie inne zdanie na temat wędrówek niż Rajda, ale za to – podobnie jak ona – cenił sobie towarzystwo istot wszelakich, obserwując często, jak zachowują się one w zbiorowości. Wprawdzie niektórzy mówili, że w jego przypadku ogniskiem domowym szybko staje się cały budynek, ale czy istota obliczająca miejsca zerowe trójmianów kwadratowych w pamięci[2] może być aż tak niezorganizowana?


W każdym razie, w istocie na Forum Parvum pojawili się przybysze. Chociaż byli odziani w strój wojskowy, mieli na sobie również nieprzydatne taktycznie peleryny z wizerunkiem żółtej uśmiechniętej buźki. Powiewały one niczym żagiel na maszcie.
Niech spadnie z nieba złoty deszcz… – zaintonowali bez wspominania początkowych linii. Turystka zastanawiała się, czy nie uciec, ponieważ jeżeli padał złoty deszcz, mogło to oznaczać tylko jedno…
…że kafelki będą całe upCenzura2.svglone? – zauważyła, gdy odznaki i magnesy ze wspomnianą wyżej buźką zaczęły sypać się z przestworzy. – I czemu się tym przejmuję? Chyba za dużo przebywam z patronem transportu indywidualnego… – mówiła do siebie.
– Chwała Szerokiemu Uśmiechowi! – krzyczeli goście.
– Szerokiemu? Uśmiechowi? Dlaczego kojarzy mi się to z marynarką albo Muzą Taliją? – wypytywał rozkojarzony Bes. – Po co mamy im tu śpiewać?


* * *


Szyszka spała. Już kilka razy śniło jej się, że szczypiorek wyrasta jej z głowy niczym kwiat lotosu z czakry korony. Czy to rezultat długo wyczekiwanej wiosny? Cóż, to zależy, czy na wiosnę wyłaniają się również ogromne klepsydry, na których zboczach mieszczą się całe pałace i place – aczkolwiek bez sanatoriów.


* * *


Jeszcze nie przestał rozbrzmiewać brzęk wywołany odbijaniem się przypinek od szklanych powierzchni, gdy nadszedł dzień Umarłego Boga. Niektórzy śmiertelnicy uważali, że tego dnia można broić ile popadnie, ponieważ nikt nie obserwuje z góry ziemskich dziejów, aczkolwiek istnieli i tacy, którzy rozciągali ów przedziwny okres na pozostałe dni w roku. Nikt jednak nie wiedział o byciu osamotnionym we Wszechświecie tyle, co Atum – egipski bóg prapoczątku. Jako dziecko nie miał wokół siebie ani bogów, ani ludzi; nigdy nie dowiedział się, skąd powstał ani nie miał kogo spytać, kim będzie. Choć ta sytuacja wydaje się nam dramatyczna, dla niego taką wtedy nie była, ponieważ nawet jako bóstwo nie mógł dokonać porównania – nie miał zatem za czym tęsknić. A kiedy dojrzał na tyle, aby być w stanie powołać do życia kolejne istoty, nie rozumiał jeszcze, co to wszystko zmienia. Być może nigdy nie zdecydowałby się na to, gdyby miał pojęcie, że ludzie najpierw umniejszą jego rolę, pozwalając na przejęcie większości jego dokonań przez ekspansywnego boga-jastrzębia, a potem zapamiętają go tylko z jednej strony przez przypadkowo ocalony ten, a nie inny papirus.
W porównaniu do tego, przebywanie na Klepsydrze jako mało wpływowa ciekawostka nie było wcale takie złe; początkowo tylko trudno było zdegradowanemu przyzwyczaić się do zgiełku. Pojawiały się jednak wątpliwości – czy osoba z taką przeszłością kiedykolwiek pojmie coś tak abstrakcyjnego, jak normy towarzyskie?
Wszyscy starali przyzwyczaić się do tego, że co jakiś czas Atum wspominał swoją przeszłość w bardzo obrazowy sposób. Pół biedy, jeżeli co jakiś czas wykrzykiwał wypowiedzi w stylu: „OD MEGO ZAISTNIENIA LICZY SIĘ CZAS, BOWIEM JA BYŁEM PIERWSZYM, CO POJAWIŁO SIĘ W BEZMIARZE KOSMOSU”, jednak czasami próbował również „stwarzać świat” od nowa i fakt, że wokół stali inni bogowie, jakoś nie chciał czynić mu różnicy.
Inną kwestią było podejście boga do tego, co stare i nowe. Często opowiadał dowcipy tak wiekowe, że zastanawiano się, czy nie były wymyślone przez niego, kiedy był jeszcze samotny[3]. Uwielbiał również zmienianie głów zarówno współtowarzyszy, jak i śmiertelników w zwierzęce, ponieważ dzięki temu czuł się jak u siebie w panteonie. Jednocześnie za wszelką cenę próbował pokazać, że nie jest tak anachroniczny, za jakiego się go uważa – w tym celu mimo wszystko wypierał się niektórych starych opowieści. Nie ukrywał też, że zazdrości bogom, których sędziwość miała związek z oddawaną im czcią.
A to był dzień Umarłego Boga, w którym cała Klepsydra mogła runąć w szkle i piachu.
Trudno powiedzieć, czy każdy był mniej lub bardziej wrażliwy niż zwykle; w każdym razie, gdy Atum próbował zmienić w zwierzęta, rośliny i przedmioty całą ludzkość – wszyscy poczuli się zobowiązani do opanowania jego dążeń. Jedni go ostrzegali, inni zaś – współczuli mu, co szybko przybrało wymiar publicznego apelu.
I wtedy Atum zaczął wykrzykiwać bluźnierstwa, tako na Forum Parvum, jak i pomiędzy śmiertelnymi, za co trybunał[4] skazał go na wygnanie[5].
– Niech ktoś mi tylko jeszcze powie – odezwało się któreś z bóstw – czy te pałętające się po czyimś mieście szczury to również jego sprawka?
– Akurat nie, to eksperyment reinkarnacyjny. Rozdawnictwo wcieleń i takie tam…

* * *


Zbliżała się Noc Życia, które podobnie jak poprzednie święto bywała obchodzona przez niektórych całymi latami. Atum, który powrócił z banicji, poprzestał na „ozdabianiu” przedstawicieli jednego zawodu, zaś Ogma[6] wraz z Mitrą[7] omawiali nadchodzące Po-Tworzenie, czyli konkurs na najlepiej stworzoną istotę.
– Wrrr, co to ma być?! – rozległ się głos. – Wulkanie, twój Talos odciął mi dłoń – odezwała się chwilowo trójręka Saraswati[8], która wprawdzie nie była jeszcze oficjalnie w trybunale, ale już posiadała boską aurę na Forum Parvum.
Kowal westchnął. Tutaj, na Klepsydrze, nie musiał być kulawym ani wiecznie zmęczonym bogiem. Wiedział jednak, że ingerencja w niektóre prawa fizyki – mimo że nikt inny, niż bogowie tego nie uczyni – może skończyć się nieciekawie[9]. Nic dziwnego, że przynajmniej niekiedy marzył o tym, aby ukształtować cały Wszechświat od zera, co też podobno czynił, gdy reszta trybunału, a także[10] Atum, zakładała, że go nie widzi.
– Gdzie się podział Zao? – spytał, nie dlatego, żeby zignorować sam komunikat, ale żeby nie skupiać całej uwagi na sobie.
– Pewnie znowu szykuje cesarski raport – odpowiedział Mitra.

Zao Jun był patronem kuchni. Kiedy był jeszcze częścią chińskiego panteonu, składał coroczny raport na temat świata śmiertelników. Teraz – na Klepsydrze – czynił dokumentację co miesiąc; stąd pojawiały się plotki, że bóg znalazł sobie kolejną żonę. A może po prostu liczył na to, że bogowie i ludzie będą częściej świętowali?


* * *


{{{4}}}


* * *


– Czy ktoś tu mnie jeszcze pamięta? – spytała Talia. Tak samo, jak na Ziemi, była muzą komedii, a jej atrybutem była uśmiechnięta maska.
– Ciebie? Ależ zawsze! Przecież ten świat istnieje, by wesół był!
– W takim razie życzę miłego wesela – powiedziała Talia i wyłoniła z niebytu suknię ślubną. – Ładna, prawda?
– Ładna – przyznała Saraswati. – Na jakie to przedstawienie?
– To nie przedstawienie, to prawda! – obruszyła się muza.
Większość bogów popadła w konsternację. Życzyli Talii najlepszego, jednak do głowy przyszło im pytanie, nad którym nie głowili się nawet filozofowie.
Brzmiało ono:



Cquote2.svg

Ale właściwie kto jest w stanie udzielać ślubu bogom?
Cquote2.svg

Rozdział II – Przesilenie

Surfer siedział w zamkniętym sklepie muzycznym i wygrywał przypadkowe nuty na wszystkich instrumentach po kolei (no, może prócz dętych). Dawniej o tej samej porze siedziałby w „Ostatniej Śmierci” i grywałby dla odwiedzających. Ale tej już nie ma. Nikt jej nie sprzedał ani nie zrównał z ziemią – choć z zewnątrz wyglądała prawie tak samo, jej wnętrze nie zostało przerobione, a po prostu zniknęło – nie ostał się żaden z mebli.
I prawdę mówiąc, to chyba dobrze.

Cóż, grajek od kilku tygodni cierpiał. Jeszcze tak niedawno miał sporo znajomych, którzy albo go szanowali, albo mu zazdrościli. Jeszcze tak niedawno jego plakaty były podziwiane równie mocno, co muzyka. Jeszcze tak niedawno dawał sobie radę… nawet z tym, że jedna z jego koleżanek umarła wcześniej.
Spojrzał na stojak do nut. Odnosił dziwne wrażenie, że przynajmniej po części został sporządzony z hulajnogi – dokładnie tej samej, którą wtedy wyjechał z kawiarni.
Nie zapomniał. Ta sama scena stanęła mu przed oczyma raz jeszcze…

„Wyjechałem stamtąd, aby zajrzeć do AGD i kupić cokolwiek, co mogłoby wyłączyć Kopciszka. Myślałem, że jeśli maszyna przestanie działać, Delta ocknie się, a Apacz, Przystawek i pozostali przestaną kręcić nosami z powodu losowych okrzyków. Jechałem jednak dość powoli, bo i tak chciałem zająć się tym dopiero jutro.
Kiedy znalazłem sekator, izolację i parę innych rzeczy, zacząłem jechać z powrotem – tą samą uliczką. Usłyszałem cholernie melodyjny pisk (nawet próbowałem określić wysokość, była między A i Ais), a potem coś w rodzaju huku i zgrzytu naraz.
Autobus był całkowicie skasowany. Ze skrzyżowania wjechał w róg kamienicy, której mieszkańców ani najmujących nie znałem. Gdy tam przybyłem, na miejscu były już także policja i pogotowie – sądzę, że jeśli chodzi o to drugie, wystarczyłoby, by wysłali jednego doktora.

– Boże, oni wszyscy tacy młodzi byli… – rozpaczała jakaś kobieta. (Gdyby mój wiek miał być jedynym, co zostanie zapamiętane, chyba bym się mocno wkurzył.)
Policjanci przeszukiwali pojazd w poszukiwaniu dokumentów świadczących o tożsamości ofiar. Wykrzykiwali nazwiska, co może nie należało do najchwalebniejszych czynów, ale było w takich warunkach praktyczne.
I tak tego nie potrzebowałem. W końcu zawsze o tej porze (i w tym dniu tygodnia) wsiadaliśmy do autobusu tej linii. Razem. Niektórzy nawet nas witali i życzyli miłego powrotu do domu. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Myśląc nad tym, bezwiednie się wygadałem, że ich znam… znałem?
Dlaczego byłem taki głupi…

Te zakrwawione twarze i zmiażdżone narządy, którym trzeba i trzeba się przyglądać, aby coś o nich powiedzieć, naprawdę śnią się po nocach. Może i to egocentryczne, ale nieraz zastanawiałem się, czy wyglądałbym podobnie, gdyby…”

– Hm, trudno powiedzieć – odezwała się Marianna. Gdy „Ostatnia” zniknęła, ona ocalała, ponieważ to dziwne wydarzenie spowodowało jej teleportację do sklepu muzycznego.
W tych trudnych chwilach była jedyną podporą dla Surfera, choć właściwiej byłoby stwierdzić, że wsparciem i udręką jednocześnie; wszak wszystko, co maszyna mówiła, to słowa wypowiedziane niegdyś przez współpracowników i mniej lub bardziej stałych gości „Ostatniej”.
– Pokaż ty mi, blaszana bladko, jak długo będziesz jeszcze mnie wkurzać? – mruknął Surfer i zajrzał do panelu sprzętowego. – Na seeerio, sto pięćdziesiąt lat? Coś ci się musiało przepalić – stwierdził.
– Ale ciebie można nakręcić i puścić po podłodze jak samochodzik.
„Choć w sumie skoro mogła się przeteleportować, to może i pochłonęła skądś tyle energii albo ma zamiar ją wysysać ze mnie” – pomyślał.

Pora było wstać i wrócić do domu, a najlepiej do psychiatryka. I tak wszyscy myśleli, że na skutek wstrząsu próbował popełnić samobójstwo, choć prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie skręcił w ślepą uliczkę pełną rodzimego kolorytu. Trwał w śpiączce przez kilka dni, ale i ona nie była pozbawiona snów: śniło mu się, że dryfował po wielkim morzu, a gdy ujrzał z daleka górskie pasmo, fale powiodły go w tamtym kierunku. W końcu przybił do brzegu i wysiadł z łodzi, zaś okoliczni ludzie… zaczęli oddawać mu cześć. Jak się niedługo potem dowiedział – uznali go za jedno z Bliźniąt, czyli patronów żeglarzy.

Tak, pomoc psychoterapeutyczna była potrzebna. Po przebudzeniu bowiem Surfer był pewien tego, że już umarł. W rozmowach z lekarzami opowiadał, że ktoś go złośliwie ożywił i na pewno niedługo skończy (Surfer, nie nekromanta) jako czyjś niewolnik. Musiało to być bardzo sugestywne, gdyż nazwano go „synkiem Cotarda”; dano mu nawet jakieś leki.
Jego przypadłość to chyba coś w rodzaju anoreksji. Ponoć osoba chora na nią wciąż myśli, że nie pracuje dostatecznie nad swoją sylwetką. A Surfer myślał, że nie został dość sprawiedliwie ukarany za wszystko, co budziło w nim poczucie winy.



* * *


– Ten Mitra to jednak całkiem sprytny gość – powiedział Ogma.
– Co masz na myśli? – zapytała część bogów. Forum Parvum wciąż było popularne, a jeśli można było porozmawiać o sprawach bliskim śmiertelnikom, nikt nie chciał przegapiać takiej dyskusji.”
– No bo niby taki niszowy… przynajmniej do czasu bóg, a może praktycznie wszystko. Niektórzy na pewno się ze mną zgodzą.
– Mówisz o tym, że zesłał na ziemię wielki pomnik na naszą cześć? – spytała Saraswati, która wyjątkowo wolała się nie odzywać.
– Owszem. No ale ja nie myślałem, że wiesz, że on tak na poważnie i w ogóle…
– No i?
– Potem sobie przypomniałem, że to przecież bóg przysięgi. Także jeśli cokolwiek obieca sobie i innym, musi tego dopełnić, nawet, jeśli to na pozór nie jego dziedzina, bo inaczej… no nie byłby przykładem dobrego bóstwa przysięgi!


* * *


Na Forum – tym razem Magnum – wrzało. Pewnie powiecie, że to Bóg Kuchni napalił i dlatego było gorąco? Rzeczywiście, akurat on chciał poruszyć pewne zagadnienie, a była nim niekompletność pomniejszego stworzenia. Zdarzało się bowiem często, że w kalendarzu jakiegoś bożka brakowało piątego lub szóstego dnia, a geniusze włosów czy zębów z uporem maniaka twierdzili, że potrafią zbudować istotę żywą bez pomocy z zewnątrz.
– Musimy zadecydować, czy pozwalamy na takie eksperymenty, skoro i tak ewolucji nie wyłączymy. Liczymy się z tym, że warunki są jakie są, więc najsłabsi i tak zostaną uśmierceni – mówił Zao. – Jednak spokojnie, spójrzcie na przykład na ludzi: niektórzy niepełnosprawni są w społeczeństwie poddawani czemuś takiemu, jak rehabilitacja[11]. Może pozwólmy pomniejszym bóstwom na odbieranie większej czci w zamian za opiekowanie się tym, co porzucone?
– Co w rezultacie sprawi, że nikt już nie będzie ogarniał ciągle zmieniających się hierarchii i takich tam – oponowali niektórzy.
– Mnie na przykład wydaje się, że pewnego dnia chętni osiągną już taką pozycję, że dalsze wspinanie się tutaj stanie się nieopłacalne. – zauważył Mitra. – Prawdą jednak jest, że bożek bez kultu to prawie śmiertelnik.
Tymczasem gdzieś indziej…


* * *


…na bezkresnej równinie – gdzie cienie kalek i sierot przebywały wspólnie zarówno z niesamowitymi istotami z obcych światów, jak i upiornymi, gnijącymi od początku odpadami – zmarli nie nadążali z wzajemnym zapoznawaniem się. Wprawdzie miejsca starczyło na następne kilkaset lat istnienia świata, ale osobowość, do cholery, zazwyczaj ma się jedną, a o najstarszych nieboszczykach nie pamiętają nawet bogowie!
Tak, Prawdziwy Szczyt był zdecydowanie dziwnym miejscem. Jego powierzchnia była płaska jak stół, z jednym tylko wyjątkiem – w centrum istniała przepaść, o której mitologie – o dziwo – najczęściej były skłonne milczeć. To bardzo miłe z ich strony – można spokojnie umierać z myślą, iż mimo przekroczenia ważnej granicy nadal będzie co badać.

Winda krążyła jak szalona. Przyzwyczajona do raz określonej objętości musiała pozostawiać przyszłych pasażerów w długiej kolejce. Wszystko to przez to, że kilkoro życzliwych bogów postanowiło poddać jak największą liczbę istot próbom środowiskowym. Ot, taki tam armageddon…
Naprawdę nie chcieli źle. Uważali po prostu, że gdy zawaleniem grożą całe cuda architektury, nie ma co rozprawiać o rzucaniu cieni przez stos kamyków.
Z drugiej strony, rzadko kiedy budynek wpada komuś do buta.

– Ja zwariuję przez tę windę – powiedział jeden z cieni. – Poza tym ostatnio giną same dziwadła, także z kim się tu kumplować? – narzekał. – Mamy może jakieś duchy pomysłów?
– Tak, są – powiedział duch informacji. – Poza tym Baba jaga patrzy i dziś nie śpi, bo złe miewa sny – dorzucił.
– Niech przybędą, przyjrzę się im…
Przed oblicze strapionego rozmówcy przybyły dwa rzeczone duchy, w tym jeden dwugłowy. Przedstawiły swoje propozycje:
Hmmm(...)mmmm… Wiem! – powiedział ten skromniejszy. Dwugłowy natomiast odezwał się następująco:
Biorę się z niczego, żeby po przemyśleniu stać się czymś, czym nie było przedtem, mimo że powinno być gdyż jest rzeczą potrzebną, bez której przedtem nie powinno dać się żyć.
– Dobra, wezmę was. Macie sprawić, by Ogma zasypał boski trybunał i pozostałe towarzystwo mnóstwem pomysłów. Niech się sami przekonają, jak to jest zetknąć się z naporem mnóstwa treści naraz!


* * *


– Hej, Atumie, nie chciałbyś mnie może w coś zamienić? – spytała Młódka Morska.
Jej specyficzną własnością – podobnie jak całego morskiego pokolenia – była możliwość przybrania dowolnej formy; dzięki temu, bogini od czasu do czasu wciągała egipskiego praojca w pewną grę. Najpierw dokonywała przemiany według tego, co wykrzykiwał Atum, aby ten był przekonany, że to efekt jego działań; potem generowała drobne niedoskonałości, aby sprowokować go do zmiany podejścia, a gdy ten zaczynał wymyślać kolejne życzenia – psuła jego oczekiwania przeistaczając się ostatecznie w coś odmiennego.
Ten numer działał – to znaczy wyprowadzał Atuma z pierwotnej równowagi – zawsze i to pomimo licznych powtórzeń.

Saraswati przyglądała się swoim czterem dłoniom. Wszystkie były w idealnych dla siebie stanach – prawa górna udawała operową diwę pełną oburzenia, lewa górna trąbiła niczym stary, dobry Ganeśa, prawa dolna mieniła się kolorami, a lewa dolna była lekko przygniła i gdzieniegdzie pokryta mchem.
Bogini zastanawiała się, skąd się wzięły asany. No bo jeśli od bogów z jej dawnego panteonu, to jak dwurękie istoty mogą je wykonywać? A jeśli pochodzą od ludzi, to kogo to właściwie obchodzi?
Już miała stanąć w pospolitej postawie drzewa, aby zbliżyć się do uosobienia łagodności i pokoju, gdy Ogma jej przypomniał, że ma przejść przez ceremonię ponownego przyjęcia do trybunału. Ponieważ podanie informacji na ten temat byłoby złamaniem tajemnicy służbowej, może od razu przejdźmy dalej.

– Widzieliście tego nowego bozia? – spytał Merkury. Trzeba przyznać, że zachował całkiem wiele ze swoich zwyczajów; często szukał zleceń, które mógłby wykonać, a w mniej zajętych chwilach zajmował się metodami rozpowszechniania informacji oraz drobnym handlem. Czasem naprawiał też rzeczy, które nie wymagały interwencji Kowala; w końcu to właśnie Merkury był kiedyś wynalazcą liry.
– O tym boziu to i ja mówiłam – obruszyła się świeżo-albo-i-mniej-świeżo przyjęta członkini trybunału. – I że jak nic pojawią się sugestie, że to czyjś awatar…
– Do tego nie trzeba bycia prorokiem – stwierdził Mitra.
– Hmm, i czego to patron? Imię tajemnicze bardziej niż alchemia, a zajęcia póki co blisko związane z profanum: układami, władzą i takimi tam – zapytano.
– Mnie do tego nie mieszajcie, jestem bogiem sojuszy, nie kłótni – zareagował Mitra.
– Przyjaźń to magia – skwitowała dwa poprzednie zdania Saraswati.

Młódka Morska postanowiła, że odzwierciedli swym wyglądem obecny stan świata. Poddała się jego głównej fali i zmieniła się w zwierzę –. gryzonia z nornikowatych.
– Znowu jakieś eksperymenty reinkarnacyjne? – spytał Merkury.
– Tak – odpowiedział Mitra – tym razem to gryzonie otrzymują w prezencie ludzkie wcielenia i chyba nie mogą się do tego przyzwyczaić.


* * *


– Kiedy wreszcie zrozumiesz, że Ogma to nie Odyn i że nawet tutaj twoja przeszłość cię nie ominie? – spytał Zao Jun. Miał do wykonania nowy raport, dlatego wolał nie rozpraszać się głupstwami, tym bardziej, że akurat gdzieś na ziemi trwała rewolucja.
– A wiesz, panie potrawka, że nie ma kuchni bez ognia? – odpowiedział rozmówca.
Kim był, że śmiał się tak odzywać? Po pierwsze, jak już podano powyżej, wiązano go z płomieniami.
Po drugie, był także bóstwem (sorry, ale „olbrzymem” głupio brzmi…) chaosu i przypadku. Postmoderniści dali mu do rąk kostkę wyższych wymiarów, ale kości do gry – w tym te domina – wydają się w tym kontekście równie dobre, jeśli nie lepsze.
Po trzecie – po prostu – był Lokim. Jedyne, co w jego przypadku było pewne to fakt, że zachowywał się tu tak samo, jak w Dziewięciu Krainach. To pomógł, to zaszkodził, a najczęściej – pojawiał się na obu Forach nie pozostawiając nikogo obojętnym. Nawiązywał znajomości z potworami i nie krępował się tym. A jak na zmienną duszę przystało, przybierał rozmaite kształty równie łatwo, co Młódka, a może i łatwiej.
Pamiętne były też jego kłótnie z Merkurym. W końcu jaka była na Ziemi szansa, że w jednym panteonie znajdzie się dwóch czołowych psotników?

– Co zaś do przeszłości… – nie, Loki wcale się nie rechotał. Nie musiał. I bez tego wszyscy słyszeli w głowie jego śmiech. – Zaraz wrócę, nie martwcie się o mnie – powiedział i zeskoczył z chmury.
– Znowu coś psujecie? – zapytał Merkury. – Aha, Loki… No i co z tego?
– Kiepsko udajesz opanowanie – zwrócił mu uwagę Zao.
– Różnica pomiędzy mną i nim polega na tym, że ja wiem, jak trzeba postąpić, aby coś zepsuć, zaś on nie posiada żadnej wizji tego, co robi. I tak w ogóle, to…
– AAAAAAAAAAAAAA! – krzyknęły jednocześnie Saraswati i jej górne dłonie.
Próg Forum Parvum właśnie przekroczyła klacz.
– I co, czyż nie jest mi z grzywą do twarzy? – zapytał przemieniony w zwierzę Loki[12]
– To nie ja – wtrącił się Atum. W sumie niepotrzebnie, bo Egipcjanie koni nie czcili.
Cenzura2.svg – Merkury wyraził się językiem rzadko używanym przez posłańców. – Zamieniaj się z powrotem.
Rzeczywiście, Loki o dziwo usłuchał, niemniej zachował sobie koński ogon i przez kilka minut starał się stać przodem do wszystkich. Potem i tak się stał się na powrót klaczą.
– Swoją drogą, ja też się nie zgadzam na takie przemiany – dodał jeszcze prabóg Egiptu – nie będzie nikt tu uprawiał podwójności!
– To może utnijmy ci łapy? – ktoś spytał, ale nie zwrócono na to uwagi.
– Wiesz dobrze, co ja o tym myślę – dalej mówił Merkury. W rzeczywistości znów klął, ale po co mamy się powtarzać?
– A ja ciebie, fredku, wkurzać będę! – rżał(a?) Loki.
 I tego Mitra już nie wytrzymał.
– Nie moja sprawa, jakie kto ma myśli, ale jeśli ktoś je wywołuje celowo, to jest to manipulacja i nie zdzierżę! – krzyknął i wyrzucił Lokiego.

– Swoją drogą, moglibyście już przestać z tymi gryzoniami – powiedziała Saraswati.
– Co się stało?
– Rozszalała się czarna śmierć.
– A ja widzę, że jakiś grajek próbuje zrobić szybką karierę – rzekł Zao.
– Cóż gorsze?

Rozdział III – Koszmar następnego lata

<poem> Młódka Morska, Talia i Saraswati urządzały sobie babską pogawędkę, której tematem była… wojna.

– Ja mogę być Herą – powiedziała Młódka.
– Ja jako Atena też nie byłabym taka zła – stwierdziła Saraswati. Zastanawiała się, czy z chwilowo niepotrzebnej pary rąk nie zrobić skrzydeł sowy, ale obawiała się, że ktoś uzna to za podszywanie się za jedno z Międzybóstw Pomocy.
– Hej, wy jakieś aluzje do ślubu mi robicie z tą Afrodytą? – Talia udawała oburzenie.
– Nie wiem, ale moim zdaniem wojna trojańska już jest nudna – wtrącił się Ogma. Spoglądał na swoje stare pismo na temat śmiertelników. Taak, śmiertelnicy sami w sobie są jednym wielkim dowcipem. Któż wie o tym lepiej niż przebywające wśród nich pomniejsze bóstwa? Przypomniał sobie czasy, gdy sam był jednym z nich…
Wszystkie wasze baza śmiertelnych są zostaną zaktualizowane – powiedziała Saraswati, której lewa górna ręka – jak zwykle zresztą – zajmowała się symulacją świata. No i pochłaniała niewiernych.
– A zamiast wojny trojańskiej… wiem! Może czas na awanturę o skarby? – zapytał Ogma. –Tak przynajmniej słyszałem…

Świat pod Klepsydrą był nieco inny niż zwykle. Zgodnie z wolą Zao Juna, do sfery sacrum tymczasowo przeszło wszystko, co związane z rozrywką otrzymywaną za pośrednictwem maszyn. Nic dziwnego, że Kowal zaszył się w swojej dziedzinie, a na ziemi zaczęto stawać pomniki bohaterom, o których opowiadały różne automaty oraz samym automatom, przy czym lewica…

– Aha, i urządzenia na baterie się nie liczą – zastrzegł bóg kuchni.


* * *

Forum Parvum czekał kres. Źródło ambrozji – którą pradawny bohater ofiarowywał trybunalicję, aby była w stanie tutaj sprawować władzę – wyczerpywało się. Razem z nim traciła rezon machina, w której – jak wierzono – ów heros zaklął niegdyś ducha pośredniczącego między przeszłością i przyszłością.

– To było do przewidzenia już od dawna; musimy stworzyć nowe Forum! W końcu ambrozja przestanie nam być potrzebna – dyskutowano.
– A audiencje? A duch?
– Trudno, kiedyś się wszyscy przyzwyczają.
– Mogę wziąć tę duszyczkę pod opiekę – polecił się Merkury. – Czy wytrzymacie bez niej przez kilka dni, aby mogła zamieszkać w nowym domu?
– A cóż to dokładnie znaczy?
– Że będzie musiała tkwić gdzieś uwięziona.
* * *

Surfer znowu przebywał z Marianną. Nie, on nie był tym grajkiem, co wyżej, jeśli o to pytacie. Coraz częściej zastanawiał się, czy istoty cyfrowe – nieomal nieuchwytne, a już na pewno odległe od ludzkich problemów – mogą skutecznie drwić z ograniczeń materialnego świata. Chciał wierzyć, że któregoś dnia dzięki wiernej maszynie nawiąże kontakt z tymi, którzy wtedy zginęli. Tymczasem Marianna milczała. W istocie, jej uwaga mogła znajdować się w każdym ze światów, jeśli tylko miała tam odpowiednie „ciało”. Nieraz nawet próbowała dać znak Surferowi posługując się słowami, które w „Ostatniej” nigdy nie padały, ale muzyk nie miał na tyle dobrej pamięci, by odczuć jakąkolwiek różnicę.

– Dlaczego się nie odzywasz? – spytał, a potem spojrzał w panel. Maszyna była wyłączona, choć nikt prócz Surfera już tu nie zaglądał.


* * *

– Pamiętasz Mądrą Rzeczułkę, Bystry Nurt, Głęboką Myśl? – zapytał Ksenon. – Saraswati is strongly associated with flowing water in her role as a goddess of knowledge. – Szyszka zacytowała angielską Wikipedię. – O to ci chodzi? – zdziwiła się. – Nie, myślałem o bardziej celtyckich klimatach. – A to ciekawe… – Mówię o młodszej siostrze Marianny. Nie gadaj, że o niej zapomniałaś. – Co z nią? – Doniosła mi, że Marianna nie działa. To dziwne, biorąc pod uwagę, że nasz eksperyment zapewnił jej energię na wiele lat. – Wielkie nieba – zdumiała się Szyszka – powinniśmy zatem wyciągnąć od maszyn więcej informacji… – Serio? – Krypton nie dowierzał, że Szyszkę zaczęły interesować urządzenia. – Poza tym sama Rzeczułka nic nie wie… – No to musimy czekać, aż znowu Marianna zostanie włączona.


* * *

Młódka Morska wpatrywała się w chmury otaczające szklany wierzchołek. Nigdy nie była na szczycie; zresztą, inni bogowie jakoś też nie odczuwali potrzeby wiecznego pięcia się ku górze. Każda rozrywka kiedyś się nudzi…

– Ciągle te chmury i chmury – narzekała zmiennokształtna bogini. – Chyba kiedyś zamienię się w ptaka, aby sprawdzić, co jest za nimi. Nagle przybrała kształt gęsiego pisklęcia.
– Haha, wreszcie mi się udało! – śmiał się Atum.
– Nie, po prostu jesteś tak przewidywalny w tych swoich dowcipach, że wiedziałam, co ci przyszło do głowy – protestowała Młódka.
– Mnie się wydaje, że te chmury są tam nie bez przyczyny – rzekła lewa dolna dłoń Saraswati udając grozę. – No, to na co jeszcze czekamy?

Akurat koło rozmówców przeszedł orszak wychwalający wspaniałość którejś z kreacji. I gdy krzyknięto: „Niech mroczna i mroźna kraina w świętości zyska swój finał!”, boginie zastanawiały się, czy to jakaś sugestia, czy może tylko zbieg okoliczności.

– Gotowe – powiedział Merkury. – Nasze pośrednictwo między przeszłością i przyszłością może z powrotem cieszyć się swobodą. No chyba nie sądzicie, że ja, skrzydlaty… no wiecie…


* * *

Saraswati przywdziała żałobne szaty. Wszyscy pytali o przyczynę tej postawy, ale bogini dzielnie milczała; tylko jej górne ręce uparcie wykrzykiwały jedno zdanie.

– Zdradź chociaż, czy upamiętniasz przeszłość, czy może sygnalizujesz przyszłość? – pytali ciekawscy.
– To pierwsze – odpowiedziała zapytana. Nie kłamała; naprawdę odnosiła się do przeszłości, jednak kto wie – może w przyszłości i tak ktoś zrobi z tej sceny przepowiednię. Tylko kto chciałby mieć sławę na podstawie sprawdzania się złych wizji?

Niektórzy prosili, aby bogini dała sobie spokój i „przestała się wygłupiać”. Inni czynili uwagi, że samo wspominanie nie przynosi niczego pożytecznego. Dlatego Saraswati już od początku wiedziała, co zrobi, gdy czas żałoby się skończy.

A gdy się skończył, bogini ubrała się w najbardziej ozdobne i kolorowe stroje, po czym kazała rękom krzyczeć, że życie jest piękne.

– Prawda, że pożyteczne? – spytała tych, którzy wcześniej komentowali jej smutek.
– Ale tu kolorowo… – rzekła osoba niezwiązana z tematem. – Przychodzi mi na myśl tylko jedno.
– Ale co?
– Widzisz ten pomnik? – nakłonił boginię do spojrzenia na ziemię. Jest na nim napisane: Przyjaciele, błogosławcie Amerykę!


* * *

– Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej o tych swoich snach? – Krypton wyraźnie miał do Szyszki jakieś pretensje. – Przecież nie miało to dla ciebie znaczenia – odpowiedziała zielarka. – Dobrze, że chociaż Rzeczułka nie posiada takich wątpliwości. – Tia… i cóż powiedziała jej Marianna? – Że istnieje piękny, swojski świat, w którym każdy może być bogiem. – Przyznaję, sam byś tego nie wymyślił – zadrwiła Szyszka. Chciała jeszcze trochę podpuścić kolegę, więc spytała: – Ale skąd wiesz, czy to nie jest jakaś metafora wyrwana z kontekstu? – Za kogo ty mnie masz? Bystra wyciągnęła od Marianny wszystkie wypowiedzi zapamiętane przez nią od chwili wypadku. Kilka z nich brzmiało mi dość znajomo, wiesz? Ich charakter wyraźnie wskazuje na to, że takiej pychy nie mógłby osiągnąć żaden śmiertelnik… – Hmmm, ale Marianna przez długi czas służyła za pomoc dla Surfera – Szyszka kontynuowała grę. – Już nie udawaj! NIE-U-DA-WAJ! Wiem nawet, jak wygląda siedziba tych bogów – to wielka szklana góra, z której mimo wszystko nic się nie ześlizguje. Byłaś tam i jesteś w stanie to potwierdzić! „I widzisz, nie wszystko jeszcze wiesz” – pomyślała Szyszka, ale nie poczuła się zobowiązana do dalszego tłumaczenia. – Owszem, byłam – powiedziała – ale jakiś idiota wszedł na Forum Parvum i powiedział, że jestem śmiertelnikiem z innego świata – mówiła, mając na myśli właśnie Kryptona. – Odechciało mi się przez to badać całą sprawę! – A przejęli się tym? – konstruktor chciał dać zielarce do zrozumienia, że nie miał na celu jej zaszkodzić. – Nie wiem. – W każdym razie, widzisz, nasz wielki projekt zadziałał – Krypton ponownie nabrał pewności siebie. – Odkryliśmy klucz do najprawdziwszej władzy, teraz musimy tylko zastanowić się, jak to wykorzystać. Znaleźlibyśmy sobie jakiś cichy kącik, w którym trawa byłaby piękna, a dziewczyny zielone…


* * *

Pierwszy raz od kilku miesięcy Surfer się śmiał. Nie był to chichot szaleńca upajającego się chwilą; nie był to też śmiech z kategorii demonicznych. Po prostu Marianna powiedziała coś tak zabawnego, że wszelkie troski muzyka ustąpiły… i to na zawsze, bo w rezultacie muzyk dostał zawału.


* * *

W centrum Prawdziwego Szczytu gromadziło się coraz więcej duchów. Zwykle zaglądali tam tylko nieliczni, ponieważ pomimo niewątpliwej zagadki, jaką stanowiła dziura pośrodku obszaru, egzystencja bliżej krawędzi wydawała się ciekawsza ze względu na towarzystwo.

– Słuchajcie – wołał jeden z cieni – legenda głosi, że jeśli nie wrzucimy nikogo ani niczego do tego dołu, to któregoś dnia świat się skończy.
– A co to znaczy? – spytała zjawa, która nie była pewna, dlaczego kogokolwiek powinna ta kwestia obchodzić. W końcu wszyscy tutaj byli martwi.
– Otóż bogowie pospadają ze swych siedzib, a my zostaniemy uwięzieni między dwiema płaszczyznami! – przepowiadał mówca. Jak już zostało wcześniej wspomniane[13], zaświaty były podobne do greckich czy babilońskich – bariery materialne obowiązywały nawet po śmierci, a swobodę przemieszczania się pozostawiano innym rodzajom duchów.
– No ale po co wrzucać kogoś bądź coś w ten cholerny dół? Pewnie tam również czeka więzienie – zauważono.
– Nikt nie poświęci się dla wszystkich raz jeszcze? A może wolicie w tej kwestii polegać na bogach?
– Da się załatwić – tym razem odezwał się komar, choć nie wiadomo, co ma wspólnego słowo „polegać” i to „na bogach” z imieniem „Loki”.


* * *

– Witaj… Kastorze? Polideukesie? Zawsze zapominam – rzekł Ogma. – Chyba teraz już zostaniesz, prawda? – Po prostu Dioskurze – powiedział bóg żeglarzy. – Pamiętasz mnie może? – spytała Młódka Morska. – Widywaliśmy się, gdy płynąłeś po wielkim morzu… – Oczywiście, że pamiętam – Dioskur uśmiechnął się. Jak można było nie zapamiętać ciągłych przemian? – Chyba musiałem przejść przez piekło, żeby zobaczyć tak cudowną istotę… Wkrótce Dioskur wyczarował sobie żagiel i zaczął… na nim malować. Młódka na wszelki wypadek zmieniła się w coś niepozornego. A nawet w świecie bogów farba na płótnie musi wyschnąć.

– Coś mi mówi, że to kojarzę – odezwał się pewien głos. – Zobaczmy, co powiedzą inne światy na temat tego arcydzieła? O, proszę. Wystarczyło tylko podać słowa podane na płótnie oraz nazwę przedstawionego przedmiotu. No ale cóż, to przecież żeglarz; kimże byłby taki bez styczności z obcymi lądami? Oby tylko nie mówił, że to jego, bo się wkurzę – głos brzmiał dalej. Nie był to nikt fabrycznie niewidzialny, nie był Loki, nie była Młódka… więc kto? Na pewno ktoś bardzo zazdrosny.


* * *

Wojna trwała już od kilku dni, które mijały niczym długie lata. Na Forum Magnum nie sposób było wejść tak, aby nie zostać ogłuszonym pułapką, zaś nowe Forum Parvum wisiało niemal martwe. Zdawało się, że Trybunał już nie istnieje, a szkło Klepsydry pęknie pod choćby jednym, najlżejszym krokiem. Loki poczuł w sobie siłę, aby stanąć do walki z Zao Junem. Wśród trybunalicji to właśnie bóg kuchni zwykle miał go na oku. Prawdopodobnie było tak bardzo z prostego powodu – nie znaleźli się żadni inni na tyle odwa… gotowi. Co więcej – władca chaosu usiłował sprowokować Międzybogów (tak, tak, siły prawa) do interwencji. Któż mógł sprawić, że zdecyduje się na tak desperacki czyn? Na pewno ktoś inny bardzo zazdrosny. I będący ze znajomością mitów do tyłu.

Tymczasem Zao Jun ogłosił, że przez pewien czas ludzie będą czcili wszystko związane ze sportem. Ot, taka przewrotna interpretacja ducha walki i rywalizacji. Choć oczywiście można też powiedzieć, że to zakamuflowany trening wojskowy… No i ciekawe, co na to pseudokibice?

Kiedy wszyscy już myśleli, że kwestia Forum Magnum się zamyka, nieznane bóstwo (na pewno nie półbóg czy też heros) rzuciło się w geście rozpaczy na posadzkę. Ów gest został zignorowany jako nieistotny… ale do czasu. No i kto to mógł być? Ktoś, kto był bardzo zazdrosny i chciał naprawić swój błąd. Trzeba tu dodać, że druga zazdrosna osoba nadal grzała się przy ogniu Lokiego.

A potem… odezwał się Bozio. Ten sam Bozio, który przybył z przesileniem; ten sam, o którym mówiono, że to awatar albo że nigdy nie zasiądzie w trybunale. I kazał Lokiemu spCenzura2.svgalać. Tak oto bóg zmienności nie miał już nic do roboty – w końcu okazało się, że osoby, które miał zamiar przekonać, nie były chętne do współpracy. Morał: Jeśli lubisz przekraczać granice, nie licz na to, że nagle staniesz się mistrzem w utrzymywaniu wszystkiego w ryzach.


* * *

– Wiecie co, ten cały numer z ofiarami jednak nie ma sensu – odezwał się jakiś cień na Prawdziwym Szczycie. – Zanim wrzucony obiekt dotrze do środka, czas i tak się zdoła się skończyć.


* * *

– Dzień dobry, co powiecie na boga o dwóch prawych rękach? – odezwała się właśnie taka postać. – Też coś… – zażartowała Saraswati. – No ale masz też dwie lewe, więc ci się wyrównuje – rozmówca kontynuował wątek. – Czyżby to był ten dawny, skłócony z przodkami bóg? Dosyć przeszłości, błagam… – prosił Mitra. W końcu na Forum Magnum historii było pełno. – A mnie przypomniał się Bes i jego domowe ognisko – zauważyła Młódka. – Ups… – Zresztą, róbcie, co chcecie, teraz trudno cokolwiek bardziej zepsuć – stwierdził bóg przysięgi.

Na jakiejś śmiertelnej ziemi cudowna ręka wykreśliła magiczny krąg. O dziwo ta ręka nie należała do Szyszki. Nie należała też do żadnego boga czarnej magii czy boginki przyrody. To Mitra próbował przywołać cokolwiek, co wreszcie przywróciłoby spokój na Klepsydrze. Miał przy tym wrażenie, że już kiedyś – w jakimś zupełnie innym miejscu – uczynił coś bardzo podobnego, jednak w zgoła odmiennym celu.


* * *

– Kupujcie, kupujcie zestawy nagłaśniające! Nawigacja gratis – krzyczał Merkury. – Dioskur ci to wcisnął? – spytała Saraswati. – No jemu chyba już to zbędne, nie? – A mogę wypróbować, czy dobre? – spytała bogini. – Tobie też raczej niepotrzebne, skoro masz dwie hałaśliwe ręce. – Mam tylko nadzieję, że nikt mnie nie będzie pouczał, jak zostać muzykiem, bo nie zależy mi na karie… – urwała bogini, ponieważ Merkury zaczął się śmiać. – No to może chociaż pobłogosław tym, którzy będą chcieli spróbować?


* * *

Ogma był zdenerwowany. Właśnie rozszyfrowywał cyferki i znaki na kartach do gry, gdy otrzymał pozdrowienia od kogoś, kto – jak mniemał – był Zao Junem. Jak się wkrótce okazało, był to kolejny dowcip Atuma. Od kiedy ręka praboga z pewnego powodu zaczęła stawać się oddzielną istotą, on sam uczył się zmieniać jej kształt, tak jak czynił to z innymi stworzeniami. I właśnie tak zmienioną rękę Atum wystawił Ogmie na powitanie.

– Mogę chociaż wiedzieć, dlaczego wybrałeś akurat Zao Juna? – dziwił się Ogma.
– Pomyślałem, że miło byłoby, gdyby moja żona wreszcie ugotowała coś dobrego – odpowiedział Atum.

Przypisy

  1. Skojarzenia z rajdem oraz angielskim ride są jak najbardziej słuszne
  2. Bo parabole tańczą, tańczą, tańczą, tańczą
  3. Zawsze mógł bowiem przyglądać się częściom swojego ciała
  4. W sumie słowo „trybunał” pochodzi od ludu, także to trochę ironiczne. Ale trudno, to nie tylko nasz problem
  5. I tu pytanie – jak miało to zrobić na nim wrażenie?
  6. Celtycki bóg alfabetu i mowy
  7. Indoirański bóg przysiąg, umów i sojuszy, czyli podtrzymujący, co ma trwać, szerzej kojarzony z cywilizacją w ogóle, a nawet scalającą ją przyjaźnią; zyskał popularność w późnej starożytności jako bóg światła
  8. Hinduska bogini muzyki, słów i wiedzy; żeńska odpowiedniczka Brahmy, za którym nie zawsze przepadała. Czasami oskarżano ją o lanie wody
  9. Powiedzmy, że chcesz, aby w jakimś regionie padał potężny deszcz, a sprawiasz, że od teraz woda wrze w dwudziestu stopniach Celsjusza. Trochę kiepsko.
  10. Zwłaszcza!
  11. Zauważyliście, że w tym niesamowicie wymieszanym panteonie nie ma ani jednego boga ściśle związanego z medycyną? Stąd nawet tak podstawowe tematy bywają dla bogów… abstrakcją, zwłaszcza, że po cóż nieśmiertelnemu i regenerującemu się lekarz
  12. Loki w istocie posiadał mit, w którym był w takiej właśnie postaci. Otóż jeden z olbrzymów miał ufortyfikować Asgard, ale w zamian za ukończenie zażądał słońca, księżyca i ręki Frei. Azowie nie mogli na to przystać, lecz ponieważ nie wierzyli, że budowniczy da radę, przyjęli ofertę licząc na wykonanie chociaż częściowej roboty. Okazało się jednak, że olbrzymowi towarzyszył koń, którego obecność powodowała znacznie przyspieszenie budowy, a zatem czyniła jej zwieńczenie prawdopodobną. Lokiemu nakazano zapobiec kopytnemu problemowi – w tym celu przemienił się w klacz i odwrócił uwagę ogiera w najbardziej naturalny ze sposobów. Sugerowano również, że w taki sposób powstał Sleipnir – koń, który stał się nieodzownym wierzchowcem Odyna. W pewnym sensie, taki jeden bóg na Klepsydrze mógł przez pewien czas szczycić się podobnym prezentem…
  13. No bo po co inaczej byłaby winda?