A Saucerful of Secrets
A Saucerful of Secrets – druga płyta brytyjskiego zespołu rockowego Pink Floyd. Wydana w hippisowskim roku 1968, jednak Floydzi nie chcieli mieć nic wspólnego z tymi brudasami, stworzyli natomiast coś mhrocznego i gockiego.
Album swoją treścią nie przedstawiał nic poza narkotykowymi wizjami, więc interpretacje tekstów możemy streścić po prostu jako LSD. Jak wiemy, te magiczne pastylki podkręcają za to twórcze wykorzystywanie instrumentów, toteż tutaj jest o czym pisać. Jest to pierwszy album, na którym gra David Gilmour[1], no i cóż... Jest dobry. Inni też podkręcili swoje umiejętności muzyczne, co oczywiście nie oznacza, że da się tego słuchać na trzeźwo.
Tracklista[2]
Let There be More Light
Czyli niech będzie jaśniej. Generalnie zaczyna się fajowskim riffem, potem członkowie zespołu śpiewają o jakimś... e... powiedzmy, że to jest... niee... Hmm, powiedzmy, że LSD. Mhrok i ciemność. Ironiczny tytuł, co nie?
Remember a Day
Po Polsku pamiętaj o dniu. Muzycznie trochę łagodniejsza, powiedzmy... w nudnawym klimacie ballady, a tekst jest o... no tak – LSD.
Set The Control for the Heart of The Sun
Mhrok. Przy tej piosence goci się uśmiechają. W ogóle, ledwo słychać wokal, choć i tak tekst jest o kwasie, więc to znaczenia wielkiego nie ma.
Corporal Clegg
Z deczka dziwaczne, z szybko zmieniającą się melodyką, i wstawkami okropnie rzępolącej orkiestry, generalnie cała piosenka to kakofonia, i nawet muzycznie jest o wiadomym środku psychotropowym.
A Saucerful of Secrets
Tytułowy utwór. Powstał, kiedy przedstawiciele wytwórni znaleźli Flodyów w jakimś klubie, i w stanie ewidentnego spożycia wsadzili do studia, dając im 12 minut na płycie, który mogli wykorzystać dowolnie. No, jedynie cisza odpadała. Niestety, wszyscy byli tak nietrzeźwi, że nikt nie wycisnął z siebie ani słowa, skutkiem czego utwór w ogóle nie ma tekstu, a muzyka jest dość dzika. Cały utwór wprawdzie zaczyna się chorym intrem (jak zwykle), a po kilku minutach słychać tylko napierdalanie po perkusji, masturbację gitary i gwałt klawiszy. Na koniec klimatyczne Casio i wycie Gilmoura. Muzycznie wnosił do gatunku tyle, ile zestaw młotków firmy Jan Niezbędny.
See-Saw
Jakieś cymbały, chórki, luzacka muzyczka jak z kurortu nad morzem, cała piosenka jakaś gejowska i nijaka. Ale przecież oni nie mieli żadnego talentu, co się dziwić.
Jugaband Blues
Och, przepraszam, udało się muzykom zmusić Barretta do tej kompozycji, jednak on sam przyznaje się w tym utworze do tego, że nie wie, kto ją napisał. Wykorzystał też jakąś orkiestrę biesiadną, której pozwolił grać co chce, potem się urywa, wszystko takie pokręcone...
Eee, jeszcze nie sukces
Nie był to jakiś tam przebój światowy, jedynie fani się tym zachwycili. To w końcu tylko druga płyta, czyż tak?
Przypisy