Nonźródła:Fabryka tęczy na miarę naszych możliwości

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Medal.svg
Możliwości są skromne

Czyli wymyślona w czasie egzaminu parodia „Rainbow factory” inspirowana „Equetripem”, FGE, artykułami, kabaretami i czymś jeszcze.

Oto Stefan. Stefan lubi pociągi. Bądź jak Stefan. Oprócz tego jest zagorzałym fanem wszelkich przejawów twórczości fanowskiej jak analizatorzy opowiadań, bądź jak Stefan. W sumie to było mu całkiem dobrze, lecz po pewnym czasie znudziła go tfu… (Tfu!) twórczość napalonych dwunastolatek poświęcona intymnemu życiu członków kapel. Stanu nie poprawiały krzyżówki wampirów z wilkołakami, ani nawet skrzydlaty lub rogaty Harry Potter, który jednym machnięciem magicznej laski pokonuje panów wszystkich kolorów. Potrzebna mu była bardziej inteligentna rozrywka. I znalazł ją.

Od tego czasu życie Stefana się zmieniło. Może nie jakoś radykalnie, bo nie zaczął się wysadzać w przejściach podziemnych, ale było mu nieco weselej. Po pewnym czasie zaczął odczuwać efekty uboczne. Między innymi czuł się nachodzony przez pewną kreskówkę. Ilekroć wychodził do kiosku kupić gazety widział obmierzłe pyszczki kucyków z kolorowego magazynu i miał wrażenie, że ich nienaturalnie duże oczy się na niego patrzą. Wtedy wzdrygał się i wracał do domu, gdzie pozornie nie było najmniejszego śladu po nieparzystokopytnych. Pozornie, bo ilekroć surfował po Internecie wreszcie na nie trafiał. Zamykał wtenczas oczy i też widział kucyki. Zasypiał – śniły mu się kucyki. Stwierdził wreszcie, że koniec z tym i od dzisiaj zacznie zwalczać wszelkie przejawy serialu. W pierwszej kolejności wyrzucił z domu wszystko, co było z nim związane, a że nic takiego na stanie nie miał, stwierdził że dzieła dokonał i czas na fajrant.

Stefan właśnie przemieszczał się w czasie i przestrzeni za pomocą niezwykłego wehikułu znanego w cywilizowanej części świata jako elektryczny zespół trakcyjny. W podróży towarzyszyła mu jego dziewczyna, oraz dwóch kolegów. Pierwszy z nich Miłek a.k.a. Demik był znanym i lubianym studentem z prowincji. Był też raperem i jeździł rowerem. Jego marzeniem było uzyskanie większej sławy niż raper Kula. Oszczędzał pieniądze, aby móc wydać swój debiutancki album „Koronawirus”. Wtenczas ludzie mówiliby o nim „Pan Demik”, lub przynajmniej on tak uważał. Obok niego siedział Alojzy Legenda, maniak komputerowy, oraz człowiek-legenda, którego brawurowe akcje znali wszyscy jego znajomi. On miał zgoła inne poglądy na karierę kolegi. Resztę miejsca w wagonie zajmowali emeryci, robotnicy i wycieczka szkolna. Pociąg pędził przed siebie, a za oknami roztaczał się widok na malownicze chaszcze. Stefan odprężył się i oparł o miękkie oparcie. Zerknął w stronę kompanów i zamarł z wrażenia. Miłek właśnie patrzył się na ekran swojego telefonu. Nie był to widok dla niego niezwykły. Bardziej przestraszyło go to, co ekran wyświetlał. Ewa zaciekawiona reakcją swojego chłopaka zapytała się:

– Co tam jest?
– Taka bajka dla dzieci – odparł Alojzy, który miał bliżej do telefonu i też zerknął z czystej ciekawości.
– Trzeba się jakoś odstresować – speszył się Miłek.
– Czy ja wiem, czy dla dzieci? – Stefan odzyskał trzeźwość umysłu. – Jakbyście się dowiedzieli z czego w tej bajce robi się tęczę to mielibyście nieco inne zdanie.
– A z czego się ją robi? – zapytała wyraźnie zaciekawiona Ewa.
– Jest całe opowiadanie o tym, nie chcę ci spojlerować – powiedział Stefan.

Miłek natychmiast zbladł.

– Opowiedz je, proszę – niespodziewanie do rozmowy włączyła się jedna z dziewczynek z wycieczki. Miała okulary grube jak denka od słoików i dwa warkoczyki po bokach. Oprócz tego zrobiła maślane oczka. Stefan musiał koniecznie spełnić jej żądanie gdyż: raz że masła nie lubił, dwa że dzieci w środkach zbiorowej komunikacji zawsze dostarczały mu wrażeń i absurdalnego humoru. To dzięki nim dowiedział się między innymi, że Polska jest krajem zacofanym. Jeszcze dla pewności zerknął, czy nigdzie nie czai się opiekunka wycieczki. Stała z drugiej strony wagonu i próbowała otworzyć drzwi toalety, gdzie, sądząc po wydobywających się z wewnątrz dźwiękach, znajdował się jeden z jej podopiecznych. Stefan rozpoznał ją od razu. To była ona, ta sama która kilka lat temu powiedziała innemu dziecku, że jak włoży do kasownika warszawskiego ZTM już skasowany bilet to zapali się czerwona lampka. Musiał się zemścić. Albo za jazdę na gapę, albo za nieznajomość funkcjonowania kasownika. Odwrócił się z powrotem i zapytał:
– A nie będziesz się bać?
– Nie.
– A nie boisz się, że historyjka zohydzi ci wizerunek tęczy bardziej niż parada równości, na której się pałują?

Dziewczynka, jakkolwiek się nie nazywała, parsknęła śmiechem i zakrzyknęła:

– Przecież ja jestem z podstawówki! U nas na porządku dziennym wyzywamy się od pedałów, a chłopaki tłuką się na każdej przerwie. W przezywaniu najbardziej celuje jednak wredna Zuźka, swoją drogą straszna z niej zołza. Wyzywa wszystkich jak popadnie, ale rudego Julka zawsze nazywa baleronem…

Stefan spojrzał na rudego Julka. Łatwo było go znaleźć. Miał włosy jak drut nawojowy i zajmował dwa miejsca siedzące. Dzierżył w ręku bułkę, taką podwójną, co kiedyś jeden kolega zostawił na biurku i kot mu zjadł dżem i ser, a resztę bułki zostawił. Tymczasem Julek pałaszował swoją bułkę zgodnie z jej przeznaczeniem. Zobaczył, że Stefan się na niego patrzy i pomachał mu. Stefan odmachał. W pewnej chwili najwidoczniej znudziła mu się serowa część i przekręcił bułkę.

– Autorewers – skomentował Stefan.
– Co? – spytała się jego dziewczyna.
– Nic, nic – westchnął. – W takim razie skoro nie widzicie przeciwwskazań, to chyba wam opowiem.

I zaczął snuć przedziwną opowieść, którą wszyscy oprócz bohaterów znają, lecz jeszcze nie w takiej formie:

– Dawno, dawno temu w krainie pastelowych taboretów żyło, znaczy się było sobie latające miasto…
– A dokąd ono latało? – spytał chłopiec o wyglądzie kujona.
– Pokonywało drogę między Małkinią a Włocławkiem. Nie no, nie mam pojęcia. Tę część sam sobie domyśl. Latające miasto, w którym wszystko było zrobione z chmur. Były domy z chmur, w środku miały mebelki z chmur i nawet chmury oraz kostka brukowa też tam były z chmur. W sumie wszystko tam było z chmur oprócz parowozu bezogniowego i instalacji. One były z czekolady.

Stefan zamyślił się na chwilkę. Wyobraził sobie rozdzielnicę średniego napięcia z czekolady, a potem parowóz bezogniowy z tego samego materiału. Parowóz poruszał się naprawdę niezwykle szybko. Jedyny szkopuł w tym, że nie w całości. Stefan uznał, że nawet jak na opowiadanie nie-dla-dzieci to zdecydowana przesada. Po chwili powiedział:

– Zmieniła mi się koncepcja. One były jednak zrobione z typowych materiałów do tego wykorzystywanych.
– Co to jest parowóz bezogniowy? – zapytała się dziewczynka, która miała kucyka na głowie i jeszcze w ręku trzymała piórnik przyozdobiony bogato kucykami.
– To taki rodzaj parowozu, który sam nie wytwarza sobie pary, lecz pobiera ją z zewnętrznego kotła. Tego typu lokomotywy stosowane są zazwyczaj jako lokomotywy manewrowe tam, gdzie występuje zagrożenie wybuchem. Wróćmy może do tęczy. Otóż w tym latającym mieście, w którym wszystko było zrobione z chmur…
– Czy to było Cloudsdale? – znów przerwała dziewczynka z kucykiem.
– Właściwie to konkretna nazwa miejscowości chyba nie ma znaczenia dla fabuły opowiadania, ale jak bardzo chcesz to możemy je nazywać Cloudsdale. Wróćmy do tęczy. W tym latającym mieście w chmurach, które nazwaliśmy Cloudsdale, żyły sobie jedyne ssaki, które miały trzy pary kończyn…
– Na ki ch…
– Buuu! – zagłuszył go buczek ostrzegający o zamykaniu drzwi.
– …im tyle tych par kończyn? – zapytał się wulgarny Józek uprzednio przeliczywszy swoje kończyny i upewniwszy się ile to par.
– To bardzo dobre pytanie. Otóż zasadniczo dwie pary kończyn służą im do chodzenia, a trzecia do latania.
– Ale co z kończynami od biegania, skakania i haratania w gałę? – zapytał chłopiec o aparycji kujona.
– A co z kończynami do przytulania? – zapytała dziewczynka z piórnikiem.
– Oczywiście wraz z rozwojem kulturalnym kończyny te zaczęły być wykorzystywane w innych celach takich jak przytulanie, trzymanie książek i haratanie w gałę, oraz miały też inną, ciekawą właściwość, o której nie opowiem, bo nie ma żadnego znaczenia dla naszej opowieści. I tak za mali jesteście i nie zrozumiecie.

Starsza pani, która siedziała w rogu wyraźnie posmutniała, a Stefan niezrażony tym ciągnął dalej:

– Wszyscy obywatele w pewnym wieku, a nie było to wieko od słoika, mieli zaliczyć pewien egzamin. Nie była to ani algebra, ani analiza matematyczna, tylko latanie.
– Na przykład do sklepu po zakupy? – zapytał chłopiec o fizjognomii kujona.
– Mimo że wydawało się, że to bułka z masłem… – Tu Stefan się wzdrygnął – …dla istot ewolucyjnie przystosowanych do latania i bynajmniej nie powinno stanowić to żadnego problemu, lecz w egzaminie nie chodzi o to, żeby zdać, tylko żeby podejść, tfu! Nie o to żeby wznieść się w przestworza, a wykonać określone w przedmiotowym systemie oceniania zadania, które dotyczyły akrobacji powietrznych porównywalnych tylko z egzaminem praktycznym na kartę rowerową. Oprócz tego każdy mógł podejść tylko raz, a jak nie zaliczył… – W tej chwili Stefan zauważył, że najbliższy starszy pan rusza sugestywnie brwiami – …egzaminu to czekała go banicja…
– No chyba w majnkrafcie, k…
– Buuu! – zagłuszył go buczek ostrzegający o zamykaniu drzwi.
– …pieczone – dokończył wulgarny Józek.

Drzwi pozamykały się z trzaskiem, a pociąg powoli ruszył, stopniowo nabierając tempa wraz ze zmianami pozycji nastawnika. Rudy Julek skończył swoją bułkę, aby zaraz potem wyciągnąć kolejną z czeluści swojego tornistra.

– Continuous play.
– Co?
– Nic, nic. I w tym miejscu poznajemy naszą bohaterkę.

Dzieci rzuciły się do okien, aby zobaczyć zardzewiałe ogrodzenie i dobrze je zapamiętać.

– Pamiętacie rybkę Nemo?
– Tak! – krzyknęli chórem robotnicy.
– Nemo różnił się od innych rybek tym, że miał jedną płetwę mniejszą od drugiej, co przeszkadzało mu pływać. Nasza bohaterka miała gorzej.
– Miała jedną płetwę mniejszą od drugiej i na odwrót, co jeszcze bardziej przeszkadzało jej pływać?
– Dokładnie! Tyle że nie płetwy, a skrzydła i nie pływaniu, a lataniu.
– I nie rozdają, tylko kradną. Znam ten dowcip – uaktywnił się facet z wąsem i pokiwał głową.
– Czy to była Scootaloo? – zapytała dziewczynka z kucykiem.
– Mogła być to nawet Waterloo.
– Ach! Bardzo ważna bitwa.
– A może być wredna Zuzia?
– A która z was to Zuzia?
– Nie ma jej dzisiaj. Wczoraj zjadła kebab i więcej nikt jej nie widział. Pewnie ma s…
– Dzień dobry! Bilety do kontroli! – Do wagonu wparował nagle kierownik pociągu. Nie opływały go jednak kłęby pary gdyż ogrzewanie było elektryczne jak trakcja.
– …jego mać – dokończył wulgarny Józek.

Kierpoć powoli przedzierał się, kontrolując przy tym bilety. Rudy Julek wsunął już cały ser z bułki i jednym ruchem wciągnął fragment ciasta aż do dżemu.

– Blank skip – skomentował Stefan.
– Słucham? – zapytał kolejarz.
– Nic, nic – odparł Stefan. Okazał bilet, a potem niezrażony kontynuował:
– No i mając małe skrzydła bardzo późno nauczyła się latać, przez co Kopciuszkiem ją zwano, tfu! Kurczakiem! I jak na wzorowego studenta przystało, nasza Zuzia nauczyła się dopiero w przeddzień egzaminu. Oczywiście Waterloo nie zdaje, tak jak jej ziomki i dostaje wezwanie do wojska, znaczy nie! Każą im się stawić na rampie o północy, bo wtedy przyjeżdża kibitka i wywozi ich na lokalny odpowiednik Syberii. Ona się oczywiście stawia, znaczy nie stawia się im, bo jest z natury raczej nieśmiała, tylko stawia się w wyznaczonym miejscu i czasie.
– Jaki to był czas?
– Przeszły. No i fura przyjeżdża i pakują ich na pakę. Tylko plandekę założyli, taką ciemną, żeby było mrocznie i żeby ładunku nie zgubić. I zamiast jechać na najbliższy posterunek straży granicznej robią kółko po najbliższej okolicy i jadą do fabryki, gdzie mają wyładunek. Oni się tam trochę dziwią, ale potem ich wprowadzają do hali, gdzie są inni im podobni. No i w tej hali nie ma klamek jak w „Seksmisji”. Jest za to maszyna u dołu błyszcząca, a u góry zardzewiała i odstojniki gdzie stoi woda zabarwiona plakatówkami, żeby było jak w filmach o szalonych naukowcach.
– A był tam suchy lód?
– A były w tej bajce smoki?
– Były, ale świstak właśnie zawijał je w sreberka.
– Oprócz tego stoi tu też tajemnicza postać w płaszczu i okularach i mówi im, że są tutaj bo ich nie stać na to, aby kogokolwiek od tak wyrzucać bo nie dość że kazali im wprowadzić politykę „zero waste”, to poza tym tu się przydadzą, bo jest straszliwe parcie żeby zostać dziesiątą gospodarką świata. Na to jeden z pegazów się obraża i mówi że do k…

Kierownik pociągu zagwizdał i wyrecytował do radiotelefonu magiczną formułkę.

– …nędzy niedoczekanie ich i że nie będzie robić tu na trzy zmiany za miskę ryżu i w ogóle że mogą się wypchać i tam gdzie mają znaczki się pocałować. A na to tajemnicza postać mówi: „A d…
– Buuu! – zagłuszył go buczek ostrzegający o zamykaniu drzwi.
Zrobiła to jednym z tych kopytek
– Nie zgadłaś! Od kiedy wynaleziono maszynę parową nie jest nam potrzebna niewykwalifikowana siła robocza. Wy jesteście nam potrzebni do czego innego, ale w sumie to nie będę truć i zademonstruję.” I odstawiając fiolkę z arszenikiem popchnęła kopytkiem jedną z dźwigni. Suwnica bramowa przy akompaniamencie skrzypnięć i wycia przekładni zębatej niczym otwór gębowy przeciętnego krokodyla chwyta pierwszego z brzegu pegaza, który całkowitym przypadkiem okazuje się być dobrym znajomym głównej bohaterki i wrzuca go do wnętrza maszyny, a potem wylatuje z niej tęcza. Oni tam trochę są zszokowani, no może trochę więcej niż trochę i jeden z nich podrywa się do lotu. Szybko jednak zostaje złapany. Wtedy wszyscy więźniowie dostrzegają, że samemu nie dadzą rady, więc szeptem uzgadniają plan działania. Akcja ma na celu zdobycie strategicznego miejsca na mostku, bo tam są drzwi z klamką, a sygnałem ma być przesunięta doniczka na parapecie.
– Doniczka na parapecie w fabryce grozy?
– Jakiej fabryce grozy? Oni tam tęczę robili.
– Poza tym tylko jedno wyjście z hali i tak wysoko. Żaden inspektor BHP się do tego nie przyczepił?
– Skąd mam to wiedzieć? Nie znam typa. Wróćmy do opowieści, bo ja zaraz wysiadam.
– Dasz radę Stefciu – pocieszyła go Ewa.
– Radę dam, tylko tu o pociąg się rozchodzi.
– Ach! Pociągam cię tak mocno?
– Miałem na myśli to, że zaraz mój przystanek.
– Aha.
– Wtedy Scootaloo, znaczy Zuzia rozpoznaje w postaci w płaszczu swoją idolkę. I krzyczy, że jak mogła.
– Czy to była Rainbow Dash? – zapytała się dziewczynka z kucykiem.
– Prędzej Miley Cyrus – odparła dziewczynka w okularach. – Zuźka okropnie lubi jej piosenki.
– Doniczka zostaje przesunięta, więźniowie podrywają się do lotu, bo LOT-em bliżej! I dalej następuje epicka bitwa między nimi, a załogą zakładu. Można sobie ją wyobrazić łącząc bitwę o Anglię z wnętrzem kurnika. Tak, czy siak główna bohaterka dociera do drzwi i wlatuje do innego pomieszczenia, gdzie czyni dezorganizację pracy i szkodnictwo w przemyśle. Ale Miley Cyrus widzi to zdarzenie naocznie i udaje się w szaleńczy pościg. Jest szybsza, ale większa i mniej zwrotna. Scootaloo wlatuje do szybu wentylacyjnego, gdzie nie mieści się Random Bash. No i tam jest za mało miejsca, więc musi złożyć skrzydła i spadać w dół.
– Znam tę scenę – oświadczył głos. – Widziałam to w „Gwiezdnych wojnach”. Potem spadnie na dno, a tam będzie wysypisko śmieci i zgniotą ją na kostkę jak Walle.
– Nie, to był szyb wentylacyjny, nie zsyp na śmieci. Spadła na dno hamując lekko głową o kratkę i wpadając z powrotem do tej samej hali, skąd uciekła. Tam Dachówka ją łapie i pyta się, jak ją rozpoznała. Ona na to mówi jej, że po tym, że ma fajniste ślypia, a potem zostaje wrzucona do maszyny, wylatuje tęcza i wszyscy są szczęśliwi. Znaczy nie ci, co zginęli i nie ci, co zaraz zginą… W sumie to nikt nie jest szczęśliwy. Koniec!
Tyle zostało po bohaterach

Robotnicy się wzruszyli, emeryci zaczęli się śmiać, a kierowca autobusu wstał i zaczął bić brawo. Dziewczynka z piórnikiem płakała.

– Zaraz, jest pan przecież kierowcą autobusu. Co pan robi w pociągu? – zainteresował się Alojzy zauważając niekonsekwencję autora.
– Autobusem jeżdżę w służbowo, pociągiem prywatnie, bo odpowiada mi wygoda i lubię pociągi – odparł kierowca autobusu.
– Płaczesz, bo Rainbow przerobiła Scootaloo na tęczę? – Stefan próbował wybadać powód płaczu dziewczynki z kucykiem.
– Nie, płaczę, bo przypomniało mi się, że dostałam gola z kartkówki z dodawania liczb całkowitych do dwudziestu.
– Nie łam się. Uczeń bez jedynki, bo pod nogi nie patrzy.

Dziewczynka nieco się rozchmurzyła, ale typ o fizjognomii kujona zaczął się śmiać straszliwie. Stefan spojrzał na niego i zamurowało go drugi raz tego samego dnia. Facet nie miał górnej jedynki. Twierdząc, że na dzień dzisiejszy wyczerpał limit zjawisk dziwnych, pożegnał się z kolegami, pocałował naburmuszoną Ewę i jął wycofywać się do wyjścia. Zerknął jeszcze na nauczycielkę. Spała jak dziecko na dwóch siedzeniach. Jakaś dziewczynka właśnie położyła jej na włosach figurkę niebieskiej pegaz i mówiła: „Jak nie nauczysz się latać, przerobię cię na tęczę”. Urocze.