Nonźródła:Awaria kontenera

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Budynek poradni psychologicznej i psychiatrycznej, znajdował się na obrzeżach miasta w dość przyjemnej acz zarośniętej okolicy. Dawniej mieściła się tutaj centrala rybna "Kwasiłówek i S-ka", lecz właściciele zostali zastrzeleni przez jednego z szalonych pracowników i siłą rzeczy musieli zrezygnować. Przez dwa lata miejsce było opuszczone, lecz w pewnym momencie na ścianach pojawiły się jaskrawe tabliczki, które oznajmiały otwarcie centrum zdrowia psychicznego.

Właściciele nawet nie starali się przystosować miejsce do norm cywilizacyjnych. W starym garażu, między starymi pudłami oraz wiadrami, utworzono recepcję. Blaszane drzwi prowadziły do przytulnego korytarza poczekalni. W kącie stało akwarium z martwymi rybkami i szybą oblepioną naklejkami "Dzielny pacjent". Ściany nie pozostały puste – w końcu czymś należało ukryć ślady krwi poprzednich właścicieli. Obwieszono je obrazami oraz zdjęciami wyleczonych pacjentów, a także osób, których nie dało się doleczyć, bo popełniły samobójstwo (w tym przypadku zdjęcia "post mortem").

Po prawej stronie gabinetu, znajdowała się salka dla dzieci. W środku były różne zabawki – piłki, klocki i oczywiście konik na biegunach, którego zawsze okupował Norwid. Sam gabinet był niezwykle przytulny, oraz urządzony z prawdziwie ojcowskim zacięciem. Widok zza okna rzutował na stary, zepsuty toj-toj między krzakami, który nieudolnie ukrywał za sobą czołg T-55M-1 z lufą wymierzoną w okno zakładu.

W tej przychodni psychiatrycznej, z daleka od normalnego świata przyjmowała dwóch psychiatrów. Równie oderwanych od rzeczywistości...


Astronom Katarakta:
Dzień dobry, Japończyku z Guam.

Japończyk z Guam:
Dzień dobry, Panie Doktorze, jak samopoczucie?

AK:
Złe, jacyś kretyni podrzucili nam żywe rybki do akwarium w recepcji.

JzG:
Nie rozumiem, przecież to normalne, że w akwarium są żywe rybki zamiast rybek martwych. Sektor strategiczny państwa nie ma nic ze zdechłego skalara.

AK:
NIEWAŻNE, żartowałem przecież, litości.

JzG:
Ale jaki był sens tego żartu?

AK:
Jaki sens, jaki sens... CO JAKI SENS? To był żenujący dowcip prowadzącego na wstępie, nigdy nie słyszał Pan o tym? Dobrze, już bez żartów, przystępujemy do właściwej części naszego spotkania. W tym miejscu ważne pytanie, proszę się skoncentrować.

JzG:
Jestem gotowy.

AK:
Kiedy poznaliśmy się wcześniej, zanim Pana po raz pierwszy w życiu dziś zobaczyłem?

JzG:
Proszę o chwilę... To był poligon atomowy pod Siematyczami, grałem wtedy przedstawienie przed Erichem Hoeneckerem, chudym chłopcem z Leżajska i Panem. Był 9 maja 1945 r. i...

AK:
No właśnie, odpowiedź prawie doskonała, ale, no, czegoś brakuje jeszcze. Pan wie o tym, prawda?

JzG:
Tak, wiem, rozrywa mnie to w tej chwili na pół. Iiiiiiiii...

AK:
Był 9 maja 1945 i... Na Boga, wykrztuś to Pan!

JzG:
WESTERPLATTE JESZCZE SIĘ BRONIŁO!

AK:
Wspaniale, właśnie o tę odpowiedź mi chodziło. Świetnie, świetnie, jestem pod wielkim wrażeniem. Tak na marginesie, chciałbym Panu zwrócić uwagę, że popełnił Pan nietakt. To nie był żaden chudy chłopiec z Leżajska, tylko 54-letni rabin.

JzG:
Przepraszam, no tak, to Żyd... Ale my w Japonii naprawdę o niczym nie wiedzieliśmy, przysięgam.

AK:
Pan nie uwierzy, ale to prawie jak my w Polsce! Odejdźmy od tego. Jaki jest zasadniczy cel Pańskiej wizyty u mnie?

JzG:
Uzyskanie orzeczenia lekarskiego o zdolności do pracy intelektualnej na poziomie akademickim po długim okresie rozbratu z placówką w Nagoyi i pobytem w Guam oraz przedłużenie kategorii A, by móc nadrobić stracone lata spędzone w jaskinii. Chciałbym też ponownie objąć katedrę prawa wojennego.

AK:
A czym się Pan zajmuje?

JzG:
Na co dzień trzymam za rękę chorego psychicznie mężczyznę z Sapporo.

AK:
A swoją drogą, przypomniała mi się taka pyszna anegdotka jaskiniowa. Otóż pewien pijany stoik...

JzG:
Proszę nie kpić, ja za tę wizytę zapłaciłem.

AK:
Zapłacił Pan, by dowiedzieć się o swojej sprawności intelektualnej?

JzG:
Tak.

AK:
Innymi słowy, chce Pan za pieniądze wiedzieć, jaki jest stopień pańskiej głupoty?

JzG:
Tak.

AK:
Czy wie Pan, że pustą głową potakuje się łatwej?

JzG:
Tak.

AK:
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko rozpocząć sprawdzanie pańskiej wiedzy i inteligencji. Ponownie będę prosił o koncentrację.

JzG:
Heheheeheheheheheh.

AK:
Zaraz, CO TO MIAŁO BYĆ?! Prosiłem, wręcz błagałem, by Pan się skoncentrował teraz...

JzG:
Ja wiem, ja wiem, ja przepraszam, ale właśnie zrozumiałem Pana dowcip o martwych rybkach w akwarium. Dobrze, dobrze, zaczynajmy, hihihihi.

AK:
Jest Pan Japończykiem z Guam. Proszę mi powiedzieć, jaka jest stolica Japonii.

JzG:
Muszę się zastanowić, ech... Wiem, wiem... Mam na końcu języka... Tokio?

AK:
Tak! Fantastycznie, muszę Panu pogratulować znakomitej znajomości Pańskiego kraju. A zwłaszcza jego stolic.

JzG:
Dziękuję, ale muszę nieco ze wstydem przyznać, że na pewno wszystkich to ja nie znam. Taka wiedza jest chyba bardzo analityczna i przychodzi z trudem.

AK:
Och, już, proszę nie deprecjonować pańskiego intelektu. Ja sam nie wiedziałem, że Tokio to stolica Japonii, dopóki nie wypalił Pan tego z pewnością w głosie, która mnie przekonała. To był mój taki chwacki wybieg, hehe.

JzG:
Wie Pan, chyba faktycznie się nie doceniałem.

AK:
Przechodzimy do następnego pytania. Proszę wymienić wszystkie bieguny Ziemi. Ostrzegam, że tym razem znam odpowiedź na pytanie, z którego weryfikuję, tak więc żadnych sztuczek!

JzG:
Ależ oczywiście, że są tylko dwa – północny i południowy.

AK:
Świetnie! Cholera, jest Pan erudytą! Skąd Pan tej spektakularnej wiedzy tyle nabrał? My wychowywaliśmy się biednie, często na łososia brakowało i wie Pan, ja to spore braki ze szkoły wyniosłem. I nasz piekielny ojciec, kawał drania, nawiasem mówiąc. Wchodził do nas w nocy i smyrał naparstnicą w miejsca do tego nieprzeznaczone...

JzG:
Tak mi przykro...

AK:
Porzućmy sentymenty, ja tu profesjonalnie wykonuję swoją pracę. Czas iść dalej z naszym testem. Proszę podać sumę działania 2+2.

JzG:
Elementy, cyfry, podzbiory, residuum funkcji w punkcie...

AK:
Niech Pan, za przeproszeniem, nie pieprzy, przecież widać, że to jest zwykłe równanie różniczkowe.

JzG:
Nigdy tego nie umiałem, bo ojciec, Panie Doktorze... No nic, na oko tego nie rozgryzę. Ma pan kartkę? Muszę to sobie jednak rozrysować.

(po kwadransie)

JzG:
Poproszę o następną kartkę.

(i znów po kwadransie)

JzG:
To jest cztery. Nie jestem pewien do końca, ale z utworzonego przeze mnie szeregu tabelarycznego dla funkcji 2+2 wychodzi jednak cztery.

AK:
Perfekcyjnie! A o matematyce Pan jednak nie myślał? Akademickiej, rzecz jasna.

JzG:
Mój ojciec...

AK:
Rozumiem, przykro mi. Przepraszam, że stale do tego z premedytacją wracam. W każdym razie część testowa co do pańskiej wiedzy jest zakończona. Po wyniki proszę dzwonić w przyszłym tygodniu.

JzG:
A część sprawnościowa?

AK:
Już wołam Wielebnego T. Niech Pan w tym czasie pójdzie się przebrać, proszę zostawić na sobie tylko majtki, Wielebny zaraz przybędzie. O tej godzinie z reguły bawi się grzałką z delfinami i w ogóle nie da się go od tego odciągnąć.

Wielebny T.:
No dobrze, witam, powiem szczerze, że na podstawie opisu w karcie wygląda Pan na całkowitego patafiana i dewianta.

AK:
Nie, nie. Pomyliłeś Pana z tym kulturystą, któremu się wydaje, że jest szybkostrzelnym wibratorem. Przełóż teczki.

Wielebny:
OK, proszę wyjść zza parawanu i usiąść.

JzG:
Nie ukrywam, że chciałbym znów prezentować dumne japońskie orężę. Nawet Anglicy nas chwalą, że londyńska mgła to jakieś popłuczyny przy tej, którą wywołaliśmy w Nankinie.

Wielebny:
Chcę Pan więc iść do wojska, tak?

JzG:
Cały jak tu jestem i siedzę!

Wielebny:
Taki goły?! Jak łokieć, boli?

JzG:
Trochę.

AK:
Taaa, trochę...

Wielebny:
Teraz cię boli trochę, a co jutro, he, cwaniaczku?!

AK:
Ba! Jak dla mnie to nawet dziś wieczorem może być z tego katastrofa.

Wielebny:
Czy Pan zdaje sobie sprawę, czym Panu grozi dzisiejsza kolacja i jak zaawansowany jest Pański reumatyzm? I co, może mam Panu pozwolić skakać na spadochronie z układem kostnym w tak katastrofalnym stanie?

JzG:
Nie boję się niczego.

Wielebny:
A zabiłby Pan?

JzG:
No co, jak to w wojsku...

AK:
Słyszałeś, to jest zimnokrwisty morderca!

Wielebny:
Zabójców mamy przyjmować? Stwierdzam złamanie dekalogu i estetyki. W dodatku cholernie nietaktowną postawę. Czemu Pana zdaniem oni milkną, gdy ich dosięgnie kula, no? Bo oberwali! Jaki jest nadrzędny cel wojska? Jest to walka o pokój! Wojsko nie zabija, tylko wprowadza pokój, a Tobie się zabijać, sukinsynu zachciało!!!? To było bardzo kurwa pejoratywne z Pańskiej strony.

AK:
A ja słyszałem, że Pan po godzinach pracy podgląda odyńce w porze godowej...

JzG:
Jakie odyńce do diabła? To wszystko co możemy po II Wojnie posiadać. Czy eie Pan ile nerwów kosztuje szarża kawaleryjska na odyńcu?

AK:
No nie.

JzG:
4 godziny...

AK:
Uuu, dość długo, przepraszam.

JzG:
Z czego 3 godziny zakładam co prawda buty na rzepy.

Wielebny:
Dobra dosyć tego, odczep się, nie śmieszą mnie żadne żarty z kwiatami.

AK:
Ale ja ususzyłem ostatnie kwiatki 15 lat temu?

Wielebny:
To co mnie smyra pod już nie powiem czym?

AK:
Urwij kawałek, ja lekko wstanę i powiem.

Wielebny:
Smyrusmyrusmyrusmyru, mruuuuuuu...

AK:
No, no, goń się. Starczy już. Wyczuwam naparstnicę.

CHÓREM:
NAPARSTNICĘ?!

JwG:
Próbowałem dyskretnie zwrócić uwagę na problem... Nie możecie mi powiedzieć, że nie. Zmyśliłem to Guam, przepraszam za małe zamieszanie. Ja nie jestem nawet Japończykiem.

Wielebny:
Nieprawda, Guam nie jest zmyślone!

AK:
Tu baza, tu baza! Zgłaszam awarię.

Wielebny:
Tu baza z drugiego kąta pokoju, stoję bokiem, możecie nie widzieć, przyjmuję awarię kontenera!

JzG:
Czyli co się sta...

Wielebny:
Refleks! Wpisuj +500 punktów, tym razem ja byłem wcześniej z sepuku.

AK:
Aleś Ty głupi, a może to był mechanik do kontenerów? Kto to teraz naprawi?

Wielebny:
Nie wiem... A teraz siadaj, zamiana kozetek, bo czas na Twoją wizytę.