Nonźródła:Bezprzykładny przykład grafomanii

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Koko? Koko koko Euro spoko, piłka leci w chCenzura2.svg wysoko...

Czytać na głos głębokim growlem w mundurze wojskowym i czapce żebraka, stojąc na jednej nodze i trzymając w prawej dłoni żywą oskubaną czarną kurę

Najbielsza bieli! Najczarniejsza czerni!
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie
Kto cię stracił

Pierwodruki przyszłych wydarzeń płoną w odmętach czasu na żałosnych pokazówkach ku uciesze gawiedzi. Ludzie chętnie się temu przyglądają, gdyż oczyszcza to ich dusze z kosmicznego jadu, który wiruje pośród ich konarów gnijących. Czeka On na nadejście prywatnego Mesjasza, któren nigdy nie nadejdzie, bowiem widziano już Jezusa. Błogosławieni, którzy uwierzyli. Pożegnani ci, którzy przespali jego nadejście.

Lecz cóż za winą jest spać, gdy paranoik kroczy pośród dusz potępionych na dziwnych autostradach, których nawet odwieczny idol nie jest w stanie przywrócić do rzeczywistości, a przy których rosną topole o kształcie odwróconego krzyża. Przeznaczenie ich znają nieliczni, muszą bowiem się z nimi wprzódy umówić. A kto ma czas na rozmowę, gdy można palić? Stosy zatem płoną. Stosy wiedzy przeszłej i przyszłej, zapomnianej pośród kotletów nihilizmu pozbawionego wszelkiej czci.

Cześć i szacunek są podstawą wszelkiej hierarchii, ale bladolice żelazne dziewice, które przemierzają ten kontynent od środka poczynając, wolą zjeść kebaba. Widzą one sen, który oznacza czające się głęboko w krzakach, czekając na objawienie, które nigdy nie nastanie, bo góry srebra zostały już dawno rozebrane. Nie wydarzy się, co miało nastąpić. As pik nie wzleci ponad drzewa pośród pól usianych czerwonymi makami. Zabójca nie zobaczy ofiary zmierzchu świata, bo zmiany te nie nastąpią i constans nastanie. I wiedzą o tym żelazne dziewice, tedy kebaba od nierealnych wizji wolą.

Tacy są nieliczni. Ludzie pragną, dążą do cudu kłaniając się drzewom. Prowadzi to do jeszcze większych aberracji ekshumowanych zwłok. Pragną one cudu, choć same są cudem. Nikt nie widzi cudu, którego doświadcza. Widzą jeno stosy, które płoną, płoną... Rozświetlają robacze wnętrzności pchając je ku mrokowi. Tworzą królestwa, które upadają, nie zostając nawet im wybaczonymi. Po co wybaczać, skoro wszędzie jest śmierć? Śmierć, która równa wszystkich. Mors omnia adekvat. Mors jest zawsze adekwatny.

Morsy. Co o nich wiemy? Czy myślimy o nich? Dlaczego nikt nie myśli o morsach? Poeci piszą swe grafomańskie dzieła nie widząc nic prawdziwie pięknego. Rządzi siła, masy prostego ludu, szaleńców bez pojęcia, którzy dążą do rozwiązań prostych, lecz umieją je tylko komplikować. Dlaczego nie trafi się ktoś, kto przetnie węzeł osinowym kołkiem rozpalając na nowo płomienny stos rewolucji? I tak płonie on godzinami pożerając własnych towarzyszy, których przerosło własne dzieło.

Twórcy chronią się w cieniu władców z pospólstwa rodem, których to pospólstwo chętnie przygarnie z powrotem. Nadejdzie dzień, gdy dwunastu najmędrszych wystąpi z tłumu i rzeknie:

Cold day we can make a fire
burn another liar!

I zobaczysz jak oni płoną porzuceni pośród ochłapów. Usłyszysz ich opętańcze jęki. Już je słyszysz. Nie zaprzeczaj. Już czujesz ich zew jak cię ogarnia od wewnątrz. Tak! Są w tobie!

Pozostanie tedy jedna tylko księga. Czarny wolumin, którego jedna będzie wartość. Numer bestii, którego ona sama nigdy nie pozna. A gdy księga i bestia połączą się w jedno i numer objawi się światu, koło stanie się kwadratem, a prawda przyoblecze szaty kłamstwa. Rycerz ujrzy swego smoka i bestia rozszarpie go na kawałki, a jej imię będzie zapomniane.

Nikt nie będzie bowiem pisał, bo pisanie stanie się hańbą siedemnastki narodów, które staną nad przepaścią dziejowej wizji. Objawienia doznane, objawienia niewyjaśnione, wszystko to stanie się pokarmem lewych klisz. Diabeł stanie w bramie, która będzie jego własną i przez nią ludzie przechodzić będą.

Cóż to jednak dzisiaj, gdy stosy płoną bez potrzeby rozkazów mądrych głupców, grzebiąc podwaliny wszelkiej zawiłości? Niczym nie różni się to od opowieści o latających statkach porzuconych pośród gór, na które wstąpił paranoik, który nie mógł pogodzić się z przeszłością i dlatego zagiął przyszłość do własnej przeszłości. Teraźniejszość zniknęła pozbawiona wszelkiego rodzaju czasu, zagubiona pośród jego zapomnianych meandrów. Wszyscy pogubieni pośród tego, poszukują wszelkich odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzi pojawiły się przed wiekami, lecz uległy zapomnieniu przez głupotę nawiedzonych istot. Wszelka komunikacja zanikła pośród nihilizmu zaszytych ust martwych mędrców, którzy spłonęli na płomiennych stosach tysiąclecia. Bo martwi ludzie nie snują opowieści.

Nie patrz się! Rozumiesz! Nie patrz się!!!

Węże przyglądają się temu. Patrzą i czekają, wiedząc że czas nadejścia tego, który nie nadszedł jest bliski . Świnie wojny latają nad krwawiącymi pośród bitew całego czasu i całej przeszłości i całej przyszłości, wśród jej niezliczonych możliwości. Śnią o potędze, gdy monarcha zła zbuduje nową wiarę. Lecz dzień ten, choć bliski, nigdy nie nadejdzie, bo człowiek już dawno spadł ze srebrnej góry, bezgłosy, bez tchu zagubiony w krwawym ochłapie rzeczywistości, do którego nikt inny trafić nie może, zagubiony pośród żywego zła. Jeno podążając za nim można przywrócić zło prawdziwe, istniejące samo z siebie jako wartość filozoficzna. Nikt jednak nie zada sobie tego trudu, gdyż prościej rozpalić czarny stos nienawiści.

Koniec z uciskiem przez klasę panującą. Najpierw jednak musisz wybrać. Marks czy Maryja? Lenin czy ojciec Tadeusz? Stalin czy Kaczyński?

Prześladowcy stają się katami swoich prześladowców. Nie baczą na zakrzywienia rzeczywistości, nie są nawet świadomi ich istnienia. Nadziewają nikczemników na pale pod pretekstem miłosierdzia i poszanowania własnych praw. Choć jest to zło, nie ono daje siły samemu sobie i wymaga stałej opieki. Lecz znajdują się tacy, którzy chętnie będą podsycać ten ledwie gorejący ogień pod stosem pod pretekstem obrony tych samych praw.

Tysiąclecia fałszywego miłosierdzia stają się wiecznością w miejscu bez czasu. I przyjdzie ten, który to ujrzy i prawdę kłamstwem tłumaczyć będzie, wojnę pokojem, bezprawie prawem. Poprowadzi on ludzkość do jej własnego grobu. Powstaną dzieci grobu bez czci i wiary, lśniące tysiącleciem niespożytych możliwości tylko po to, żeby ukryć się pod falami oceanu, gdzie bezgłowe krzyże są codziennością.

Jeden tylko głupiec przepłynie morze, gdzie spotka innych wiecznych głupców, którzy bez słowa wyjaśnienia wyjawią mu prawdę. I głupiec oszaleje widząc, że była ona tak blisko, pozbawiona jakichkolwiek okowów. Odezwą się tedy chóry: Ty, któren godny byłeś raju, głupcze pokłoniony przed bezgłowym krzyżem, który nie istniał, jedyną szansę dla świata swego straciłeś. Głupiec pozostaje głupcem niezależnie od okoliczności. Rozpali tedy stos pod bezgłowym krzyżem. W miejscu, w którym czas nie odgrywa roli, na wzgórzu łez, które zaorano, choć niegdyś górą było i na powrót się nią stanie ku uciesze tego, który postanowił postawić tam swój tron.

To o niego tyle hałasu

Tron, którego władca zdetronizowany został przez wszechogarniającą ciemność, pozbawioną wszelkiego uczucia. Czy ciemność może być zła lub dobra? Nie. Ciemność istnieje, stanowi jedynie siedlisko zła, co nie czyni jej automatycznie złą, gdy śmierć nadchodzi by zabić starego króla, którego istnienia głupcy boją się nawet wymówić, gdyż z wielu zapomnianych sylab się ono składa i mogłoby obudzić skurczone pradawne zło, które nie pamięta nawet źródła własnych korzeni.

Lecz w końcu ryk chórów milknie. Silencium est. Morsy zapełniają na nowo lodową krainę. Człowiek na nowo wpina się na srebrną górę. Tysiącletnie stosy gasną. Bo oto nadchodzi On, ten którego nadejście przewidziano. Mały kotek.


Autor nie ponosi odpowiedzialności za uszkodzenia mózgu, zatrucia pokarmowe lub zgony po przeczytaniu powyższego tekstu. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. O, chyba trochę za późno...