The Cure

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

The Cure – brytyjski zespół nowofalowy, założony i dowodzony niezmiennie przez Smitha. No, tak – Smithów jak mrówków, chodzi o Roberta Smitha, urodzonego w Sadzawce Czarnej w Anglii w kwietniu 1959 r. W połowie kwietnia, a dokładnie, w drugiej połowie. No, 21 kwietnia – to tyle odnośnie lidera.

Historia

W pierwotnej wersji zespół założyło trzech wyimaginowanych chłopców z dobrych rodzin, którzy postanowili grać dla dziewczyn z dobrych rodzin. Taka wczesna wersja kinderpunków.

Już pierwsze nagrania, dokonane w zaprzyjaźnionej piwnicy, zachwyciły miejscowych krytyków. Wokalista, piejący kogucim głosem o chłopcach, którzy nie płaczą, stał się idolem okolicznych przedszkoli i podstawówek, dzięki czemu zespół załapał pierwszy kontrakt.

The Cure wypłynęło na szerokie wody szoł-biznesu dzięki płycie Three Imaginary Boys, którą kilka miesięcy później wydano ponownie pod tytułem Boys don't Cry, bo zespół nie miał materiału na kolejny krążek.

Dopiero albumem 17 Seconds udowodnili, że nie napisali tych kilku piosenek, składających się na Three Imaginary Boys/Boys don't Cry, przez przypadek, choć do dziś niektórzy znawcy uważają, iż nie jest to do końca pewne. Sugerują, że tytuł drugiej płyty odnosił się pierwotnie do czasu trwania krążka i dopiero dołączenie nowych członków zaowocowało nowymi utworami.

Kolejny album, Faith, okazał się strzałem w dziesiątkę. Muzyką pełną smutku i melancholii The Cure podbiło niemal cały świat. Idąc tym tropem, Robert Smith i jego koledzy nagrali jeszcze posępniejszą płytę: Pornography, licząc na podbicie Układu Słonecznego. Już brali się za przygotowanie takiej płyty, po wysłuchaniu której każdy popełniłby samobójstwo, ale plany pokrzyżowała wytwórnia, kategorycznie domagająca się przebojów na miarę Majteczek w kropeczki. Dlatego po Pornografii pojawiła się płyta Japanese Whispers, wypełniona pogodnymi piosenkami w stylu disco polo.

Kolejne wydawnictwa udowadniały, iż kierunek obrany na Japanese Whispers jest jedynie słusznym. Płyty The Top, Head on the Door czy Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me zawierały wiele chwytliwych przebojów, granych w wielu remizach świata, przy których chętnie tańczyły panienki z dobrych domów.

Dopiero po nich miał się pojawić album (Disintegration), który miał być najbardziej ponurym i przytłaczającym dziełem grupy, i dzięki któremu zespół miał osiągnąć megapopularność. Po prostu – goth! W tym celu Smith napisał teksty o pająkach, burzach i dezintegracji, a następnie ubłagał Tomasza Beksińskiego, żeby ten odpowiednio zareklamował płytę w swej autorskiej audycji Romantycy muzyki rockowej. Cel został osiągnięty – do dziś krążek uważany jest przez fanów za najbardziej mroczny i goth.

Po nagraniu Disintegration Smith postanowił zakończyć działalność zespołu. Jednak, pod naciskiem wielu fanów (a kto by wytrzymał nacisk tylu fanów? – toż to setki kilogramów!), postanowił kontynuować działalność. Niestety. Dzięki temu można w radiu usłyszeć nieśmiertelne Friday, I'm in Love, będące kalką piosenki Trubadurów.

Teorie na temat The Cure

Jedna z teorii mówi o tym, że członków zespołu połączyła fascynacja ideą i możliwościami kur hodowlanych (stąd nazwa zespołu). Świadczyć ma o tym fizycznie upodobnienie członków zespołu do rzeczonych kur, stroszących na głowie sitowie.

Fani The Cure

Fani The Cure są smutni i ponurzy. Nie należy ich jednak mylić z emo - Kjurowcy są specjalną odmianą gatunku smutnych ludzi. Świt ich nie cieszy, a każdy przejaw radości likwidują w zarodku włączając empetrójkę z której natychmiast płynie jakiś Cure-utwór mówiący o tym, jakie życie jest beznadziejne. I tym, że nie ma znaczenia że wszyscy umrzemy. Tak, tak...

Każdy fan The Cure w każdy piątek jest w kimś zakochany. Dodatkowo, nawet jeśli się nie boi pająków, to na ich widok musi dostawać ataku paniki. Tego wymaga Cure-etykieta. Fani The Cure ubierają się tak, aby rozpacz i beznadzieja biła od nich na kilometr. Ci bardziej szanowani noszą długie, wytapirowane, czarne włosy i potworny makijaż, dzięki czemu podobni są do nieboszczyka Roberta Smitha. Mogą się też upodabniać do reszty Cure-załogi. Naszywki i koszulki z napisem "The Cure" są już tak oczywistą oczywistością, że nawet nie trzeba o nich wspominać.

Fani The Cure mogą mieć dowolny światopogląd. Ważniejszym jest, aby byli ponurzy. Wielu z nich twierdzi że są osobami o głębokich uczuciach, w rzeczywistości usprawiedliwiają w ten sposób to, że są zwykłymi nieudacznikami. Kjurowcy (fani odmiany męskiej), zgodnie z Cure-etykietą, nigdy nie płaczą.

Stosunek fanów The Cure do innych subkultur i zespołów jest obojętny. Co ich obchodzi reszta świata, nie? Przecież i tak nie ma znaczenia, że wszyscy umrzemy. Zazwyczaj jednak ich obojętność ma odcienie sympatii dla depeszów, fanów Joy Division i ogólnie tych, co słuchają muzyki żelazno-aluminiowej rockowej.

Życie Kjurowców jest szare, ponure i smutne. Najlepiej jeśli Kjurowiec ma depresję, albo przynajmniej kompleks niższości. Bo przecież nie ma znaczenia, że wszyscy umrzemy. Świat ich nie powinien zupełnie obchodzić, pędzenie tego nudnego życia to taki smutny obowiązek. Dobrze gdy piszą depresyjne wiersze, jeśli pojawiają się w nich słowa 'umrzemy' i 'beznadzieja' to mogą je wysłać Smithowi z nadzieją że użyje on ich w którejś z kolejnych Cure-piosenek.

Szablon:Ok