Nonźródła:Pozdrowienia z Białegostoku

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Autentyczna pocztówka z Białegostoku, napisana przez przebywającego tam na wagarach (połączonych z ucieczką z domu) poznańskiego gimnazjalistę. Może służyć jako ostrzeżenie przed zagrożeniami płynącymi z pobytu w stolicy Podlasia, jak również jako wzór do pracy domowej (lepiej nie kopiować dosłownie, bo nie wszyscy nauczyciele mają poczucie humoru).


Białystok, 26 października 2008 roku

Drogi Tomku,

Nie uwierzysz, jak świetnie bawię się w Białymstoku. Początkowo miałem tam tylko przenocować, żeby pojechać do Białowieży i zobaczyć żubry, jednak koledzy namówili mnie, żebym zwiedził miasto (w przewodniku turystycznym napisali, że jest tu wiele zabytków, chociaż nie sprecyzowali, jakich). Nie jestem pewien, czy była to dobra decyzja.

Już w hotelu[1] było zimno (tutaj grzejniki nigdy nie działają wcześniej, niż w połowie listopada), ale nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka na dworze. Wyobrażasz sobie, że pingwin poprosił mnie o pożyczenie szalika? Miałem nadzieję, że w autobusie będzie cieplej, ale widać tutejsi kierowcy są podobni do administracji. Mam wrażenie, że w tym mieście komunikacja miejska pełni funkcję szkoły survivalu, a nie transportu. Postanowiłem podjąć wyzwanie i przetrwałem tam przez szesnaście godzin. Jakaś staruszka podbiła mi oko, ktoś mi ukradł klucze od mieszkania (ciekawe, po co mu one), ale nie byłoby najgorzej, gdyby nie kanar, który wyjaśnił mi, że po dotarciu do przystanku końcowego trzeba kupić nowy bilet. Skąd niby miałem wiedzieć, gdzie jest przystanek końcowy, kiedy w autobusie nie ma elektronicznego wyświetlacza, a szyby są zamarznięte? Nieważne, myślę że ten jeden dzień nauczył mnie więcej o sztuce przetrwania, niż wszystkie obozy survivalowe w lesie.

Drugiego dnia postanowiłem skosztować lokalnej kuchni. W tym celu udałem się do Biedronki i zakupiłem wszystkie produkty, które wyglądały inaczej, niż w Poznaniu. Zielona kiełbasa była nawet niezła, ale po fioletowym serze zrobiło się mi trochę niedobrze. Po tym posiłku wybrałem się do parku Planty. Niedaleko Pałacu Branickich gołąb zostawił swój depozyt na moim nowym płaszczu, a jako że temperatura była minusowa, to już pewnie nie da się tego usunąć. Zaraz potem doświadczyłem na własnej skórze uprzejmości tutejszego personelu – kiedy zapytałem o możliwość zwiedzenia Pałacu, sprzątaczka odpowiedziała: „Spieprzaj, dziadu!”.

Dochodzę do wniosku, że taki kujon jak ja nie powinien wypuszczać się tak daleko od domu. Ale może w Białowieży będzie lepiej...


Pozdrawiam,
Janek

Przypisy

  1. Jak wiadomo, wszystkich uciekinierów z domu stać na pobyt w hotelu i nie wzbudzają podejrzeń.