NonNews:Koleją przez Saharę
4 czerwca 2010
W siedzibie warszawskiego, nowoczesnego konsorcjum transportowego „Ciężki dwukołowy wóz z budą, bez resorów, ciągniony przez osły, konie lub woły” przy ul., której do tej pory jeszcze nie wybudowano, powstał niezwykły pomysł. Grono inżynierskie opracowało projekt linii kolejowej przez Saharę mający na celu skomunikować ze sobą wszystkie wierzchołki wydm oraz zapewniać swobodny przepływ ludów koczowniczych. Redakcja NonNews udała się w tym celu aż na Saharę, by porozmawiać o niezwykłej idei z będącymi na miejscu projektantami.
Na rozmowę stawili się cali nadzy do pasa inżynierowie, aby wprowadzić nas głębiej w tajniki pustynnej kolei żelaznej. Po całej masie modnych w tamtym rejonie dykteryjek na temat żywych lub nie mieszkańców pustyni zaczęli snuć wielką narrację planistyczną.
Ludzie lubią gromadzić się na pustyni, bo tu jest dużo miejsca – zaczyna lekko podmęczonym głosem, tłumacząc to śmiercią przed ostatnią godziną życia prof. inż. Aleksy von Austriacka Szafa. Musieliśmy mu jednak w tym momencie przerwać, gdyż z pewnych względów jego wypowiedź wydała nam się wysoce nielogiczna.
– Przecież na pustyni jest duszno i parno, w dodatku chmary dzikich zwierząt będą uprzykrzać życie wszystkim, którzy tu się jakimś cudem znajdą – odparliśmy.
To nic, proszę się nie martwić – uspokaja nas dr inż. Maciej Gie zwany przez prof. von Austriacką Szafę „swoim totumfackim”, czego ten kazał nie rozgłaszać (redakcja NonNews potraktowała ze względu na temperaturę ciała profesora prośbę śmiertelnie poważnie). Wystarczy przesiać piasek, a wszystkie drapieżniki zostaną na sicie. Najciekawszą fazą tej operacji jest samo potrząsanie sitem – kontynuuje z wyraźnym błyskiem w oku – w rezultacie wszystkie lwy mamy na przetaku.
Po tej odpowiedzi nie chcieliśmy drążyć tematu i postanowiliśmy uderzyć w nieco inny deseń. Jak Pan, Panie Profesorze zamierza prowadzić pracę na tak trudnym terenie? – dopytywali członkowie naszej redakcji.
– Będę gestykulował lewą ręką – odpowiedział, przymocowując sobie z powrotem półdupki von Austriacka Szafa
– ?!
– Tak Panowie, dobrze powiedziałem. Lewą. Prawą mam zajętą.
Potem projektanci zaczęli opowiadać o tym, jak tu przybyli. Jakież było nasze zdumienie, gdy okazało się, że na Saharę przywiozła ich warszawska linia autobusowa 175. Jeden z reporterów NonNews, który korzysta regularnie z tej linii spytał, jak to możliwe, że jeszcze się z Profesorem nie zetknął. Ponieważ nie zawsze jeżdżę tym samym 175. I wszystko było jasne.
Najszerzej były dyskutowane kwestie logistyczne. Szef pionu technicznego Wanda Copolskiniechciała: przyjęliśmy do pracy lekarza wraz z asystentem. Ich obecność okaże się niezbędna, kiedy osiągniemy już pełną wydajność w zakresie wypadków przy pracy. Niestety trochę sprzętu mechanicznego i ludzkiego już postradaliśmy na skutek udanej zabawy załogi sunącego do nas z mola przez morze statku w abordaż. Przyznaję, że naszą bolączką jest brak kontaktu z szefem konsorcjum na miejscu. Postanowił, że przybędzie dopiero po wybudowaniu kolei, do tego czasu ograniczając się jedynie do pobierania poborów i pozostawania na dotychczasowym stanowisku.
Dyskusję logistyczną przerwał nam nagle świszczący nad naszymi głowami ptak. Ptaki chyba nie gryzą? – zapytaliśmy. Nie wiem – przerwał nam Profesor – to chyba nie jest taki sobie znowu zwykły ptak. A co to jest? – odparliśmy. Nie wiem, mówię, co świadczy o tym, że nie jest to zwykły ptak, bo na zwykłych ptakach to ja się znam. To może być sroka albo na przykład mewa, klus, dziewiczka pstra, chabrówka czy wystrychnięty dudek.
Profesor wraz z doktorem oddalili się i wtedy pani Wanda zaczęła narzekać. Niestety, moi drodzy, na pustyni szerzy się pederastia. Tak się akurat pechowo złożyło – zaczęła mówić łamiącym się głosem – że Gie jest totumfackim von Austriackiej Szafy, zaś obydwaj rywalizują o względy kreolskiego kucharza Moreau. A co na to Moreau?! – spytaliśmy zaciekawieni, choć wątek budowy kolei coraz bardziej się jakby oddalał – Wie Pan, Moreau to rasowa kurwa i ja kompletnie nie wiem, co mam sama zrobić z tymi trzema świntuchami. Mnie nikt nawet niby przypadkiem nie chce uszczypnąć – kończy smutna. Profesor wymierza Gie okrutne kary. Wczoraj kazał przepisać mu sanskrytem trzecią pieśń Gamaldorora, odwracając każdą literę na lewą stronę wraz ze zmianą ortografii. Z wrażenia nad surowością kary mikrofon wpadł nam wprost w głąb wydmy, skąd musieliśmy go dwa miesiące wyciągać gomułkowskim dźwigiem.
Projekt ostatecznie nie powiódł się ze względu na uciążliwe warunki sanitarne w rozłożonych namiotach. Stalowe rurki podłączone do nosa mające w zamierzeniu odprowadzać do gleby chrapanie okazały się na tyle źle skonstruowane, iż budowniczowie byli nocą ustawicznie nachodzeni przez grupy ludów koczowniczych wyznających islam traktujący świnie jako zwierzęta nieczyste. W dodatku bezczelni Beduini domagali się, omijając literalnie spisane zakazy swojej religii, od robotników „słynnego polskiego soku z ziemniaka”. Proletariat zgromadzony na pustyni odmówił, i jak przyznaje prof. von Austriacka Szafa: – prace obecnie prowadzą się same.
Źródło[edytuj • edytuj kod]
- Mnich Ortopompa „Implementacja kolei żelaznych na pustyni oraz innych terenach, gdzie nie można jej zbudować” [w:] Wykłady dla ludożerców – skrypt (wyczerpane), Paryż/Niamey 1960, s. 67-85.