U2: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Znacznik: edytor źródłowy
Znacznik: edytor źródłowy
Linia 10: Linia 10:


== Skład ==
== Skład ==
* '''[[Bono]]''' – wokal, całowanie gitarzystów, harmonijka (tak, harmonijka!), klawisze, przygrywanie na [[gitara|desce do krojenia]] Edkowi podczas jego megaszybkich solówek;
* '''[[Bono]]''' – wokal, całowanie gitarzystów, kaznodziejstwo, harmonijka (tak, harmonijka!), klawisze, przygrywanie na [[desce do krojenia]] Edkowi podczas jego megaszybkich solówek;
* '''Edek''' – gitara, klawisze, bycie [[skinhead|skinem]];
* '''Edek''' – , klawisze, bycie [[skinem]];
* '''Adam Clayton''' – gitara basowa, czasami klawisze;
* '''Adam Clayton''' – basowe plumkanie, robienie za człowieka, który ma na wszystko wyjebane (''ja tu tylko sprzątam'');
* '''[[Larry Mullen Jr|Larry Mullen Junior]]''' – perkusja, też klawisze.
* '''[[Larry Mullen Junior]]''' – perkusja, bycie najsmutniejszym kolesiem w zespole i ogólnie w świecie rocka.


== Historia i dyskografia ==
== Historia i dyskografia ==

Wersja z 19:56, 12 lut 2017

„Jutu”
NonNews
Zobacz w NonNews temat:

Jag sze bawy-czie?

Bono do Polskich fanów podczas koncertu Jutu w Chorzowie

Iz it ajrisz-polisz konnekszion?

To jest coś, co również powiedział Bono podczas koncertu

The saints are coming!

U2 i Green Day o Ojcu Dyrektorze

Kawa jest zimna.

U2 o zaawansowanej gorączce.

Ja tam U Dwa nie słucham.

Jarosław Kaczyński o U2.

U2 (czyt. u dwa) – irlandzki zespół rockowo-post punkowo-pop rockowy. Znany z pomagania czarnym braciom, a ostatnio szczególnie z kinowego hitu trzeciego wymiaru z trzeciego świata.

Skład

  • Bono – wokal, całowanie gitarzystów, kaznodziejstwo, harmonijka (tak, harmonijka!), klawisze, przygrywanie na desce do krojenia Edkowi podczas jego megaszybkich solówek;
  • Edek – , klawisze, bycie skinem;
  • Adam Clayton – basowe plumkanie, robienie za człowieka, który ma na wszystko wyjebane (ja tu tylko sprzątam);
  • Larry Mullen Junior – perkusja, bycie najsmutniejszym kolesiem w zespole i ogólnie w świecie rocka.

Historia i dyskografia

Początki (1976 - 1980)

Zespół został założony w scenerii brudnych garów, chlebaka i resztek jedzenia (czyt. kuchni Larry'ego Mullena), w 1976 przez sześciu najaranych punkrockiem nastolatków z Irlandii, w której ciągle toczyły się wojny religijne i narodowościowe. Po trwającej 2 lata grze w butelkę odpadło dwóch. Nie umieli grać(gitarzyści prawdopodobnie nie wiedzieli, co trzymają w rękach), byli beznadziejni i brzmieli gorzej, niż twoja babcia wykonująca Boże coś Polskę, ale wygrana w lokalnym konkursie dla młodych boysbandów drastycznie podniosła ich chłopięce ega. Po licznych koncertach, na których Bono wyglądał jak podskakująca fasola w lateksowym kombinezonie (okazjonalnie golfie), Adam miał na głowie żółte afro, zakola Edga niebezpiecznie zbliżały się do rozmiarów Zatoki Gdańskiej, a Larry przypominał piętnastoletniego chłopca, w końcu udało im się podpisać kontrakt w damskiej łazience i w 1980 roku postanowili nagrać pierwszą płytę - Boy. Rozebrane, urocze dziecko na okładce wywołało efekt odwrotny do oczekiwanego - sprawił, że płytę polubili harcerze i stała się ona klasykiem podczas meliniarskich, homoseksualnych orgii. Pochodzenie nazwy jest bliżej nieznane, ale Bono na dźwięk słowa Boy do dzisiaj dziwnie się ślini. Z powodu braku hajsu album został nagrany w jakimś dziurawym studiu w Dublinie i wydany w maciupkim nakładzie.

Październik (1981)

Mimo początkowego podniecenia członków pierwszym wydanym albumem, kolejna płyta była totalną klapą. Jakiś lachon ukradł z garderoby zeszyt ze wszystkimi tekstami(mówi się, że wtargnął tam sam, ale wszyscy dobrze wiemy, że zabawiał się najprawdopodobniej z Adamem Claytonem) i wszystko poszło w pizdu. Na dodatek członkowie przechodzili wewnętrzne kryzysy egzystencjalne (m.in. za sprawą zjebo-fanatyków z grupy religijnej, do której należeli Bono i Edek - do dzisiaj nie wiadomo, co było z nimi nie tak). Omal nie rozwiązali zespołu, jednak zdołali okiełznać hormony, Bongo napisał kilka beznadziejnych tekstów i w 1981 światło dzienne zobaczyła płyta October. Okładka od swojej poprzedniczki różniła się tylko tym, że nie wywołała sympatii u gejów (chociaż kto wie, czy te młodzieńcze, gładkie buźki na tle jednego z Dublińskich zabudowań portowych nie podniecały co poniektórych?).

Wojna (1983)

Jamajskie słońce i wygrzewanie tyłków na plaży podczas miesiąca miodowego naszego frontmana zadziałało na całą czwórkę o tyle mocno, że w w roku 1983 ukazał się trzeci album o tytule War. Wojna, czołgi, spluwy... nie, moi drodzy! To płyta przejawiająca pierwsze mesjańskie aspiracje zespołu i posiadająca więcej głębokich tekstów, nawoływania do pokoju i miłości(których ilość rośnie wprost proporcjonalnie do numeru albumów) i porównania typu "My tu jemy i pijemy, a oni giną"(cytat z Sunday Bloody Sunday, które stało się nieoficjalnym hymnem chorych, nacjonalistycznych pojebów) Ale, co tam - dla nas powinno liczyć się tylko tyle, że jedna z piosenek jest o polskim elektryku. Czujmy się wyróżnieni!

Niezapomniany Ogień (1984)

Razem z jebutnięcem czwartego albumu, Bono wyhodował na swojej głowie piękny i dorodny herstajl(może nie aż taki przerażający, ale coś w tym stylu). Wyglądał jak skrzyżowanie przefarbowanego skunksa z szopem praczem, ale dziewczyny na to leciały, a przecież o to chodziło!
Album został nagrany w zamku (kto bogatemu zabroni?) i pochodzi z niego pierwszy wielki hit u dwa Pride. Wszyscy myślą, że jego tytuł to In the name of love, nawet sami członkowie, dlatego wpisali to drugie w nawias. W albumie przewala się powracający temat heroiny i wcale nikogo to nie dziwi.
Chłopaki pojechali sobie w trasę, przy okazji zagrali na Live Aid, gdzie nasz frontman spotkał się w garderobie z Freddym Gaycurym (podobno Freddie przyparł go do ściany i rozmawiał co najmniej jak z dobrą loszką) i wrócili do domu, zbierać siły na kolejną płytę, balować w barach i zajmować się swoimi zaniedbanymi dziewczynami i żonami.

Joszua Tri (1987)

Apogeum podniecenia Ameryką członków zespołu przypadło na rok 1897, kiedy wydali album Joshua Tree, do dzisiaj uważany za najbardziej epicki z całej dyskografii. With or Without You (czyt. Łif or łiwałt ju) i I Still Haven't Found What I'm Looking For (czyt. Aj stil hewent fałnd łot ajm lukin for) błyskawicznie opanowały wszystkie listy przebojów i bezlitośnie torturowały biednych słuchaczy radia, na zmianę rozpruwając uszy spazmatycznym oooooo w połowie Z tobą czy bez ciebie (chociaż niektórym to się podobało, inni podczas piosenki zaczynali dziwnie się czerwienić) i wkurwiając główną frazą Wciąż nie znalazłem tego, czego szukam (i wywołującą jedną myśl To, kurwa, w końcu znajdź) Wszyscy mieli tego dość.
Panowie definitywnie osiągnęli szczyt zajebistości i nie ociągali się z ruszeniem na całkowity podbój Ameryki. Wyjeżdżając do uesa na trasę wyglądali jak zgraja kowbojo-meneli - Edek zaczął przykrywać swą postępującą łysinę kapeluszem, Bono ze swoim imidżem indianina stał się mokrym snem ówczesnych nastolatek, a Adam wyglądał jak typowy Sebek, który bluzę w barwach ukochanego klubu piłkarskiego zamienił na brudny podkoszulek, dresy pozostały na swoim miejscu. Jedynie nasz poczciwy perkusista zdecydował się podtrzymać pion zespołu i w przeciwieństwie do kolegów wyglądał jak człowiek.
W USA Zagrali masę koncertów, posmakowali amerykańskiego snu w postaci bankietów, dziwek, koksu i dobrego alkoholu przecież to byli bardzo grzeczni chłopcy! pozwiedzali, pooglądali, a przy okazji nakręcili film(żeby było fajnie i tak wintydż - w większości czarno biały). Bono oprócz tego, że doskonale imitował grę na gitarze, na jednym koncercie złapał zająca na mokrej scenie i złamał sobie rękę. Jednak w obliczu tego wszystkiego nie miało to żadnego znaczenia, bo pod koniec tournee zerżnęli kupę hajsu(i jak miało się potem okazać, największą w ich karierze). Skończyli drugą trasę w 1989, grzecznie pożegnali się z publiką i stwierdzili, że czas coś skończyć i zacząć coś nowego.


1991 - 1997

Achtung Bejbi (1991)

Pobyt w Berlinie (wschodni, zachodni – do wyboru, do koloru) narobił im mocno pod sufitem i skłonił do postępowania wedle zasady Nowa dekada, nowi my!, bo w 1991 roku wrócili w całkiem nowej odsłonie badassów, złych rockmanów w skórach, kolczykach i cool oksach. Bono oraz Edek skrócili włosy (a więc zdecydowali o końcu ery wyglądania jak bezdomni), na dodatek ten drugi schował swoją łysinkę pod ciemną czapeczką, która dumnie trzyma się na jego głowie do dzisiaj. Legendy głoszą, że wcale nie jest przyklejona i Edge ściąga ją do spania i kąpieli.
Po ukazaniu się Achtung Baby wielu fanów fanów powiedziało w00t?!?!?!?!, słysząc brzmienie podobne do zepsutej kosiarki(sami panowie określili płytę jako dźwięk czterech kolesi ścinających drzewo jozuego, tylko czy drzewa ścina się kosiarką?), tak różne od miętkich jak margaryna utworów z poprzedniego albumu i widząc swoich chłopców, czterech mesjaszy, w takim stanie. Jednak łyknęli to - płyta sprzedała się równie szaleńczo i z podnieceniem w ogromnych nakładach. No bo jak, to przecież U DWA!!!
Radia zalało One, cudowny hymn miłości i pokoju, dopełniacz trójcy wielkich hitów. Po jakimś czasie łan low, łan lajf też drażniło już w uszy i ludzie rzygali keringowaniem icz odera.
Trasa ZooTV promująca album była jedną wielką schizą - Bongo przebierał się za muchy, dzwonił do papaja, pił z napalonymi fankami szampana, całował zarówno je jak i gitarzystów, wykonywał bliżej niekreślone ruchy i generalnie zachowywał się jak po dobrym towarze. Ale nie mówcie, było fajnie!

Zooropa (1993)

W 1993 wydali Z00R0PĘ, a fani powiedzieli w00t? omfg…. Tym razem nie było już takiego zdziwka, bo materiał był podobny. Ale album sprzedał się średnio. I uwaga, panie i panowie, od tego momentu nasz frontman na dobre zaprzyjaźnił się z oksami, które nie opuszczają go do dzisiaj, jedynie zmieniają się ich wariacje, kolorki, kształty, okazyjnie poziomy zaciemnienia.

Pop (1997)

Jutu powinno się wstydzić za ten godny potępienia płód. Skrótowy opis fanów: ZOMG!?!?? WTF!?!?!? BONO STFU MAAAN! THIS SOUNDS LIKE A PIECIE OF SHIT IN MAH ARSE.

2000 - nał

Wszystko, czego nie możesz zostawić za sobą (2000)

All That You Can't Leave Behind była znaczną poprawa stylu względem swojej chujowej poprzedniczki. Właśnie temu albumowi zawdzięczamy Beautiful Day i Elevation, do którego nienawiść fanów rośnie wprost proporcjonalnie do tego, jak często powtarzane jest na koncertach. Panowie mieli naprawdę duże szczęście, że w czasie, gdy trasa promująca ten album nosiła takiż tytuł, publika nie rzygała jeszcze tym kawałkiem.
Uważany za jeden z największych, dojrzalszych i 'prawdziwo-jutuowych' albumów. Niech wam będzie, ale większość i tak zapamięta tylko jedno...

Eee-leee-weeej-szyyyn!

Jak rozbroić bombę atomową (2005)

Po czterech latach panowie wrócili na estradę z dość miałkim albumem, o tytule nijak mającym się do samej treści - How to Dismantle an Atomic Bomb(nie próbuj wymawiać trzeciego słowa, i tak ci nie wyjdzie). Najbardziej rozpoznawalny kawałek to niestety Vertigo, w którym możemy usłyszeć słynne odliczanie do czterech po hiszpańsku. I chyba nawet sam Bono nie wie, skąd wzięła mu się czternastka.

Uno, dos, tres... catorce??? What the fuck, Bono???

Typowy fan o Vertigo


Brak linii na horyzoncie (2009)

Album był owocem wyjazdu na Światowy Festiwal Świętej Muzyki do Maroka(czy kogokolwiek to zaskoczyło?) Jakoś tak się złożyło, że panom spodobało się plumkanie na dziwnie wyglądających żydowskich i arabskich instrumentach, obsługiwanych przez jeszcze dziwniej wyglądających ludzi, i właśnie tam zdecydowali się nagrać płytę. Wszyscy kojarzą ten album, ale nikt nie kojarzy żadnej piosenki oprócz Magnificent.
Jeśli chcesz przekazać fanom, że Nie ma linii na horyzoncie, umieść na okładce wyraźną linię na horyzoncie. Proste, prawda?

Songs of Innocence, czyli Janusze Marketingu (2014)

Starzy ale jarzy, chciałoby się powiedzieć, i słusznie, bo ten album jest jednym wielkim przypałem. Kawałki nie są wcale takie złe, ale jego promocja to chyba najbardziej januszowa zagrywka w historii muzyki, lawirująca na pograniczu absurdu, porażki i geniusza w swojej lakonicznej prostocie. Nie wiadomo, co skłoniło Bono i spółkę do wpieprzenia się z albumem na iTunes wszystkim posiadaczom ajfonów na globie, ale potem grzecznie przeprosili. Jednak co z tego, skoro niesmak pozostał, a internet nigdy nie zapomina? Panowie biorą jednak swój błąd i na klatę i śmieszkują, że kolejny album będą podrzucać ludziom pod poduszki.
Cóż, pożyjemy (członkowie zespołu powinni powiedzieć raczej dożyjemy), zobaczymy!


How to delete this piece of shit from my phone???

Typowy właściciel iPhona po promocji krążka

Aktualna działalność

W skrócie:

  • uprawianie „rockowego mesjanizmu”;
  • całowanie gitarzystów;
  • wmawianie innym, jaki to No Line On The Horizon nie jest świetny;
  • całowanie gitarzystów;
  • pomaganie czarnym braciom, żółtym braciom, zielonym braciom itp.;
  • śpiewanie w chórkach o nadfioletowej miłości;
  • znęcanie się nad Coldplay;
  • wspominałem już o całowaniu gitarzystów?

U23D

U23d.png

Pierwszy kinowy koncert w trójwymiarze (jeśli chcesz go obejrzeć, to się spóźniłeś). Nakręcony siedemnastoma kamerami 3D. Oprócz wrażenia trzeciego wymiaru na filmie możemy się podniecić rozpalanym przez Bono ogniskiem oraz solową partią operową, której wokalista o dziwo nie spieprzył.